Dołącz do Premium – czytaj całe teksty! >>
Grzegorz Szklarczuk: Indywidualnie wymarzony debiut, niesamowita forma strzelecka (6/7 za 3 punkty). „Wracam robić to, co kocham” – napisał Pan na Instagramie. Jak ocenia Pan swoje początki w Niemczech i jakie emocje im towarzyszą?
Tomasz Gielo: Przede wszystkim cieszę się, że do grania włączam się zdrowy. Nie wyobrażałem sobie, że cały proces wracania po kontuzji potrwa tak długo. Złapałem uraz pod koniec marca, grając jeszcze Andorze. Początkowa diagnoza zakładała, że stosując ćwiczenia rehabilitujące, już po około dwóch miesiącach będę mógł wrócić do gry i dokończyć sezon. Minął jednak założony czas, a ja nie czułem się wcale lepiej, może nawet gorzej.
Wraz z agentem zdecydowaliśmy się zaczerpnąć opinii drugiego lekarza. Eksperta znaleźliśmy w Barcelonie, który przeglądając te same wyniki badań stwierdził, że jestem źle zdiagnozowany. Przez to, że straciłem początkowe dwa miesiące, cała droga powrotu do zdrowia się wydłużyła, a do gry byłem gotów dopiero na początku września. Jak wiadomo, większość klubów przygotowania do sezonu zaczyna już w sierpniu, ja z kolei wakacje spędzałem na rehabilitacji.
Wszystkie kluby do mojej sytuacji podchodziły podobnie – jeśli zawodnik nie jest w stu procentach zdrowy przed okresem przygotowawczym, to nie ryzykujemy podpisania z nim kontraktu. W ten sposób parę ofert, na których mi zależało, przeszło mi koło nosa. Takie jest życie sportowca, trzeba się z nim pogodzić – czasu nie wrócę, a wypracowałem sobie to, że w końcu jestem zdrowy.
Jestem tu, gdzie jestem. W Würzburgu mam szansę pokazać się z dobrej strony, klub ma ambicje, chce w tym roku bić się o play-off. Wprawdzie nie najlepiej weszli w sezon, również ostatni mecz z moim udziałem przegraliśmy, ale rywalizowaliśmy z rewelacją rozgrywek, Heidelbergiem.
Zaloguj się aby zobaczyć dalszą część wpisu!Treść dostępna tylko dla
Użytkowników Premium!