
Dołącz do Premium – czytaj całe teksty! >>
Chociaż w środę prawdziwie playoffową formę zaprezentował Jakub Garbacz (o nim później) i Arged BM Slam Stal Ostrów, to za prawdziwy początek rywalizacji w tej fazie rozgrywek należy uznać czwartkowy mecz Legii z Kingiem, wygrany przez warszawski zespół po dogrywce 99:91. Mecz, w którym porażka moim zdaniem będzie dla szczecinian wyjątkowo kosztowna — nie spodziewam się bowiem, żeby po problemach z koronawirusem i przerwie w treningach byli w stanie zagrać 5 dobrych spotkań.
W czwartek wygraną mieli już niemalże w garści, w końcówce 4. kwarty popełnili jednak zbyt dużo błędów. Takich, jak choćby popełnione w finałowych 70 sekundach przez Clevelanda Melvina dwa faule przy zbiórkach na Grzegorzu Kulce, który z zimną krwią tę sytuację je wykorzystał.
Samiec alfa poszukiwany
W teorii właśnie na takie mecze został sprowadzony do Kinga Maciej Lampe. W czwartek pojawił się on jednak na parkiecie zaledwie na 5 minut, a większość spotkania spędził za ławką rezerwowych, podskakując, machając ręcznikiem i dopingując kolegów.
[ihc-hide-content ihc_mb_type=”show” ihc_mb_who=”2,3,4″ ihc_mb_template=”1″ ]
Może w kolejnych spotkaniach będzie lepiej, chociaż naprawdę ciężko przewidzieć, na co Lampego w tej serii może będzie stać – jako ostatni z graczy zakończył kwarantannę i praktycznie do końca nie było wiadomo, czy w ogóle do Warszawy pojedzie z zespołem.
.
Jego nieobecność na boisku nie może jednak usprawiedliwiać sposobu, w jakim King rozgrywał decydujące akcje. Raziła przede wszystkim ta, w której ostatni rzut, przy remisie 85:85, w 4. kwarcie oddawał Rodney Purvis – Amerykanin nie wywarł żadnej presji na obrońcy, po prostu odpalił „trójkę” z ponad 7 metrów. Trener Jesus Ramirez nie miał w tej sytuacji do dyspozycji przerwy na żądanie, ja bym jednak w tym momencie wolał widzieć z piłką choćby Talieka Browna.
– Grałem przeciwko niemu w G-League i pamiętałem, że w takich akcjach najczęściej decydował się on właśnie na rzut po koźle. Kluczowe w tej sytuacji było uniemożliwienie mu wejścia pod kosz, a także uniknięcie faulu. Rzut z dystansu wydawał się zatem opcją, którą mogłem zaakceptować, chociaż też oczywiście starałem się, jak najbardziej mu w nim przeszkodzić – powiedział mi po meczu Jamel Morris, który w tej akcji bronił przeciwko Purvisowi.
Podobnie niewyraźnie wyglądała również gra Kinga w ważnych akcjach dogrywki, gdzie nagle główną opcją w ataku okazały się próby na „low post” Michaela Fakuade – zawodnika bardzo wartościowego, ale jednak może akurat nie w takiej roli i przede wszystkim nie w takim momencie meczu.
Legioniści za to wykorzystywali szybkość Nicka Neala i Lestera Medforda, którzy agresywnie podejmowali próby akcji 1 na 1 i zdobywali z tego punkty (12 z 14 zespołu). Poziom energii amerykańskich obwodowych w dodatkowych 5 minutach nie powinien jednak dziwić, szczególnie u Medforda, który w jednej akcji w końcówce 4. kwarty pokazał także spore umiejętności gimnastyczne.
.
Ich dobra gra spowodowała, że decydujące minuty z ławki rezerwowych oglądał wspomniany Morris, wcześniej bardzo skuteczny (20 pkt).
– Trener zdjął mnie z parkietu, gdyż w kilku akcjach popełniłem błędy w defensywie. Nie mam oczywiście z tym problemu, zawsze myślę przede wszystkim o wygranej zespołu i cieszę się, że inni gracze w końcówce prezentowali się tak dobrze – dodał Amerykanin.
Nalać z próżnego
.
Ze środowego pojedynku Stali Ostrów z Pszczółką Startem najmocniej zapamiętaliśmy oczywiście 30 punktów i 9 „trójek” Jakuba Garbacza, a ciekawym doświadczeniem jest obejrzenie ich jedna po drugiej i próba znalezienia jakichś części wspólnych.
Przede wszystkim aż 4 z nich były efektem zbiórek w ataku lub przechwytów, czyli sytuacji, w których obrona jest najbardziej zdezorganizowana, a rozgrzany wcześniejszymi trafieniami Garbacz miał dużo czasu i miejsca. Mniej miał go za to przy pierwszych dwóch celnych rzutach, którymi pokazał, że to może być jego dzień.
Pozostałe „trójki” to rzuty po udzieleniu pomocy przez kryjącego go gracza (raz po pochopnej próbie przechwytu Kacpra Borowskiego), a także trafienie z kontrataku, gdy obrona Startu zupełnie pogubiła się w ustawieniu.
W piątek w Ostrowie Wielkopolskim rozegrany zostanie drugi mecz tej serii (godz. 20:00) i zastanawiałem się, chociaż zapewne nie tak intensywnie, jak David Dedek, co lubelski zespół może zrobić lepiej lub inaczej (albo i tak i tak), by choćby nawiązać walkę z coraz lepiej funkcjonującą maszyną Igora Milicicia.
Mocno bezproduktywny od wielu tygodni jest Kacper Borowski i jego większej produktywności poszukałbym w tym, co nieźle działało na początku sezonu – czyli w jego grze jako centra, gdyż dzielił wtedy z powodzeniem minuty na obu pozycjach podkoszowych. Więcej gry pary Laksa-Davis na 3-4, większa rola Dziemby z ławki i być może też więcej wspólnej gry Łączyński-Ware. Dodatkowo unikanie kombinacji, w której na boisku przebywa dwóch z trójki Borowski, Szymański i Jeszke.
Czy to coś pomoże? Pewnie nie, szczególnie że wiąże się to z obniżeniem składu i jeszcze większą dominacją fizyczną Stalówki. Czegoś trzeba jednak próbować, gdyż lublinianie sprawiają wrażenie zupełnie do play off nieprzygotowanych i w konwencjonalnej grze są moim zdaniem skazani na szybkie 0-3.
Nie można przecież zapominać, że środowa klęska była już ich 9. przegraną w tym roku kalendarzowym (przy 4 zwycięstwach). Przy takiej formie szokuje, że weszli do play off z 6. pozycji, gdy choćby Spójnia walczy w nich z 8. miejsca.
Przepaść
Z tą „walką” koszykarzy ze Stargardu to może się jednak za bardzo rozpędziłem. 109:62 – tak wygląda bowiem wynik dwóch spotkań Enea Zastalu właśnie ze Spójnią, gdy uwzględnimy wyniki z drugich połówek tych meczów.
Niezależnie od tego, jak swobodnie poczynali sobie Jay Threatt i koledzy do przerwy, a także jak męczył się w 1. połowach Zastal, to w pewnym momencie przychodzi moment, że koszykarze Żana Tabaka robią „pstryk” i gaszą rywalom światło. W czwartkowym drugim meczu tej serii gra zielonogórskiej drużyny przed przerwą wyglądała wizualnie tak źle, że byłem w szoku, że chorwacki szkoleniowiec nie wziął wtedy nawet jednej przerwy na żądanie.
– Nie będę brał „time outów” tylko dlatego, że mój zespół nie trafia rzutów. Gdybyśmy robili coś źle, podejmowali pochopne decyzje, to wtedy jak najbardziej to zrobię. W tym przypadku nie uważałem jednak, że mam swoim zawodnikom coś do powiedzenia, co poprawi w tym momencie ich grę – wytłumaczył to trener Tabak, który najwyraźniej jednak mówił ciekawe rzeczy w przerwie.
Postawę Spójni i dominację Zastalu po przerwie najlepiej pokazuje 15-sekundowy fragment 4. kwarty, w którym:
– Kris Richard trafił za 3, gdy Threatt bronił go pod zasłoną
– Richard przechwycił piłką zagrywaną do Threatta
– Łukasz Koszarek trafił za 3 po podaniu Richarda.
Nieprzypadkowo wszędzie przewija się tu Kris Richard – obwodowy Zastalu do przerwy zagrał na 0 pkt, a w obronie nie radził sobie z Threattem. Po zmianie stron sytuacja się jednak odwróciła o 180 stopni — Richard zdobył 19 punktów, a swojego bezpośredniego rywala zatrzymał na zaledwie 2 „oczkach”. Rywalizacja tej pary wydaje się zatem w tych meczach kluczowa, a bez dominacji swojego rozgrywającego przez 40 minut Spójnia nie ma co myśleć o odniesieniu choćby jednej wygranej.
Stinger, @Stingerpicks
[/ihc-hide-content]