Dołącz do Premium – czytaj całe teksty! >>
Sporo było wątpliwości co do Roberta Williamsa, który do NBA trafił w 2018 roku. Mógł już rok wcześniej i według wielu skautów czy ekspertów miałby nawet szanse na wybór w pierwszej dziesiątce. Jemu samemu to też zresztą by się mocno opłacało, bo w poprzednich latach w jego domu – mówiąc lekko – się nie przelewało. Rodzice się rozwiedli, a opiekę nad domem przejęła matka. Ale gdy zachorowała babcia Williamsa, pracę trzeba było rzucić, by zająć się schorowaną seniorką. Pieniędzy brakowało nie tylko na prezenty na gwiazdkę, ale niekiedy także na codzienne posiłki.
W związku z tym perspektywa przejścia na zawodowstwo była dla Williamsa tym bardziej kusząca. On jednak został na uniwersytecie, wiedząc, że nie jest jeszcze gotowy na NBA. Zachwycał przede wszystkim swoimi warunkami fizycznymi – niezwykły atletyzm, szeroki zasięg ramion (około 228 centymetrów), fantastyczna skoczność.
W trakcie swojego pierwszego sezonu w NCAA w barwach Texas A&M notował średnio 11.9 punktów, 8.2 zbiórek oraz 2.5 bloku na mecz, pokazując wszystko to, na co go stać. Dziś podobne cyferki – w przeliczeniu na 36 minut – jest w stanie robić już w NBA.
.
Droga do tego była jednak długa i dość kręta. Williams ostatecznie zgłosił się do draftu w 2018 roku – już jako dwukrotny najlepszy obrońca konferencji SEC – ale swoje nazwisko usłyszał dopiero pod koniec pierwszej rundy.
Wreszcie klasyka pod koszem?
Zaloguj się aby zobaczyć dalszą część wpisu!Treść dostępna tylko dla
Użytkowników Premium!
[/ihc-hide-content]