
Dołącz do Premium – czytaj całe teksty! >>
Fani Phoenix Suns przez dekadę żyli niemal w ciągłym rozczarowaniu. Od 2010 roku ich klub ani razu nie zakwalifikował się do fazy play-off i stał się wręcz pośmiewiskiem tak jak wtedy, gdy w biurze generalnego menadżera Suns… wypróżniły się kozy. Te wprowadził tam właściciel klubu, bo chciał, by GM znalazł mu tzw. GOAT-a, czyli najlepszego w historii.
Na całe szczęście w Phoenix zdołali wszystko bardzo dokładnie i sumiennie posprzątać. Dziś kibice drużyny z Arizony przeżywają wyjątkowy sezon i w tym momencie mają już gwarancję, że trochę to jeszcze potrwa, bo ich ulubieńcy już są w gronie czterech najlepszych zespołów w lidze.
.
Droga Suns do tego miejsca była kręta i wyboista, bo w konferencji zachodniej trudno o inne, łatwiejsze trasy. Wszak przed rokiem w bańce w Orlando widzieliśmy już pierwsze oznaki, że praca Jamesa Jonesa – byłego gracza i mistrza NBA, a od 2019 roku menadżera Suns – przynosi pożądany efekt. Słońca wygrały na Florydzie wszystkie osiem spotkań, ale nawet perfekcyjny bilans nie wystarczył do awansu do fazy play-off.
Po raz dziesiąty z rzędu kibice z Phoenix musieli więc obejść się smakiem, choć świetna gra m.in. Devina Bookera dawała mnóstwo powodów do optymizmu. Prawdziwą euforię przyniósł jednak dopiero transfer po Chrisa Paula, który dla Suns okazał się strzałem w dziesiątkę.
SKREŚLENI I ODRODZENI
Zaloguj się aby zobaczyć dalszą część wpisu!Treść dostępna tylko dla
Użytkowników Premium!