
Dołącz do Premium – czytaj całe teksty i wygrywaj nagrody w Fantasy Lidze! >>
Czasy walki koszykarskiej Polonii Warszawa o czołowe miejsca w lidze są już zamierzchłą historią. Na początku XXI wieku Czarne Koszule liczyły się jednak w rozdaniach o medale, a przez jej składy przewinęło się wielu ciekawych koszykarzy.
Tak się złożyło, że przynajmniej z tych zza oceanu, najlepiej pamiętam z sezonu 2004/2005. W swoim pierwszym pełnym sezonie w roli głównego trenera Wojciech Kamiński zbudował wtedy bardzo ciekawy zespół, który jednak w półfinale nie sprostał Anwilowi Włocławek. Gatis Jahovics bardzo ograniczył wtedy poczynania ofensywne Jeffa Nordgaarda, a pod koszem znakomity Otis Hill szybko miał dosyć „siekierek” sprzedawanych mu przez rywali. Polonia ostatecznie zdobyła brązowy medal.
Skąpy, ale skuteczny
[ihc-hide-content ihc_mb_type=”show” ihc_mb_who=”2,3,4″ ihc_mb_template=”1″ ]
Wspólnie z wchodzącym do dużego basketu Łukaszem Koszarkiem grę warszawskiego zespołu prowadził Eric Elliott. Dla 35-letniego rozgrywającego był to ostatni sezon w poważnej koszykówce (przepraszam ligę szwedzką), a oprócz wciąż bardzo dobrej gry trzeba Ericowi oddać, że tak naprawdę był „Koszara” koszykarskim ojcem chrzestnym.
Widać to było choćby na treningach, gdy Łukaszowi udawało się wejść na ambicję Elliotta i ten, chociaż naprawdę w swoim wieku tego nie potrzebował, zostawał chwilę dłużej i obaj rozgrywali gierki 1 na 1. Czasami bardzo, bardzo zacięte, także, jeżeli chodzi o „trash talk”.
Eric miał gigantyczną wiedzę i doskonale rozumiał koszykówkę, zatem nawet teraz po wielu latach jestem w sumie zdziwiony, że nie spróbował potem poważnie wziąć się za pracę trenera.
Był nie tylko skuteczny na parkiecie… ale także poza nim, szczególnie w kwestii odzyskiwania należnych mu pieniędzy z klubu. Nawet jeżeli dotyczyły one zwrotu za taksówkę na krótkiej trasie o długości trzech przystanków autobusowych.
W kategorii moich gaf z tamtego sezonu jedna była niewątpliwie bardzo pamiętna – w czasie jednej z rozmów z Elliottem wymsknęło mi się (oooops), że Warbud wycofuje się ze sponsoringu Polonii. On momentalnie zaczął sprawdzać, co i jak, a ja przez chwilę miałem wrażenie, że zostanę uduszony przez „Kamyka”, gdy ten się o tym dowiedział. Na szczęście przeżyłem, skład Polonii też, przynajmniej do końca sezonu.
Po jego zakończeniu Eric był przekonany, że już do Europy nie wróci i rozpoczęliśmy negocjacje w kwestii wykupienia jego „Świętego Graala” – mowa tu o zestawie satelitarnym „AFN”, używanym na co dzień przez amerykańską armię poza granicami USA.
Już nie pamiętam, jak Eric wszedł w jego posiadanie, ale pamiętam, że bardzo chciałem go przejąć. Niestety, jak pisałem zresztą w jednym z poprzednich odcinków „Pamiętnika”, jestem słabym negocjatorem i także w tym przypadku zakończyły się one niepowodzeniem. Żałuję do tej pory.
NCAA i Tomas Pacesas
Najwięcej wspomnień wiąże się jednak z osobą Jeffa Nordgaarda, który w trakcie sezonu zastąpił Łotysza Arvydasa Straupisa – grożącego groźną posturą, ale niestety nie celnymi rzutami z dystansu (w jego przypadku artykuł o łotewskiej szkole snajperów nie miał racji bytu).
Oprócz skuteczności w rzutach za 3 punkty Jeff miał niesamowitą umiejętność, że (chyba) wszyscy go lubili. W śródtytule pojawił się Tomas Pacesas i tak, to właśnie najczęściej z nim, Jeff mieszkał podczas wyjazdowych meczach w mistrzowskim sezonie Anwilu Włocławek. Obaj dogadywali się wciąż bardzo dobrze również w czasie gry Nordgaarda w Prokomie Treflu.
Sam mogłem się o tym przekonać, gdy Litwin dołączał w czasie wieczornych wyjść, gdy pojawiałem się na gościnnych występach w Trójmieście.
Inną cenną umiejętnością Jeffa było imprezowanie z zachowaniem zdrowego rozsądku – ani za dużo, ani za mało. Nawet na przestrzeni sezonu wszystko było doskonale wyważone, gdyż przez większość czasu mieszkał on w Polsce z rodziną, ale zdarzały się też okresy, gdy zostawał sam.
Także on jeździł po Polsce z zestawem satelitarnym – w tym przypadku brytyjskiej telewizji „Sky”. Tu akurat zakup nie wchodził w grę, ale Jeff był dla mnie jednym z pierwszych źródeł meczów ligi NCAA, gdy próbowałem przebijać się w nieistniejącym w Polsce świecie skautingu. Koszykówka uniwersytecka nie była zresztą jedynym wspólnym tematem, gdyż urodzony w stanie Minnesota, Nordgaard był również wielkim fanem wrestlingu. Wspólnych tematów nam zatem nie brakowało.
Młodsi kibice PLK mogą też nie pamiętać, że Jeff Nordgaard był również autorem znakomitego bloga na stronie Euroligi. Naprawdę warto zerknąć.
Eric Taylor i jego system
Najbardziej rozrywkowy tryb życia spośród polonijnych obcokrajowców tego sezonu prowadził niewątpliwie Eric Taylor. Jego znajomość warszawskiego życia nocnego przydawała się, szczególnie gdy trzeba było zorganizować imprezę na koniec sezonu. Ogólnie przyjęło się, że poza boiskiem był równie energetyczny, jak i na nim.
Eric był też bohaterem jednego z dwóch ślubów zagranicznych koszykarzy, na którym miałem okazję być na przestrzeni lat. Wesele można było zaliczyć do tych „grubszych”, a oprócz niego i uroczystości ślubnej w cerkwi w Warszawie, najbardziej pamiętam fakt, że na weselu oficjalnie funkcjonowałem jako… żona masażysty Polonii, Jacka Piekarskiego. Małżonka polonijnego masera akurat nie mogła się pojawić i po uroczystości ślubnej zaproponowano mi zastępstwo na weselu. Zastanawiałem się jakieś 3 sekundy.
.
Ten klip pochodzi chyba z czasów, gdy kilka lat później Eric pojawił się jeszcze raz w PLK i grał dla drużyny z Tarnobrzegu. Materiał doskonale pokazuje jego podejście i w jego przypadku jestem w 100% przekonany, że czas spędzony z młodzieżą autentycznie sprawił mu przyjemność.
Eric Taylor był także autorem systemu, którego zasady rozumiał chyba tylko on sam, a według którego czterej Amerykanie z Polonii spotykali się w niedzielę wieczorem na wspólnym oglądaniu meczów ligi NFL. Wspomniany „system” pozwalał im obstawiać najróżniejsze rzeczy związane z danym meczem, a dla kogoś takiego jak ja, były to przyspieszone korepetycje ze znajomości footballu amerykańskiego.
„No money, no play”
Jeżeli Eric Taylor cierpiał na nadmiar energii, to Otis Hill albo miał jej niedobór, albo też konserwował ją na cięższe czasy. Był on niewątpliwie jednym z najbardziej leniwych koszykarzy, których poznałem w PLK – przychodził na zajęcia, trenował… ale zawsze podczas nich wykonywał absolutne minimum tego, co było potrzeba.
Na boisku był jednak prawdziwym demonem w ataku i do tej pory uznaję go za najlepiej wyszkolonego technicznie środkowego w historii naszej ligi. Świadczy o tym choćby absurdalna skuteczność 67% z gry z tamtego sezonu, gdy przecież większość zdobywanych przez niego punktów (19,5 na mecz) to były akcje, które sam zaczynał na „low post”, a potem kończył. Ograniczyć w grze 1 na 1 umiał go tylko Chris Young z Turowa Zgorzelec, który konsekwentnie realizował cel, by nie reagować na absolutnie żadne jego zwody.
W historii naszej ligi, przynajmniej w mojej pamięci, Otis zapisał się również jako autor powiedzenia „No money, no play”, gdy przed jednym ze spotkań Polonii odmówił gry, gdy nie zgadzała mu się suma na koncie.
Dwa sezony później miałem okazję odwiedzić go kilka razy we Włocławku – gdzie nadal zadziwiał manewrami podkoszowymi, ale też potrafił niesamowicie frustrować. Tak, jak w 7. meczu genialnej, moim zdaniem najlepszej w historii, serii półfinałowej z Prokomem Treflem, gdy pod koniec 3. kwarty sfaulował Jeffa Nordgaarda przy….rzucie z połowy boiska.
Kibice Anwilu do dzisiaj jednak za nim tęsknią. I słusznie.
.
We wcześniejszych i późniejszych latach występów warszawskiej Polonii w PLK przewinęło się sporo innych ciekawych koszykarzy, którzy równie ciekawi byli poza parkietem. O nich być może napiszę jednak w jednym z kolejnych odcinków „Pamiętnika”.
Stinger, @Stingerpicks
[/ihc-hide-content]