
Dołącz do Premium – czytaj całe teksty i graj w Fantasy Lidze! >>
Stal Ostrów kontra Trefl Sopot czy Anwil Włocławek kontra King Szczecin – nad tym dylematem zastanawiam się od kilkudziesięciu godzin, gdy zauważyłem na stronie PLK specyficzne zasady polskiego double-headera.
Dwa tak ciekawie (z różnych względów) zapowiadające się mecze wyznaczono bowiem o tej samej godzinie (17:30)… no i klops. Kibiców koszykówki jest w Polsce mało i zapewne właśnie dlatego o tych, co jeszcze przy niej pozostali, czasami się po prostu zapomina.
Na moim koncie twitterowym trwa sonda w kwestii wyboru ciekawszego do obejrzenia meczu. W tej chwili wyraźnie prowadzi spotkanie z Włocławka – to zapewne za sprawą koalicji fanów obu drużyn i neutralnych kibiców, ciekawych debiutu Macieja Lampego.
Z przecieków treningowych ze Szczecina można usłyszeć, że były reprezentant Polski wygląda fizycznie przyzwoicie – casus Jerome’a Dysona mu nie grozi. King w Hali Mistrzów zagra bez wciąż kontuzjowanych Pawła Kikowskiego, Michaela Fakuade (obaj być może zagrają 17.01 przeciwko Arce) i Adama Łapety, którego uraz jest chyba poważniejszy.
Do występu gotowy jest za to, ogłoszony w środę, Zach Thomas. Zastanawiam się, czy dwóch nowych graczy nie rozreguluje trochę zespołu, który tak dobrze wyglądał w niedawnym meczu przeciwko PGE Spójni (105:80). Takie są jednak uroki transferów w środku sezonu i nawet z tymi wątpliwościami wydaje mi się, że King wyjedzie z Hali Mistrzów ze zwycięstwem.
Nadążyć za Miliciciem
[ihc-hide-content ihc_mb_type=”show” ihc_mb_who=”2,3,4″ ihc_mb_template=”1″ ]
Arged BMSlam Stal Ostrów zagra z kolei z Treflem Sopot bez Trey Kella i Marka Ogdena, którzy w ciągu najbliższych kilku dni powinni dołączyć do zespołu. W jednym z ostatnich „Pamiętników Stingera” wspominałem, że Igor Milicić lubi chodzić swoimi ścieżkami w świecie skautingu. Potwierdziło się to po raz kolejny.
Trey Kell wygląda bowiem na totalny wynalazek, jednak taki, który zdaje się pasować do tego, czego potrzebuje zespół i czego szukał trener. Wzrost (190+), siła fizyczna, dobra obrona i wszechstronność pozycyjna (1/2/3) – wypisz wymaluj – tego zawodnika na pewno wybrał Milicić.
Dwukrotny mistrz Polski z Anwilem miał przecież w ofertach graczy ze znacznie bardziej okazałym CV. Kenny Hayes, Corey Fisher, czy wybrany przez Anwil, Curtis Jerrells – trener Stali zdecydował się jednak pójść w innym kierunku i wybrał Kella.
Większe wątpliwości mam przy Ogdenie – jest na pewno bardziej atletyczny, długoręki i mobilny od Carla Lindboma, ale czy jest w stanie wnieść więcej do drużyny niż fiński skrzydłowy? Mam spore wątpliwości.
Kell, Ogden + Green, Smith, Lindbom, Moore, Sobin + kontuzjowany Florence – ufff, co za wyliczanka. 8 obcokrajowców to o dwóch za dużo, ktoś tu nie utrzyma posady, tak jak przed momentem stracił ją 9. na tej liście Shawn King.
Najbardziej logiczny do odstrzelenia wydaje się Lindbom, a oprócz niego postawiłbym mimo wszystko na Greena – oczywiście dopiero wtedy, gdy do gry i formy wróci James Florence, co według najbardziej optymistycznego scenariusza może nastąpić pod koniec stycznia.
Wątpię, by długoterminowo w zespole pozostali i Green, i Florence – dla trenera Milicicia to o jednego mikrusa na obwodzie za dużo, nawet jeżeli pozostanie w zespole bez typowego rozgrywającego.
Rewolucja styczniowa
Tak zatytułowano najnowszy podcast redakcyjnych kolegów Jacka Mazurka oraz Grzegorza Szybienieckiego i trudno inaczej nazwać to, co dzieje się w składach ligowych drużyn w ostatnich dniach. Wiadomości i plotki transferowe są znacznie ciekawsze niż mecze, które obejrzeliśmy w środku tygodnia.
Bardzo dużo dzieje się choćby w Gliwicach. GTK najpierw zatrudniło „Shaqa” Goodwina – amerykański środkowy będzie rzadkim przypadkiem gracza debiutującego w Polsce, który zna pierogi i nasze inne mało dietetyczne potrawy. Nie da się bowiem inaczej wytłumaczyć jego zaprezentowanej w greckiej Larisie postury, która zmieniła go z atletycznego „rim runnera” na człapiącego środkowego, próbującego przesunąć rywali pod koszem
Innym graczem, który dołączył do gliwickiej drużyny, jest rozgrywający (?) Tayler Persons, świeżo po zwolnieniu z niemieckiego Wurzburga. Jak pisałem w poprzednim odcinku – dla trenera Matthiasa Zollnera absolutnym priorytetem było to, by nowi zawodnicy byli w grze i formie meczowej.
“Tayler to klasowy zawodnik z mocną mentalnością łowcy punktów. Niestety, nie zawsze udawało mu się przełożyć dobrą formę z treningów na mecze. Okazało się, że potrzebowaliśmy innego typu gracza. Szukamy następcy, który będzie mocno bronił, da naszemu młodemu zespołowi tak potrzebną mu stabilność i nie tylko będzie myślał o swoich punktach, ale także o poprawie gry kolegów” – to zaskakujące otwarte oświadczenie trenera Denisa Wucherera daje do myślenia, czy Persons rzeczywiście pomoże GTK. Zwłaszcza że „łowca punktów” miał jak do tej pory w Europie problemy z przekroczeniem 30 procent w rzutach za 3 punkty.
Jak to czytam, to przychodzi mi do głowy, że gliwicki zespół powinien raczej zrobić to, co Wurzburg – czyli szukać gracza o podobnych cechach do NASTĘPCY Personsa. Już jeden przeszczep z ligi niemieckiej w tym sezonie, moim zdaniem ,sprawdził się średnio (Shannon Bogues), Persons także rokuje tak sobie. Tym bardziej szkoda, że nie udało się sprowadzić Słoweńca Jana Spana, co było jednak zbyt ambitnym pomysłem.
Sprzedanego do Partizana Belgrad Josha Perkinsa można żałować, ale dla samego gracza to znakomity ruch – w Gliwicach dał się poznać jako ciężko pracujący i poważnie podchodzący do swoich obowiązków koszykarz. U trenera Saso Filipovskiego być może uda mu się poprawić grę w defensywie, co wprowadzi go na nowy poziom w europejskim baskecie.
Równocześnie wielka szkoda, że GTK nie było w stanie spożytkować pieniędzy (mniej więcej 20k USD) uzyskanych za Perkinsa na sprowadzenie równie klasowego gracza. Działacze z Gliwic próbowali wyciągnąć z litewskiego Siauliai Islandczyka Elvara Fridrikssona, ale gdy tamtejsi szefowie poprosili o wykup… to okazało się, że polskiej drużyny na to nie stać. A według nieoficjalnych informacji, suma była niższa niż ta, którą uzyskano za sprzedanego Amerykanina. Wcześniejsze nerwowe ruchy personalne w trakcie sezonu właśnie odbiły się dużą czkawką.
Znikające krzesła
Nie mam tu na myśli znakomitej akcji w obronie Geoffreya Groselle’a, w której odsuwa się on od rywali, gdy ci próbują zaatakować go akcją tyłem do kosza. Tylko raczej krzesła z naklejką „play off” – nawet jeżeli matematyka mówi inaczej, to ja kilka z nich w ostatnich dniach z sali wyniosłem.
Ciężko mi przykładowo uwierzyć w nagły renesans formy GTK Gliwice (bilans 8-11). To nie tylko kwestia opisywanych zmian personalnych, ale również beznadziejnej atmosfery w drużynie, o której mówi się już chyba w każdym innym klubie PLK. Słychać choćby o tym, że trener Zollner praktycznie nie komunikuje się z zawodnikami, a dodatkowo – w iście rewolucyjnym stylu – zrezygnował z odpraw wideo.
Krzesło należy również wynieść ze Stargardu – drużyna PGE Spójni (bilans 9-11) miała świetny moment, gdy objął ją Maciej Raczyński, ale niestety jest to już historią. Przeszkodziły decyzje transferowe i kontuzje, a najnowsza – łękotki u Tomasza Śniega – oznacza albo półtoramiesięczną przerwę (gdy gracz podejmie ryzyko powrotu jeszcze w tym sezonie), albo 3-miesięczną (jeżeli uzna, że nie ma po co wracać). Mam nadzieję, że polski rozgrywający wybierze bramkę z numerem „2”.
Im mniej z kolei napiszę o formie Jerome’a Dysona, tym lepiej. Amerykanin, z wybitnym jak na Stargard CV, wygląda jeszcze gorzej niż Victor Rudd na początku sezonu w Ostrowie, a wydawało się przecież, że będzie to trudne do pobicia. Sprowadzenie Dysona kosztowało PGE Spójnię czas, pieniądze i przegrane mecze – czyli coś, co walkę o play off czyni wyjątkowo trudną. Nawet pomimo niezłego jeszcze bilansu.
Nie wierzę również w play off Polskiego Cukru Toruń (bilans 9-12), ale tu przynajmniej cieszę się, że uniknąłem poważnej wtopy. Razem z Jackiem Mazurkiem przymierzaliśmy się bowiem do napisania tekstu na temat czynników, które powodują, że drużyny grają dobrze lub źle na wyjazdach. Jednym z założeń na plus miał być mocny trzon polskich graczy i doświadczony zespół. Tymczasem ekipa z Damianem Kuligiem, Aaronem Celem i Łukaszem Diduszką, w której rozgrywającym jest Obie Trotter, ma bilans 0-10 na parkietach rywali. Moje wymądrzanie się w tym wypadku nie wyglądałoby za dobrze.
Nie skreślam za to Enea Astorii Bydgoszcz (bilans 8-12), która w piątek pokonała 98:92 właśnie zespół z Torunia. Nie należę do największych fanów trenera Artura Gronka, ale przynajmniej – w przeciwieństwie do drużyny Jarosława Zawadki – jego zespół gra z dużą pasją, a bydgoski szkoleniowiec próbuje reagować na parkietowe wydarzenia. Razem z działaczami sprawnie łata też luki po kontuzjowanych zawodnikach. Przyzwoicie w pierwszych meczach wygląda Adrian Bogucki, a i ogłoszony w piątkowy wieczór Amerykanin Zane Waterman może pomóc drużynie w strefie podkoszowej.
W walce o miejsca 7-8 moim zdaniem liczyć się będą zatem King Szczecin, Enea Astoria Bydgoszcz, MKS Dąbrowa Górnicza (8-12), a także Anwil Włocławek (7-11), nawet jeżeli przegra w sobotę z Kingiem.
O pracy trenera Alessandro Magro można by napisać bardzo dużo pozytywnego, ale to może powinno znaleźć się w oddzielnym artykule. W wielkim skrócie – zbierzcie wszystkie negatywne opinie, które napisałem od początku sezonu o trenerze Zollnerze i odwróćcie je o 180 stopni. To właśnie przedstawi włoskiego szkoleniowca (a także Olivera Vidina ze Śląska – chociaż Serbowi o laurki łatwiej, choćby z uwagi na wysokie miejsce w tabeli).
Anwil z kolei jest na tyle zdeterminowany, by w play off się znaleźć, że w jego przypadku będę czekał aż do końca utraty wszystkich matematycznych szans. Nie wiem jednak, co rokuje gorzej – aktualna forma włocławskiej drużyny, czy może jej terminarz pełen wyjazdowych spotkań, z których, póki co, nie udało się przywieźć choćby jednej wygranej (0-5).
Bolesna rzeczywistość
Jako bolesne można określić zderzenie Pszczółki Startu Lublin z europejską koszykówką. To nie tylko 5 przegranych meczów, ale również fakt, że w każdym kolejnym koszykarze Davida Dedka wyglądają gorzej. Lubelski zespół ma poważne problemy kadrowe i chociaż zaskakująco zatrudnił, zwolnionego z Kinga, Thomasa Davisa, to i tak kluczowy będzie wybór środkowego.
W środku tygodnia Start nie był w stanie nawiązać rywalizacji z węgierskim Falco Szombathely, a 18 punktów zdobytych do przerwy to trudna do opisania katastrofa. Trenerem gości jest dobrze znany z polskich parkietów, Słoweniec Gaspar Okorn, ale w jego zespole najbardziej obserwuję postępy jednego zawodnika.
To 23-letni podkoszowy De’Quon Lake, który latem 2019 roku po zakończeniu studiów na Arizona State (4,5 pkt + 3,7 zb.) podpisał 2-letni kontrakt z Falco. Chociaż kończył stosunkowo prestiżowy uniwersytet, to obiektywnie można powiedzieć o nim, że nie bardzo potrafił wtedy grać w koszykówkę.
Od tego jest jednak praca z dobrym trenerem, na 2-letnim kontrakcie, za stosunkowo małe pieniądze (poniżej 5 tys. dolarów), by krok po kroku się rozwijać. Lake coraz lepiej wykorzystuje swoje warunki fizyczne i atletyzm (12+8 przeciwko Startowi), dzięki czemu latem być może przeniesie się do mocniejszej ligi. Takiej na przykład jak PLK, ale nasi działacze i trenerzy będą wtedy pewnie narzekać na jego oczekiwania finansowe.
Puenta jest taka, że nie pamiętam w przypadku naszej ligi, by znalazł się u nas pierwszoroczniak po NCAA, z którym od razu podpisano 2-letni kontrakt. Krótkowzroczność zawsze była i zapewne będzie cechą, która z PLK kojarzyć mi się będzie bardzo mocno.
Stinger, @stingerpicks
[/ihc-hide-content]