
Dołącz do Premium – czytaj całe teksty! >>
Pamela Wrona: Jak to jest, stawiać wszystko na jedną kartę?
Przemysław Zamojski: Myślę, że jest to piękne uczucie, w takich okolicznościach wygrać brązowy medal mistrzostw Europy. Można było to oglądać i oglądać w nieskończoność – w ostatniej sekundzie wypuścić piłkę na 0,1 przed końcem czasu, ona wpada do kosza, a to zapewnia medal. To cała esencja sportu.
Twoja okazała się szczęśliwa. Sama decyzja o tym, że skupisz się wyłącznie na koszykówce 3×3 to był strzał w dziesiątkę.
Zdecydowanie tak jest. Każdy podejmuje decyzje i dokonuje różnych wyborów w swoim życiu. W 2019 roku potrzebowałem czegoś świeżego, nowej motywacji, a nawet nowej przygody. To jest bodziec i nowe wyzwanie, bo to coś, czego potrzebuje każdy sportowiec. Trzeba być głodnym treningów, sukcesów. Postanowiłem poświęcić się koszykówce 3×3, bo od tego zaczęła się moja przygoda. Kiedyś jeździłem z chłopakami na turnieje i zrodziła się miłość do koszykówki ulicznej. Po tylu latach ligowego grania, głód był tak duży, że wróciłem do takiego grania.
[ihc-hide-content ihc_mb_type=”show” ihc_mb_who=”2,3,4″ ihc_mb_template=”1″ ]
Mimo wyobrażenia, że jest to ta sama dyscyplina, trudno było skupić się na dwóch odmianach jednocześnie?
Wydaje mi się, że można w jakimś stopniu to ze sobą godzić, jednak w momencie, gdy chce się czegoś więcej, chce się robić wielkie rzeczy, mieć realny wpływ na popularyzację tej dyscypliny, to trzeba się temu poświęcić w 100 proc.
Mówisz o wielkich rzeczach – jakie są zatem cele Przemysława Zamojskiego?
Chciałbym brać czynny udział w turniejach cyklu World Tour w całym sezonie ligowym, tak jak robią to najlepsze drużyny na całym świecie. Do tego dążymy, będziemy starali się zmienić pewne rzeczy. Chcemy iść w kierunku powstania ligi zawodowej, aby w Polsce przybywało jak najwięcej graczy 3×3 mających gdzie się ogrywać, a co za tym idzie, aby wszyscy ci koszykarze mieli możliwość rywalizacji na najwyższym poziomie.
Takie rozgrywki jak mistrzostwa Europy, czy mistrzostwa świata, igrzyska olimpijskie to jest już najwyższa półka i zupełnie inne granie niż podczas turniejów, które organizowane są w naszym kraju. Można zobaczyć, że intensywność jest zupełnie inna, warunki można odczuć na własnej skórze i zobaczyć, że nie jest tak łatwo, jak się wydaje.
Osobiście, gdy już poświęciłem się temu całkowicie, moim celem i marzeniem jest, by zostać numerem jeden rankingu FIBA 3×3. Wiadomo, że potrzeba występów w najlepszych zawodach na świecie, World Tourach, natomiast to cel długofalowy, który stawiam przed sobą.
Satysfakcja, radość z gry jest ta sama, czy jednak bardziej w koszykówce 3×3 odnalazłeś drugie życie?
Te emocje, które nam towarzyszyły od początku roku – od przygotowań, poprzez kwalifikacje w Graz, gdzie udało nam się wywalczyć bilet na igrzyska, było widać, jakie to jest niesamowite przeżycie. Następnie same igrzyska, to spełnienie marzeń każdego sportowca.
Ambicje były większe, nasz występ nie ułożył się do końca po naszej myśli, ale uważam, że taki jest sport, nie zawsze jest się na górze. Ważne, że teraz z przytupem w mistrzostwach Europy – które według mnie są najmocniejszą możliwą imprezą w 3×3, bo w końcu to właśnie Europa wiedzie prym w tej dyscyplinie – skończyliśmy sezon reprezentacyjny bardzo udanie.
Teraz pozostaje na tej górze się utrzymać.
Co sam przemycasz z jednego boiska na drugie?
Przede wszystkim swoje doświadczenie. Tysiące rozegranych meczów, więc doskonale wiem, jak się zachować, gdzie wymusić faul, gdzie pobiec i jak pomóc w obronie swoim kolegom z drużyny. Na pewno szybkość składania się do rzutu to coś, co wyniosłem z koszykówki 5×5.
Wiele lat byłem typowym strzelcem i to przydaje się w 3×3, gdzie należy szybko podejmować decyzje, bardzo szybko składać się do rzutu, niekiedy w trudnych warunkach – z półobrotu, po wyjściu. Ten element – rzut z dystansu i szybkie wyjście w powietrze to jedyny, a zarazem najważniejszy element, który przemycam z drugiego boiska.
To wróćmy do mistrzostw Europy w Paryżu. 4,2 sekundy do końca meczu. Jakie miałeś wtedy myśli?
Wyskoczyłem po zbiórkę, zebrałem piłkę, spojrzałem tylko na zegar, aby wiedzieć, ile czasu zostało do końca. Zegar wskazywał 4,2 sekundy. Miałem szansę, by przekozłować piłkę, wymusić posiadanie. Pierwsze co pomyślałem, że musi to być rzut za 1, pewne wyjście i pewny rzut. „Wyczyszczę piłkę, zrobię kozioł defensywny i udam, że będę chciał rzucać z dystansu. Zawodnik podejdzie trochę bliżej, a ze zmianą kierunku pójdę mocno na prawą rękę, wyskoczę w powietrze i rzucę. Tylko wyrzuć delikatnie piłkę, jak na treningach, jak zawsze”.
I faktycznie, miałem wrażenie, że to film, który jest w slow motion. Jak wyrzuciłem piłkę, wiedziałem, że będzie idealnie. W jednej chwili ogrom emocji. Koledzy zaczęli mnie ściskać i prawie mnie udusili. Sądzę, że to najpiękniejszy moment w mojej karierze.
Aż trudno sobie wyobrazić, że ten cały plan można przeanalizować i wykonać w zaledwie 4 sekundy.
(śmiech). W koszykówce to dużo czasu. Musisz być pewien swojego zagrania, mieć opracowany plan. Z drugiej strony, w 3×3 jest wiele wypadkowych rzeczy. Nie możesz do końca sobie wszystkiego założyć. Nawet jak miałem piłkę i wiedziałem, że to ja będę kończyć ostatnią akcję, że już nikt nie podejdzie na pick&roll’a i będę musiał zagrać 1na1, miałem w głowie strategię – zaryzykować, pójść mocno i rzucać z dystansu.
Jak kończyć, to w najlepszym stylu.
Polacy lubią takie końcówki – podobny rzut na medal miał miejsce w 2019 roku, podczas mistrzostw świata.
Zdecydowanie. Dla takich chwil warto to robić. Trenujesz, chcesz uprawiać sport, aby doświadczać takich momentów, jak ostatnio w Paryżu. Samo miejsce było klimatyczne, bo turniej rozgrywany był tuż przed Wieżą Eiffla, z pełnymi trybunami. To coś, co pamięta się później do końca życia.
Brązowy medal jest zwieńczeniem ostatnich miesięcy ciężkiej pracy, nagrodą pocieszenia po igrzyskach, czy jest jednak niedosyt?
Nie, drużyna z Litwy była od nas wyraźnie lepsza, wygrali zasłużenie, mieli nas dobrze rozpracowanych i byli bardziej skuteczni z dystansu. Trudno jest wówczas nawiązać rywalizację, szczególnie kiedy nam nie wpadało i mieliśmy słabszą skuteczność niż przeciętnie. To ścisła czołówka, dlatego mimo tego, cieszę się, że wyczyściliśmy głowy i mieliśmy świadomość, że przyjechaliśmy po medal i mamy ostatnią szansę.
Medal leżał na ziemi, musieliśmy go tylko podnieść.
A czy każdy smakuje w ten sam sposób, napędza do jeszcze cięższej pracy?
Dla mnie to coś nowego niż to, co udało mi się osiągnąć do tej pory. Dopiero w 2019 roku dołączyłem do reprezentacji i jestem głodny sukcesów. A każdy medal napędza do cięższej pracy, aby zdobyć kolejny i kolejny. Ta motywacja i ambicja jest bardzo duża, żeby teraz zrobić fajne rzeczy, ale w 3×3.
Słyszymy hasła typu „jesteś zwycięzcą” – czy one nie działają tylko przez chwilę? Eksperci uważają, że odpowiednie nastawienie powoduje, że zawodnik walczy o każdą piłkę jak w transie, przełamuje kolejne bariery. Jak to podejście wygląda u ciebie?
Byłem bardzo skupiony przez cały turniej i sądzę, że to było kluczowe. Nastawiłem się, że jedziemy po medal, musimy pokazać najlepszą koszykówkę.
Czy pomimo tego, wraz ze zmianami w składzie, poczułeś, że większa odpowiedzialność spadnie teraz na ciebie?
Wiedziałem, że na moich barkach będzie spoczywała większa odpowiedzialność, że część obowiązków Michaela Hicksa spadnie na mnie. Najważniejsze jest to, aby być skoncentrowanym i dawać przykład mentalny, od strony sportowej, poprzez większą rolę. Rodzina 3×3 jest wyjątkowa.
Trener Piotr Renkiel podkreśla, że Polska reprezentacja nie ma jednego lidera. To jest według Ciebie siłą tej drużyny?
Rzeczywiście, mamy czterech zawodników, czterech liderów. Każdy z tych chłopaków daje coś innego – mądrość, doświadczenie, przekazuje informacje, tak jak Szymon Rduch, który poświęcił się dla zespołu. Na ostatnie 40 sekund przed końcową akcją, gdy byłem bez sił, mieliśmy czas, a on podszedł i zapytał, czy na pewno chcę siedzieć na ławce. „Weź ostatnią akcję na siebie i zagraj, ja cię zmienię”.
Więcej siły i uświadomiłem sobie, że być może nie będzie już żadnej przerwy i trzeba będzie tę ostatnią akcję rozegrać. To pokazuje, że jest sercem tej drużyny i jest w stanie poświęcić się dla niej w 100 proc., nie patrząc na własne dobro, tylko na dobro zespołu.
To co tak naprawdę ważne jest w sporcie drużynowym i co może gwarantować sukces?
Dokładnie to stawianie drużyny ponad wszystko. Każdy sportowiec, największy lider, największa gwiazda, ktoś, kto rzuca najwięcej punktów musi mieć z tyłu głowy jedno – to, że robi się to dla drużyny, a nie tylko dla samego siebie. Z tego powodu jestem cholernie dumny, że oni to doskonale wiedzą.
Czy poza brakiem Michaela Hicksa zmieniło się coś jeszcze, w porównaniu do igrzysk olimpijskich?
Nawet bez jednego gracza, to już zupełnie inna drużyna. Wystarczy jedna zmiana i jej kształt może nabrać innego wizerunku. Myślę, że pokazaliśmy, że jesteśmy walczakami. Potrzebowaliśmy kogoś, kto wyszarpie piłki, które są niczyje, abyśmy mieli dodatkowe posiadania z możliwością jednej akcji więcej niż rywale.
To zadanie wykonał Łukasz Diduszko, który świetnie się do nas wpasował – pokazał serce do gry, zastawienia, grę tyłem do kosza, po „pickach”. Wykorzystywał swoje przewagi i trudno było go przestawić pod koszem. Dał nam dokładnie to, czego od niego oczekiwano. To nie jest łatwe, mając jedną szansę, wejść na turniej najwyższej rangi i nie do byle jakiej drużyny – musisz po prostu dać z siebie wszystko. On to zrobił, potwierdzał to w każdym meczu. Mogliśmy liczyć na jego najlepsze walory i zaciętość tego typowego Ślązaka.
Czy taka świeżość, przewietrzenie było potrzebne?
Sądzę, że tak. Podświadomie byliśmy tego świadomi, a co więcej, może ten czas, który spędzaliśmy razem przez 4-5 miesięcy, wyjazd za wyjazdem, bycie nieustannie w podróży, w tym samym gronie – niekiedy można być zmęczonym swoim towarzystwem, a to później nie przekładało się na boisko.
Trener Renkiel podjął decyzję, że do Paryża jedziemy w takim systemie i jak widać, zrotował składem idealnie, jak pokerzysta i poszedł va banque. Mogło się udać, albo się nie udać. Wiedział, co robi, jakie jest ryzyko, ale wyszło nam to na dobre.
W pięciu meczach zdobyłeś aż 46 punktów i znalazłeś się w gronie trzech najlepszych graczy turnieju. 35 lat to wciąż dobry wiek, by być w świetnej formie?
Oczywiście. Dobrze się prowadzę, zwracam uwagę na to, co jem. Cały czas jestem w treningu, dbam o swoje ciało i dobrze się regeneruję, więc czemu by nie pograć jeszcze dłużej?
Zawsze doświadczenie jest po naszej stronie. Masa przegranych spotkań, różnych wyjazdów, granie w różnych warunkach, bo taka jest zresztą specyfika koszykówki 3×3 – warunki nie zawsze są takie same, są różne lokalizacje, niekiedy gra się nad samym morzem, gdzie bardzo wieje i jest problem z wycelowaniem z dystansu, jest inna nawierzchnia.
Na mistrzostwach Europy spodziewaliśmy się tej miękkiej, a graliśmy na plastikowej. Jest wiele zmiennych i należy adaptować się do panujących warunków.
Jeżeli miałbyś teraz na coś postawić, to co by to było?
Stawianie wszystkiego na jedną kartę na razie mnie nie zawodzi. Przede wszystkim, chcę, aby koszykówka 3×3 w Polsce się rozwinęła, było więcej turniejów wyższej rangi, abyśmy byli wyżej w rankingu. Gdyby jeszcze Polska społeczność 3×3 była taka sama – bo dzięki nim jesteśmy tu, gdzie jesteśmy. Oni nas napędzają, wspierają w każdym przedsięwzięciu. To pokazuje, jakie mamy szerokie grono odbiorców. To jest coś, co się dla mnie liczy.
Rozmawiała Pamela Wrona, @Pamela_Wrona
[/ihc-hide-content]