
Chcesz czytać całe tekst i grać w Fantasy Ligę? Dołącz do Premium! >>
Z wielką przyjemnością oglądałem środowy mecz, w którym Stelmet Zielona Góra długo stawiał opór euroligowemu Zenitowi Sankt Petersburg. O samym spotkaniu, przegranym przez podopiecznych Żana Tabaka 74:83, pisałem już wcześniej, zatem tutaj nie będę się powtarzał. Kilka dodatkowych uwag chodzi mi jednak po głowie.
Chociaż do statystyki „plus/minus” można mieć wiele zastrzeżeń, zwłaszcza wyciągając z niej wnioski po jednym meczu, to akurat w przypadku debiutu Stelmetu w nowym sezonie VTB, chyba podejmę takie ryzyko. Geoffrey Groselle zakończył bowiem środowe spotkanie z wynikiem „minus 1”, a Filip Put „minus 8”, chociaż na parkiecie przebywał tylko przez niecałe 9 minut.
W pierwszym poważnym sprawdzianie Stelmetu w bieżącym sezonie statystyka „plus/minus” może zatem sugerować, gdzie tkwią największe rezerwy w grze drużyny. W pewnym momencie braku talentu nie da się nadrobić walką i zaangażowaniem, zatem w ekipie z Zielonej Góry, przynajmniej w tych najtrudniejszych spotkaniach, potrzebny jest lepszy zmiennik dla wysokiego Amerykanina.
Warto dodać, że nawet w meczu VTB, Groselle’owi udało się wymusić błąd kroków rywala, gdy w charakterystycznym dla siebie stylu odsunął się od niego, przy próbie gry rywala na post-up. Tym razem jego ofiarą padł Will Thomas.
Czy kimś takim będzie Maxime De Zeeuw? W swojej karierze Belg grał głównie jako silny skrzydłowy, a jako środkowy występował głównie przy znaczącym obniżeniu składu. W Stelmecie minut w roli centra może otrzymać najwięcej w karierze, czy przynajmniej w ostatnich latach.
Co zrobi Stelmet?
[ihc-hide-content ihc_mb_type=”show” ihc_mb_who=”2,3,4″ ihc_mb_template=”1″ ]
Największym problemem drużyny z Zielonej Góry jest w tym momencie kontuzja Daniela Szymkiewicza. Samemu graczowi współczuję nie tylko bardzo poważnie wyglądającego urazu kolana, ale także sytuacji, w której nie było możliwości wcześniejszego odesłania go do kraju.
Mistrzowie Polski już rozpoczęli poszukiwania polskiego gracza do uzupełnienia rotacji. Z tego, co słychać, to nie ograniczają się one do pozycji 1-3. Równie dobrze w Zielonej Górze może pojawić się zawodnik grający bliżej kosza, co spowodowałoby przesunięcie na pozycjach graczy takich, jak Berzins, Williams czy Reynolds.
Termometr transferowy
W poprzednich „Kulisach” wyciągnąłem liczydło, by sprawdzić trudność dotychczasowego kalendarza poszczególnych drużyn Energa Basket Ligi. Przed napisaniem obecnego tekstu zdecydowałem się sięgnąć do szuflady jeszcze raz. Tym razem wyciągnąłem z niej termometr, który pomógł ocenić mi przyszłe ruchy transferowe.
W tym momencie jest dwóch polski graczy, którzy walczą o kontrakt w lidze zagranicznej. To Michał Sokołowski z Legii, a także Tomasz Gielo, który pozostaje bez klubu od zakończenia ubiegłego sezonu, gdy kontrakt rozwiązał z nim hiszpański Iberostar Tenerife.
Sytuacja Gielo jest o tyle ciekawa, że wydaje się on bardzo zdeterminowany, by nie wracać do Polski. Tak zresztą sugerował we wcześniejszych wywiadach. Na nowsze rozmowy z nim trudno za to liczyć, gdyż reprezentacyjny skrzydłowy uznał, że dziennikarze przynoszą mu pecha, albo ewentualnie przeszkadzają w negocjacjach. Efekt jest taki, że porozmawiać z nim będzie można dopiero wtedy, gdy podpisze nową umowę. Przynajmniej tak usłyszała w ostatnich dniach redakcja PolskiKosz.pl
Wracając do termometru. Pokazał mi on, że w ostatnich tygodniach temperatura transferu Gielo była wyższa niż Sokołowskiego i należy uznać, że jest on bliżej umowy na zachodzie, wschodzie lub południu od Polski. W przypadku „Sokoła” nie zdziwię się, gdy już niedługo pojawi się temat renegocjowania przez niego kontraktu w Legii, albo do gry włączą się mocniejsze finansowo kluby Energa Basket Ligi. Z nieoficjalnych informacji wynika jednak, że w ich przypadku konieczne będzie również zapłacenie kwoty wykupu.
Plus czy minus
Trener Legii Wojciech Kamiński na pewno ma nadzieję, że obecna sytuacja potrwa jak najdłużej. „Sokół” rozkręca się bowiem z każdym spotkaniem, a dodatkowo świetnie rozumie się z Justinem Bibbinsem, choćby dlatego, że umiejętności Polaka w rozgrywaniu akcji, pozwalają Amerykaninowi częściej wcielać się w rolę egzekutora. Ich współpraca to jednak zaledwie jeden z elementów, które zapewniły Legii znakomity bilans 4-1 na rozpoczęcie sezonu.
Skoro już wspomniałem wcześniej o mocno podejrzanej statystyce „plus/minus”, to pociągnę jej temat i tutaj. Amerykański środkowy Legii Earl Watson w dwóch ostatnich meczach, wygranych przez warszawian łączną różnicą 37 punktów, zanotował wskaźnik „minus 17” , co w tej sytuacji naprawdę jest pewnego rodzaju wyczynem. Z kolei jego zmiennik na pozycji centra, Dariusz Wyka, w tych samych spotkaniach miał „plus 51”.
Czy może być coś dziwniejszego? Oczywiście. Przynajmniej w drugim z wymienionych meczów Amerykanin wcale nie wyglądał źle, a nawet popisał się zaskakująco efektownym wykończeniem alley oopa.
On chyba trafiać nie będzie
W historii koszykówki wielu było graczy, o których trenerzy mówili – „Dziwię się, czemu nie trafia w meczach, gdyż na treningach wychodzi mu to znacznie lepiej”.
Takim graczem nie jest i chyba nie będzie Kasey Hill. Amerykański rozgrywający Kinga Szczecin zagrał całkiem nieźle w wygranych w piątek przez jego zespół derbach Pomorza, ale cały czas czeka na swoją pierwszą celną „trójkę” w sezonie (0/3).
Nic dziwnego. Obecny na meczu specjalny wysłannik „Za kulisami PLK przypatrywał się z uwagą rzutom Hilla na rozgrzewce i w pewnym momencie Amerykanin wykazał się rzadko spotykaną u rozgrywającego serią dwunastu pudeł zza linii 6,75 metra (a z 20 prób z dystansu trafił bodajże trzykrotnie). Trochę się zatem nie dziwię, że trener Łukasz Biela tak nerwowo zareagował na jego próbę rzutu za trzy w meczu przeciwko Polskiemu Cukrowi Toruń.
Szczecin jednak wygrał, a Hill pomógł swojej drużynie serią udanych wjazdów pod kosz i pomysłowymi asystami (sześć). W piątkowy wieczór przydał się również debiutant Michael Fakuade. Po zaledwie dwóch dniach Amerykanin całkiem dobrze rozumiał się z kolegami, a do tego pokazał się jako gracz przydatny w defensywie, zarówno indywidualnej (post up i po przekazaniach), jak i zespołowej (podwojenia i rotacje). Czyli tak, jak wyglądał na zamieszczonych na Youtube highlightach, w których było wyjątkowo dużo tego typu zagrań w jego wykonaniu.
A złośliwi mówią, że skauting na Youtube to zły pomysł.
Said & Done
Jednym z moich ulubionych cyklicznych felietonów w brytyjskim dzienniku „Guardian” był przez lata „Said & Done”. Zgryźliwy, wysparski dziennikarz pastwił się w nim nad zawodnikami, trenerami i prezesami piłkarskich klubów, którzy późniejszymi decyzjami zaprzeczali swoim wcześniejszym słowom. Często jedno od drugiego dzieliło zresztą nie więcej, niż 24-48 godzin.
Najczęściej pojawiali się w niej zwalniający trenerów prezesi, którzy kilka dni wcześniej deklarowali dla szkoleniowca pełne i absolutnie bezwarunkowe poparcie. Czemu o tym piszę? Gdyż akurat przypomniała mi się ta rubryka w kontekście szalejących w ostatnich godzinach plotek o zwolnieniu w Ostrowie Wielkopolskim Łukasza Majewskiego i powrocie do PLK Igora Milicicia.
Wszystkie one zostały zdementowane u źródeł za sprawą twitterowej działalności komentatora Polsatu Sport Adama Romańskiego. O ile jeszcze w przypadku Igora Milicicia takie dementi może mieć sens, to w przypadku prezesa Bartosza Karasińskiego już mam co do niego wątpliwości.
Co miał powiedzieć? „Tak czekam, aż trenerowi Majewskiemu powinie się noga i będę mógł go zwolnić”? Jak często zdarzają się tacy prezesi?
Większe zaufanie przy tego typu dementi mam do stargardzkich użytkowników twittera, którzy po czwartej porażce z rzędu swojego zespołu poinformowali, że pozycja Jacka Winnickiego pozostaje bezpieczna. Będzie taka zapewne do momentu, w którym publicznie o poparciu dla trenera nie zapewni prezes PGE Spójni.
Stinger (@Stingerpicks)
[/ihc-hide-content]