
Dołącz do Premium – czytaj całe teksty! >>
Długie 20 minut. Tłumaczenia, kluczenie i, przede wszystkim, bicie się w piersi. Można było odnieść wrażenie, że to klasyczna ustawka na zasadzie: „jesteś właścicielem koncernu produkującego jogurty, w których odkryto zdechłe myszy, to teraz stań przed kamerą, przeproś i się rozpłacz”.
.
Przepytywany Marc Cuban wydawał się mieć gotową odpowiedź na każde pytanie Rachel Nicholls. Także tę polegającą na okazaniu emocji. Choćby poprzez słowa grzęznące w ustach. A także – bo jakżeby inaczej? – na wyrażeniu żalu oraz skruchy. Choćby poprzez łzy, które jednak po policzkach płynąć nie chciały.
W skrócie – bo przecież nie każdy może w ten sposób zainwestować 20 minut życia – w lutym 2018 roku Sports Illustrated opublikował tekst o molestowaniu seksualnym, którego przez kilkanaście lat dopuszczał się ówczesny prezes Mavericks, a także dwaj jego podwładni. Sprawa stara, więc już pal licho o nazwiska i szczegóły.
Dość powiedzieć, że wzmiankowany odczuwał satysfakcję, gdy podwładne musiały spoglądać na celowo zostawiane w biurze zużyte kondomy.
Czy wywiad z kajającym się Cubanem był znakomitą robotą PR-owską? Niewątpliwie.
Choć pytania Nicholls do łatwych nie należały. To może jednak znakomita robota dziennikarska? Niewykluczone. Nawet, jeśli we współczesnym świecie czyste, pozbawione jakichkolwiek powiązań i umocowań dziennikarstwo występuje równie często jak Sacramento Kings w play-off.
[ihc-hide-content ihc_mb_type=”show” ihc_mb_who=”2,3,4″ ihc_mb_template=”1″ ]
Że świat nie jest czarno-biały, prawda poległa gdzieś pośrodku. O tym jak mocno poległa – za chwilę.
Wizerunek kobiety w NBA od połowy lat 90. – nie licząc cheerleaderek, pań zadających po dwa pytania bezpośrednio przed meczem lub po nim i kolejnych Ew Longorii – ma twarz Doris Burke. Gdy w 2000 roku została pierwszą kobietą komentującą mecze Knicks, niejeden z jej kolegów po fachu znacząco się uśmiechał. – Odchył od normy – komentowano po kątach MSG.
Już 17 lat później zaledwie 52-letnia Doris się doczekała. Doug Collins postanowił wybrać emeryturę w roli doradcy Chicago Bulls, dzięki czemu ona objęła zwolniony etat pełnoprawnego komentatora ESPN.
W 2021 roku wizerunek kobiety w NBA mógł zyskać twarz Becky Hammon. Choć od początku byłem przekonany, że nowym trenerem Portland Trail Blazers zostanie Chauncey Billups – bo to stary, dobry znajomy Neila Olsheya – gdy tydzień temu pojawiła się informacja, że asystentka Gregga Popovicha została zaproszona na drugą rozmowę przez Blazers, pojawił się cień złudzeń.
W końcu ta lista naprawdę robi wrażenie.
Brett Brown, Mike Budenholzer, James Borrego, Jim Boylen, Mike D’Antoni (tak, on też!), Taylor Jenkins, Alvin Gentry, Quin Snyder, Mike Brown, Jacque Vaughn, Earl Watson, Joe Prunty. Dwunastu. Tuzin chłopa!
Steve Kerr, Doc Rivers, Monty Williams, Avery Johnson, Vinny del Negro. Pierwsza piątka. Chłopa.
Sam Presti, Sean Marks, Scott Layden, Kevin Pritchard, Dennis Lindsey, Danny Ferry, Dell Demps. Szczęśliwa siódemka. Chłopa.
Razem: dwa tuziny mężczyzn, będących w pewnym momencie podopiecznymi Gregga Popovicha – odpowiednio: w roli asystentów, zawodników bądź menedżerów – znalazło w XXI wieku zatrudnienie w innych klubach NBA. Średnio: więcej niż jedna osoba na rok.
Dlaczego Becky Hammon nie miałaby zostać na tej liście numerem 25.?
„Becky wypadła świetnie w trakcie rozmów z managementem Blazers, ale już informacje zebrane przez zespół HR klubu z Oregonu w gronie byłych i obecnych pracowników San Antonio Spurs w perspektywie pełnienia przez nią w codziennej pracy funkcji pierwszego trenera nie były jednoznacznie pozytywne. Blazers nie chcieli ryzykować powierzania jej sterów swojego statku w sytuacji, gdy – biorąc pod uwagę napiętą sytuację z Damianem Lillardem – ewidentnie na horyzoncie majaczą skały”.
Tak że tak.
Nie mam pojęcia czy Billups będzie dobrym trenerem, choć – nie wiedzieć czemu – jego zatrudnienie przypomina mi rok 2001 i oddanie steru innemu „byłemu zawodnikowi szanowanemu w lidze, który jeszcze nie pracował jako pierwszy trener” Mo Cheeksowi. Tamten statek zatonął w stylu nienotowanym w historii Blazers. Cztery lata później, gdy Cheeks odchodził, kibice obrażali zawodników, ci nie pozostawali im dłużni, a debata „czy Paul Allen sprzeda klub komuś, kto go zabierze z Portland” trwała w najlepsze.
Uwielbiałem Billupsa jako koszykarza. Jego Detroit Pistons bijący w finale 2004 Los Angeles Lakers w szczycie karier Shaqa i Kobego to jedna z pięciu najbardziej chwytających za serce chwil nowożytnej historii NBA.
Billups nie bez kozery nosił przez lata pseudonim „Big Shot”. Kilka rzutów w karierze trafił, nawet jeśli do „Dame Time” startu nie ma. Niby wszystko powinno pasować.
Ale…
„Sytuacja z wyborem trenera i niepewna przyszłość sportowa drużyny może spowodować, że Damian Lillard zażąda transferu” – doniósł w poniedziałek zwykle świetnie zorientowany w temacie Chris Haynes, człowiek który spędził z Lillardem wieczór przed tym, jak ten oddał „Bad Shot”.
O co chodzi? Rzecz jasna: o kobiety.
Był 1997 rok, gdy 21-letni Chauncey Billups, debiutant Boston Celtics wylądował na imprezie u ówczesnego lidera drużyny Antoine Walkera. Trzy lata później kilku jej uczestników zostało oskarżonych o gwałt. M.in. Billups. Wszystkiemu zaprzeczył. Do rozprawy nigdy nie doszło. Doszło do ugody.
Przez kolejnych 20 lat Billups niczym nikomu nie podpadł. Mógłby kandydować na papieża. Nie można wykluczyć, że na tej imprezie po prostu zasnął w niewłaściwym pokoju. Smród starej sprawy dopadł go dopiero dwie dekady później.
Eh, ten Twitter… Damian Lillard, w przeciwieństwie do Duranta, ma ponoć tylko jedno konto, ale regularnie z niego korzysta. Jeden z użytkowników („ma tylko 200 followersów” – grzmią zorientowani), napisał, że „wybór Billupsa to wina Lillarda, bo on zawsze dostaje to, czego chce”.
Lillard nie zdzierżył.
– Nie miałem pojęcia o przeszłości Billupsa. Gdy ta sprawa miała miejsce byłem siedmiolatkiem, który nie czytał tego typu rubryk w gazetach – tłumaczył się Lillard.
Zupełnie bezsensownie. Wygląda na to, że on – człowiek zarabiający rocznie ok. 70 mln dol na koszykówce, reklamach i muzyce – naprawdę nie zatrudnia nikogo od PR.
Nikt od niego nie wymagał sprawdzania przeszłości kandydatów. Nikt nie kazał mu też jednak na samym początku poszukiwań wskazywać wprost Jasona Kidda lub Billupsa jako swoich wymarzonych trenerów.
We wtorek Chauncey Billups podpisze 5-letni kontrakt z Blazers ze świadomością, że wszyscy w Portland zastanawiają się tylko nad jednym – zgwałcił czy nie? I ze świadomością, że Damian Lillard też zadaje sobie to pytanie.
Część zadaje sobie jeszcze jedno: jakim cudem właścicielka klubu, siostra zmarłego Paula Allena – osobiście uczestnicząca w rozmowach i będąca od początku „podekscytowana wizją zatrudnienia Hammon” – na to pozwoliła?
Wiem, mogło być gorzej. Blazers mogli zatrudnić – zgodnie z sugestią Lillarda – Jasona Kidda. Człowieka, który:
– w 1993 przed przystąpieniem do draftu potrącił pieszego i zbiegł z miejsca wypadku.
– w 2001 roku pobił żonę (obdukcja wykazała złamane żebro oraz uszkodzony słuch – podobno z powodu uderzenia głową o deskę rozdzielczą auta) i został za to skazany prawomocnym wyrokiem
– w 2012 roku, jadąc po pijaku, zaparkował samochód na słupie telefonicznym
– w latach 2013-18 poniósł klęskę w każdym z dwóch prowadzonych w roli pierwszego trenera klubów NBA.
I tutaj wracamy do wywiadu Nicholls z kajającym się Cubanem. Najciekawsza była dla mnie ostatnia część rozmowy, w której właściciel Mavs przedstawiał – jakżeby inaczej – następczynię oskarżonego o molestowanie prezesa. Cynthia Marshall to ciekawa postać – pierwsza Afroamerykanka, która w latach 70. ubiegłego wieku została cheerleaderką uniwersytetu California, a niemal pół wieku później – prezesem zarządu klubu NBA.
Temat na inną historię. Historią tej rozmowy był dla mnie fakt, że obie panie – rozmawiając ze sobą w towarzystwie potakującego i mniej lub bardziej głupkowato uśmiechającego się na „kozetce” Cubana – mówiły o nim najczęściej per „on”. Doprawdy, urocze:
.
Cynthia Marshall przekonywała Nicholls o „dobrej zmianie”, która pod jej kierunkiem następuje w Dallas Mavericks.
– Już 47 procent naszej załogi decyzyjnej stanowią kobiety – argumentowała.
Niespełna trzy lata później Mark Cuban na stanowisku trenera Dallas Mavericks zatrudnił Jasona KIdda.
Upadek. Godny tego kondoma.
Michał Tomasik
[/ihc-hide-content]