Dołącz do Premium – czytaj całe teksty! >>
Zmianę na stanowisku trenera reprezentacji przyjąłem – jak wielu kibiców – z niemałym zadowoleniem. Decyzja Igora Milicicia o radykalnej zmianie i odmłodzeniu składu poprzez rezygnację (przynajmniej przy pierwszych meczach) z zawodników >30 lat i grę wyłącznie koszykarzami urodzonymi w latach 90. i młodszymi (gdyby portal Polishhoops nadal istniał, objęlibyśmy honorowy patronat – pozdrowienia dla Rafała) wywołała już w środowisku koszykarskich bardziej mieszane uczucia – ja nadal byłem zadowolony.
Od kilku lat mówiono o potrzebie wprowadzania do kadry młodszych graczy – ale na mówieniu i obietnicach zwykle się kończyło. Trener Mike Taylor stawiał na doświadczonych zawodników i takie miał prawo. Jego następca przestawił wajchę i wprowadził do kadry nowe twarze (dodatkowo świetny pomysł z „dodatkowym” zgrupowaniem dla zawodników jeszcze młodszego pokolenia) – również miał prawo tak postąpić.
Decydując się na taki krok, Milicic niewątpliwie dużo zaryzykował. Oczywiście nadal chce wygrywać, ale wybrał niełatwą drogę. Być może wynika to z jego wizji, którą ciężko byłoby zrealizować za pomocą piątki, której członkowie 30. urodziny mają już daleko za sobą. Być może woli pracować z ludźmi, którzy w ciągu kilku następnych lat (cierpliwość!) mają możliwość zrobienia postępów, a nie z tymi, którzy doszli już do swojego sufitu.
W końcu być może nie wziął pod uwagę, że w przypadku kontuzji podstawowych zawodników tak budowany skład będzie jeszcze bardziej narażony na osłabienie. I tak się zresztą stało po wypadnięciu Michała Michalaka, Michała Sokołowskiego, a przed meczem w Lublinie także Mateusza Ponitki – w efekcie na pozycjach 2-3 mieliśmy graczy mało doświadczonych reprezentacyjnie lub wręcz debiutanta. Gwoli ścisłości, ten ostatni ze swojej roli wywiązał się świetnie, będąc najlepszym strzelcem Polaków w meczu z Izraelem (M. Kolenda 16).
Do pierwszych meczów eliminacji do mistrzostw świata przystąpiliśmy więc w młodszym i przede wszystkim dużo mniej doświadczonym składzie. Było to bardzo mocno widać przez większość tych 80 minut, które kadra Milicica zagrała w ramach pierwszego okienka. Nie dziwią więc głosy tęsknoty za Łukaszem Koszarkiem czy Aaronem Celem, a szczególnie za AJ-em Slaughterem. „Z nimi byłoby inaczej”, „Z nim byśmy wygrali”, „Ten skład nic nie ugra” itd.
Może tak, może nie. Wszystkim tęskniącym nieśmiało przypomnę jednak, że z Izraelem przegrywaliśmy ostatnio – choć nieznacznie – to jednak regularnie i tym bardziej doświadczonym składem.
Jestem przekonany, że Milicic – mimo zapewnień o wierze w ten skład – brał pod uwagę taki scenariusz, jak bezsilność w ataku w meczach z Izraelem i Niemcami. To ryzyko wkalkulowane w decyzje, które świadomie podjął wcześniej, a pierwsza weryfikacja tych decyzji miała przyjść po pierwszym okienku.
Pierwsza ocena jest zatem prosta i brutalna – zaczynamy eliminacje od 0:2 (w obu przypadkach w końcówce były minimalne szanse na wyrwanie zwycięstw) i awans do drugiej rundy oraz samych mistrzostw znacznie się oddalił. Koszykarski internet zalała smuta i panika, bo brak awansu to brak polskiej kadry na imprezie międzynarodowej, co bardzo lubimy i do czego się ostatnio przyzwyczailiśmy (najwyraźniej za wcześnie).
Ewentualny brak awansu będzie pewnym rozczarowaniem, ale nie wywołuje u mnie jednak czarnych myśli, mimo ich wszelkich dalszych konsekwencji. Stąd też nie jestem przekonany o bezwzględnej konieczności powoływania Slaughtera w na mecze z Estonią (nie jest też chyba o tym na razie przekonany sam Milicic, o czym przeczytacie trochę niżej). Jego obecność zwiększy szansę na sukces, ale go nie zagwarantuje. Zachwieje za to podstawy tej kadry i zapewni mniejszą liczbę minut tym, na których trener postanowił przede wszystkim stawiać.
Czy po dwóch pierwszym meczach pod wodzą nowego trenera spodziewałem się więcej? Na pewno tak, ale w kontekście wizji Milicica i mojego lekkiego znużenia kadrą Taylora, wierząc w proces, jaki wymyślił ten pierwszy, nie mniej od awansu (o który trudno byłoby zresztą każdym składem) liczę na regularne postępy nowych kadrowiczów. Liczę na coraz lepszą z okienka na okienko grę (po dojściu kontuzjowanych*, a nawet młodzieży z NCAA) zarówno drużynowo, jak indywidualnie (bo nawet mój duży kredyt zaufania ma pewne zapisane drobnym druczkiem zasady).
A nastawienie Milicica dobrze oddaje jego wypowiedź na konferencji prasowej po meczu z Niemcami. Na pytanie o ewentualną możliwość powołania na następne okienko graczy z grupy „doświadczonych”, ironicznie odpowiedział „Bardzo się cieszę, że Pan zapytał. Zyskowski zagrał bardzo dobry mecz, w pierwszym meczu nasz debiutant Kolenda też zagrał rewelacyjny mecz, Jakub Schenk pilnował piłki w drugiej połowie, walczył jak lew, zagrał rewelacyjne zawody. To są bardzo dobrzy zawodnicy, na których będziemy opierać swoją przyszłość i fajnie, że o tych zawodników pytamy i tych zawodników podziwiamy. To są nasi kadrowicze.”.
Racja – szybko skreślono tę drużynę. A mimo dwóch porażek pewne podstawy do tego, że ta kadra będzie grać na dużo lepszym poziomie, istnieją. Mnie kupiła po 2 minutach meczu z Izraelem i mecz z Niemcami tego nie zmienił. Daję jej jeszcze czas.
——————————
* Kiedyś byłem młody i wierzyłem w ludzi. Ale już dawno przestałem wierzyć, że wszyscy zawsze mówią prawdę, całą prawdę i tylko prawdę. Dlatego – przy całym szacunku dla zdrowia Mateusza Ponitki i stanu jego kostki – rozumiem, że nie wszyscy kupują w 100% powodu jego nieobecności w Lublinie. Może niesłusznie, ale trudno – nie oni stworzyli całe zamieszanie o rodzinnym konflikcie, które sprawiło, że nieobecność gracza Zenita podaje się teraz w wątpliwość.
I teraz zamiast grać silniejszym składem, z graczem euroligowym na pokładzie, mamy na horyzoncie kolejną wojenkę na oświadczenia. Nowa kadra – stare dramaty.
Michał Świderski, @miswid