
Dołącz do Premium – czytaj całe teksty! >>
Zbiórki w ataku
20 zbiórek w ataku Śląska – to się bardzo rzuca w oczy. Wrocławianie na desce ofensywnej wyrządzili bardzo dużo krzywdy Stali, co także przełożyło się na punkty drugiej szansy wygrane 16:6 przez gospodarzy. Ten brak odpowiedniego zastawienia, zabezpieczenia defensywnej zbiórki, wskazywał także Igor Milicić jako główny powód porażki.
Śląsk to bardzo fizyczna drużyna, która ma wielu zawodników „łasych” na zbiórki czy zbicia piłki z tablicy. Bez zabrania im tego lub ograniczenia, ciężko jest myśleć o zwycięstwie. Wrocławianie mieli o wiele więcej posiadań i to jest prosta matematyka – nawet przy nie jakieś rewelacyjnej skuteczności spokojnie można zdobyć więcej punktów.
Atak na stojąco
[ihc-hide-content ihc_mb_type=”show” ihc_mb_who=”2,3,4″ ihc_mb_template=”1″ ]
Stal jest piekielnie mocna, kiedy może szybko przejść z obrony do ataku, kiedy obrona nie zdąży się jeszcze ustawić. W składzie zespołu z Ostrowa jest wielu zawodników, którzy mają sporą łatwość w wejściach na kosz i kończeniu akcji na kontakcie – technika i warunki fizyczne, tego odmówić się im nie da. Kiedy uda się zebrać piłkę, pchnąć ją do przodu, to wszystko jest ok – gorzej, jak trzeba budować atak pozycyjny.
Stal ma wielu graczy będących w stanie wygrać swój pojedynek 1 na 1 z rywalem, natomiast rywale coraz więcej o nich już wiedzą i chociażby Śląsk bardzo umiejętnie pomagał przy tego typu akcjach. No i tutaj dochodzimy do dzielenia się piłką i odpowiedniego ruchu – tego zabrakło na pewno we Wrocławiu, a myślę, że także w poprzednich meczach znajdziemy wiele momentów rozgrywanych na siłę, kiedy można była podjąć lepszą decyzję.
Kłopoty, kłopoty Ostrowa…
Na konferencji prasowej, trener Igor Milicić, mimo porażki, był (umiarkowanie) usatysfakcjonowany z postawy swoich zawodników – mowa tutaj o ich zaangażowaniu i podejściu mentalnym do gry. W poprzednich porażkach to właśnie w tej kwestii można było wiele zarzucić ostrowianom, ale we Wrocławiu rzeczywiście było trochę lepiej.
Cały czas jednak Stal szuka swojej tożsamości i trener Milicić nadal ma przed sobą wiele pracy do wykonania, by jego zespół mentalnie nie pękał podczas spotkań z mocnymi rywalami. Jak to się zwykło mówić – jedna jaskółka wiosny nie czyni i problem jeszcze nie został na pewno zażegnany. Bilans z czołówką jest słabiutki i będzie to powtarzane przed turniejem o Puchar Polski oraz przed play offami.
Napędzanie obroną
Śląsk w meczu ze Stalą napędzał się zagraniami w defensywie, co także im pozwoliło kilka razy łatwo zdobyć punkty w kontrataku. Stal nie broniła źle, ale wrocławianie mimo wszystko – dzięki większej liczbie posiadań i trudnym trafieniom, wygrali to spotkanie. Bloki czy przechwyty w każdym meczu są istotne, ale tutaj, naprzeciw dobrze broniącego zespołu, pomogły zapunktować – w sumie 13:11 dla Śląska w punktach z szybkiego ataku.
Jest jeszcze jedna rzecz – wrocławianie są w trakcie maratonu spotkań, a mecz ze Stalą rozgrywali 48h po trudnym starciu z Czarnymi Słupsk. Często w takich sytuacjach potrzeba czegoś ekstra, by pobudzić zespół do dodatkowego wysiłku i takie efektowne zagrania – bloki czy przechwyty, podrywały ławkę i dodawały skrzydeł wszystkim na parkiecie.
Magia Ludowej
Drugim czynnikiem pozwalającym wykrzesać z siebie resztki energii był na pewno doping i cała otoczka tego spotkania. Nie da się ukryć, że Hala Stulecia ma w sobie to „coś”, co nawet trudno zdefiniować. Samo oglądanie meczu w telewizji przyprawia o mały dreszczyk, a co dopiero grać w takim meczu. Czuć tam magię i choć może to głupie czy też nie podparte żadnymi faktami – jakoś mam wrażenie, że w Orbicie ten mecz wcale by nie musiał dla Śląska tak dobrze skończyć.
Cyril? Szymon!
Dwa dni temu z zespołem pożegnał się Cyril Langevine i co naturalne, zaczęły się dyskusje, czy i jakiego Śląsk potrzebuje zastępcy dla Amerykanina. Szybko jednak się okazało, że ten następca kisił się na ławce rezerwowych od dłuższego czasu (w przerwach od dominowania 1. Ligi). Szymon Tomczak już pokazał, że może dawać wartościowe minuty w PLK, ale mimo wszystko jego występ w niedziele był zaskakujący dobry.
Nie grał wcześniej wiele, nie miał okazji się sprawdzić z kolegami w warunkach meczowych, a mimo to wypadł tak, że ciężko się do czegoś doczepić. Jeszcze jeden lub dwa takie mecze, a nie będzie mogło być mowy w ogóle o jakimś zastępcy dla Langevine’a. Tomczak zresztą już teraz wygląda na gracza, który za rok czy dwa może być czołowym polskim podkoszowym w PLK, bo widać po nim dobre wyszkolenie techniczne i rozumienie koszykówki.
Zaryzykowałbym już nawet teraz, że Szymona (24 lata) można spokojnie ustawiać w jednym rzędzie z takimi graczami jak Krzysztof Sulima czy Dariusza Wyka, a przecież ci gracze zahaczyli nawet o kadrę. Kto wie, być może po cichutku we Wrocławiu buduje się nam kolejny interesujący gracz, który jako niska piątka może w nowoczesnym baskecie zdziałać więcej, niż chociażby więksi i młodsi, o których mówi się znacznie więcej.
Grzegorz Szybieniecki
[/ihc-hide-content]