Piotr Blechacz: To jest przyjemne wyzwanie

Piotr Blechacz: To jest przyjemne wyzwanie

Jest najmłodszym trenerem w lidze, a w poprzedniej kolejce cieszył się z pierwszego zwycięstwa w karierze. Piotr Blechacz, prowadzący Asseco Arkę, opowiada o swoich pierwszych dniach w roli głównego szkoleniowca, sytuacji kadrowej w Gdyni oraz swojej filozofii trenerskiej.
Piotr Blechacz / fot. K. Cichomski, King Szczecin

 

Dołącz do Premium – czytaj całe teksty! >>

Wojciech Malinowski: Wygraliście w Dąbrowie Górniczej 80:78, przerwaliście serię 8 porażek w lidze i być może zapewniliście sobie utrzymanie w Energa Basket Lidze. Jak wesoły, w skali 1-10, był autokar w czasie długiej podróży do Gdyni

Piotr Blechacz: Myślę, że na mocną „7”. Przede wszystkim duży ciężar spadł z zawodników. Dla mnie był to dopiero 4. mecz w roli pierwszego trenera, ale oni czekali na wygraną prawie dwa miesiące. To na pewno duży oddech dla całej drużyny, co pozwoli nam również wyczyścić się mentalnie i spróbować powalczyć w kolejnych meczach. A sama podróż nie była aż taka długa, po 2 w nocy byliśmy w domu, zatem udało się jeszcze wszystko odespać (rozmawialiśmy w piątek po południu – red.).

Jakie mieliście główne założenia na to spotkanie?

[ihc-hide-content ihc_mb_type=”show” ihc_mb_who=”2,3,4″ ihc_mb_template=”1″ ]

Kluczem było ograniczenie Lee Moore’a i to się udało. Zwracaliśmy także uwagę na to, by Wilson nie miał otwartych pozycji. Może trochę lepiej powinniśmy pomagać przy akcjach dwójkowych, które kończył M.J. Rhett.

Zespół MKS-u był w gazie, wygrał do tego momentu 6 z poprzednich 7 meczów. Także przeciwko nam trafiali swoje rzuty, czasami trudne.

Jak duże nerwy przeżywał Pan w końcówce?

Wynik meczu był blisko, zatem na pewno jakieś tam były. Ważne było jednak to, że rywale punkty zdobywali po akcjach mniej więcej takich, jakie chcieliśmy, by wykonywali – rzuty z dystansu Cizauskasa po akcji Pick & Roll, gdzie broniliśmy go pod zasłoną, czy trafienie po koźle Mijovicia z półdystansu. Nasza obrona była cały czas zgodna z planem.

W ataku z kolei kreowaliśmy sobie w miarę przyzwoite pozycje, chociaż widać było, że trochę nie dawaliśmy rady fizycznie, a pressing MKS-u wypchnął nas dalej od kosza, niż powinniśmy grać, co utrudniało nam kreowanie gry.

Najważniejsze było trafienie tego decydującego rzutu. Igor Wadowski podjął wtedy dobrą decyzję, zobaczył drogę do kosza i się przepchnął.

Decydujące punkty zdobyliście po Pana przerwie na żądanie i chyba znacznie łatwiej niż mogliście się spodziewać. Jakie były założenia w tej akcji?

Rozpisaliśmy ją na dwa sposoby – jedną parę tworzyli Karlo Vragović i Filip Dylewicz na słabej stronie, a drugą Adam Hrycaniuk i Bartek Wołoszyn. Nadarzyła się jednak okazja dla wybijającego piłkę z autu Igora, który po hand-offie bardzo dobrze przeczytał zachowanie obrony.

Nie chcieliśmy na siłę grać do końca, ważniejsze było wzięcie pierwszej dogodnej pozycji do rzutu. Mieliśmy w zapasie jeszcze jeden time-out, zatem była szansa na zagranie jeszcze jednej akcji, nawet gdyby MKS zdobył punkty.

Zdziwiło Pana to, że trener Alessandro Magro nie wziął przerwy po tej akcji?

Ja rozumiem tę decyzję. Nie chciał tego robić, gdyż w ten sposób my moglibyśmy dopasować się, dokonać niezbędnych zmian. Ciężko mi powiedzieć, czy jest zadowolony z rzutu, jaki w swojej akcji wykreowali. My na pewno w tej ostatniej akcji zrobiliśmy błąd – za mocno pomogliśmy przy penetracji i odrzucenie na rzut za 3, przy naszym 2-punktowym prowadzeniu, nie powinno mieć miejsca. Super za to w rotacji z rogu zachował się Bartek Wołoszyn, który przeszkodził Moore’owi.

Każdy z graczy wniósł swój udział w wygranej, ale jednak największe wrażenie zrobił występ Karlo Vragovicia – 25 punktów i 7 celnych rzutów 3-punktowych. Jak przebierał proces wybierania gracza zagranicznego, gdy otrzymał Pan na to zgodę od klubu? I czemu wybrał Pan akurat jego?

Karlo był najlepszą opcją spośród tych, które były dla nas dostępne. Wybieraliśmy spośród dość wąskiej grupy zawodników, ale w szczegóły rozmów nie chcę wchodzić.

Jaki był pomysł na wykorzystanie Vragovicia?

Zaczęliśmy wprowadzać go do zespołu na pozycji rozgrywającego. Podjąłem taką decyzję, że najłatwiej będzie mu poznać nasz system i ludzi, gdy sam będzie decydował i widział, jak wyglądają wszystkie nasze ustawienia. Dopiero później mieliśmy go używać jako „combo guarda”, mieszać nim pomiędzy pozycjami „1” i „2”.

W meczu w Dąbrowie po raz pierwszy Igor Wadowski i Jakub Kobel mocniej przejęli rolę rozgrywającego, a Karlo bardziej grał na „dwójce”. Było dla niego przygotowanych trochę akcji po zasłonie, mógł także atakować w drugim Pick & Rollu. To przyniosło efekty.

W kolejnych meczach także będziemy nim mieszać w zależności od tego, jak przeciwnik będzie grał w obronie. Myślę jednak, że trochę częściej będzie występował jako rzucający.

Czy w momencie, w którym zgodził się Pan przejąć zespół po Przemysławie Frasunkiewiczu, miał już Pan sygnał z klubu, że będzie mógł Pan dodać zawodnika zagranicznego?

Nie. Na początku tego nie było, taki temat pojawił się po raz pierwszy dopiero po kilku dniach.

Długo się Pan zastanawiał w tamtym momencie nad przyjęciem propozycji? Czy była to trudna decyzja?

Trudna decyzja głównie z tego względu, że sytuacja drużyny nie była łatwa. Zarówno mentalnie, jak i pod względem tego, że wtedy cały czas byliśmy jeszcze rozbici kontuzjami. Nie było z nami Mikołaja Witlińskiego, a Igor Wadowski dopiero do nas wracał.

Stwierdziłem jednak, że takich szans nie dostaje się zbyt często i zdecydowałem się spróbować.

Współpracował Pan z trenerem Frasunkiewiczem od kilku lat. Czego w tym czasie najbardziej Pan się od niego nauczył?

Jasnego nakreślenia zespołowi założeń i żelaznego potem ich egzekwowania. Także zwracanie uwagi na każdy detal i potem konsekwentnego wymagania, by ten detal był realizowany. Czyli ogólnie – żelazna dyscyplina w egzekucji.

Nadszedł jednak moment, że zastąpił Pan go na stanowisku trenera. Czy był wtedy jakiś element, który trzeba było w Pana opinii koniecznie w grze drużyny zmienić?

Absolutnym kluczem według mnie było ograniczenie strat. Pierwsze pomysły dotyczyły prób zorganizowania ataku przeciwko presji przeciwnika, łamania jej i przejścia do organizacji ofensywy na połowie rywala. Oddawaliśmy bardzo dużo punktów po stratach na połowie boiska, gdzie nie ma szans na powrót do obrony, a rywal kończy akcje lay-upami i wsadami.

Początek organizacji ataku uważałem za kluczowy i w 3 z 4 ostatnich meczów zrobiliśmy po 12 strat. Jak raz popełniliśmy ich jednak powyżej 20, to od razu przegraliśmy różnicą 30 punktów z Kingiem.

A jak wyglądały ewentualne zmiany od strony mentalnej?

Ja mocno zaufałem naszym kluczowym graczom. Dałem im swobodę w podejmowaniu decyzji w ataku, natomiast konsekwentnie wymagałem od nich realizacji założeń w obronie. Sama zmiana jest już impulsem, można ją potraktować jako odświeżenie mentalne. Wielkiej rewolucji tu jednak nie było.

W czasach pracy trenera Frasunkiewicza sztab Asseco Arki był jednym z najszerszych w lidze. Odpowiadał Pan w nim za jakiś konkretny odcinek, czy to wszystko było raczej płynne?

Mieliśmy podzielone zadania. Roman Tymański był odpowiedzialny za skauting przeciwników, Kamil Sadowski również się tym zajmował, gdyż bywało różnie z tym w sezonach, w których graliśmy w europejskich pucharach. Do tego Kamil odpowiadał także za pracę indywidualną nad techniką z zawodnikami. Ja z reguły zajmowałem się za to analizami pomeczowymi, a także przygotowaniem taktycznym przed kolejnymi spotkaniami.

Prowadzi Pan zespół, który składa się głównie z graczy bardzo doświadczonych, albo takich, którzy dopiero wchodzą do dorosłej koszykówki. Jakie są największe wyzwania w pracy z tak zbudowaną drużyną?

Największą trudnością jest dopasowanie intensywności treningów. Na pewno młodsi gracze muszą zrozumieć, że oni nie mogą patrzeć na to, w jaki sposób pracują gracze bardziej doświadczeni, którzy jednocześnie w nogach mają całą masę minut, także z poprzednich sezonów. Oni muszą zatem zrozumieć, że w ich przypadku konieczne jest wykonywanie dodatkowej pracy. Przygotowanie, rozgraniczenie i czasami indywidualizacja treningu jest zatem największym wyzwaniem.

Dla młodych zawodników świetną sprawą jest jednak to, że nasi najbardziej doświadczeni gracze nie skupiają się tylko na sobie i swojej robocie, ale są bardzo pomocni. Wszyscy młodzi zawodnicy mogą z nich czerpać garściami i tylko od ich chęci czy zaangażowania zależy, w jak dużym stopniu z tego skorzystają.

Czy Pana kontakty z tymi najbardziej utytułowanymi zawodnikami uległy zmianie, gdy awansował Pan z asystenta na pierwszego trenera? Miał Pan z nimi oddzielne rozmowy, gdzie omawialiście, jak to wszystko powinno wyglądać?

Nie, czegoś takiego nie było. Mieliśmy dobry kontakt, gdy byłem asystentem i myślę, że nic się w tej kwestii nie zmieniło. Cały czas współpracujemy i pchamy ten wózek w jedną stronę.

Jestem za tym, żeby się z zespołem komunikować i nie mam problemu z tym, że ktoś ma jakiś pomysł i chce zabrać głos. Są jednak oczywiście momenty, że trzeba podjąć decyzję i wtedy już dyskusji nie ma.

Przejął Pan Asseco Arkę w bardzo trudnej sytuacji – po serii wyraźnych porażek, ale jednocześnie z zapasem kilku zwycięstw nad rywalami z dołu tabeli. Jakie miał Pan założenia – gramy w każdym meczu o wygraną, czy może raczej próbujemy trochę mikrocyklami treningowymi przygotować się pod wybranego przeciwnika?

Myślę, że nasz występ przeciwko Kingowi można częściowo podciągnąć pod to, że bardziej nastawialiśmy się na dwa kolejne mecze – przeciwko Legii i MKS-owi. Zdawaliśmy sobie sprawę, że w Stargardzie wygrać będzie bardzo ciężko, potrenowaliśmy zatem trochę więcej, a do tego wprowadzaliśmy nowego zawodnika do naszego systemu. Być może dlatego nie wyglądaliśmy wtedy najlepiej.

Następne spotkania pokazały jednak, że trochę odbiliśmy się fizycznie i daliśmy radę zagrać dwa intensywne mecze w ciągu 5 dni. Jestem bardzo zadowolony z tego, jak w nich wyglądaliśmy.

Zdarza się zatem trochę „sterowania” i wybierania sobie spotkań, ale też nie zostało już ich zbyt wiele, zatem nie spodziewam się, by powtórzyło się to jeszcze w tym sezonie.

Czy 8 zwycięstw Pana zdaniem gwarantuje już utrzymanie w lidze?

Na pewno jest to solidna zaliczka, ale byłoby bardzo z naszej strony nierozsądne, gdybyśmy stwierdzili, że już jesteśmy pewni pozostania w PLK.

Z ilu wygranych na koniec rozgrywek będzie Pan zadowolony?

Nie chcę takich celów określać. W 3 z 4 meczów, które prowadziłem, zagraliśmy solidny basket i jestem z nich zadowolony. Być może z Legią zagraliśmy nawet trochę lepiej niż z MKS-em, a przeciwnik był po prostu lepiej dysponowany. Staramy się robić swoje i zaakceptujemy każdy rezultat, jeżeli damy z siebie maksa.

Rozmawiałem już w obecnych rozgrywkach z trenerami, którzy awansowali w ich trakcie z roli asystenta. Spytam się jednak i Pana – jak dużo zmienia się po objęciu funkcji głównego szkoleniowca?

Na pewno obowiązków przybyło. Jest to wyzwanie, ale przyjemne. Takie, które chciałem podjąć i nie mam zamiaru nawet w 1 procencie narzekać. Jest robota do wykonania, trzeba ją zrobić i od tego, jak jakościowo się ją wykona, zależy wynik zespołu.

Jak narodził się pomysł dołączenia Krzysztofa Szubargi do Pana sztabu? Czy stało się tak wyłącznie z powodu jego problemów zdrowotnych, czy jest to również coś, czym on chciałby zajmować się w przyszłości?

Z tego, co wiem, to „Szubi” jest zainteresowany pracą trenerską w przyszłości. Zatem w naszej sytuacji, gdy razem z trenerem Frasunkiewiczem odszedł Kamil Sadowski i nasz sztab stał się mniej liczny, to przy kontuzji Krzyśka był to naturalny ruch.

Bardzo sobie cenię to, że pomaga mi i zespołowi, jego uwagi w czasie meczu są niezwykle pomocne. Dodatkowo jest on wielkim autorytetem dla naszych młodszych zawodników i każda jego podpowiedź, aktywność na treningu jest bardzo ważna. „Szubi” zawsze dawał z siebie maksa na parkiecie, teraz daje z siebie tyle w roli trenera i cały czas stara się pomagać drużynie.

Czy jest szansa, że w tym sezonie powróci jeszcze do roli zawodnika?

W tej chwili jego stan zdrowotny na to nie pozwala. Nie chcę go skreślać w kontekście ewentualnego powrotu, ale na pewno nie nastąpi on przed lutową przerwą na mecze reprezentacji.

Chciałem się na chwilę cofnąć do początku października, gdy po raz pierwszy trener Frasunkiewicz był bliski przejścia do Anwilu Włocławek. Czy w tamtej sytuacji też miał Pan jakieś sygnały, że ewentualnie może Pan otrzymać propozycję przejęcia zespołu Asseco Arki?

Nie. Do żadnych konkretów wtedy nie doszło i nie było żadnych plotek, czy zakulisowych rozmów w tej sprawie.

Czy w rozmowach z szefami klubu padły z ich strony jakieś zobowiązania dotyczące Pana dalszej pracy, gdyby udało się utrzymać zespół w Energa Basket Lidze?

Nie. Umowę mam do końca obecnego sezonu i postawiono przede mną jasny cel – utrzymanie drużyny w ekstraklasie.

Czy po kilku tygodniach w roli pierwszego trenera wyobraża Pan sobie powrót do funkcji asystenta? Być może w jakiejś innej konfiguracji, także klubowej?

Na pewno tego nie wykluczam.

Jaki jest idealny zespół według Piotra Blechacza?

Na atakowanej stronie parkietu zawsze podoba mi się „Motion” offense, przerzucanie piłki z jednej strony parkietu na drugą, gdzie każdy z zawodników ma okazję jej dotknąć, wejść w rytm. Raczej atakowanie w drugie tempo, ruszenie obrony, atakowanie close-outów.

Defensywnie jestem za to zwolennikiem bardziej konserwatywnego bronienia, mniej super agresywnych wyjść przeciwko akcjom dwójkowym. Lubię też dopasowania przedmeczowe pod kluczowych graczy rywali, oczywiście w ramach systemu i podstawowego planu swojego zespołu.

Jest Pan trenerem młodego pokolenia, zatem spodziewam się mocnego przywiązania do analityki. Mam rację?

Staram się. W Europie jednak składy bardzo mocno się zmieniają pomiędzy sezonami i próbka statystyczna jest zawsze dosyć mała, przez co wyniki potrafią być bardziej mylące. To nie to samo, co w NBA, gdzie w ciągu 82-meczowego sezonu zaawansowane statystyki lepiej oddają sytuację.

Rozmawiał Wojciech Malinowski, @Stingerpicks

[/ihc-hide-content]

POLECANE

Od wielu lat listopad obchodzi się pod hasłem świadomości i profilaktyki występujących u mężczyzn chorób nowotworowych, przede wszystkim raka jąder i raka prostaty. To dobra okazja, by przypomnieć rozmowę z Robertem Skibniewskim i zapisać się na badania.

tagi

Zagłębie Sosnowiec to koszykarski ośrodek, który już w sezonie 2024/25 miał pojawić się na ekstraklasowej mapie Polski. O tym, jak miało do tego dojść opowiedział w połowie maja naszemu portalowi prezes Piotr Laube, choć z początkiem czerwca sytuacja uległa zmianie.
7 / 06 / 2024 22:34
14 zwycięstw i 14 przegranych to dotychczasowy bilans beniaminka Orlen Basket Ligi, który mając do rozegrania jeszcze dwa mecze, zajmuje ósme miejsce w tabeli. Dziki Warszawa swój debiutancki sezon w ekstraklasie sportowo już mogą zaliczyć do udanych. Ale nie tylko w tym aspekcie. – Nasz sufit jest tam, gdzie go sami powiesimy – przekonuje Michał Szolc, prezes i założyciel klubu.
12 / 04 / 2024 18:58
Obecnie media społecznościowe są nieodzownym elementem marketingu sportowego. Własną perspektywą pracy media managera w koszykarskich klubach podzielili się Katarzyna Pijarowska (Enea Astoria Abramczyk Bydgoszcz), Bartek Müller (Krajowa Grupa Spożywcza Arka Gdynia) oraz Karol Żebrowski (Trefl Sopot).
25 / 03 / 2024 22:15
– Mam argumenty, by zapijać emocje alkoholem. Kontuzje i urazy, zmiany klubów i miast, nowe otoczenie i nowi ludzie – to wszystko przecież buduje niestabilność. Po przegranym meczu moi koledzy z szatni analizują swoje błędy. Ja sięgam po alkohol. Uśmierzam emocje. Chyba nie chcę się z nimi spotkać. Nie wczytuję się w siebie, bo wolę tego uniknąć – wspomina były koszykarz Wiktor Grudziński. 15 kwietnia obchodzimy Światowy Dzień Trzeźwości. To nie tylko promowanie abstynencji. Jest to dzień, który służyć ma refleksji i ma na celu zwiększenie świadomości społecznej na temat powszechności uzależniania od tej substancji oraz zagrożeń zdrowotnych wynikających z jej nadużywania.
„Stałam w oknie, pomachałam mu, aż straciłam go z pola widzenia. Po chwili jednak zadzwoniłam, aby kupił bułki. Zawsze to robił. Tego dnia zapomniał. Gdy się rozłączyłam, napisał: „Przepraszam, kocham cię”. Wtedy nie wiedziałam, że już nigdy więcej się nie zobaczymy i tego dnia zostanę wdową.” – wspomina Angelina, żona zmarłego koszykarza Dawida Bręka. 23 lutego obchodzimy Ogólnopolski Dzień Walki z Depresją. Jest to dzień, w którym przede wszystkim powinniśmy zwrócić uwagę na to, jak ważne jest dbanie o swoje zdrowie psychiczne i korzystanie ze specjalistycznej pomocy.
Jak od kuchni wygląda tworzenie tekstów lub przekazywanie cennych informacji? Co definiuje dobrego dziennikarza i czym tak naprawdę jest dziennikarstwo sportowe oraz jak to jest być po drugiej stronie? Być może w poniższym tekście znajdziesz odpowiedzi na niektóre pytania czytelnika.
6 / 06 / 2024 12:39
Jeden z najlepszych niskopunktowych graczy na świecie wraz z drużyną Hornets Le Cannet Côte d’Azur zdobywa prestiżowy Puchar Francji. To Polak, który także reprezentuje nasz kraj w koszykówce na wózkach.
30 / 01 / 2024 17:38