
Dołącz do Premium – czytaj całe teksty i graj w Fantasy Lidze! >>
Znowu było blisko. Izrael, jak w Gliwicach, niby nie grał nic wielkiego, niby był w zasięgu, a na końcu i tak weteran Guy Pnini raz jeszcze załatwił nas „trójką” w końcówce. Nie ma jednak w tym przypadku, że drugi raz przegraliśmy z zespołem prowadzonym przez Odeda Katasha w eliminacjach do EuroBasketu 2022.
Polacy walczyli, grali ambitnie i mieli znakomitych Mateusza Ponitkę oraz Michała Sokołowskiego. To jednak Izrael posiadał więcej wszechstronnie wyszkolonych graczy, którzy potrafili tworzyć przewagi w różnych sektorach boiska. Końcowy wynik nie powinien zatem dziwić. Nawet w sytuacji, w której zatrzymaliśmy rzuty za 3 rywali/Izrael miał zły dzień za linią 6,75 metra (niepotrzebne skreślić), skąd trafił tylko 7 razy na 24 próby.
Dziura w statystykach
[ihc-hide-content ihc_mb_type=”show” ihc_mb_who=”2,3,4″ ihc_mb_template=”1″ ]
Nie tylko w ogólnie dostępnych statystykach, ale też tych zaawansowanych oferowanych przez firmy Synergy Sports czy InStat nie znajdziemy czegoś takiego, jak punkty zdobyte po zamianie krycia, czy też skuteczność rzutów w tego typu akcjach. A szkoda, gdyż „switching” jest tak istotnym elementem nowoczesnej koszykówki, że zadziwiające jest to, iż asystenci trenera muszą liczyć to ręcznie (zakładam, że przynajmniej niektórzy to robią).
Ten element gry miał wielkie znaczenie również w poniedziałkowym spotkaniu. Izraelczycy większość meczu bronili w ten sposób i obnażyli braki naszych graczy w umiejętnościach w grze 1 na 1, za wyjątkiem wspomnianych Ponitki i Sokołowskiego.
Przed meczem można się było zastanawiać, czy lub ewentualnie, jak bardzo będzie brakować A.J. Slaughtera. W pierwszych akcjach nasi obwodowi starali się wykorzystywać przewagi fizyczne nad jednym z pary Gal Mekel/Tamir Blatt i ustawiać się z nimi do gry tyłem do kosza. Na dłuższą metę tak jednak grać się nie dało, a atakowanie rywali z obwodu po przekazaniach na obwodzie przychodziło nam z wielkim trudem.
Łukasz Koszarek już w 1. kwarcie został trzykrotnie zmuszony do trudnego rzutu pod presją czasu i długich rąk wyższych rywali. „Koszar” raz trafił, a raz chyba niepotrzebnie kolega próbował trącić piłkę, gdy ta jeszcze tańczyła na obręczy. Jednak każda taka akcja była małym sukcesem izraelskiej defensywy. W takich właśnie sytuacjach naturalizowany Amerykanin był w kadrze najbardziej potrzebny.
Zupełnie inaczej wyglądało to w obozie rywali i nie mamy tu na myśli tylko wspomnianego duetu obwodowych liderów zespołu. To również 19-letni Yam Madar, wybrany niedawno w 2. rundzi draftu NBA, czy 25-letni Yiftah Ziv. Każdy z nich popisał się kilkoma efektownymi i skutecznymi zagraniami, w których pokazał świetne panowanie nad piłką, zmianę tempa i kierunku kozłowania, a także wykończenie akcji.
30 lat minęło
Gdy jako dorastający chłopak, jak wielu z nas, zacząłem oglądać NBA w Telewizji Polskiej, Ryszard Łabędź, jeszcze wtedy aktywny sędzia, był znakomitym uzupełnieniem Włodzimierza Szaranowicza. Raczej na drugim planie, ale dbał dyskretnie o to, by główny komentator za bardzo nie odleciał, czy też nie przekroczył akceptowalnej liczby pomyłek.
To było jakieś 30 lat temu. Obecnie Ryszard Łabędź wciąż jest najlepszym komentatorem koszykówki w TVP, a wspólnie z Jackiem Łączyńskim bardzo fajnie skomentowali wybitnie jednostronny (91:61) mecz z Rumunią. Mecz z Izraelem obsługiwał inny, moim zdaniem wyraźnie słabszy duet (Piotr Sobczyński – Rafał Darżynkiewicz), a nawet podczas tego spotkania siedziała mi w głowie jedna uwaga z sobotniego meczu.
Także Rumuni próbowali bowiem przekazywać sobie przeciwko nam krycie, chociaż oczywiście robili to daleko mniej sprawnie niż w poniedziałek Izraelczycy. Już wtedy jednak komentatorzy zauważyli, że podczas zamian krycia nie próbujemy w ogóle wykorzystywać opcji do gry „na dole”, czyli grając pod kosz. Nie z każdym zawodnikiem oczywiście jest to możliwe, ale gdy centrem jest Damian Kulig (wciąż bezcenny w kadrze), a nie Adam Hrycaniuk, to być może byłoby to lepszym rozwiązaniem.
Koszarek przełamuje bariery
Weteran reprezentacji przyzwyczaił nas w bieżącym sezonie do tego, że w wieku 36 lat przełamuje koszykarskie bariery. Tak jest na co dzień w klubie z Zielonej Góry, gdzie trener Żan Tabak wymaga od niego obrony na całym parkiecie, co czasami kończy się nawet przechwytami na rozgrywających rywali (https://streamable.com/bz36vs)
W poniedziałkowym meczu kadry Koszarek zagrał za to pełne 10 (słownie: DZIESIĘĆ) minut 4. kwarty. Trener Mike Taylor nie miał odwagi w tym fragmencie zagrać ani Kamilem Łączyńskim, ani też Łukaszem Kolendą, nie zdecydował się również na wariant bez typowego rozgrywającego.
– Ostatnio w 4. kwarcie tyle grał w juniorach SMS Warka – napisał z przekąsem znajomy.
Rozumiemy ideę kontynuacji pracy z wybranymi zawodnikami w kadrze, ale w tym momencie wypada się jednak zastanowić, czy akurat pracuje się z tymi właściwymi. „Koszar” zagrał dobrze i „na oparach” udało mu się nawet dojechać do mety, ale taka sytuacja nie powinna nigdy mieć miejsca.
Szczególnie w sytuacji, gdy Łukasz ma obok siebie w klubie młodszego kolegę (Marcel Ponitka) – nie tylko w doskonałej formie, ale też z umiejętnościami (obrona, pomoc na rozegraniu, fizyczność na obwodzie), które mogłyby się w poniedziałek reprezentacji przydać.
Plusy i minusy
Porażki z Izraelem szkoda, ale jednak wyprawę do Walencji należy ocenić na plus. Nasz zespół wykonał plan minimum i pokonał Rumunię, być może słabszą niż się spodziewaliśmy, ale w tym zapewne też sporo było zasługi naszych graczy.
Na duże słowa uznania zasługują asystenci Mike’a Taylora – Artur Gronek, Marcin Woźniak i Arkadiusz Miłoszewski wykonali dużo pracy, jeżeli chodzi o skauting rywali i było to w obu meczach widoczne. Dodatkowo „Miły” tak głośno pokrzykiwał z ławki, że w pozbawionej kibiców hali można było potem sprawdzać bezpośrednią realizację założeń przez graczy.
Czy zabrakło Slaughtera? Tak. Czy zabrakło Waczyńskiego? Jak najbardziej. Mamy fajny, walczący zespół, w którym jednak na niektórych pozycjach kołdra jest bardzo krótka i brak jakiegokolwiek zawodnika jest osłabieniem reprezentacji. Cały czas czekamy też, aż niektórzy gracze (choćby Jarosław Zyskowski) wejdą w kadrze na poziom, który prezentują na co dzień w klubie.
Najbliższa szansa na kolejny krok do przodu będzie w lutym 2021 roku, gdy raz jeszcze zespoły z grupy A zmierzą się w „bańce”, by zakończyć tam eliminacje do mistrzostw Europy.
Wojciech Malinowski, @stingerpicks
[/ihc-hide-content]