
Dołącz do Premium – czytaj całe teksty! >>
19 zwycięstw, 5. miejsce po sezonie zasadniczym i pierwszy awans do play off od 2015 roku – w wielu przypadkach powinno być to uznane za udany sezon. Od zakończonej przegraną 1-3 ćwierćfinałowej serii ze Śląskiem Wrocław zwrot „stracona szansa” siedzi mi jednak w głowie znacznie mocniej, niż jakiekolwiek słowa, które miałyby chwalić koszykarzy, trenerów i działaczy Trefla Sopot za wyniki w obecnym sezonie.
Pisząc o straconej szansie nie mam nawet na myśli faktu, że Śląsk Wrocław był w zasięgu sopockiej drużyny – chociaż był, co pokazały choćby dwa wygrane przez niego mecze w sezonie regularnym. Raczej o korzystnych okolicznościach, których długo w Treflu nie było i które równie długo mogą już nie wystąpić.
Okazyjny budżet
Chociaż w Energa Basket Lidze klubów nie ogranicza znane z NBA „Salary cup”, to przypadek Trefla bardzo mi przykłady zza oceanu przypomina. Dzięki szeregowi dobrych decyzji w Sopocie udało się bowiem zgromadzić koszykarzy lepszych, niż wskazywałby na to klubowy budżet, który na oko można ocenić na środek ligowej tabeli, daleko za najbogatszymi ligowymi rywalami. Raczej Indiana Pacers, a nie Los Angeles Lakers.
Długoletnie umowy Łukasza i Michała Kolendów, a także znakomita decyzja o pozyskaniu latem ubiegłego roku Dominika Olejniczaka – co łączy tych koszykarzy? Strzelam, że wszyscy oni w play off wchodzili na kontraktach opiewających poniżej ich rynkowej wartości, co dobrze świadczy o osobach zarządzających klubem.
Korzystne dla zespołu umowy mają jednak to do siebie, że kiedyś się kończą. Nawet najbogatsze zespoły w NBA mają wtedy dylemat, kto zasługuje na podwyżki i dla kogo warto wejść w strefę „podatku od luksusu”, a z kim trzeba się pożegnać i poszukać w jego miejsce tańszych zmienników.
Podatkiem od luksusu nie będzie trzeba sobie zawracać głowy w Sopocie, podatków w Polsce mamy jednak na tyle dużo, że jest to niewielkim pocieszeniem, gdy do klubu wirtualnie zapukają agenci wspomnianej trójki graczy. Z dużym prawdopodobieństwem można napisać, że przedłużenie choćby jednego z wymienionych zawodników byłoby wielkim i mocno niespodziewanym sukcesem Trefla.
[ihc-hide-content ihc_mb_type=”show” ihc_mb_who=”2,3,4″ ihc_mb_template=”1″ ]
O Łukasza Kolendę pytają kluby zagraniczne (o czym podczas meczów z jego udziałem wspominał Rafał Juć), pod ich obserwacją jest także Dominik Olejniczak, a Michał Kolenda będzie bardzo wysoko na listach życzeń najbogatszych polskich drużyn. O czym świadczyły choćby zapytania w trakcie sezonu wysyłane z Zielonej Góry.
Z czym zatem zostanie Trefl? Głównie z kontraktami Karola Gruszeckiego i Pawła Leończyka, czyli dwoma koszykarzami, którzy najlepsze koszykarskie lata mają (raczej) za sobą, a w kategorii cena-wartość znajdują się po przeciwnej stronie od swoich młodszych kolegów. Przed rozpoczęciem budowy zespołu na sezon 2021/22 już to stawia sopocki zespół w mniej korzystnej sytuacji.
Buyouty nie pomogły
Od kilku sezonów duże i często negatywne emocje budzi w NBA możliwość dokonywania „buyoutów”, gdy kluby decydują się wykupować kontrakty swoich zawodników poniżej 100 procent ich wartości, po czym ci sami zawodnicy, kilka dni później, za ułamek wcześniejszych zarobków podpisują umowy z nowymi zespołami. Najczęściej tymi, które walczą o tytuł mistrzowski. Ostatnio przykładem był na to Andre Drummond, który przeniósł się z Cleveland Cavaliers do Los Angeles Lakers.
Także w tym przypadku inne są realia w europejskiej koszykówce, ale również tu można znaleźć sporo podobieństw, gdy popatrzymy na tegoroczny Trefl Sopot. Dotyczy to zarówno Nuniego Omota, jak i Nikoli Radicevicia.
Sudańczyk pojawił się w Trójmieście dosyć przypadkowo, gdyż wcześniej niewiele brakowało, by zjawił się w nim Denzel Andersson, który obecnie swoją grą cieszy oko kibiców z Ostrowa Wielkopolskiego. Omot trafił do Sopotu na zasadzie wypożyczenia z tureckiego Tofasu i według nieoficjalnych informacji Trefl pokrywał tylko część jego kontraktu – resztę przesyłał mu jego główny pracodawca.
Jego występy ogólnie trzeba ocenić pozytywnie, chociaż po kilku tygodniach w klubie zastanawiano się, czy był to rzeczywiście dobry ruch. W ocenie potencjału Omota nie pomagała choćby sytuacja, jak przedwczesne wyproszenie go z treningu, co po drodze się przydarzyło. Sudańczyka ratował jednak wybitny (jak na PLK) talent ofensywny – punkty potrafił zdobywać praktycznie z każdego miejsca na parkiecie, z defensywą rywali radził sobie również w ćwierćfinałowej serii ze Śląskiem…gdy tylko dostał piłkę, albo w ogóle pojawił się na parkiecie.
W podobnej promocji pojawił się w Sopocie także Nikola Radicević, którego kontrakt z Treflem był diametralnie niższy w porównaniu do tego, co zarabiał we wcześniejszych klubach. Promocje jednak mają to do siebie, że czasami towar może okazać się przeterminowany.
Wtedy najważniejsze jest to, by przynajmniej z przeterminowanej żywności nie zrobić głównego dania – w play off takie rozwiązanie zaproponował trener Śląska Oliver Vidin, a Marcin Stefański nie był w stanie temu zapobiec. To musiało się skończyć dużą niestrawnością, czego być może można było uniknąć, gdyby Radicević był traktowany jako przystawka (albo deser), a głównym daniem byłby Łukasz Kolenda, w ostatnim miesiącu swojego wieloletniego pobytu w Sopocie.
„46”
Jeżeli miałbym wskazać liczbę, którą zapamiętam z serii Trefla ze Śląskiem, to będzie nią właśnie „46”. Co ona oznacza? To liczba rzutów, które w ciągu 4 meczów oddał z gry właśnie Radicević. Szokująco wysoka, jak na kogoś, kto trafił tylko 13 z nich.
Szokuje ona jeszcze bardziej, gdy zauważymy, że… nikt w Treflu nie oddał ich więcej — Nuni Omot prób z gry miał zaledwie 44 (trafił 22), a Łukasz Kolenda 43 (trafił 17), a obaj to przecież gracze o nieporównywalnie większym potencjale ofensywnym.
– He is a really good PG, but also killer for the team. He can be poison” – napisał mi jeden z zagranicznych znajomych po tym, gdy Trefl ogłosił podpisanie kontraktu z serbskim rozgrywającym.
Rodzaj trucizny u Radicevicia nie został mi opisany, jednak masowe pudłowanie rzutów z otwartych pozycji i zbyt często złe decyzje podejmowane na parkiecie, jak najbardziej pod to pasuje.
Zagadkowe lato
Karol Gruszecki, Paweł Leończyk, a także młodzi Daniel Ziółkowski (54 minuty w sezonie) i Sebastian Rompa (26 minut) – to czwórka koszykarzy, którzy mają ważne kontrakty z Treflem na kolejny rok. Trudno sobie również wyobrazić, by trenerem był ktoś inny niż Marcin Stefański, skoro z klubu docierają sygnały, że ogólnie był to udany sezon.
Osoby decyzyjne w Sopocie czeka jednak wiele ważnych i trudnych decyzji związanych z przebudową zespołu, podczas której za polskich graczy będzie trzeba płacić ich rynkową wartość. Korzystne okoliczności i decyzje, które wydarzyły się w ostatnim czasie, mają to do siebie, że rzadko się powtarzają, a często mogą nawet nagle przeskoczyć w alternatywny i znacznie mniej korzystny scenariusz.
Sezon 2021/22 może się zatem okazać takim, w którym awans do play off rzeczywiście będzie szczytem możliwości sopockiego klubu. W przeciwieństwie do obecnych, czy raczej w przypadku Trefla, przedwcześnie zakończonych rozgrywek.
Wojciech Malinowski, @Stingerpicks
[/ihc-hide-content]