
Dołącz do Premium – czytaj całe teksty! >>
Przypomniał o sobie wyjątkowo głośno!
Ce moment est déjà gravé @TrashTalk_fr @ABallNeverLies pic.twitter.com/JGU00Zrsdq
— Raph'🇮🇹 (@SltcRaf) August 5, 2021
Rzadko, ale jednak czasami, bywa tak, że pierwszy raz widzisz danego zawodnika i już po chwili wiesz, że będziesz mu się przyglądał częściej i dokładniej, bo warunki fizyczne ma. Później patrzysz na niego po raz drugi i już wiesz, że oprócz warunków wykazuje smykałkę do gry. Trzeci mecz oglądasz już tylko celem upewnienia się, że to nie była fatamorgana. Już wiesz: to może być gwiazda NBA.
Ostatnio tak miałem z Ja Morantem. A kilkanaście lat wcześniej z Nicolas Batumem.
Jesienią 2008 roku League Pass NBA jeszcze w Polsce nie działał. Chcąc ujrzeć swoją ulubioną drużynę z oregońskiej prowincji, człowiek był zmuszony szukać nielegalnych streamów.
[ihc-hide-content ihc_mb_type=”show” ihc_mb_who=”2,3,4″ ihc_mb_template=”1″ ]
Nie byłem wówczas jedynym kibicem Blazers na świecie, który jeszcze się łudził, że tercet BRoy – LaMarcus – Oden będzie lada moment rządził NBA, a wybór tego ostatniego przed Durantem w drafcie 2007 nie był kolejnym w historii klubu wielbłądem.
Oczywiście, że Oden już w pierwszym meczu sezonu 2008/09 doznał kontuzji. To właśnie wyczekując jego zapowiadanego na „lada dzień” powrotu do gry, zakochałem się w nastoletnim Batumie.
Nie było to uczucie z cyklu „żyli długo i szczęśliwie”.
Blazers, by wybrać szczupłego jak tyczka Francuza z numerem 25. draftu oddali aż dwa picki – 27. i 33. Wiele klubów się z tej decyzji śmiało. Batum miał być za słabo zbudowany na NBA. Zbyt kruchy. Za bardzo – jakkolwiek by to zabrzmiało – wycofany. Mówiąc wprost: zbyt nieśmiały.
Na dodatek krążyły plotki, że jest coś nie tak z jego sercem.
Blazers znów mieli okazać się zbyt głupi, opierając nadzieje na jednym, jedynym znakomitym meczu młodego Francuza, który widzieli na własne oczy. Tym z 2007 roku, gdy Batum błysnął w rozgrywanym rokrocznie w Portland spotkaniu pokazowym dla najlepszych nastoletnich koszykarzy świata – Nike Hoop Summit. W zespole Amerykanów brylowali wówczas Kevin Love, Derrick Rose i OJ Mayo, ale to właśnie Batum był najskuteczniejszym zawodnikiem na boisku.
Amerykanie nawet w 2021 roku nie wierzą w to, że sukcesy osiągane przez młodych graczy na europejskich parkietach mogą mieć proste przełożenie na te w NBA. A co dopiero 13 lat temu?
.
Jesienią 2008 roku Travis Outlaw był lepszym koszykarzem od Batuma, lecz szefowie Blazers zakochali się w nastoletnim Francuzie równo szybko jak ja – dosłownie na raz, dwa, trzy.
To nie było uczucie z cyklu „żyli długo i szczęśliwie”. Ale już po trzech meczach sezonu 2008/09 Batum kosztem Outlawa został przesunięty z ławki rezerwowych do pierwszej piątki. I nie opuścił jej już do końca sezonu. A właściwie do końca sześciu kolejnych.
Zawsze mnie irytował. Potrafił na boisku wszystko. Bronił, podawał, trafiał. Istny koszykarski nóż szwajcarski o rozmiarach Duranta. Ledwo co skończył 20 lat, a już potrafił wszystko. Nawet zdobyć cztery punkty w ciągu 0,9 sekundy:
.
Tylko co z tego, skoro w kolejnym meczu był cieniem samego siebie? I tak w kółko – mecz wybitny, mecz mizerny, mecz znakomity, mecz niewyraźny. Gracz z papierami na prawdziwą gwiazdę NBA, lecz bez mentalności niezbędnej, by nią faktycznie zostać.
Zaufanie Blazers i miłość ich kibiców na próbę wystawił już w 2012 roku. Podpisał wówczas kontrakt z Minnesotą Timberwolves na 46 mln dolarów. O to akurat trudno było mieć pretensje – dotychczasowy klub nie zaoferował mu umowy, czekając na „wycenę rynku”. Ale, będąc zastrzeżonym wolnym agentem, bezceremonialnie oznajmił wprost, że ma nadzieję, iż Blazers oferty Wolves nie wyrównają, bo „swoją przyszłość wiąże z Minneapolis, gdyż będzie tam miał większe szanse na sukcesy sportowe”.
– Wyrównując ofertę Wolves, Blazers prawdopodobnie uratowali moją karierę. Nie chcę nawet rozważać, co by było, gdybym przeniósł się do Minneapolis – przyznawał po latach. – Wiem, że tamte słowa zabolały wielu kibiców Blazers. Co tu dużo mówić: dałem ciała. Młody byłem, głupi. Niczego tak bardzo w karierze nie żałuję jak tamtych słów – bił się w piersi.
Zadra pozostała. Pamiętając 2012 rok, trzy lata później Blazers nie zastanawiali się długo, wymieniając Batuma rok przed wygaśnięciem umowy. Bali się, że za rok odejdzie za darmo? Pewnie też. Nie mieli zamiaru oferować mu latem 2016 roku tak sowitego kontraktu, jaki przygotował ostatecznie w Charlotte Michael Jordan – 120 mln za pięć lat gry? Na pewno.
Batum odszedł, lecz sentyment pozostał. Chociażby z tego powodu, że to właśnie on – zwany pieszczotliwie Batumikiem – był od początku ulubionym graczem Blazers mojej skazanej na oglądanie meczów NBA żony.
– Blazers sprzedali Batuma? Idioci! – podsumowała krótko ich decyzję pod koniec czerwca 2015 roku, gdy odbywaliśmy podróż poślubną.
– Kochanie, nie mieli wyjścia. To właściwa decyzja – argumentowałem, tłumacząc zawiłe zasady budowy drużyny z mistrzowskimi aspiracjami.
Cóż…
Często osoby patrzące na daną sytuację z zewnątrz mają rację. Szczególnie żony!
Blazers obronili się przed podpisaniem w 2016 roku dużej umowy z Batumem. Kłopot w tym, że przez kolejne cztery lata więcej wydali na pensje Allena Crabbe’a i Evana Turnera – graczy, którzy nigdy nie byli od Batuma lepsi, nawet, gdyby ich największe – choć nieliczne – zalety połączyć i stworzyć jednego.
Za podpisanie umowy z Crabbe’m Blazers wciąż płacą – prawie trzy miliony dolarów rocznie jeszcze przez kolejne trzy sezony – na rzecz szykującego się do sezonu ligi koreańskiej Andrew Nicholsona. Ot, cuda kontraktów w NBA i zasady „stretch-provision”.
Zdaniem wielu kibiców Blazers o fiasku projektu „Damian Lillard zdobywa mistrzostwo dla Portland” przesądziła zdrada LaMarcusa z 2015 roku. Ewentualnie sięgnięcie w drafcie 2017 roku po Zacha Collinsa zamiast Bama Adebayo.
Oglądając odrodzonego Batuma w minionym sezonie w barwach Clippers, nie raz, ani nie trzy pomyślałem, że żona miała rację i to właśnie decyzja o pożegnaniu się z nim w 2015 roku pogrzebała szanse Blazers. Przecież, gdyby nie kontuzja Kawhi Leonarda, Clippers najpewniej do ostatniego meczu tegorocznego finału walczyliby o mistrzowskie pierścienie. Także dzięki Batumowi.
A że w sezonie 2019/20 – zdobywając w każdym meczu 3,6 punktu – Francuz wyglądał na gościa, który tuż po skończeniu 30 lat i zarobieniu blisko 200 mln dolarów stracił zainteresowanie koszykówką?
– Na początku tamtego sezonu trener oddelegował mnie do stania w rogu boiska. No to, zgodnie z zaleceniami – stałem – podsumowywał obrazowo Batum swój całoroczny niemy protest w wojnie podjazdowej z Jamesem Borrego.
Ewidentnie miłość łącząca Batuma z Jordanem i jego klubem też była na końcu, ekhm… no jakby nieco szorstka.
– O tym, że Hornets zwolnili mnie z obowiązku dalszego świadczenia pracy, dowiedziałem się jak wszyscy inni – z Twittera – mówił jesienią ubiegłego roku.
Ale nikt nie zwolnił Hornets z obowiązku świadczenia wynagrodzenia na rzecz Batuma. Ot, cuda zasady strech-provision – jeszcze przez kolejne dwa lata Michael Jordan prześle na konto Francuza ponad 18 milionów dolarów.
Batum nigdy nie stracił zainteresowania koszykówką.
Po świetnym sezonie w barwach Clippers kolejka chętnych na jego usługi była kilka dni temu długa. Ponoć na jej końcu ustawiali się nawet Blazers. Ale póki co związek Batuma z tą drugą drużyną z LA wygląda na taki z cyklu „żyli długo i szczęśliwie”. Francuz, choć mógłby otrzymać wyższą wypłatę gdzie indziej, postanowił związać się z Clippers na kolejne dwa lata.
Batum nigdy nie stracił zainteresowania koszykówką.
Kilka lat temu dał się namówić Tony’emu Parkerowi i został współudziałowcem francuskiej drużyny ASVEL Villeurbanne. Już wcześniej był jej dyrektorem sportowym.
Batum nigdy nie stracił zainteresowania koszykówką.
– Miałem wówczas 2,5 roku, ale pamiętam. Kilka obrazów, ale jakby wszystko. Siedzieliśmy z mamą na trybunach. Pamiętam, że mój ojciec został mocno sfaulowany. Upadł na parkiet. Po chwili po prostu wstał i spokojnie poszedł na linię rzutów wolnych. Stanął. I nagle padł na ziemię. Później pamiętam już tylko kamery telewizyjne i płacz mamy.
Tętniak.
Batum nigdy nie stracił zainteresowania koszykówką. Nie byłby w stanie.
Jutro nad ranem czasu polskiego zagra przeciwko Amerykanom w finale igrzysk olimpijskich. Dopiero, gdy podobnie jak w pierwszym meczu tego turnieju utrze nosa faworytom, 21 lat po tym zagraniu…
.
…Frederick Weis będzie mógł odetchnąć z ulgą.
A Batum będzie mógł żyć z koszykówką dalej – oby długo i szczęśliwie.
PS. Dzisiaj w moim rodzinnym Lublinie odbędzie się Grand Prix na żużlu – najprawdopodobniej najbardziej wyczekiwana impreza sportowa w historii tego miasta. Gdyby blok Batuma mnie nie rozczulił aż tak bardzo – napisałbym o niej więcej!
.
Batum… Ważne, żeby żona była zadowolona!
Michał Tomasik
[/ihc-hide-content]