Dołącz do Premium – czytaj teksty i graj w Fantasy Ligę! >>
Agenci to zawsze bardzo gorący temat, dlatego też i ja poświęcę im drugi odcinek. W pierwszym (znajdziesz TUTAJ>>) opisywałem swoje przygody z czasów, gdy sam próbowałem takiej działalności. Dzisiaj dla odmiany przedstawię swoje doświadczenia z agentami z czasów pracy scouta. Dodam na wstępie, że rynek koszykarski jest dosyć ustabilizowany — prowizja zazwyczaj wynosi 10% od kontraktu i płaci ją klub, chociaż zdarza się też, że to sam gracz rozlicza się ze swoim agentem (widziałem takie kontrakty). Oczywiście po tym, jak otrzyma o 10% większy kontrakt od nowego pracodawcy. Z kolei w NBA prowizja wynosi 4 procent… no ale tam kontrakty są trochę wyższe.
Dla porównania, w piłce nożnej sumy zarabiane przez agentów są nieuregulowane i potrafią być procentowo znacznie wyższe, a ci bardziej obrotni, przy gotówkowym transferze, kasują i klub sprzedający, i kupujący. Być może kiedyś zostanie to opanowane, na razie do tego jednak bardzo daleko. Co najwyżej słychać tylko głosy oburzenia, gdy publikowana jest coroczna informacja na temat wysokości płaconych prowizji agentom przez kluby Premier League.
Jeszcze jeden motyw zasługuje na choćby jeden akapit. W klubach NBA coraz częściej na kierownicze stanowiska trafiają agenci koszykarscy, co oczywiście jest poprzedzone rozstaniem z dotychczasową agencją. W Polsce jeszcze żaden klub się na to nie zdecydował, sami agenci też chyba się do tego nie palą.
Oficjalnie klubu prowadzonego przez agencję również się nie doczekaliśmy, chociaż zdarzały się sytuacje, że zespół X czy Y budował skład praktycznie przy wyłącznej współpracy z jednym agentem.
Zaloguj się aby zobaczyć dalszą część wpisu!Treść dostępna tylko dla
Użytkowników Premium!