
Dołącz do Premium – czytaj całe teksty! >>
Anwil przygotowany
Plan meczowy jest niezwykle ważny, ale jeszcze ważniejsza jest jego egzekucja. Trenerowi Przemysławowi Frasunkiewiczowi od wielu lat udaje się wymusić na swoich zespołach koncentracje i wykonanie planu i tak też było tym razem. Wyłączenie z gry tydzień temu Muhammada Ali Abdur Rahkmana, a w sobotę duetu Watson-Cel to zasługa odpowiednich założeń i wpojenia ich w głowy rywali.
Anwil to najlepsza obrona w lidze – to nie przypadek. Włocławianie tracą ledwie 99,7 punktu na 100 posiadań. Nie bierze się to tylko z walki, determinacji i charakteru zawodników (choć jest to bardzo ważne), ale także ze skutecznego gameplanu. Defensywa pozwala Anwilowi wygrywać mecze i powinna pozwolić zameldować się w czołówce na końcu sezonu regularnego.
Watson – niech rzuca!
[ihc-hide-content ihc_mb_type=”show” ihc_mb_who=”2,3,4″ ihc_mb_template=”1″ ]
Kluczem do ograniczenia gry Twardych Pierników jest odpowiednie zaopiekowania się Mauricem Watsonem. Do tej pory Amerykanin został wyłączony dość spektakularnie raz – w meczu z HydroTruckiem Radom, w którym trener Marek Popiołek zaskoczył obroną box and 1. Trener Frasunkiewicz z kolei wyszedł z założenia, że woli kiedy Watson sam będzie zdobywał punkty zamiast kreowania pozycji dla zespołu.
Obrońcy Anwilu przechodzili pod zasłonami. Tym sposobem zostawiali miejsce do rzutu rozgrywającemu z Torunia, ale znacząco ograniczali mu możliwość penetracji i rozrywania obrony. Watson tego dnia jednak pudłował – tylko 4/18 z gry. Nie było też oczywiście tak, że te wszystkie rzuty były otwarte, obrońcy cały czas byli czujni, ale priorytetem było nie dać się minąć.
Mathews nie odjechał
Jonah vs Maurice – pojedynek dwóch z trzech/czterech najlepszych zawodników pierwszych miesięcy sezonu i liderów w wyścigu po nagrodę MVP. Mathews przy tak słabym meczu Watsona miał okazje odskoczyć od niego trochę w tej rywalizacji, ale też w ataku nie zaliczył świetnego meczu – 6/15 z gry.
Amerykanin z Włocławka dużo swojej gry opiera na rzucaniu po koźle i czasem brakuje jego wjazdów na kosz czy dostawania się na linię rzutów wolnych. Jak na lidera zespołu z czołówki, zawodnika, który dużo gra 1 na 1, Mathews w klasyfikacji oddanych osobistych jest dopiero na 37 miejscu w lidze. Tutaj na pewno jest pole do poprawy i progresu w grze tego wciąż młodego gracza.
Aaron Cel poza swoją grą
Powstrzymanie Watsona to jedno – drugie to ograniczenie Aarona Cela w derbowym starciu. Anwil skutecznie odcinał od gry polskiego skrzydłowego, który rozgrywa przecież najlepszy sezon w karierze. 6 punktów zdobytych w sobotę to najgorszy wynik Aarona w tym sezonie. Nie przytrafił mu się także jeszcze ani jeden mecz bez celnej trójki – dopiero przeciwko Anwilowi to się stało.
Włocławianie byli blisko, nie pozwalali na komfortowe rzuty, ale także starali się odcinać od podań Cela. Trener Przemysław Frasunkiewicz określił jakiś czas temu Aarona drugim rozgrywającym na parkiecie w ekipie Twardych Pierników i nic dziwnego więc, że Anwil skupił się na właśnie tych dwóch wymienionych zawodnikach. Okazało się, że założenia były słuszne.
Fizyczność – Eads i Manigat gotowi
To nie był mecz Mo Watsona, który z resztą po meczu sam to przyznał w wywiadzie. Na wysokości zadania stanęli jednak jego koledzy z pozycji 1-3. Trójkami kosz dziurawił Jahenns Manigat, a James Eads wyskakiwał z ekranu przez swoim atletyzm, ale także trafiał wyjątkowo dużo jak na siebie rzutów z wyskoku.
Co jednak najważniejsze – obaj udowodnili, że nie boją się fizycznej gry, co tak naprawdę jest wymogiem, by grać na wysokim poziomie (play off). Eads, jeśli tylko będzie rzucał tak jak w sobotę, może w kolejnych latach podpisać ciekawe kontrakty – rzadko kiedy w PLK widzimy takich atletów. Taki mecz potwierdza – trener Ivica Skelin do Torunia sprowadził świetnych graczy.
Bell terminator
James Bell się rozkręca – nie ma wątpliwości. Amerykanin od początku sezonu imponuje fizycznością i grą w defensywie, a od momentu kontuzji Dykesa coraz więcej znaczy także w ofensywie. Dzieje się to trochę po cichu, bo gra skrzydłowego mocno nie rzuca się w oczy. W pięciu ostatnich spotkaniach najniższy wynik punktowy Bella to 14 oczek.
Amerykanin coraz odważniej poczyna sobie na dystansie, oddaje nieraz naprawdę trudne rzuty, ale ma to swoje uzasadnienie – Bell trafia trójki ze skutecznością 39,7%. Mówiąc krótko – wychodzi po prostu jakość. Ze wszystkich graczy zagranicznych Anwilu Bell dotknął największej koszykówki i to widać. Jeśli będzie grał tak dalej, niewykluczone jest miejsce dla niego w pierwszych piątkach sezonu w lidze.
Gra głową
W pierwszym punkcie pisałem o przygotowaniu Anwilu do obrony. W ataku jednak też nie dzieje się nic z przypadku. Włocławianie umiejętnie wybierają sobie korzystne mismatche i do bólu starają się je eksploatować. W derbowym starciu czytanie gry było na wysokim poziomie, czego najlepszym przykładem było dogrywanie piłek do Szymona Szewczyka, który miał niższych rywali na plecach.
Posiadanie w składzie takiego zawodnika jak Łączyński to bezwzględny atut, ale cały zespół z Włocławka nauczył się grać cierpliwie. Anwil był w Toruniu już -19, ale nie przestraszył się tego, wręcz przeciwnie. Oprócz docenienia mentalu, charakteru jak to zwykło się mówić, trzeba podkreślić inteligencje i wyrachowanie całego zespołu, łącznie z niepanikującym sztabem szkoleniowym.
Łączka trafia
Nie ma na ten moment żadnych wątpliwości – Kamil Łączyński rozgrywa pod względem rzutowym swój najlepszy sezon w karierze. Jego skuteczność zza łuku wynosi 43,8%, kiedy w karierze nigdy nie przebił bariery 40%. Dodatkowym aspektem jest tutaj fakt, że wiele z tych rzutów jest po koźle (czyli trudniejszych), wiele też jest dobry metr lub więcej od linii 6,75 metra. Naoliwiony nadgarstek potwierdza także aż 93,3% z linii rzutów wolnych (14/15).
„Łączka” po kontuzji Kyndalla Dykesa wziął na siebie więcej decyzji rzutowych i jest to z korzyścią dla ataku Anwilu. Nie tylko chodzi tutaj o same trafienia, ale przede wszystkim o stwarzanie zagrożenia – obrony rywali muszą się teraz zastanawiać, czy na pewno chodzenie dołem na zasłonach przy kryciu Łączyńskiego to dobry pomysł.
3 z 4 ostatnich spotkań to podwójna zdobycz punktowa i także za każdym razem około 30 minut. Kamil jest kluczowy dla dobrego funkcjonowania Anwilu w ostatnich tygodniach i dla wygrywania zespołu – nawet w przegranym meczu z Legią plus minus był znacząco dodatni. Zwycięstwo w Toruniu idzie na pewno na konto Kamila.
Starcie wieżowców
Pojedynek Trevora Thompsona i Kavella Bigby-Williamsa zapowiadał się smakowicie – dwóch efektownie grających, wysokich i atletycznych środkowych, którzy blokują wiele rzutów. Ostatecznie zbyt wielu pojedynków nie zobaczyliśmy, głównie z uwagi na ograniczone minuty Brytyjczyka. Center Twardych Pierników nie ma zmiennika i siłą rzeczy gra wiele minut. Bigby-Williams w tym spotkaniu musiał ustąpić pola świetnie grającemu Szymonowi Szewczykowi.
Thompson w tych okrojonych starciach 1 na 1 jednak przeważał. Środkowy Anwilu w ataku mocno odstaje od Trevora i można było to w tym spotkaniu zaobserwować. Dotyczy to zwłaszcza samej kontroli piłki, chwytu i wyczucia przy kończeniu akcji. Thompson w tej kwestii to inna liga. W defensywie wpływ KBW za to jest już mocno porównywalny albo i większy niż centra z Torunia. Kavell to być może jeden z najlepszych rim protectorów w lidze, ale Anwil na pewno potrzebować będzie także jego większego wpływu na ofensywę.
Ławka Anwilu nie punktuje
W toruńskim zwycięstwie nie można umniejszać roli rezerwowych Anwilu – Sebastian Kowalczyk i Kavell Bigby-Williams w defensywie dołożyli naprawdę wiele, a i zmiana Macieja Bojanowskiego pozwoliła odsapnąć podstawowym zawodnikom. Trzeba jednak też zaznaczyć, że tak jak defensywnie Anwil nie cierpi w minutach rezerwowych, tak w ataku brakuje trochę impulsu.
Wszystko to dzieje się oczywiście za sprawą przesunięcie Jonah Mathewsa do pierwszej piątki, co jest konsekwencją kontuzji Dykesa. To jest pewien kłopot, bo opcji ofensywnych w Anwilu aż tak wielu nie ma – nie zawsze Szymon Szewczyk i Kamil Łączyński złożą się na 36 punktów w meczu. Druga kwestia to deficyt kreujących na piłce – kiedy z parkietu schodzi Mathews czy „Łączka”, Anwil musi liczyć na Jamesa Bella czy Sebastian Kowalczyka, którzy jednak w innych zadaniach odnajdują się lepiej.
Potwierdza to chyba oczywisty wniosek – Anwil do bycia regularnym, do gry na dużej intensywności, potrzebuje jeszcze jednego gracza na obwodzie do czasu powrotu Dykesa. Transfer być może wydarzy się w najbliższych dniach – na pewno w klubie trwają prace i analizy. Czas na szczęście nie goni aż tak bardzo – natłok meczów dopiero w styczniu.
Grzegorz Szybieniecki
[/ihc-hide-content]