
Dołącz do Premium – czytaj całe teksty i graj w Fantasy Lidze! >>
Wojciech Malinowski: Gdy został Pan trenerem Polpharmy i zadzwoniłem z prośbą o wywiad, to poprosił Pan o 4 mecze spokoju. Rozmawiamy zatem teraz i niestety jest to po 4 porażkach. Jak podsumuje Pan ten okres?
Robert Skibniewski (trener Polpharmy Starogard Gdański): Nic się w mojej pracy od pierwszego dnia nie zmieniło. Pracujemy normalnie, moim zdaniem właściwie i cały czas jestem dobrej myśli. Pomimo tych 4 porażek wierzę, że odbijemy się od dna.
Nie mogę powiedzieć, że jestem spokojny, ale jestem zbudowany tym, jak gracze trenują i reagują na zmiany. Potrzebny jest tylko impuls w postaci zwycięstwa, gdyż dla nich też nie jest to łatwa sytuacja.
Gdy popatrzymy na wspomniane 4 mecze, to najbliżej zwycięskiego impulsu było w pierwszym z nich, w Bydgoszczy, gdzie jeszcze w 4. kwarcie prowadziliście różnicą 9 punktów.
[ihc-hide-content ihc_mb_type=”show” ihc_mb_who=”2,3,4″ ihc_mb_template=”1″ ]
Tak, tego spotkania rzeczywiście żałuję, było ono jak najbardziej do wygrania. Mecz z Zastalem też pokazał, przynajmniej w pierwszych 3 kwartach, że idziemy w dobrą stronę. Później zabrakło jednak kondycji, tlenu i rywale momentalnie to wykorzystali.
Później za to pojawiły się mecze z Dąbrową i Spójnią. Ten pierwszy był o tyle dziwny, że zawodnicy, tak jakby byli zestresowani. Wyglądało to tak, że wytworzyli w sobie dodatkową presję z uwagi na fakt, że ich przeciwnikiem był zespół, z który sąsiadowali w tabeli. Z mojej strony, czy ze strony klubu nie było żadnych sygnałów, że musimy ten mecz wygrać czy że jest to spotkanie „za 4 punkty”. Żadnych takich działań nie było, ale paraliż było jednak widać.
Z kolei spotkanie ze Spójnią było dziwne i nie chciałbym, żeby zabrzmiało to jak tłumaczenie. Po meczu z Dąbrową mieliśmy dzień wolnego, by gracze odpoczęli, zregenerowali siły, gdyż wierzyliśmy, że możemy powalczyć. Spotkanie miało jednak dwa oblicza – w pierwszej połowie w ogóle nie wyglądaliśmy, zarówno w ataku, jak i w obronie, a przede wszystkim pod względem zaangażowania, energii.
Druga połowa była jednak zupełnie inna i pokazała takie nasze oblicze, o którym ja myślałem od pierwszego dnia pracy tutaj. Graliśmy agresywnie w obronie, szybciej w ataku, dzieliliśmy się piłką – ogólnie lepsza gra.
O ile po pierwszej połowie wtedy byłem lekko smutny i zdołowany, to druga pokazała mi, że ten zespół potrafi jednak grać dobrze, tak jakbym chciał to widzieć. Obejrzeliśmy sobie ten mecz, analizowaliśmy go i rozmawialiśmy o naszym stylu „Doctor Jekyll & Mr Hyde”.
Ten zespół cały czas ma w sobie potencjał, który musi ujrzeć światło dzienne. I prędzej, czy później, tak się stanie.
Wróćmy na chwilę do momentu, w którym objął Pan Polpharmę. Czy to już była sytuacja, gdy wysyłał Pan w lidze sygnały, że chce pracować jako główny trener? Czy raczej propozycja ze Starogardu Gdańskiego pojawiła się niespodziewanie?
Ci, którzy mnie znają, to wiedzą, że od dłuższego czasu przygotowuję się do pracy jako pierwszy trener. Od kilku lat czynię kroki w tym kierunku i jest to moim marzeniem oraz celem. Mam nadzieję, że w tym się sprawdzę.
Mogłem pracować dalej w roli asystenta w Dąbrowie Górniczej, ale w rozmowach, czy to z prezesem Żakiem, czy trenerem Magro podkreślałem, że dążę do bycia głównym trenerem. Sytuacja rozwinęła się w tym kierunku bardzo szybko, dostałem taką szansę i po rozmowie z nimi, postanowiłem z niej skorzystać.
Sytuacja, w której obejmuje się zespół z bilansem 1-9, byłaby bardzo trudna nawet dla doświadczonego szkoleniowca. Czy zatem rzeczywiście słusznie określa Pan to jako „szansę”? Nie lepiej było poczekać na koniec sezonu i wtedy poszukać swojego pierwszej pracy w roli głównego szkoleniowca?
Wolę skupiać się na dobrych rzeczach. Jest to oczywiście ogromna presja, wyzwanie. Jednak dzięki karierze zawodnika zdążyłem do tego przywyknąć i wiem, jak sobie z tym radzić. Myślę, że pomoże mi wiedza i doświadczenie z polskiej ligi, także z pracy z wieloma szkoleniowcami. Znam zawodników, również z innych drużyn.
O wszystkim jednak zadecyduje to, kiedy drużyna wróci na właściwe tory. Tego nie jest w stanie nikt przewidzieć. Ja wierzę w ten zespół i jej potencjał.
Zdaję sobie też sprawę, że dziennikarze, czy kibice lubią szukać negatywów. Ja jednak szukam pozytywów i takim kolejnym z meczu ze Spójnią jest to, że nie straciliśmy 90 punktów, a 71. Staramy się w ten sposób myśleć, chociaż oczywiście gracze są rozliczani ze swoich ról na boisku w obronie i w ataku.
Dla nich też jest to coś nowego, oni muszą do tego przywyknąć. Widziałby to pan lepiej, gdyby udało się z nimi porozmawiać i spytać o to, co się zmieniło, jak obecnie pracujemy.
Wierzę i będę wierzył w to, co robię. Trenerom Frasunkiewiczowi, Witce, Pacesasowi czy Miliciciowi się udało, dlaczego zatem i mi miałoby się nie udać?
Choćby dlatego, że poza Tomasem Pacesasem, pozostali rozpoczęli pracę pierwszego trenera w przerwie międzysezonowej.
Oczywiście. Mamy jednak przed sobą jeszcze drugą rundę, dużo meczów u siebie. My nie mamy zdobyć mistrzostwa Polski, my mamy wygrać kilka spotkań i utrzymać się w lidze. Wierzę, że jesteśmy w stanie to zrobić.
Objął Pan zespół w trakcie bardzo napiętego kalendarza, gdy w krótkim czasie trzeba było przed przerwą reprezentacyjną rozegrać 4 mecze. Od czego Pan zaczął swoją pracę? Który element gry drużyny wydawał się najbardziej palący do poprawy?
W pociągu, w drodze do Starogardu, obejrzałem sobie trzy mecze Polpharmy. Wtedy sądziłem, że nie będę ruszał gry w ataku, gdyż tak, jak wszyscy uważali, sądziłem, że Polpharma jest w nim mocna. Myślałem, że skupię się na obronie i strefie mentalnej.
Zmieniło się to jednak po pierwszym treningu, gdy zawodnicy zagrali między sobą gierkę, a ja potem obejrzałem jeszcze tego zapis na wideo. Wtedy doszedłem do wniosku, że i w ataku jestem w stanie zaproponować ciekawsze rozwiązania. Uznałem, że i w tym elemencie dokonam zmian.
Każdy trener potrzebuje jednak czasu, by efekty jego pracy zaczęły być widoczne. Uważam, że kibic, taki z realistycznym podejściem, te pozytywne zmiany już widzi.
Polpharma jest na dole lub blisko niego w praktycznie wszystkich wskaźnikach defensywnych. W dotychczasowych 4 spotkaniach próbował Pan wielu rzeczy – broniliście każdy swego, przekazywaliście krycie, były wstawki obrony na całym, a także strefy. Nie przyniosło to jednak efektu. Chciałem się zatem spytać, czy zespół w tym składzie personalnym jest w ogóle w stanie grać w defensywie na choćby przyzwoitym poziomie?
Oczywiście, że tak. Jeżeli są jednak nowe rzeczy, które nie były wcześniej ćwiczone, to w tydzień, czy dwa nie da się tego odmienić. To tak, jak z chorobą – nie wracasz do zdrowia w dzień, czy dwa, lecz rekonwalescencja trwa dłużej.
Każdy trener ma swój własny styl. Są rzeczy, które pokazuję zawodnikom, a oni przyznają, że wcześniej tego nie widzieli. Cały czas z nimi o tym rozmawiam, gdyż nie chcę zmuszać ich do czegoś, z czym nie czują się komfortowo. Buduję relację właśnie w ten sposób. Opowiadam im o kilku pomysłach, pokazuję, analizuję. Jeżeli zawodnicy czują się z nimi komfortowo po przetrenowaniu ich, to wtedy zostawiamy je, pracujemy nad nimi i szlifujemy, by potem zadziałały również podczas spotkań.
Sam mecz jest jednak czymś zupełnie innym od treningu. Na zajęciach nie ma sytuacji stresowych, nie ma sędziów, czy pogoni za wynikiem. Próbujemy trochę to jednak teraz na treningach symulować.
W dotychczasowych meczach Polpharma była zespołem, który popełniał bardzo mało fauli. Po której stronie barykady Pan się znajduje – to dobra cecha zespołu, gdyż rywale nie mają okazji na łatwe punkty z rzutów wolnych, czy raczej zła, gdyż świadczy to o mało agresywnej grze?
Te drugie podejście jest mi bliższe i na pewno to się teraz zmieni. Znowu wrócę do drugiej połowy meczu ze Spójnią. Chcę iść właśnie w tę stronę, o czym powiedziałem zresztą na konferencji prasowej. Wtedy, z różnych względów, nie udało nam się zagrać tak przez pełne 40 minut, ale po przerwie na reprezentację chcę widzieć zespół, który będzie tak bronił od pierwszej sekundy spotkania.
Nie neguję pracy Marka Łukomskiego, ale zmieniliśmy cykle treningowe, podejście do niego, a same zajęcia też wyglądają teraz inaczej. Przerwa na reprezentację była w pewien sposób dla mnie zbawieniem. Zawodnicy trenują teraz ciężej, gdyż to właśnie taki moment, w którym mogą popracować nad kondycją, przygotowaniem fizycznym.
Dzięki temu będziemy mogli grać bardziej agresywnie w obronie. Wiadomo, każdy chce grać w ataku, ale trzeba jednak parę piłek obronić, czy wrócić na czas do obrony. Tutaj był największy problem.
Rozumiem, że to świadoma decyzja o skoncentrowaniu się na treningach, a nie szukaniu szansy rozegrania meczów sparingowych?
Jak najbardziej.
Są jakieś elementy, nad którymi najmocniej w tym czasie pracujecie?
To przygotowanie fizyczne, poprawa obrony i szlify gry w ataku.
W ostatnich tygodniach wzmocnił się HydroTruck Radom, jednego gracza podkoszowego szukają również w Dąbrowie Górniczej. Czy u was także są możliwe korekty w składzie, nowi zawodnicy?
Nie jest tajemnicą, że szukamy Polaka na pozycji „4”. Nie możemy zrobić roszad wśród zagranicznych zawodników, gdyż wiąże się to z opłatą licencyjną w wysokości 30 tysięcy złotych, a klubu na to nie stać.
Grał Pan u wielu trenerów, potem jeszcze z kilkoma współpracował w roli asystenta. Jak wygląda w praktyce korzystanie z tych doświadczeń? Co dzieje się w sytuacji, gdy musi Pan podjąć decyzję, a pamięta szkoleniowców, którzy w podobnej podejmowali dwie diametralnie różne?
Każdy z nich coś mi pokazał, mogły to być rzeczy pozytywne, ale również te bardzo negatywne. Jest paru trenerów, od których staram się czerpać wzorce. Jest też jednak kilku, którzy pokazali mi kierunek, w którym zdecydowanie nie chcę podążać. Jednak każdemu z tych szkoleniowców jestem bardzo wdzięczny, gdyż bez nich byłbym zupełnie trenerem, a przede wszystkim człowiekiem.
Na koniec dnia, to muszę być jednak sobą i tego też wymagam od zawodników. Nie chcę, by któryś z nich udawał kogoś, kim nie jest. Moim zadaniem jest dotarcie do każdego charakteru, który w nich drzemie. Gramy w otwarte karty, rozmawiamy szczerze i szczerości od swoich graczy oczekuję. Jeżeli zawodnik oszukuje siebie, to oszukuje też zespół.
Poda Pan przykłady trenerów, z których czerpie Pan te pozytywne wzorce?
Dużo mi na pewno pomaga praca z Mike’em Taylorem, Sasą Filipovskim, czy z Igorem Miliciciem. Nazwisk trenerów, których nie wspominam najlepiej, nie będę wymieniał, ale także wnioski po pracy z nimi okazują się pomocne. Ogólnie, to moje doświadczenie dużo mi daje i zawodnicy, których teraz prowadzę, są świadomi tego, że jeszcze niedawno grałem i wiem, o co chodzi.
Najważniejsza w mojej pracy jest budowa relacji z graczami, ich świadomość. Oni muszą wiedzieć, po co robimy dane rzeczy. Mówimy tu o treningu, o przygotowaniu przedmeczowym, skautingu, analizie graczy. Nie ma tak, że ja sobie ot tak coś wymyśliłem. Musi być świadomość zawodników.
Tracicie dwa zwycięstwa do Dąbrowy Górniczej i trzy do Radomia. Ile trzeba wygrać spotkań, by utrzymać się w Energa Basket Lidze?
Nie myślimy w ten sposób. My chcemy wygrać każdy następny mecz. To jest najprostsze i jednocześnie najlepsze podejście. Wiem to ze swojej kariery zawodniczej, a także od trenerów, których obserwuję. Krok po kroczku, czy skok po skoku, jak mówił kiedyś Adam Małysz.
Trafia do mnie też anegdota o budowie możliwie najlepszego domu. Bierzesz pierwszą cegłę i stawiasz ją najlepiej, jak potrafisz. Następnie bierzesz drugą i postępujesz w ten sam sposób. Potem identycznie czynisz z kolejnymi, aż powstanie wspaniale postawiony dom. Taką filozofię wyznaję i w tę stronę idę.
Rozmawiał Wojciech Malinowski, @stingerpicks
[/ihc-hide-content]