
Dołącz do Premium – czytaj całe teksty! >>
Od przyszłego sezonu 2022/23 zmienią się przepisy związane z grą obcokrajowców w rozgrywkach I ligi. Do składu będzie mógł być wpisany jeden zawodnik zagraniczny, nieposiadający statusu zawodnika miejscowego. Przez ostatnie lata nie było takiej możliwości, chociaż były sposoby, by ten przepis ominąć.
Od lat trwała dyskusja na temat przepisów, które umożliwiłyby klubom swobodne kontraktowanie zawodników zagranicznych bez grzebania w drzewach genealogicznych i szukania pokrewieństwa, byleby mogli wystąpić w niższych rozgrywkach pod egidą Polskiego Związku Koszykówki.
Na zapleczu ekstraklasy w okresie, kiedy kluby mogły jeszcze dokonywać wzmocnień – zresztą już kolejny rok – panował jednak spokój, bo poza parkietem działo się niewiele…
– Dlaczego? Zbyt dużo zespołów, a zbyt mała liczba zawodników gotowych do gry na poziomie I ligi i ekstraklasy – odpowiada Radosław Soja, do niedawna trener Miasta Szkła Krosno. – Faktycznie, ciężko znaleźć graczy pasujących do koncepcji budowy konkretnego systemu gry zespołu. W trakcie sezonu to zadanie jest jeszcze bardziej utrudnione. Kluby nie chcą pozbywać się wartościowych części zespołu, z kolei rynek jest bardzo wąski. Właściwie, dostępni bywają tak zwani „niezadowoleni”, czyli tacy, z którego postawy nie jest zadowolony klub, albo sam zawodnik jest niezadowolony ze swojej roli w zespole.
Skąd brać zawodowców?
[ihc-hide-content ihc_mb_type=”show” ihc_mb_who=”2,3,4″ ihc_mb_template=”1″ ]
– Limit został wyczerpany już dawno – spostrzegł już w ubiegłym sezonie Kamil Graboń, prezes Energa Kotwicy Kołobrzeg, dodając, że same negocjacje wyglądają inaczej. – Wielu zawodników odmawia ze względu na konieczność łączenia koszykówki z drugą pracą. Obecne czasy, kontuzje, przyczyniają się do tego, że niektórzy z koszykówki rezygnują całkiem albo mają wygórowane wymagania.
Sądząc po liczbie dokonanych transferów przed zamknięciem okienka, problemy jest spory.
– Znaczące ruchy można policzyć na palcach obu dłoni. W innych ligach emocje rosną aż do zamknięcia okienka transferowego. W Suzuki 1LM tych emocji praktycznie nie ma. Przyczyna jest dość prozaiczna – wszystkie kluby poruszają się w ramach dość ograniczonego zasobu. O ile jeszcze wśród graczy obwodowych można mówić o jakiejś konkurencji, o tyle wartościowych graczy podkoszowych mamy jak na lekarstwo. Znalezienie wartościowej „czwórki”, czy „piątki” w trakcie sezonu graniczy z cudem. Co więcej, często o tych zawodników rywalizujemy z klubami z PLK. A to z oczywistych względów jest trudne – przyznał niegdyś Michał Szolc, właściciel Dzików Warszawa.
Brak obcokrajowca hamulcem?
Maciej Schwarz, koszykarski agent, podkreśla, że ważnym aspektem takiego stanu rzeczy jest brak możliwości podnoszenia umiejętności przez koszykarzy na poziomie I ligi i – kolejny raz – ograniczona liczba zawodników. – Kluby miały chęć pozyskania dodatkowych graczy, a wśród lokalnych nie było w czym wybierać.
Od kolejnego sezonu, każdy klub będzie miał możliwość zakontraktowania jednego obcokrajowca. Możliwość, bo to jedynie przywilej, z którego być może nie każdy skorzysta.
– I tu właściwie widzę szansę na to, aby w trakcie sezonu sprowadzać zawodników potencjalnie lepszych od graczy miejscowych, gdzie trener już wie, na jakich pozycjach ma największe braki, bo wówczas jest w stanie znaleźć zawodnika, który pomoże w walce o określone cele. Inaczej sprawa ma się w przerwie między sezonami. Zwłaszcza w pierwszym sezonie podszedłbym bardzo rozważnie do próby kontraktowania obcokrajowca w lipcu czy sierpniu, przede wszystkim dlatego, że nie będzie łatwo przekonać dobrego zawodnika w cenie X na I ligę w Polsce, ale i kluby powinny same przygotować się organizacyjnie do pracy z obcokrajowcem – zauważa Schwarz.
W czym pomoże cudzoziemiec?
Przyjęło się, że pierwsza liga jest po to, żeby przygotować zawodników do gry na najwyższym poziomie, co patrząc na to, jak niewielu zawodników uznawanych za gwiazdy ligi znajduje sobie na stałe miejsce w ekipach ekstraklasowych, wydaje się być mitem. Wszyscy są zgodni, że tą zmianą wciśniemy pedał gazu, podniesiemy poziom i atrakcyjność ligi.
– Niektórzy obcokrajowcy potrafią być gwiazdami rozgrywek, stanowią dużą wartość dla swoich zespołów. Korzyść czysto sportowa, przekładająca się na wynik drużyny to pewne. Do tego dochodzą korzyści płynące z codziennej współpracy trenerów i zawodników z profesjonalistą z zagranicy. Dla klubu to również impuls marketingowy oraz możliwość przygotowania organizacji do wykonania kroku w kierunku ekstraklasy, gdzie obcokrajowców zatrudnianych jest pięciu, czy nawet sześciu w drużynie.
– Za minus można przyjąć blokowanie newralgicznych pozycji w zespole polskim zawodnikom, a co za tym idzie, zmniejszenie im ilości podejmowania ważnych decyzji na boisku i brania odpowiedzialności w kluczowych momentach meczu. Coś za coś – ocenia z pozycji trenera Soja.
Co na to polscy zawodnicy?
Swoimi spostrzeżeniami podzielili się także czynni koszykarze, grający na co dzień w Suzuki I lidze.
– To na pewno podniesie poziom i uatrakcyjni rozgrywki, ale… – zaczął Marcin Nowakowski, rozgrywający lidera Rawlplug Sokoła i jeden z najlepszych graczy w lidze, który do Łańcuta przeniósł się z ekstraklasy.
– Patrząc z drugiej strony, zależy na jakim poziomie sportowym będą to zawodnicy. Na ten moment mam wątpliwości, czy do polskiej pierwszej ligi będą przyjeżdżać gracze reprezentujący dobry poziom sportowy i etykę pracy, aby móc pokazać młodszym zawodnikom odpowiednie wzorce. Jeśli zespoły będą budowane pod zawodnika zza granicy, który piłkę będzie miał przez 90% czasu i wszystko będzie oparte na nim, to nie sądzę, by było to korzystne dla nikogo, w szczególności dla atrakcyjności rozgrywek. Ciężko jest jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, dlatego uznaję, że najlepszą odpowiedzią będzie po prostu następny sezon – dodał Nowakowski.
Mikołaj Stopierzyński, który gra w pierwszoligowym zespole z Lublina i otrzymuje minuty w ekstraklasie, przyznaje, że patrzy dość pesymistycznie na proponowane zmiany.
– Głównym niebezpieczeństwem jest ograniczenie roli Polaków w zespole. Obserwując ekstraklasę można zauważyć, że w najważniejszych momentach – w większości sytuacji – piłka jednak wędruje do graczy zagranicznych, a Polacy wykonują tak zwane role zadaniowe. W I lidze z racji obowiązku grania zawodnikami z polskim paszportem, to właśnie na nich spoczywa ciężar gry, co jest dobre dla ich rozwoju. Abstrahując od dodatkowej atrakcji dla kibica, z punktu widzenia rozwoju polskiej koszykówki uważam, że lepiej zostawić presję wygrywania spotkań polskim zawodnikom – uważa koszykarz zespołu z Lublina.
Co z kolei myśli weteran, z bogatym dorobkiem zarówno w PLK, jak i 1. lidze?
– Wprowadzenie obcokrajowca na pewno podniesie prestiż ligi i urozmaici ją. Jeśli chodzi o sam poziom, to wydaje mi się, że to zależy od rodzaju obcokrajowców, którzy zawitają do pierwszej ligi. Nie wszystkie kluby będzie stać na obcokrajowca, który robi różnicę i gra pod zespół, bo takich graczy jest albo mało, albo są wyłapywani przez silniejsze ligi, albo po prostu są za drodzy. Jednym ze scenariuszy, może być zawodnik typu samograj, który będzie tylko patrzył żeby się wypromować, aby zostać zauważony przez np. zespoły z ekstraklasy. To jest już wyzwanie dla klubów i trenerów. Jestem pewny, że sami zawodnicy grający aktualnie w pierwszej lidze na pewno nie będą się żadnego obcokrajowca bać i szybko go sprawdzą pod względem umiejętności i charakteru – mówi nam Łukasz Diduszko.
Jak widzą to trenerzy?
Z kolei okiem szkoleniowca, Kamila Sadowskiego, jest to jak najbardziej dobry pomysł.
– Podnosząc poziom organizacyjny, kluby będą musiały zwracać większą uwagę na detale. Trenerzy i ich asystenci rozszerzą swoje umiejętności, jeśli chodzi o znajomość obcych rynków. W okresie letnim będą musieli przysiąść i obejrzeć mnóstwo klipów potencjalnych kandydatów, co pozwoli im rozszerzyć spojrzenie na koszykówkę i swoją wiedzę. Nie będzie to łatwe, bo ściągnąć zawodnika za nieduże pieniądze, nie popełniając błędu, będzie wiązało się z ciężką pracą i z pewnością z wieloma niepowodzeniami, jeżeli chodzi o negocjacje – mówi Sadowski.
Myślę, że tych kandydatów powinno szukać się w ligach europejskich – Szwecja, Finlandia, Węgry, druga liga Adriatycka, Portugalia – to ligi, gdzie często są fajni zawodnicy, których omija się w ekstraklasie, myśląc, że reprezentują słabe rozgrywki. Szukałbym Europejczyka multipozycyjnego – combo 1/2 bądź 4/5.
Jeśli miałby to być zawodnik z USA, to spoglądałbym na graczy, którzy mają rozegrany minimum jeden rok w Europie i przeszli początkową aklimatyzację, co pozwoli na zminimalizowanie problemów adaptacyjnych. Polecam nawet krótkoterminowy dostęp do Synergy, bo to pozwoli zminimalizować błędy w wyborze graczy i zapobiec w otwieraniu biur podróży w klubie.
Po trzecie uważam, że będzie to bonus przy budowaniu drużyn. Nie mamy ogromnej liczby zawodników, więc to rozszerzy pole manewru trenerów. Wiemy, że nie ma wielu jedynek z bardzo dobrym rzutem oraz wysokich z bardzo dobrą gra tyłem do kosza – zauważa trener Weegree AZS Politechniki Opolskiej, wspominając o jeszcze jednej istotnej kwestii: Młodzieżowiec, który od sezonu 2022/23 będzie musiał przebywać na parkiecie.
Czy jeden przepis nie wyklucza drugiego?
– To mały haczyk. Z jednej strony bardzo dobrze, że chcemy zadbać o Polaków. Z drugiej, to trochę za późno, bo U-23 jak nie grał, to znaczy że jest jakiś problem. Co więcej, to obniży poziom ligi bo każdy zespół musi mieć minimum trzech takich graczy na przynajmniej średnim poziomie. Oczekujemy wysokiego poziomu, a sami sobie to utrudniamy, idąc pod prąd. Wszystko to, to zaledwie wierzchołek góry lodowej.
Co powinno być priorytetem? Inwestycja w trenerów grup młodzieżowych, obowiązkowe szkolenie młodzieży przez duże kluby, obowiązkowa druga liga dla każdego ekstraklasowego klubu, stworzenie warunków, aby koszykówka dla trenerów nie była dodatkiem – wyliczył Sadowski. Przy czym warto odnotować, że graczy z minutami i rolą w kategorii U-23 byłoby około… Dwudziestu sześciu. Tych, U-21 – dziesięciu. Zatem, gdzie ich znaleźć?
Długa lista pytań
Wśród powielających się głosów wątpliwości dominowały pytania, czy kluby w ogóle to udźwigną? Czy język angielski będzie przeszkodą? Czy będzie miał kto zadbać o takiego zawodnika? Czy kluby sprostają wymaganiom? Jak miałby wyglądać proces zakontraktowania takiego zawodnika? Dla niektórych, trochę jazda bez trzymanki.
– Niewątpliwie, praca z obcokrajowcami to coś, czego organizacja musi się nauczyć. Począwszy od kwestii administracyjno-formalnych, poprzez integrację kulturową zagranicznych zawodników, aż po kwestie komunikacji między zawodnikami i trenerem. To nie są wielkie wyzwania, ale czy nie lepiej uczyć się ich w mniejszej skali, niż być do tego zmuszonym po awansie, kiedy połowa zespołu składa się z obcokrajowców?
– Większość klubów będzie korzystać z pomocy agencji, oczywiście wielu trenerów ma kontakty zagraniczne. I zdarzy się, że będą zawodnicy, którzy przyjadą grać do Polski bez agencji, natomiast większość jednak będzie wynikiem ofert od agentów. Trenerzy będą sprawdzać zawodników i szukać opinii na ich temat u skautów, bądź innych szkoleniowców. Nie przewiduję jednak, by więcej niż 2-3 kluby które podpiszą obcokrajowców bez udziału agencji – stwierdza Schwarz.
Piotr Ignatowicz, trener MKKS Żaka Koszalin, który styczność z zagranicznymi zawodnikami już miał, uważa, że nie powinni oni jednak dominować zbyt mocno polskich graczy, jak ma to miejsce w PLK.
– Mamy problem, szczególnie jeżeli chodzi o newralgiczne pozycje. Zawodnicy zagraniczni pomogą zapełnić pewne luki na rynku, podnosząc przy tym poziom i atrakcyjność samej ligi. Kluby, które do tej pory nie miały doświadczenia w ekstraklasie, będą miały jednocześnie okazję, by zobaczyć i nauczyć się, jak od strony organizacyjnej wygląda kontraktowanie takich zawodników. Młodzi, mając możliwość podglądać i rywalizować na treningach z obcokrajowcami będą mieli większą motywację do pracy.
– Może się okazać, że niektórzy obcokrajowcy, którzy nie mają bogatego CV i przyjadą grać w I lidze, okażą się na tyle dobrzy lub poczynią taki progres, że zainteresują się nimi kluby z Energa Basket Ligi, dlatego jej zaplecze może stać się poligonem doświadczalnym – podsumowuje, wspominając, że często przydaje się doświadczenie w rozmowie, a także w odpowiednim wyborze graczy pod względem wolicjonalnym, bo bywało… Różnie.
Furtka już otwarta
Radosław Soja pracował na wszystkich poziomach polskich lig koszykówki. Jak sam twierdzi, obserwacje rozgrywek pozwoliły mu na stworzenie dość sporej listy interesujących koszykarzy, których widziałby w budowanym przez siebie zespole.
– W sytuacji, gdy rynek jest niemal zamknięty, trzeba wnikliwie przeanalizować mniej popularne, ale dobrze rokujące na przyszłość nazwiska, albo… otworzyć furtkę – mówi.
W niektórych pierwszoligowych zespołach występują koszykarze, przez których z pewnością niejeden kibic zachodził w głowę, jak to w ogóle możliwe, skoro przepisy mówią inaczej?
Darrell Harris czy Fineto Lungwana, którzy reprezentują razem koszaliński zespół prowadzony przez Piotra Ignatowicza, mają zarówno polskie i amerykańskie obywatelstwo, co umożliwiło im grę w I lidze. Pierwszy na polskie parkiety trafił jeszcze w 2009 roku, następnie wstąpił w związek małżeński z Polką i – z powodzeniem – ubiegał się o polskie obywatelstwo. Drugi natomiast, urodził się we Wrocławiu, mimo że ojciec pochodzi z Konga, a matka jest w połowie Polką.
Podobnie wygląda sytuacja Nicka Madraya (WKK Wrocław), Kanadyjczyka z polskim paszportem, a także urodzonego w Niemczech Juliana Jasińskiego oraz Santiago Vauleta w Argnetynie (obaj Miasto Szkła Krosno), którzy również mają nie tylko polski paszport, ale i polskie korzenie.
Jednym z liderów Sensation Kotwicy Kołobrzeg jest Remon Nelson, Amerykanin, który dopiero stara się o pobyt stały, ale założył tu rodzinę. Były już przypadki, takie jak Jose Carlos Martin Gonzalez, który przyjechał do kraju na wymianę studencką i podjął się pracy jako nauczyciel języka hiszpańskiego w pelplińskiej szkole, dzięki czemu wystąpiono o licencję.
Możliwości naginania przepisów było więc sporo, chociaż wymagało to wiele trudu. Nie zawsze też podchodzono do tego w jednoraki sposób, bowiem kilku zawodników teoretycznie mogących otrzymać licencję na innych zasadach, tego przyzwolenia nie otrzymali.
Jednak dzięki temu, mieliśmy już próbkę, jakby mogły wyglądać rozgrywki z udziałem zagranicznych zawodników. Wystarczy spojrzeć w statystyki, w których znacząco wyróżniali się między innymi wymienieni gracze. Sam Nelson zdobywa średnio 18,8 punktów na mecz (najwięcej w lidze), natomiast średnio najwięcej zbiórek i najlepszy wskaźnik eval ma Harris – kolejno 12.9 i 23.6 na mecz.
Nowe przepisy w Suzuki I lidze – przynajmniej według aktualnych informacji – wejdą w życie od sezonu 2022/23. Pozostaje więc zapiąć pasy i czekać na efekty tej jazdy testowej.
Pamela Wrona, @Pamela_Wrona
[/ihc-hide-content]