
Dołącz do Premium – czytaj całe teksty i graj w Fantasy Lidze! >>
Pamela Wrona: Pan i Śląsk Wrocław – jaka to historia?
Tomasz Jankowski: Już 22 lata spędziłem w Śląsku Wrocław. Miałem przerwę będąc w Szkole Mistrzostwa Sportowego i Polpharmie Starogard Gdański. Z 25 lat trenerki nie było mnie zaledwie 3. To moje drugie życie.
Pierwsze to jest to, co dzieje się u mnie w domu, a drugie toczy się na parkiecie. Ze Śląskiem niedługo będę świętował ćwierćwiecze. To kawał historii. Byłem praktycznie od każdej kategorii wiekowej i na każdym możliwym szczeblu. Widziałem jak ten zespół odnosi sukcesy, jak przełyka gorycz porażki, jak plajtuje, spada na niższe szczeble i jak na nie wraca. Przeżyliśmy wszystko w tym klubie.
Śmieję się, że pod koszem miałbym jeszcze swój nagrobek, bo kilka miesięcy temu uległem wypadkowi. Miałem nietypową sytuację, bo spadł na mnie kosz. Było niebezpiecznie, ale skończyło się tygodniowym pobytem w szpitalu. Mogę powiedzieć, że ze Śląskiem przeżyłem już wszystko.
Czy sezon 2020/21 będzie dla Pana nowym doświadczeniem?
Boję się tego sezonu ze względu na sytuację epidemiologiczną. Tak naprawdę nikt nie wie jak to się potoczy, a na pewno jak szybko to się skończy. Sezon 2020/21 będzie wariacki. Rozgrywki dopiero się rozpoczęły, a COVID-19 dotknął nasz klubie już dwukrotnie.
Sposób trenowania, przygotowania do meczu to będzie ruletka – ktoś będzie w lepszej formie, ktoś w gorszej, natomiast ciśnienie będą mieli wszystkie takie same. Do 1.ligi pod względem fizycznym jesteśmy przygotowani dobrze, jedyne czego się boję, to konfrontacji ze starymi wyjadaczami parkietu. Drużyna jest młoda i z pewnością jej atutem nie jest doświadczenie oraz rozwaga boiskowa. Musimy grać atletyzmem, ambicją, determinacją. Jeśli zachowamy te cechy, uważam, że możemy powalczyć z każdym, niemniej jednak do tego jeszcze daleka droga. Gdy będziemy próbowali grać jak rutyniarze, nie mamy szans.
Powtarzał pan kiedyś: „mecz przegrywa trener, wygrywają zawodnicy”. Czy dziś uważa pan tak samo?
[ihc-hide-content ihc_mb_type=”show” ihc_mb_who=”2,3,4″ ihc_mb_template=”1″ ]
Myślę, że tak. Przegrany mecz to struktura bardziej skomplikowana. Utarło się, że to trener jest tym, który bierze odpowiedzialność za porażki. Wystarczy popatrzeć przez pryzmat utartej odpowiedzialności w naszym środowisku sportowym. Jeżeli machina nie działa, pierwszą ofiarą porządków w klubie jest trener.
Kiedy pan najbardziej to odczuł?
Przez tyle lat byłem na różnych poziomach sportowych w koszykówce, ale sądzę, że aż tak głęboko bym nie szedł. Bardziej te lata trenerskiej kariery uświadomiły mi, że świat zawodowej koszykówki, gdzie są seniorzy, presja i pieniądze… to nie jest świat dla mnie.
Co pan przez to rozumie?
Świat koszykówki młodzieżowej jest mi zdecydowanie bliższy. Te światy są zupełnie różne, kierują się czymś innym. Ja wolę tak stawiać kroki w swoim życiu, bym to ja decydował gdzie tę stopę postawię.
Przydadzą się konkrety.
Kiedyś byłem trenerem w koszykówce zawodowej, szło mi nawet nieźle. Było nas w lidze trzech najmłodszych trenerów – Mariusz Karol, Wojtek Kamiński i ja. Prowadziłem wówczas „Śląsk”, było to już po tych jego najlepszych latach, aczkolwiek wciąż grali tam Maciej Zieliński, Dominik Tomczyk, Radek Hyży, czy Michał Ignerski. To były duże nazwiska.
Po 3 sezonach w lidze jako pierwszy trener stwierdziłem, że to nie dla mnie. Dlaczego? Po pierwsze: bo nie wszystko zależy od trenera. Po drugie: żeby zostać trenerem koszykówki zawodowej, przynajmniej w tym kraju, trzeba poświęcić rodzinę. To kłóciło się z moją hierarchią życiową, tym bardziej, że wtedy rodziły mi się dzieci, chciałem być tego świadkiem i je wychować.
Po trzecie: przeszkadzało mi to, że różne aspekty często pozasportowe wpływają na zwycięstwa i porażki, a ludzie z zasady o tym nie wiedzą.
Koszykówka młodzieżowa nie kłóci się z pana przekonaniami?
Jak patrzę z boku na koszykówkę zawodową, jestem szczęśliwy, że mnie tam nie ma. Jestem zadowolony z tego co mam dziś. W koszykówce młodzieżowej jest jedna najpiękniejsza rzecz, sport jest czysty bez pieniędzy. Co prawda, często pojawiają się ci, którzy chcą te dzieciaki przekonać pieniędzmi, karierą itp. Uważam, że na pewne rzeczy jest trochę za wcześnie.
Jest ambicja, współzawodnictwo, rywalizacja – i to jest fajne. Nie ma kalkulacji. Jest czysta chęć wygrywania. To jest to, co mi się podoba. Dlatego wolę pracować z młodzieżą, tym bardziej, że więcej zależy od trenera niż od czynników zewnętrznych, które pojawiają się w koszykówce zawodowej.
Czy pieniądze niszczą sport?
Chorobą współczesnego świata są władza i pieniądze. Towarzyszy temu nagminny stres, który narzucany jest już najmłodszym od szkoły. To jest rzecz, która wyniszcza. Natomiast jak prowadzimy zespół młodzieżowy, tam jest wyłącznie trening i praca, nie ma czynnika, który to wszystko zabija.
Czy sądzi pan, że to cenna umiejętność, aby wziąć na siebie pełną odpowiedzialność za wynik i za swoje wybory?
Oczywiście, nie można bać się odpowiedzialności, ale nie dajmy się zwariować. W sporcie zawodowym trener otrzymuje ciosy. Proszę popatrzeć na Polską Ligę Koszykówki, ilu trenerów zostało zwolnionych, jaki jest ruch na ławce trenerskiej w trakcie sezonów. Jako totalny absurd przytoczę sytuację, kiedy trener został zwolniony jeszcze przed sezonem.
Dla mnie to są niezrozumiałe sytuacje, gdyż przyjmując kogoś do pracy, ktoś bierze za to odpowiedzialność, a tą odpowiedzialność nie ponosi w końcu zatrudniający, który źle dobrał pracownika tylko zatrudniany. Trochę to dziwne. Sam nie chciałem zwalniać zawodników, robiłem wszystko, by ten gracz był lepszy i czułem się odpowiedzialny za to, że go zatrudniłem, nie szukałem zastępstwa.
W koszykówce młodzieżowej, z kolei, trener bierze również odpowiedzialność za zawodnika, ale ma obowiązek pokazać młodemu człowiekowi jaką ma obrać ścieżkę. Uważam, że uświadomienie młodego adepta koszykówki jest podstawą odpowiedzialności trenera w grupach młodzieżowych. Oczywiście, wszyscy mówią, że ma zrobić postęp. Ale najważniejsza jest świadomość, aby zrozumiał, że to on z siebie robi zawodnika, a nie trener.
Często młodzi zawodnicy myślą, że przyjdą do trenera i on zrobi za niego nie wiadomo co. To bzdura. Prawda jest taka, że sam z siebie robi gracza, tylko trzeba mu to uświadomić, dać mu narzędzia, wskazać kierunek. Koszykówka zawodowa i młodzieżowa to są dwa światy – jeden to jest wynik sportowy, a drugi, wychowywanie i uświadamianie młodych ludzi. Tak widzę odpowiedzialność w koszykówce.
Czy świadomość jest najważniejsza w pracy z młodzieżą?
Tak. Najważniejsze, wydaje się, jest to uświadamianie. Najbardziej jestem zadowolony wtedy, gdy do Śląska przychodzą młodzi zawodnicy, a potem wychodzą stamtąd świadomi, samodzielni i nastawieni na cel mężczyźni. Przyjemnie się na to patrzy.
Świadomość to?
Świadomość jest wtedy, gdy zawodnik widzi swoje błędy. Są tacy, którzy je wypierają, nie słuchają. Powtarzam: jeżeli nie widzisz swoich błędów, to ich nigdy nie poprawisz. Trzeba spojrzeć w lustro, spojrzeć na trenera jako osobę, która nie czerpie przyjemności z wytykania czyichś błędów, tylko chce, aby ktoś stał się lepszy. Musi myśleć jak osoba, która ma cel. Czyli chce być zawodowym koszykarzem i wiele takich niedoskonałości musi zauważyć sam.
Na przykład, jeśli ktoś ma słabą skuteczność w rzutach za 2 lub 3 punkty, to nie poprawi tego na treningu z trenerem. On musi to robić sam po treningu. Musi znaleźć czas, aby nad tym pracować, szczególnie między sezonami.
Wielu zawodników sądzi, że przyjdzie na trening, odbębni tak zwaną dwugodzinną lekcję i już jest wszystko załatwione. To tak nie działa. Jak chce się coś osiągnąć, trzeba się temu poświęcić w całości i podporządkować temu swoje młodzieńcze życie.
Jak ważny jest w tym wszystkim charakter?
Charakter to jest drogowskaz w sporcie, który pokazuje czy nadajesz się czy nie. Przez wiele lat pracy w koszykówce zauważyłem. że my trenerzy dostrzegamy talent w osobach, które są wysokie, szybko biegają, są skoczne, dynamiczne, mają nieprawdopodobną mobilność. I kiedyś sam w taką pułapkę wpadłem. Dziś wiem, że to są wszystko dodatki.
Prawdziwy talent w sporcie to jest ambicja, charakter i umiejętność podejmowania decyzji. Tych rzeczy nie da się nauczyć, to się po prostu ma bądź nie. Jeżeli do takiego talentu dołożymy te fajne dodatki, to wtedy wiemy, że jest to materiał na świetnego gracza.
Przez wiele lat pracy z młodzieżą widziałem wielu kapitalnych graczy, ale mieli niestety tylko dodatki, a ja dziwiłem się czemu nie mogą zrobić pewnych rzeczy. Wtedy tego nie rozumiałem, a dziś już wiem.
W czym szukać przyczyny?
Dzisiaj młody człowiek jest inny niż kiedyś. Ja wychowywałem się w świecie, w którym nie było komputerów, Internetu i smartfonów. Czyli tzw. czynników zewnętrznych, które odbierają nam chęć rywalizacji. Każdy młody człowiek chce rywalizować i szuka adrenaliny. Często znajduje ją właśnie w tych sprzętach, a później już nie ma energii na nic innego.
Generalnie, trudno znaleźć dziś ludzi z charakterem, którzy są w stanie się poświęcić. Niektórzy często dostają wszystko na tacy, a rodzice biorą dzieci pod płaszczyk ochronny. To świat, w którym jest „doktor Google” i on rozwiązuje nasze wszystkie problemy medyczne, trenerskie czy jakieś inne.
Na wszystkim się znamy, autorytety są negowane i przez to np. rodzic neguje pracę trenera, bo się zna. Jak z tym polemizować? Jeśli mamy taki świat, to jaki ma być ten młody człowiek? Często bywa roszczeniowy.
Patrząc z drugiej strony, chyba młodość ma też swoje prawa?
Zdecydowanie. Chłopcy w tym wieku często wpadają w pułapki. W wieku 18 lat też nie byłem mędrcem. Zapewne jakbym spotkał agenta, który zaproponowałby mi pieniądze to wiadomo, że bym oszalał.
Najważniejsza w tym wszystkim jest rola osób dorosłych, które są obok, którym powinno zależeć na młodym człowieku. To powinni być rodzice, dziadkowie, nauczyciele, trenerzy itp. To oni muszą trzeźwo spojrzeć z innej perspektywy na ten świat, który otacza młodego człowieka.
Czy podtrzymuje pan to, że w tej pracy potrzebny jest spokój, pokora i chłodna głowa?
Oczywiście, ale to nie jest łatwe, bo sport to też emocje. Jestem osobą impulsywną, reagującą nerwowo, ale przez te wszystkie lata nauczyłem się wielu rzeczy, na przykład tego, że po porażce nie szukam rozwiązań, tylko daję sobie czas, by spojrzeć na nią chłodną głową.
Pokora na pewno jest dobra, cierpliwość tak samo i jest jeszcze jedno – konsekwencja. Te trzy rzeczy według mnie prowadzą dobrych rozwiązań. Niezależnie od tego co się robi, trzeba w to wierzyć i szanować to, co los przyniesie.
Presja jest potrzebna – ale jak sobie z nią radzić?
W seniorskiej koszykówce presja jest już jednym z elementów tej pracy. Jeden trener mówi kiedyś, że jak podpisujesz kontrakt, podpisujesz jednocześnie swoje zwolnienie. To jest prawda. Natomiast przy pracy z młodzieżą tej presji raczej nie ma, ale ja jestem zwolennikiem tego, aby na młodych zawodnikach ją tworzyć, żeby ta presja była na treningu, na meczu.
Jeśli chcemy wychowywać zawodników, którzy mają pójść do świata zawodowego sportu, w którym presja jest, to lepiej żeby oni się z nią zaczęli oswajać w wieku 17 czy 18 lat. Dlatego też nie mogą być nieodporni na większe wymagania. Presja jest częścią wychowywania młodych ludzi. Jeśli chcemy iść wyżej, to jest normalne.
Jak idziesz do zespołu zawodowego i masz 20 lat, to nikt się przed tobą nie położy. Ty musisz zabrać komuś pracę – jak będziesz grać więcej, to ktoś inny będzie grał mniej. A tam wszyscy zarabiają i nie jest tak łatwo odpuścić, trzeba walczyć o swoje.
Podobno pan ma swoje metody…
Sytuacja jest banalnie prosta. Niekiedy jest porządny opieprz. Ale jest to spowodowane tym, że zawodnicy dostają konkretne zadania i muszą je zrealizować. Trzeba ich uczyć tego, że są wymagania. I oni muszą te wymagania spełniać.
Oczywiście są rzeczy, które nie są nie do zrobienia. Zdajemy sobie sprawę z tego kto jest w stanie coś wykonać, a kto nie. Często gramy o medale i każdy chce je zdobyć. To nie jest nasz cel nadrzędny, aczkolwiek jest to świetny poligon doświadczalny, w których mecze o stawkę w rozgrywkach młodzieżowych weryfikują chłopców pod kątem radzenia sobie z napięciem.
Czy często wystawia pan ludzi na próbę, testuje, poddaje ocenie?
Mamy taki system badania młodzieży, że trenujemy chłopców w różnym wieku. Przez cały sezon testujemy graczy. To znaczy, że. np. dobry junior w wieku 17 lat raczej nie gra w swojej kategorii wiekowej, natomiast przesuwamy go na mecze ze starszymi, a nawet z seniorami, jeżeli gra w drugiej lidze. To olbrzymi przeskok. I mimo tego że ma duży talent, te mecze nie są łatwe i zawsze ma u nas pod górę.
Każdy, niezależnie od swojej skali talentu, powinien grać co najmniej jeden mecz w tygodniu, który jest dla niego wymagający. Z uwagi na to, że w klubie mamy ekstraklasę, pierwszą ligę, rozgrywki młodzieżowe, to działamy właśnie w ten sposób, że rozdzielamy graczy na poszczególne szczeble rozgrywek, dzieląc ich nie pod kątem wieku, a skalą talentu, który posiada.
Czyli w koszykówce powinno stworzyć się przestrzeń na naukę na własnych błędach?
To jest tak, że ktoś kto się nie uczy na własnych błędach, nigdy nie zrobi kroku naprzód. Nie można powielać cały czas tych samych błędów. U zawodnika najważniejszy jest wykres postępu, powinien on iść zawsze do góry. Błędy zawsze będą wkalkulowane w działanie, ale tylko na nich możemy się uczyć.
Dla mnie największym błędem w koszykówce jest wahanie się przed podjęciem decyzji. Powtarzam zawsze, że na meczu trzeba podjąć decyzję, ona będzie dobra lub zła. Czasami lepiej wybrać złą decyzję niż żadną.
Gdy nie popełnia się błędów, jest się statystą boiskowym czyli nikim– stoi się w rogu i czeka na piłkę. Co nas powstrzymuje przed decyzją na boisku – strach, że zrobimy błąd. Nie można się bać.
W koszykówce powinno się bardziej skupiać na psychologii i podejściu mentalnym?
Zdecydowanie. Myślę, że to jest jedna z kluczowych rzeczy. Zawodnicy mogą się przepalić, spalić, mogą być przemotywowani, demotywowani. To są sytuacje bardzo ciężkie.
Trener musi być też psychologiem?
Trener powinien być psychologiem, powinien wszystkich zawodników znać, powinien się ich uczyć obserwując, jak reagują w różnych sytuacjach, nie tylko tych boiskowych. Sport ma to do siebie, że trzeba umieć sobie poradzić z dwiema sytuacjami, ze zwycięstwem, i z porażką.
Zwycięstwo często powoduje, że stajemy się mało pokorni, jesteśmy pyszni, a pycha kroczy przed upadkiem. Wtedy trzeba sprowadzić graczy na ziemię i wytłumaczyć, że nie są mistrzami świata, że to już było, a ważne jest to co przed tobą.
Porażka nie może dołować, powinna się przekuć w pozytywną motywację do dalszej pracy. Psychologia sportu jest ważna i to jest coś co sprawia, że trener staje się lepszy, łapie kontakt z zawodnikiem, chce wyciągnąć go na wyższy poziom. Trzeba mieć dobry kontakt z zawodnikiem, czasami postawić go do pionu, a kiedy trzeba – pochwalić.
Można nauczyć się przegrywać?
Sport jest najsurowszą dyscypliną życia, bo patrząc przez pryzmat różnych zawodów, jest więcej przegranych niż wygranych i to wpajam swoim zawodnikom. Jeżeli w PLK startuje 18 zespołów, wygrywa 1, a 17 przegrywa. W biegu na 100 metrów startuje 100 zawodników, 1 wygrywa, a 99 przegrywa.
Tak naprawdę sport to są nagminne porażki i trzeba się z tym oswoić, nauczyć się z tym żyć. Trener musi pokazać, że porażka nie jest niczym złym. Liczy się przyszłość i pasja. Następnego dnia trzeba się zabrać do roboty i patrzeć do przodu. Porażka jest przecież zawsze przeszłością.
Gdyby miał pan napisać poradnik o byciu trenerem, od czego by pan zaczął?
W pierwszym rozdziale napisałbym o świadomości trenera, tzn. po co trener jest i co on tam robi. Wydaje się, że chyba największym celem pracy trenera młodzieżowego jest zawodnik, nie wynik sportowy. Co zrobić, aby ten gracz był lepszy, jak go poprowadzić? W drugim rozdziale poruszyłbym temat selekcji. Jak dobrać zawodników do tej dyscypliny sportu.
Kiedy pan uświadomił sobie, że chce zostać trenerem?
Gdy kończyłem studia, zacząłem pracować jako pracownik naukowy w Zakładzie Koszykówki na wrocławskiej AWF, pracowałem tam 8 lat. Jako młody człowiek kształciłem trenerów i sam zostałem trenerem na uczelni w klubie WKS Śląsk Wrocław. Stało się to moją pasją. Zacząłem pracować jako trener i analizować wszystko, co było z tym związane, lubiłem to.
Co miało największy wpływ na pana warsztat trenerski?
Kontakt z mądrymi ludźmi? Chyba tak. Z wiekiem bardzo dużo lubię słuchać trenerów, szczególnie tych starszych, dużo czytałem książek związanych ze sportem (nie tylko z koszykówką), ale najbardziej interesował mnie człowiek i jego podejście psychologiczne do tematu. Zresztą kończąc studia pisałem pracę z pogranicza psychologii sportu.
Wciągała mnie psychologia i związany z nią relacje międzyludzkie. Gdy rozpocząłem pracę w Śląsku seniorskim, zgłosiłem się na ochotnika, za darmo, do roli jakiegoś piątego asystenta, bo chciałem obserwować i czerpać wiedzę, jak trenerzy rozwiązują sytuacje meczowe, jak wygląda działanie trenera wewnątrz szatni, bo to mnie bardzo interesowało. To tak naprawdę rzecz, której nie nauczysz się z książek ale z życia.
Dzisiaj w dobie Internetu wszystko można zobaczyć online, nawet to co dzieje się w szatni. Szczerze, wkurza mnie to, ponieważ szatnia jest strefą zamkniętą, strefą zespołu. Uważam, że to co się dzieje w szatni, zostaje w szatni.
Czyja praca była dla pana wyznacznikiem?
Miałem tą przyjemność, że będąc przy Śląsku w jego topowym momencie, obserwowałem większość trenerów pracujących przy Mieszczańskiej. Spędzałem mnóstwo godzin podpatrując trenerów typu Muli Katzurin czy Andrej Urlep. Ich było mnóstwo. Od każdego starałem się czerpać jak najwięcej, ale od każdego coś innego. Z wiekiem inaczej patrzyłem na koszykówkę, nie brakowało mi już ćwiczeń koszykarskich, ale rozpatrywałem ją pod kątem zadań, na linii trener – zawodnik.
Czy zaobserwował pan, że podejście do psychologii sportu się zmieniło?
Myślę, że kiedyś były czasy, kiedy trener był od wszystkiego. Od bycia psychologiem, po bycie trenerem od przygotowania motorycznego, trenerem koszykarskim i tak dalej. Natomiast sport poszedł w tę stronę, że jest podział ról.
W dobrze zorganizowanych klubach działa psycholog sportu, jest inna świadomość. To pomaga podnieść motywację do odpowiedniego stanu. Mimo wszystko czy on jest, czy nie, najważniejsze są relacje w zespole. Bardzo łatwo jest gracza zdołować. To nie jest sztuka. Sztuką jest wyciągnąć go na najwyższy poziom jaki może osiągnąć. To jest najtrudniejsze.
Rolą trenera, jest być blisko zawodnika nie tylko na parkiecie, obserwować kiedy może osiągnąć maksimum, czy jest w ogóle w stanie tego dokonać i jakie muszą być czynniki zewnętrzne, żeby on to zrobił.
Czy Andrej Urlep Pana ukształtował?
Powiem szczerze, że mogę opierać się na trenerach, których miałem w pobliżu. Na pewno mocną postacią w całej polskiej koszykówce był właśnie Andrej Urlep. Ze względu na to, że byłem świadkiem tego, jak zmieniał ten sposób myślenia, który był wcześniej. Wprowadził koszykówkę jugosłowiańską, zupełnie nowe abecadło, które dziś jest rzeczą naturalną, a wtedy to była zupełna nowość, otwarcie drzwi na inny świat.
On pokazał, że koszykówka to nie jest tylko bieganie w prawo i w lewo i szybki atak, a rozwiązywanie łamigłówek, że trzeba niekiedy postawić odpowiedni kąt zasłony, dobrze zrolować. To są ważne rzeczy. Jak to obserwowałem to byłem pełen podziwu i myślałem: „wow”.
Później wszyscy inni pracowali bardzo podobnie, aczkolwiek duże wrażenie – mimo krótkiej pracy – zrobił na mnie trener Jasmin Repesa ze względu na swoją charyzmę. Miał dużą wiedzę, wiedział co mówi i świetnie to tłumaczył.
Czy tkwi w Panu choleryk?
Już nie taki jak kiedyś. Wówczas reagowałem impulsywnie, ale to nie jest tak, że to coś złego. Zawsze mówię, że jest się takim trenerem, jakim jest się w życiu. Jestem często pyskaczem, który mówi wszystko co mu ślina na język przyniesie.
Jeżeli jestem przekonany do swoich poglądów, nie boję się tego powiedzieć. Jak jestem taki w życiu, to nie będę prowadził zespołu w inny sposób, bo będzie to fałszywe. Raczej powinno się być takim samym człowiekiem na parkiecie i poza nim.
Jak jest z okazywaniem emocji stojąc przy linii?
Z wiekiem z okazywaniem emocji jest mniej. Doświadczenie się tutaj odzywa. Kiedyś gdy był mecz o stawkę, podchodziłem odważnie do zadania, nie pokazywałem słabości, ale musiałem być przygotowany. Wiedziałem co mamy grać i jak, ale często reagowałem impulsywnie.
Na pewno jest tak, że za tą impulsywnością w moim przypadku szła odwaga, a uważałem, że gdy trener nie boi się sytuacji trudnych, zespół będzie działał w podobny sposób.
Jak ważne jest zaufanie?
Ja nigdy nie rozdaję cukierków, wychodzę z założenia, że jak dam palec, to mi zjedzą całą rękę. Nie kumpluję się z zawodnikami, rodzicami zawodników i raczej tego unikam. Zdaję sobie sprawę, że rodzic nie jest obiektywny i to nie jest zarzut. Zawsze w zespole próbowałem być uczciwy – najsłabszego zawodnika w zespole traktowałem tak samo jak tego pierwszego, a kodeks zasad dotyczy wszystkich bez wyjątku.
Nie bałem się opierniczyć bądź wyrzucić zawodników najlepszych i nie mówię tylko o koszykówce młodzieżowej. Zespół wówczas widzi, że są równe prawa. Zaufanie budzi się w dwóch aspektach, gdy jest uczciwość i wiedza.
Jeśli trener jest przygotowany do treningu, wie co robi, świeci przykładem, to wiadomo, że gracze zaczynają mu ufać. Jak jeszcze za tym idą wyniki, naturalnie jest zdecydowanie prościej o zaufanie. Jeśli trener będzie traktował wszystkich równo, to jest to fundament do dobrych relacji w zespole. I najważniejsze: jeżeli wymagam pracy od zawodnika, tego samo muszę wymagać tego od siebie.
Czy jest pan nieufny?
Nauczyłem się kilku rzeczy. W życiu jest mało przyjaźni. Mówi się, że „prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie” i to jest prawda. Jak jest dobrze, wszyscy klepią cię po plecach, a jak jest źle, to często tzw. klepacze znikają i wtedy poznaje się czyjeś prawdziwe oblicze.
Mam żonę Kornelię i jej ufam bezgranicznie, ale mam też małe grono swoich zaufanych osób i się z tego cieszę, a najlepsze jest to, że większość z nich nie ma nic wspólnego z koszykówką.
Jest jakieś wydarzenie, które Pana zahartowało, całkowicie zmieniło postrzeganie świata?
Myślę, że postrzeganie świata zmieniły narodziny moich synów. To był jeden z czynników, który sprawił, że odpuściłem trochę koszykówkę zawodową, bo wiedziałem, że będzie to kosztem rodziny, a tego nie chciałem. Rodzina jest dla mnie najważniejsza. Gdy rodzi się własne dziecko, wydaje się, że wszystkie problemy świata to jest jedna wielka bzdura. Nawet koszykówka w takich sytuacjach jest nic nie warta. To są najważniejsze momenty w życiu.
Jak wpłynęło to na podejście do koszykówki i do trenowania?
Rozróżniałem co jest ważne w życiu dorosłych, a co nie. Mecz koszykówki to tylko mecz. Porażka to tylko porażka itd. Próbuje chłopakom na treningach przekazać, że tam gdzie idą do świata dorosłych, nie ma często uczciwości. Świat ludzi dorosłych, to walka o pieniądze, o władzę o wpływy itp. Na to trzeba być odpornym.
To, że byłem w koszykówce zawodowej bardzo pomogło mi w kwestii hartowania młodych ludzi. To, że widziałem na własne oczy, narodziny moich dzieci, pozwoliło mi uwolnić się od wyścigu o swoje ego.
Co Pan czuł przed pierwszym spotkaniem, gdy po przerwie powrócił pan do Śląska?
Wróciłem wtedy znad morza, dostałem zadanie. Wiedziałem, że muszę się przypomnieć. Był dobry zespół, a nie było łatwe to wszystko poskładać. Było dużo znanych nazwisk, ale wszystko się ułożyło. Czułem tylko mały dreszczyk emocji, ale podchodziłem do tego zadaniowo. Musieliśmy awansować do ekstraklasy i to zrobiliśmy. Nie ukrywam, że gdy sezon dobiegł końca, poczułem ulgę.
Czuł pan, że wraca jako inny człowiek, z nowym doświadczeniem?
Zdecydowanie. Jestem trenerem 25 lat. Każdy rok to nowe doświadczenie. Człowiek ewoluuje nieustannie. Ale jak patrzę na decyzje, które podejmowałem na początku swojej kariery, to delikatnie się uśmiecham. Teraz postąpiłbym inaczej, ale to naturalne, że działa się zgodnie z doświadczeniami, które ma się w swoim plecaku.
Czy świat koszykówki jest taki, jaki pan sobie wyobrażał?
Świat sportu jest fajny, kierują nim zdrowe emocje. Fajne jest uczciwe współzawodnictwo i rywalizacja. Przeżyłem tam wiele wzlotów i upadków, miałem szczęście tego doświadczyć, ale myślę mimo wszystko że nie tak sobie wyobrażałem ten świat gdy do niego wchodziłem.
Jak zaczynałem byłem pełen pasji i nadziei, teraz chyba często tego nie odczuwam. Jak się dziś zastanawiam, dochodzę do wniosku, że chyba nie wybrałbym tej drogi i nie zostałbym trenerem. Jest dużo rzeczy, które mi nie pasują.
Kim byłby pan bez koszykówki?
Na pewno mógłbym być kimś, kto ma wolny zawód i sam rozlicza się z tego co robi.
Czyli zawahałby się pan, gdyby mógł cofnąć czas i wybrać inaczej?
Mając te doświadczenia, które posiadam? Sport młodzieżowy wciąż kocham. Zawahałbym się ponownie zostać trenerem w świecie sportu zawodowego.
Rozmawiała Pamela Wrona, @Pamela_Wrona
[/ihc-hide-content]