Pamela Wrona, Polski Kosz: Dlaczego życie to więcej niż kariera?
Tomasz Gielo, Merkezefendi Belediyesi Denizli Basket (Turcja): To bardzo dobre pytanie. Wydaje mi się, że dla wszystkich bez wyjątku życie powinno być czymś więcej, cokolwiek by się nie robiło. Patrząc przez pryzmat osoby dorosłej prawdopodobnie, ma ona zazwyczaj więcej niż jedną rolę w życiu. Można być elektrykiem, ojcem, mężem i tak dalej. Ról w życiu jest bardzo wiele, ale myślę, że w karierze sportowej tak bardzo skupiamy się na tym, czym ta kariera jest, jak ona nas definiuje, że zapominamy o tym, że życie to jest jednak więcej niż kilka sezonów, niż to, jak poszedł ci ostatni mecz, jak zagrałeś w poprzednim sezonie i jakie miałeś statystyki. To refleksja, która na przełomie ostatnich lat do mnie trafiła. Życie to naprawdę więcej niż koszykówka.
Z czego to wynika? Z tego, że chce się wycisnąć jak najwięcej z kariery, która jest tylko fragmentem życia, przez co zapominamy o całej reszcie, czy jednak jest to przejaw braku świadomości, poniekąd życie tu i teraz?
Na pewno większość graczy chce wycisnąć z kariery jak najwięcej się da, ale z drugiej strony sądzę, że nie każdy zawodnik ma świadomość tego, że kariera naprawdę jest krótka i nie będzie trwać wiecznie. Nie szukałbym chyba odpowiedzi w tym zakresie. Bardzo wielu koszykarzy łapie się na tym, że uświadamiają sobie, że niewiele tej kariery zostało w momencie, kiedy mają 33, 32 lata i są – patrząc realistycznie – na ostatniej prostej. Życzę każdemu, by mógł grać jak najdłużej, ale rzeczywistość jest często zupełnie inna.
Chciałbyś zatem skończyć na własnych warunkach?
Postanowiłem, że chciałbym grać do 35 roku życia. Jeżeli w tym wieku zobaczę, że moje zdrowie jest na przyzwoitym poziomie, to wówczas chciałbym kontynuować tę grę. Jeśli natomiast zaczną się pewne problemy, nie chciałbym kończyć kariery nie na własnych zasadach, kiedy ktoś pomógłby mi zejść z parkietu, bo doznałem kontuzji. Chcę skończyć czując się dobrze i z poczuciem, że zrobiłem wszystko i teraz mogę rozpocząć nowy etap w swoim życiu, spełniać się w nowych rolach.
Pytałaś, czy takie myśli biorą się z tego, że ma się świadomość, że ta kariera jest krótka. Myślę, że może to brać się z doświadczeń, które zbieramy w życiu. Jest wielu zawodników, którzy zamykają się w bańce, zbytnio przejmując się tym, co później nie będzie miało znaczenia – co napisali o mnie w social mediach, jak zagrałem w ostatnim meczu. Praca sportowca jest specyficzna, bo tak naprawdę cała nasza praca, efekt, jest do wglądu dla wszystkich. Możemy być oceniani od jednego meczu do drugiego. Co kilka dni ktoś może wystawić ci laurkę lub może cię zmieszać z błotem. W innych zawodach byłoby to nie do pomyślenia, prawda? To może mieć wpływ na to, jak zawodnicy patrzą na to, czym jest kariera, że wydaje się dla nich wszystkim.
Wydaje się, że sport jest jednym ze środowisk, w którym jest przekonanie, że nieustanna ocena jest już czymś normalnym.
Dlatego staram się zachować dystans. Gram w koszykówkę, dużo podróżuję i poznaje różne kultury, buduję kontakty, zbieram doświadczenia. Próbuję dowiadywać się jak najwięcej o innych dziedzinach życia rozmawiając z osobami, które można powiedzieć że osiągnęły sukces – gdzie oni znaleźli swoją wartość, jaką drogą przeszli. Można zdać sobie sprawę, że pomimo życia w czasach mediów społecznościowych, gdzie jesteśmy oceniani, należy nabrać większego dystansu.
Kariera może być całym twoim życiem, ale uważam, że można z życia wycisnąć znacznie więcej niż to, co oferuje kariera danego zawodnika.
Często do pewnych wniosków dochodzi się, kiedy może być za późno. Kariera jednak składa się z wielu wypadkowych i nie wszystko możemy zaplanować. A nie każdy ma przecież plan na to, co będzie po koszykówce.
Zgadza się. Chciałbym w pełni znać na to odpowiedź, bo nie rozumiem takiego podejścia. Niektórzy zawodnicy, nawet starsi ode mnie – choć sam mam trzydzieści lat – którzy żyją w swojej rzeczywistości, bańce, mieli okazję grać w różnych ligach, różnych krajach, zarobili pieniądze, a pytając się o przyszłość, o to, co chcieliby robić po zakończeniu kariery, z góry zakładają, że ten sukces na nich czeka, że wszystko przyjdzie samo.
Rozmawiałem niedawno z jednym z kolegów, który powiedział mi, że gdy zakończy karierę zawodniczą pójdzie w trenerkę – bo ma wiedzę o koszykówce, jako trener zrobi karierę i myśli, że zarobi jeszcze większe pieniądze. Od razu zapaliła mi się w głowie lampka. Odpowiedziałem mu: Popatrz, ilu masz zawodników w każdej drużynie w lidze zawodowej. Od dwunastu do piętnastu. Trener główny jest tylko jeden. W lidze tureckiej, w której obecnie gram, jest 16 zespołów, czyli szesnastu szkoleniowców, podczas gdy każda drużyna posiada minimum pięciu obcokrajowców. I teraz, ilu z tych trenerów to są obcokrajowcy? Z czterech? Pięciu? To zupełnie inne kryterium. Ile on jako trener musiałby przeżyć, by w ogóle mówić o jakimkolwiek sukcesie.
A droga trenera jest zupełnie inna niż zawodnika. Jest wielu koszykarzy, którzy mimo że nie mieli świetnej kariery, doskonale radzą sobie jako trenerzy, bo mają na nią inne spojrzenie. Ale jest też bardzo wielu zawodników, którzy z góry zakładają, że grając na wysokim poziomie, na pewno sobie poradzą na ławce trenerskiej. To nie jest prawda. Zawód trenera, a sportowca, to dwie zupełnie odmienne rzeczy.
Zawodnik przede wszystkim myśli o sobie, ma swoje problemy w domu, swój charakter. Przychodzi na trening i stara się o tych problemach zapomnieć. Na trening przychodzi dwunastu zawodników, wielu ze swoimi zmartwieniami, każdy chciałby grać więcej, każdy uważa, że powinien oddawać więcej rzutów – a trener musi tymi charakterami zarządzać, mając nierzadko nad głową dyrektora sportowego lub prezesa. Dodatkowo, często nakładana jest presja wyniku i ma się poczucie, że jest się na gorącym stołku. To jest inne spojrzenie, o czym wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy.
Mnie samemu wciąż trudno jest określić, co dokładnie chciałbym robić po zakończeniu kariery. Ale aktywnie studiuję, analizuję, rozmawiam z osobami z różnych dziedzin życia, które mnie interesują – bo wolę to sprawdzić teraz, kiedy mam jeszcze otwartą furtkę, kilka lat grania, niż wtedy, kiedy będzie na to za późno. To mnie bardzo interesuje i w ten sposób spędzam swój wolny czas.
Pamiętasz jedno wydarzenie, które szczególnie utkwiło w twojej pamięci i zmieniło postrzeganie koszykówki?
To był proces. Takich wydarzeń było kilka. Gdy studiowałem w Stanach Zjednoczonych, miałem sytuację, kiedy zmieniałem uczelnię między sezonami. Przechodziłem na nowo proces rekrutacji, ale już z innej perspektywy. Wszystkie uczelnie zaczęły do mnie wydzwaniać bo wiedziały, że szukam nowej, miałem udany poprzedni sezon. Świat koszykówki akademickiej był wtedy wyidealizowany, przynajmniej ja odbierałem to w ten sposób. Na tym etapie zawodnicy mieli status amatorów, nie mogli zarabiać pieniędzy, byli to studenci, podejmowali się wyzwania gry w koszykówkę. Miałem wtedy pierwsze zderzenie z obliczem zawodowego sportu.
Czego dotyczyło?
Próby osiągnięcia celu, zdobycia tego czego się chce za wszelką cenę.
Proszę o szczegóły.
Zadzwonił do mnie trener z jednej bardzo renomowanej uczelni. Wiedziałem, że idąc tam, nie powącham nawet parkietu, byłyby to za wysokie progi. Jednakże uczelnia była bardzo dobra topowa. Trener dużo opowiadał, sprzedając pewną wizję, próbował mnie przekonać. Jego celem jako trenera było budowanie jednego z najlepszych programów w Ameryce, wypełnienia składu jak największą ilością talentu, co nie było zbliżone do mojego celu. Chciałem pójść do bardziej renomowanej uczelni, grającej w dużej konferencji, ale z przeświadczeniem że dostanę minuty na boisku by się pokazać. Potrzebowałem zaufania i szansy.
Zdecydowałem się na uczelnię Ole Miss, która była zgodna z moimi oczekiwaniami. To, co podobało mi się najbardziej to to, że tamci ludzie od początku mieli jakąś wizję, byli szczerzy wobec mnie i okazało się, że nasze wizje są do siebie bardzo zbliżone. Czas, który spędziłem na tej uczelni uważam za udany i wiem, że podjąłem słuszną decyzję. Po prostu nasze cele ze sobą współgrały.
Tak samo funkcjonuje to w sporcie zawodowym. Oczywiście, ważnym czynnikiem są pieniądze. Gdy trzeba namówić zawodnika do przyjścia do drużyny, a niekiedy nawet wyprosić go, by poszukał sobie innego miejsca, finanse odgrywają jednak kluczową rolę. Rozmowy z działaczami, trenerami, agentami często polegają na mentalnym „okopywaniu się” ze wszystkich stron, dlatego trzeba nauczyć się filtrować te rozmowy, by wiedzieć, czy to co mówią i obiecują choćby w połowie jest prawdą. To biznes jak każdy inny, musi się opłacać.
Co ci daje koszykówka i co w niej odnajdujesz?
Wszystko! Zaczęło się od tego, że była to moja pasja. Z tej pasji zrodziła się miłość. Do czasu, aż poznałem moją narzeczoną byłem przekonany, że to moja jedyna miłość i nic innego się nie liczy. Mówiłem wówczas, że nawet jeśli poznam partnerkę, to będzie musiała ona zaakceptować, że jest jeszcze koszykówka i będziemy tworzyć trio (śmiech). Życie wszystko weryfikuje. Mój system wartości się trochę wywrócił i to również pomogło mi docenić, że są w życiu rzeczy ważniejsze niż kariera. Możliwość tworzenia rodziny u boku takiej osoby jak moja partnerka to jedno z największych szczęść, jakich doświadczyłem.
Ale jednak wiele zawdzięczam koszykówce, bo z narzeczoną poznałem się na Teneryfie – ona jest Hiszpanką, a ja trafiłem tam dzięki koszykówce. Koszykówka dała mi miłość, pasję, wiele chwil szczęścia. Natomiast z drugiej strony, przysporzyła bardzo dużo złości, cierpienia. Miałem kilka kontuzji, raz usłyszałem po fakcie, że mogłem już nie wrócić do zawodowego sportu. Takie sytuacje sprawiają, że człowiek nabiera większej wdzięczności.
Czy większej wdzięczności nabiera się wtedy, kiedy doświadcza się ciężkiej kontuzji?
Owszem. Z każdą kontuzją człowiek zastanawia się, czy jeszcze zaryzykować, czy jest w stanie podjąć się tej codziennej monotonnej walki, tysięcy powtórzeń, tylko po to, aby wrócić do grania. Często po powrocie myśli się, że wykonało się już całą swoją pracę i teraz pozostaje tylko cieszenie się koszykówką. Guzik prawda. Prawdziwy test nadchodzi, kiedy wychodzi się na parkiet i pojawia się presja wyniku, oczekiwania. Nie zawsze jest się gotowym od razu.
Wiele razy zastanawiałem się dlaczego ja, dlaczego trafiło na mnie, ale teraz podchodzę do tego inaczej. Myślę sobie, że jeśli tyle razy udało mi się to przezwyciężyć, to wiem, że mentalnie jestem w stanie udźwignąć naprawdę dużo. Mimo przeciwności człowiek może pójść spać, obudzić się następnego dnia, podchodzić profesjonalnie do swoich obowiązków, bez narzekania. I to jest wartość człowieka. Ale i zarazem tu leży piękno sportu, że nieustannie się o coś walczy – jak nie na parkiecie, to o powrót do zdrowia i optymalnej formy, by osiągnąć sukces.
Jakie błędy najczęściej popełniają koszykarze?
Wydaje mi się, że na początku młodym osobom brakuje cierpliwości. Ale jest to normalne, sam przez to przechodziłem, kiedy podpisałem kontrakt w lidze ACB. Przyszedłem tam z nastawieniem, że będę pracował ciężko lub jeszcze ciężej niż na uczelni. Już na starcie zawiesiłem sobie wysoko poprzeczkę i sam narzuciłem na siebie presję. Wychodziłem z założenia, że jeżeli będę ciężko trenował, to dlaczego miałbym nie mieć minut? Byłem przekonany, że wszystko samo się ułoży. Rzeczywistość pokazała, że nie zawsze ci, co najciężej trenują mają najwięcej minut. To idea, którą musiałem sobie przewartościować, gdy wróciłem do Europy.
W Ameryce jest podejście, że jeśli będziesz dawał z siebie wszystko każdego dnia, to trener nie będzie miał wymówek będzie Ci dawać szanse, a sukces przyjdzie. W zawodowym sporcie tak jednak nie jest. Miałem wtedy 23 lata, a na mojej pozycji był doświadczony gracz o 10 lat starszy. Oczywiste było, że trener nie będzie wymagał, by ten doświadczony facet trenował tyle samo i tak samo ciężko jak ja, jako młody zawodnik.
Pamiętam jednak, że czułem ogromną frustrację. Nie mogłem zrozumieć, że skoro daję z siebie wszystko, ciężko pracuję, katuję się, robię wszystko, by zapracować na szansę, a ta nie przychodziła, to dlaczego trener mnie nie lubi? Nie była to prawda. Później uświadomiłem sobie, że trener musi komuś zaufać i liczy się tylko wygrywanie. Mając na tej samej pozycji „świeżaka” prosto po uczelni oraz weterana z wieloletnim doświadczeniem w pucharach i lidze hiszpańskiej, nietrudno zrozumieć jego decyzje.
Mimo że nie otrzymywałem zbyt wielu minut, później doceniłem, że wypracowałem sobie pewne nawyki, dobrą reputację i chcieli mnie na kolejny sezon. W drugim sezonie byłem już w znacznie większej roli, co zaowocowało późniejszym kontraktem na Teneryfie. Cierpliwość popłaca, ale jednocześnie ciężko wymagać jej od młodej osoby. Sądzę, że bardziej należy tę frustrację tonować. Trzeba zrozumieć, że nie może to przekładać się na brak zaangażowania.
Kolejną rzeczą, o której koszykarze często nie myślą i jest to popełnianym błędem to brak świadomości, jak to życie wygląda. Jak jest po karierze, jak wygląda to zderzenie z inną rzeczywistością. Kiedyś od jednego byłego zawodnika usłyszałem, że zawsze – już w trakcie kariery – trzeba pukać do wszystkich drzwi, bo jest wtedy większe prawdopodobieństwo, że ktoś któreś z nich otworzy dla ciebie. Dla ciebie, Tomasza Gielo, zawodowego koszykarza. I lepiej dla ciebie jeśli zaczniesz pukać dość wcześnie, niż wtedy, kiedy będziesz już po zakończeniu kariery i zostaniesz „tylko” Tomaszem Gielo, byłym koszykarzem, czyli tak naprawdę na przykład początkującym biznesmenem. Nie ma już wtedy wokół twojej osoby tej samej „otoczki”, która trwa w trakcie kariery. Wziąłem sobie to do serca.
Ostatnia kwestia to planowanie życia po karierze. Myślę, że jeżeli skończę grać w wieku 35 lat, będę mógł powiedzieć, że większość mojego życia upłynęło na grze w koszykówce, bycie koszykarzem to całe moje życie. I to prawda. Natomiast jeśli wydłużymy ten czas i miałbym 80 lat, to nagle się okaże, że mimo że w wieku 35 lat mogłem powiedzieć, że całe moje życie to była koszykówka, w wieku osiemdziesięciu uświadomiłbym sobie, że nie, że znaczą część spędziłem robiąc co innego, bez niej.
Z tej perspektywy okazuje się, że to tylko część życia, jeden z wielu rozdziałów.
To prawda, to tylko część życia. Takie myślenie skłania mnie do refleksji, jakie wartości będziesz miał po zakończeniu kariery, jakim wtedy będziesz człowiekiem. Bo to jest ta sama osoba, która później doprowadzi cię do końca, do innego sukcesu, samospełnienia. A o tym trzeba pomyśleć już w trakcie gry w koszykówkę, a nie dopiero w momencie, kiedy odwiesi się buty i dojdą inne obowiązki, chociażby jak odnalezienie się w nowej sytuacji, rodzina i wiele innych. Czasami człowiek budzi się w wieku czterdziestu lat i nie wie, jakim jest człowiekiem, co tak naprawdę chce robić w życiu, by czerpać z niego satysfakcję i być szczęśliwym.
Znalazłeś sposób, by dzielić się swoją wiedzą i przemyśleniami w mediach społecznościowych. Ciekawi mnie jednak, czy na początku miałeś pewne obawy, jak zostanie to odebrane?
Nawet gorzej! Szczerze mówiąc, wahałem się z tą aktywnością w mediach społecznościowych rok, a nawet i dłużej. Zastanawiałem się, czy warto, chciałem dzielić się swoimi przemyśleniami i doświadczeniem, a najwięcej korzystam właśnie z Twittera.
Miałeś ku temu szczególne pobudki?
Przede wszystkim chciałem pokazać, jak to życie wygląda, dołożyć swoją cegiełkę, zwłaszcza trafić do młodych zawodników, którzy są na początku swojej drogi lub do dzieci, które mają do wyboru koszykówkę i wszystko inne. Trzeba szukać balansu, zamiast walczyć z tym, że dzieci mają wiele pokus i wolą Internet od sportu.
Wiele razy pojawiała się myśl: Po co ci to? Zaraz ktoś skomentuje, żebym skupił się lepiej na koszykówce, na swoim ostatnim meczu, bo rzuciłem mało punktów i nie trafiłem spod kosza. Pomyślałem zaraz, że przecież to idiotyczne. Zawodnik ma takie same prawa, jak każdy. Jeżeli każda inna osoba uprawiająca jakikolwiek zawód może być aktywna w mediach społecznościowych, publikować różne treści, komentować, czy odpowiadać na zaczepki, dlaczego w inny sposób podchodzi się do sportowca i wywołuje to oburzenie?
Pewien element, fragment naszej pracy jest po prostu widoczny. Ludzie nie wiedzą jednak, co dzieje się za kulisami, jaka jest etyka pracy danego zawodnika, jaki ktoś jest poza parkietem i co dzieje się w jego głowie lub w domu. Czasami z pozoru najbardziej zadziorna, pretensjonalna osoba podczas meczów może okazać się osobą, której najbardziej zależy, dba o atmosferę w szatni, ciężko trenuje, a do tego prywatnie może być kimś bardzo sympatycznym. Czasami dojdzie do jakichś scysji między kolegami w zespole – choć tak naprawdę nie znamy szczegółów – to przez kolejne tygodnie będziemy czytać o tym na różnych portalach.
Miałem nawet sytuację, kiedy poznałem w college’u chłopaka, który wydawał się samolubny, nie był skory do dzielenia się piłką. Dowiedziałem się potem, że jest pierwszą osobą w swojej rodzinie, która poszła na studia. To było olbrzymie wyzwanie. Rodzina mieszkała w getcie. Chciał poprawić byt swojej rodziny i zadbać o swoją przyszłość. Więc kim my jesteśmy, by kogoś oceniać, patrząc tylko na boisko?
Na co dzień staram się nie brać do siebie komentarzy. Kiedyś jeden z trenerów doradził mi: Nigdy nie słuchaj kogoś, od kogo nie przyjąłbyś żadnej porady. Jeżeli jest ktoś, kogo nie znasz, a decyduje się napisać jakikolwiek komentarz, pozytywny lub negatywny – nie powinno mieć to żadnego wpływu na twoje życie. Niekiedy trudno jest żeby coś do ciebie nie dotarło, ale trzeba nauczyć się nad tym nie rozwodzić.
Jakie znasz najczęściej powielane stereotypy oraz mity o byciu zawodowym koszykarzem?
Pierwszy, to to, że zawodowy sportowiec to osoba, która nie jest w stanie robić w życiu nic innego, dlatego zabrała się za sport. Spotkałem się z tym, że ktoś uważał, że takie osoby na niczym innym się nie znają, są mniej mądre, mało wykwalifikowane. To nie jest prawdą. Nie spędzamy całego dnia tylko przed telewizorem grając w PlayStation, jedząc śmieciowe żarcie, przychodząc na trening na dwie godziny. Zawsze są wyjątki, niezależnie od tego, co się robi, w każdej dziedzinie. Mówiąc ogólnie o sportowcach, nie jest to mimo wszystko trafione i nie powinno się w ten sposób kogokolwiek szufladkować.
Łatwo jest oceniać wszystko z boku, nie widząc kosztów takiego życia. Nasze ciało jest naszym narzędziem pracy, zatem priorytetem jest to, aby nasze ciało funkcjonowało jak najlepiej. Zawsze są dodatkowe wydatki, szczególnie między sezonami lub po kontuzji, nie mówiąc już o tym, że wypłaty otrzymujemy przez kilka miesięcy, a nie cały rok. Ja sam najpierw, mieszkając w Stanach Zjednoczonych, przez pięć lat grając na uczelni nie zarabiałem pieniędzy, szkołę opłacało stypendium.
Później grałem w Hiszpanii, Andorze, Grecji, Niemczech, Turcji – w każdym z tych miejsc trzeba zorganizować sobie życie na najbliższe miesiące bądź lata. W mieszkaniach często nie ma zbyt wiele. By skupić się całkowicie na swojej pracy, trzeba sprawić, by w tym miejscu czuć się komfortowo i dobrze. Ludzie widzą dwie godziny treningu każdego dnia, a nie to, że przychodzisz wcześniej, musisz się odpowiednio przygotować, oprócz tego masz analizę wideo, odnowę, dodatkowe treningi na siłowni, a w wolnym czasie oglądasz mecze rozgrywek europejskich bądź ligowych rywali.
Mówiąc, że ta praca to „tylko dwie godziny treningu” (i czym jeszcze jesteście zmęczeni i jak możecie narzekać?!) pokazuje, jak niewiele się wie. Mówią to zazwyczaj te same osoby, które pójdą raz na siłownię i potem dwa dni twierdzą, że są zajechane. Sportowiec, nie ważne jak ciężki miał trening rano, wieczorem musi przyjść i wypełnić swoje obowiązki jako zawodowy koszykarz. Czy jesteś chory, źle się czujesz, właśnie pokłóciłeś się z żoną – musisz przyjść i zrobić to, co do ciebie należy. Na to patrzy się inaczej może przez to, że uważa się, że to pasja i coś, co sprawia przyjemność. W czasach mediów społecznościowych i zaginania tego, jak coś wygląda naprawdę, wpadamy w pewne pułapki. Widzimy tylko to, co ktoś chce pokazać lub mały fragment życia.
O tym się też nie mówi, że na sukces całego zespołu pracuje każdy – nawet ten, który otrzymuje najmniej minut. Przekonanie, że jest inaczej, jest błędne.
Jakie rady otrzymywałeś jako młody zawodnik – takie, które następnie zweryfikowała rzeczywistość?
Było ich kilka. Większość z nich nie miała złych intencji i nie była w złym celu. Były one po prostu niewłaściwe, spłycały temat, który w danym momencie był dla mnie ważny. Agent próbował namówić mnie do podpisania wieloletniej umowy w Polsce, gdzie nic mnie z tym klubem nie łączyło, nie została nakreślona wizja tejże współpracy, niekoniecznie było to spełnienie moich sportowych ambicji, bo zawsze starałem się mierzyć jak najwyżej się da. Ta rada, w tamtym czasie, nie była dla mnie dobra. Była sprzeczna z tym, co tak naprawdę chciałem osiągnąć w życiu.
Kolejna rada, to inwestycje. To dla mnie bardzo ciekawe. Były koszykarz powiedział mi, że powinienem jak najszybciej zaciągnąć kredyt i kupować mieszkania, które potem będą same zarabiać na spłatę rat kredytu. I na koniec kariery powiem, że zrobiłem świetny biznes. W porządku, może to jakaś strategia inwestycyjna dla danej osoby, ale ten koszykarz opowiadał mi to patrząc przez swój pryzmat – zakończył karierę naście lat temu, kiedy kupował te mieszkania były one 2-3 razy tańsze niż teraz. Nie da się takich rzeczy porównać. Chęci nie były złe, ale ta rada była jakby przekazywał ją samemu sobie z przeszłości, może z poczucia winy że sam tego nie zrobił. Dodatkowo, Kiedy otrzymałem tę radę, stopy procentowe były na najniższym poziomie, a mogło to oznaczać duże prawdopodobieństwo podniesienia tych stóp, o czym przekonujemy się w Polsce w ostatnich dwóch latach.
Sądzisz, że któraś z tych rad wywarła wpływ na twoje dalsze decyzje, rozwój i karierę?
Tak, jedna dobra rada gdy zmieniałem uczelnię i zastanawiałem się, którą wybrać. Chciałem mieć pewność, że to jedno miejsce jest lepsze od drugiego i podejmę w 100 proc. dobrą decyzję. Rozmawiałem o całej sytuacji z ówczesnym trenerem reprezentracji Polski Mike’m Taylorem, który powiedział mi tak: Tomek, zapamiętaj jedną rzecz. W życiu czasami nie wybierasz między jednym dobrym wyborem, a jednym złym, tylko czasami wybierasz pomiędzy dwoma średnimi, oba dobrymi lub oba złymi. Ważniejsze od tego, jaką decyzję podejmiesz, jest to, co z tą decyzją później zrobisz.
Ważniejsze od tego, jaką decyzję podejmiemy jest to, jak ją wykorzystamy. Jeśli cokolwiek bym postanowił, a na przykład później słabo trenował, nie będę skupiony na powodzie, dlaczego taką decyzję podjąłem, to nie zobaczę efektów. Jeśli jednak bym ciężko pracował, wiedziałbym, że zrobiłem wszystko, by ta decyzja faktycznie była słuszna i żebym nie żałował jej podjęcia. Trzymając się tego, miałem naprawdę niewiele sytuacji w życiu, kiedy zawiodłem się podjętą przez siebie decyzją. Nauczyłem się również, by nie godzić się na coś, jeżeli nie jestem do końca przekonany.
Gdybyś teraz – z tą wiedzą, którą posiadasz – mógł wysłać wiadomość do siebie z przeszłości, jakby ona brzmiała?
Powiedziałbym temu Tomkowi: Nie idź w kontrze dwa na jeden przeciwko Facundo Campazzo podczas pierwszego meczu na Teneryfie, bo rozwalisz sobie kolano (śmiech). A tak na poważnie, powiedziałbym: Jeśli masz jakieś przeczucia, posłuchaj ich, bo najpewniej okaże się słuszne. Jeśli wierzysz, że coś możesz coś osiągnąć, idź zawsze za ciosem.
Nie mam zbyt wielu sytuacji, których bym żałował. Trzymam się pewnych wartości, mam swój kod zasad, dzięki czemu mogę spać spokojnie. Jeśli intuicja podpowiada mi, że warto się odważyć, warto coś zrobić i to sprawi mi radość, to nigdy się nie waham. Jeśli usłyszałbym to od samego siebie z przyszłości, chyba wiedziałbym nawet, w jakich momentach powinienem posłuchać głosu intuicji. Z pewnością posłuchałbym tego Tomka!
Pamela Wrona