
Dołącz do Premium – czytaj całe teksty! >>
Nie będzie przesadą, jak napiszę, że na piątek 12 marca czekają wszyscy fani basketu w Polsce. Cała koszykarska brać zastanawia się, co też wydarzy się w Zielonej Górze i czy Zastalowi uda się zgłosić, do którejkolwiek z lig, Amerykanina Adama Smitha – według greckich dziennikarzy wykupionego z tamtejszego Ionikosu.
W cieniu dyskusji o zakulisowych działaniach zielonogórskiego klubu gdzieś wszystkim umyka to, co wydarzy się 16 i 17 marca. Wtedy to Zastal najpierw ma zagrać u siebie w lidze VTB z estońskim BC Kalev/Cramo Tallin, a 24 godziny później w Ostrowie Wielkopolskim czekać na niego będzie Arged BM Slam Stal — z dużym prawdopodobieństwem żądna rewanżu za klęskę w Pucharze Polski i dodatkowo wciąż z szansami na zajęcie miejsc 2-3 po sezonie regularnym.
Dawno, dawno temu mieliśmy sytuacje, że zespoły rozgrywały mecze dzień po dniu w fazie play off i jakoś sobie z tym radziły. Nikt jednak nie był tak odważny, by w ciągu 24 godzin rozegrać dwa spotkania, po jednym u siebie i na wyjeździe.
– Co do priorytetów, to ja nie umiem w ten sposób postępować. Szczerze nie wiem, w jaki sposób jedne rozgrywki mógłbym traktować poważniej od innych. Dla mnie wszystkie treningi są tak samo ważne, podobnie jest z meczami. Staram się zwyciężyć w każdym z nich – powiedział we wrześniowym wywiadzie dla naszego portalu trener Żan Tabak.
[ihc-hide-content ihc_mb_type=”show” ihc_mb_who=”2,3,4″ ihc_mb_template=”1″ ]
Nie wiem jednak, czy trener Zastalu przewidział już wtedy, co może się pojawić w kalendarzu jego zespołu, wyjątkowo zresztą do tego momentu przeładowanego. Zielonogórska drużyna rozwalcowała w czwartek Jenisej Krasnojarsk aż 117:79 i było to już dla niej spotkanie numer 53 w obecnych rozgrywkach.
Prorocy z Zielonej Góry
– Nie masz rzutu, to nie grasz – mówił znany i lubiany „Kaszarek” po tym, jak trafił 4 „trójki” w 4. kwarcie meczu przeciwko Parmie Perm.
– Jeżeli nie trafiasz z dystansu, to przegrywasz – dodał z kolei szkoleniowiec Zastalu przed kilkoma dniami.
Słowa trenera i kapitana zielonogórskiej drużyny wyjątkowo mocno siedziały mi w głowie podczas czwartkowego starcia Legii Warszawa ze Śląskiem Wrocław. W 1. połowie oba zespoły przestrzeliły aż 30 z 34 rzutów za 3 punkty, chociaż większość z nich oddawana była z czystych pozycji, często wynikających z krycia przeciwnika pod zasłoną.
Koszykarze Wojciecha Kamińskiego w obecnym sezonie byli mistrzami wykorzystywania nawet najmniejszych problemów, czy słabszej formy rywali. Śląsk w Warszawie nie grał dobrze, a rozegranie akcji funkcjonowało momentami nawet tak źle, że trener Oliver Vidin po raz pierwszy (tak sądzę) jednocześnie posadził na ławce Strahinję Jovanovicia i Mateusza Szlachetkę.
Ostatecznie to jednak wrocławianie zabrali zwycięstwo (69:67) do autokaru i to oni są bliżsi 2. miejsca po sezonie regularnym. Przy bilansie 19-9 obu zespołów Śląsk nie tylko jest lepszy w bezpośrednich pojedynkach, ale ma też chyba łatwiejszy terminarz: MKS Dąbrowa Górnicza i Polski Cukier Toruń, gdy Legia zagra z GTK Gliwice i Kingiem Szczecin.
Boczna czy końcowa?
Ostatnie mecze Pszczółki Start Lublin i bardzo nieudane końcówki w jego wykonaniu spowodowały dyskusję między innymi na temat decyzji trenera Davida Dedka, który w decydujących akcjach, pod presją czasu, konsekwentnie decydował się na wyprowadzenie piłki zza linii końcowej, a nie bocznej na połowie rywala. Co wywołało choćby kiepsko rokującą z perspektywy zespołu, ale całkiem interesującą dla postronnych widzów, wymianę zdań pomiędzy szkoleniowcem zespołu i Kamilem Łączyńskim, jego głównym rozgrywającym.
W ostatnich dniach słyszałem różne opinie na ten temat, a w kategorii „jak nie podawać po przerwie na żądanie” mocno wypowiedział się również Anwil Włocławek w końcówce meczu w Stargardzie.
.
Wklejam to tylko dlatego, że nie chciałbym, by wszystkie inne akcje z tego bardzo ciężkiego do oglądania spotkania znalazły się w cieniu popisów Nicka Fausta.
Przewidywalna nieprzewidywalność
Tak równej formy zespołowi Trefla Sopot mogą pozazdrościć inni. Minęły właśnie bowiem 2 miesiące, od kiedy trójmiejski zespół wszedł na częstotliwość „wygrana-przegrana-wygrana-itd…”, z której ani myśli rezygnować i trzymał się jej nawet w Pucharze Polski.
Ostatnio zgodnie z cyklem wygrał 91:80 w Lublinie, w piątek można się zatem spodziewać porażki z MKS-em Dąbrowa Górnicza. Taka częstotliwość wróży jednak całkiem dobrze – według niej Trefl wygra serię ćwierćfinałową 3-2 i znajdzie się w najlepszej „czwórce” Energa Basket Ligi.
W meczu przeciwko Startowi, w swoim drugim występie przydał się Serb Nikola Radicević – jego rzut nadal wygląda podejrzanie, obrona jeszcze bardziej, ale takich zagrań w końcówkach sopockiej drużynie często we wcześniejszych meczach brakowało.
.
Coraz mniejsze są również wątpliwości dotyczące tego, jaka jest najbardziej skuteczna zagrywka w playbooku trenera Marcina Stefańskiego. Synergy Sports niestety nie prowadzi takich danych, ale „test oka” pokazuje, że „Omot zbiera, kozłuje i trafia” coraz częściej bywa nie do zatrzymania dla rywali.
.
Karuzela wciąż się kręci
Praktycznie w całej Europie nie opada gorączka transferowa, a w takich ligach jak włoska czy hiszpańska, będzie ona trwała praktycznie do ostatnich godzin przed play off. Z graczy znanych polskim kibicom na Starym Kontynencie objawił się między innymi Ricky Ledo, który po krótkiej przygodzie w Chinach podpisał kontrakt w tureckim Belediyespor.
Dobrze zorientowane osoby twierdzą, że Amerykanin powrócił na półkę zarobków w wysokości 20 tysięcy dolarów miesięcznie. Raczej wątpliwe jest zatem, byśmy obejrzeli go w najbliższych sezonach w Polsce.
Temperaturę transferów w Europie w ostatnich dniach podniosło rozpoczęcie fazy play off w G League, co spowodowało, że około 180 zawodników, których zespoły do nich się nie zakwalifikowały, wyszło z „bańki” i rozpoczęło szukanie nowej pracy. Momentami nawet żałuję, że dzieje się to po zamknięciu u nas okna transferowego, gdyż nie brakuje wśród nich ciekawych graczy.
Często pojawiające się w obecnym sezonie hasło o „trudnym rynku” widać zresztą wszędzie. Kilkanaście dni temu ruszyła choćby liga w Albanii, powszechnie uważana za najgorszą w Europie. Jej szefowie zdecydowali się wyjątkowo otworzyć ją na obcokrajowców… gdyż wszyscy Albańczycy, którzy potrafią kozłować, grają w tym momencie w Kosowie, gdzie start ligi nie został opóźniony z uwagi na CoVid-19.
Do Albanii zjeżdżają zatem wagony obcokrajowców, czasami nawet zadziwiająco przyzwoitych. Nie pojawi się tam jednak niestety Nick Weatherspoon (22 lata, 188 cm, 11,6 pkt na uczelni Mississippi State), który w typowym dla swojej kariery zaćmieniu zgubił paszport. Zastąpi go jednak absolwent Arizony Dylan Smith (23 lata, 195 cm), który na ostatnim roku studiów zdobywał w silnej konferencji PAC-12 niecałe 9 punktów na mecz.
Ciekawe, czy dałby sobie radę w Polsce? I czy w przyszłym sezonie nie doczekamy się transferu prosto z tej bardzo dla nas egzotycznej ligi.
Stinger, @Stingerpicks
[/ihc-hide-content]