Dołącz do Premium – czytaj całe teksty! >>
W oczach kibiców trenerskiego geniusza od kompletnego nieudacznika dzieli jeden punkt. Gdy zdobywasz oczko więcej niż rywale, wszystko jest w porządku, ale gdy jeden punkt więcej na swoim koncie ma przeciwnik zaczyna się wieszanie psów, narzekanie i szukanie winnych. W przypadku porażki ktoś musi ponieść za nią odpowiedzialność i zazwyczaj jest to trener. W takiej sytuacji wszystko, co robi szkoleniowiec jest złe, zaczynając do zagrywek, przez zarządzenie minutami, po taktykę.
Oczywiście są rzeczy, które trenerzy mogą poprawić, czasami nawet sami przyznają, że w konkretnych sytuacjach mogli zachować się inaczej. Natomiast w trakcie meczu czy nawet sezonu nie da się przeanalizować wszystkich zmiennych wpływających na końcowy wynik i podejmować wyłącznie dobrych decyzji.
Gdy pojawiają się serie punktowe przeciwników lub przegrane mecze, kibice zazwyczaj mają swoje teorie, dlaczego wynik nie jest taki jak oczekiwali. Często dobór argumentów jest selektywny i wynika z efektu potwierdzenia. Jeśli trener używa strefy, to na pewno się nie sprawdzi i padną punkty z rogów. Jak wpadnie rzut za 3 punkty z narożnika, to wtedy wielu kibiców powie pod nosem lub napisze na Twitterze „znów te rogi”, „mówiłem, że tak będzie”.
Pytanie, ile z tych prób znajduje drogę do kosza, jak to wypływa na ogólną efektywność obrony strefowej i jaka jest dalsza część tego równania. Tu pojawia się temat defensywy proponowanej przez Igora Milicicia. Na jej temat także powstało wiele mitów, bez poparcia w twardych danych. Było dużo mówienia o tym, jak zła jest ta obrona i jak wiele pozwala na dystansie. Jest zgoła inaczej!
Zaloguj się aby zobaczyć dalszą część wpisu!Treść dostępna tylko dla
Użytkowników Premium!