
Dołącz do Premium – czytaj całe teksty i graj w Fantasy Lidze! >>
Osiem minut i dwie sekundy do końca czwartej kwarty – tyle było na zegarze w Ergo Arena, gdy rzut za trzy punkty spudłował Michał Kolenda. Piszę o tym nie bez przyczyny, gdyż powołany do szerokiego składu reprezentacji Polski zawodnik notuje w tym sezonie rewelacyjne wskaźniki rzutowe. Nawet w przegranym aż 80:110 spotkaniu z GTK Gliwice koszykarz Trefla trafił 4 z 5 wykonywanych rzutów zza linii 6,75 metra i w całym sezonie ma już 21 celnych rzutów na 30 oddanych (70%).
.
Na załączonej powyżej statystyce widzimy najlepszych graczy w historii PLK pod względem skuteczności rzutowej z dystansu w pierwszych dziewięciu spotkaniach. Wynik Kolendy jest wyraźnie lepszy od Andrzeja Pluty z sezonu 2006/2007, który na tym samym etapie sezonu trafił 28 z 47 prób (59,6%). Z czasem oczywiście skuteczność powinna spadać do bardziej „normalnej” i nawet tak znakomity gracz, jak były reprezentant Polski zakończył sezon na 47 procentach (79/168).
Skuteczność rzutowa starszego z braci była jedynym pozytywem w grze Trefla w piątkowy wieczór. Sopoccy koszykarze znowu, tak jak to było z Astorią, słabo weszli w mecz i tym razem nakręcony swoją dobrą postawą przeciwnik nie dał im szans na powrót. Z przekazu telewizyjnego wydawało mi się, że gracze Marcina Stefańskiego w drugiej i trzeciej kwarcie włożyli naprawdę bardzo dużo wysiłku, by zniwelować straty, ale nie byli w stanie zejść poniżej 9 punktów.
Mało podaje, ale co z tego…
– Ten zawodnik rzadko oddaje piłkę – powiedział o Jordonie Varnado w jednym z poprzednich spotkań Tomasz Jankowski, komentator stacji Polsat Sport.
[ihc-hide-content ihc_mb_type=”show” ihc_mb_who=”2,3,4″ ihc_mb_template=”1″ ]
Potwierdzają to statystyki (15 asyst w 312 minut gry), ale akurat w piątek nie miało to znaczenia. Drugoroczniak na europejskich parkietach potwierdził bowiem swój wielki talent strzelecki i po raz drugi na polskich parkietach przekroczył granicę 30 zdobytych punktów. Zastanawiam się jednocześnie, która statystyka bardziej uderza po oczach – trafienie 8 z 12 rzutów za 3 punkty, czy 39 minut i 12 sekund spędzone na parkiecie w meczu, który jego zespół wygrał różnicą 30 punktów.
Nie mam wątpliwości, że po sezonie Varnado wejdzie wyżej na koszykarskiej drabinie kariery, wciąż jednak nie wyrobiłem sobie opinii na to, jak wysoko będzie w stanie się wspiąć. Zawsze tak się dzieje, gdy z jednej strony widać bardzo dużo talentu do gry i dobre warunki fizyczne, a z drugiej sporo złych decyzji i momentami beztroskę w podejmowaniu akcji rzutowych. Akurat w Sopocie nawet złe decyzje rzutowe okazywały się jednak po chwili dobre.
Jestem za to gotowy zaryzykować już teraz stwierdzenie, że jest to pierwszy i jednocześnie ostatni sezon Varnado w Polsce. Amerykanin już teraz jest stosunkowo drogim graczem (ja słyszałem o 80 tysiącach euro za sezon), moim zdaniem najdroższym z obcokrajowców, którzy występują poza Zastalem, Stalą i Anwilem. A i w tych klubach jest kilku graczy, którzy są z niższej półki finansowej. Cieszmy się zatem jego grą, póki jeszcze jest ku temu okazja. Kolejna podwyżka postawi go bowiem poza zasięgiem klubów PLK.
Jakość kosztuje
O tym, że jakość kosztuje, przekonali się również w niedzielny wieczór koszykarze z Zielonej Góry. Mowa oczywiście o pieniądzach z innej galaktyki od naszej, które Lokomotiw Kubań musiał zapłacić, by najpierw sprowadzić do drużyny przed rokiem Alana Williamsa, a następnie latem przedłużyć z nim kontrakt. Agenci działający w Europie określili mi jego poziom zarobków na 700 tysięcy dolarów.
27-letni środkowy spóźnił się mniej więcej dekadę, by przy swoich warunkach fizycznych mieć szansę na grę w NBA. W niedzielę pokazał jednak, że niscy centrzy, którzy operują wyłącznie w polu trzech sekund, wciąż jednak mają wielką przyszłość w Europie. 34 punkty i 13 zbiórek Williamsa najdobitniej to potwierdzają.
Ponieważ także inni utytułowani gracze rosyjskiej drużyny nie zawiedli, to scenariusz meczu był podobny do poprzednich występów drużyny Żana Tabaka w lidze VTB. Koszykarze Zastalu długo grali jak równy z równym, w pewnym momencie przeciwnik zrobił jednak „Pstryk” i zgasił światło mistrzowi Polski w walce o końcowe zwycięstwo.
Chorwacki trener powinien być jednak zadowolony, że długa (18 dni) przerwa spowodowana koronawirusem i kwarantanną nie wybiła jego zawodników z rytmu. Niektórzy jak Filip Put (16 pkt w 12 minut) zanotowali nawet najlepszy występ w sezonie.
Przyzwoicie zaprezentował się także nowy nabytek drużyny, Amerykanin Kris Richard. Razem z nim w zespole z Zielonej Góry jest siedmiu obcokrajowców, zatem co mecz jeden z nich będzie pozostawał poza składem. Tym razem w składzie zabrakło Blake’a Reynoldsa, co akurat nie powinno dziwić. To jego nazwisko przewijało się bowiem najczęściej, gdy nieoficjalnie rozmawiałem o tym, kto może najbardziej ucierpieć na pozyskaniu ponadlimitowego koszykarza. Na pewno warto będzie obserwować to w kolejnych spotkaniach. Najbliższe już w piątek we Włocławku!
Nie ma „Sokoła”, nie ma problemu
Tak przynajmniej wyglądało to w sobotnim meczu Legii Warszawa z Arged BMSlam Stalą Ostrów. Podopieczni Wojciecha Kamińskiego obronili warszawską twierdzę (już siedem wygranych u siebie), a jego gracze sprawiedliwie podzielili się zadaniami po reprezentancie Polski. W grze gospodarzy imponowały szczególnie przejścia do kontrataków, które w nowoczesny sposób kończyli rzutami z narożników. Najczęściej czynił to znakomity tego dnia Jakub Karolak (27 pkt, 6/8 za 3).
Ja z uwagą analizował rotację trenera Legii w trójkącie Karolak, Morris i Bibbins. Ten ostatni zagrał aż 36 minut i można się zastanawiać, czy będzie w stanie powtórzyć to w kolejnych spotkaniach. On też okazał się jedynym z wymienionej trójki, który przebywał na parkiecie bez żadnego z pozostałej dwójki liderów. Morris i Karolak grali albo wspólnie, albo też jeden z nich zawsze miał wsparcie Bibbinsa.
Zapamiętałem także początek spotkania, w którym trenerzy obu drużyn szybko mieli dylemat, czy wziąć pierwszą przerwę na żądanie. Przy 0:7 trener Wojciech Kamiński na to się nie zdecydował („Moje zespoły miały gorsze początki i time outu nie brałem” – powiedział mi po meczu), swoich zawodników na rozmowę zaprosił za to Łukasz Majewski, gdy Legia odpowiedziała serią 10 punktów z rzędu.
– Get back on defense – słychać było wtedy na ławce rezerwowych Stalówki.
Akurat te słowa były motywem przewodnim praktycznie wszystkich rozmów szkoleniowca gości ze swoimi zawodnikami. Z realizacją tego zalecenia było jednak bardzo słabo. Być może spowodowane to było gorszą formą fizyczną zespołu, który po wyjściu z kwarantanny rozegrał trzeci mecz w ciągu siedmiu dni.
Sposoby na porażkę
Po czym poznaje się dobre zespoły? Jedną z cech jest niewątpliwie umiejętność znajdowania nowych sposobów na wygrywanie spotkań. Koszykarze PGE Spójni Stargard idą za to w dokładnie odwrotnym kierunku – znajdują coraz to nowsze pomysły, by mecze przegrywać.
Początek sezonu to przecież wygrana w pierwszej kolejce z Pszczółką Start Lublin i dobra gra w Sopocie… do momentu kontuzji Mateusza Kostrzewskiego. Bez niego koszykarze ze Stargardu nie byli jednak w stanie obronić tam przewagi, po czym przegrali także dwa kolejne spotkania.
Kostrzewski wrócił na derby regionu z Kingiem Szczecin… i nic to nie pomogło. Powód? Zespół wpadł akurat wtedy w fazę masowych pudeł z rzutów wolnych, które kosztowały również przegraną w Warszawie.
W wygranej z MKS Dąbrowa Górnicza (15/21) i w niedzielnym spotkaniu z Astorią Bydgoszcz (16/22) okazało się, że rzuty wolne da się jednak trafiać. Co z tego, skoro w kluczowym fragmencie czwartej kwarty podopieczni Jacka Winnickiego nie trafili 10 z rzędu rzutów z gry i znaleźli nowy sposób na porażkę, już szóstą w bieżących rozgrywkach.
Śnieg czy Matczak? A może obaj razem?
Wczorajszy wpis Jacka Mazurka z „Pulsu Basketu” od razu przypomniał mi osoby Tomasza Śniega i Filipa Matczaka. Zresztą nie tylko ich, gdyż także Raymond Cowels na półdystansie radzi sobie zaskakująco słabo. Widać to było w poprzednim sezonie, gdy trafił zaledwie 19 z 60 takich rzutów (31,7%), potwierdziło się to również w niedzielę.
Amerykanin po raz kolejny bowiem pokazał, że o ile znakomicie czuje się w akcjach typu „spot up”, to problemy zaczynają się, gdy obrona zmusi go do choćby jednego kozła. A akurat w czwartej kwarcie defensywa Astorii zrobiła to bardzo skutecznie.
Symbolem oddawania wielu nieefektywnych rzutów z półdystansu są jednak Śnieg i Matczak. Dwóch solidnych graczy na poziomie PLK, z których w moim pojmowaniu koszykówki miejsce na parkiecie może być maksymalnie dla jednego. Ale którego?
.
Statystyki pokazują, że najlepiej wygląda gra Spójni, gdy na parkiecie jest sam Matczak, jednak różnica w porównaniu z sytuacją, gdy grają obaj, nie jest znacząca. Wielki problem robi się dopiero wtedy, gdy Matczak siada na ławkę, a Śnieg pozostaje na parkiecie.
Czy losy Spójni odmieni pozyskanie nowego obcokrajowca? Przymierzany Martez Walker ma za sobą problemy z prawem jeszcze z czasów pobytu na uniwersytecie Texas, potem jednak skoncentrował się już na trafianiu do kosza.
Nieskuteczność to jednak zaledwie jeden z problemów stargardzkiej drużyny. Jeszcze większym (na pewno gabarytowo) jest przykładowo obrona akcji dwójkowych i ogólnie postawa w defensywie środkowych: Baylee Steele’a i Omariego Gudula. Temu pierwszemu przynajmniej zdarza się nadrabiać to jeszcze w ataku (21 pkt z Astorią), drugi jednak żadnego argumentu na swoją obronę nie ma. W efekcie Spójnia kolejny raz kończyła mecz duetem podkoszowym Kostrzewski-Młynarski, co kolejny raz nie przyniosło powodzenia.
Czy jest coś, za co można chwalić Spójnię? Tak!!! To doping z taśmy, w którym są moim zdaniem o krok przed resztą ligi. Z tego, co zauważyłem, tylko w Stargardzie został on przygotowany również pod konkretnych graczy, zatem przy rzutach wolnych Kostrzewskiego czy Tarranta słychać było głośne „Kostek, Kostek” albo „Ricky, Ricky”.
Więcej sukcesów jednak nie zauważono.
Stinger, @Stingerpicks
[/ihc-hide-content]