Mirosław Filipski: Mówią na mnie MacGyver

Mirosław Filipski: Mówią na mnie MacGyver

- Koszykarze na wózkach to fantastyczni ludzie, dzięki którym sam stałem się lepszym człowiekiem - mówi Mirosław Filipski, mechanik reprezentacji Polski. Opowiada o swojej niezwykłej funkcji, bez której uprawianie tej dyscypliny nie byłoby możliwe.
Mirosław Filipski / fot. archiwum prywatne

Dołącz do Premium – czytaj całe teksty! >>

Pamela Wrona: Każda drużyna ma w sztabie trenerów, czy fizjoterapeutów, a mało kto wie, że w koszykówce na wózkach cichym bohaterem jest… mechanik.

Mirosław Filipski: Bez mechanika w koszykówce na wózkach nie dałoby się funkcjonować, taka prawda. To sport bardzo kontaktowy i moja obecność jest niezbędna.

Przy reprezentacji Polski jest już pan 18 lat.

I dzięki Bogu, że jestem przy kadrze Polski już 18 lat. Wszystko zaczęło się od choroby syna. Zaproponowano mi pracę mechanika, jeszcze za czasów „Startu”, bo dopiero teraz podlegamy pod Polski Związek Koszykówki. Z kadrą, bardzo się ze sobą zżyliśmy. Zmieniają się zawodnicy, trenerzy, a ja tu ciągle jestem.

Co należy do obowiązków mechanika?

Przede wszystkim do moich obowiązków należy sprawdzenie wszystkich wózków przed meczami. Uczulam wszystkich zawodników, żeby jak najszybciej zgłaszali wszelkie niedogodności, bo nie jestem w stanie wszystkiego zauważyć, a to oni jeżdżąc, prędzej mogą wyłapać, co im nie pasuje. 

Najpierw sprawdzam wszystko wizualnie. Patrzę na piasty, osie, widelce, szprychy, ciągi – czy nie są popękane, a także na łożyska, powietrze w oponach, które zależy od rodzaju parkietu – przy parkiecie drewnianym koła pompuje się inaczej, przeciętnie do ośmiu atmosfer. Są opony, tak zwane „szytki”, które pompuje się do dwudziestu atmosfer. Może wydawać się to dziwne, bo to więcej niż w samochodzie i traktorze, ale im węższe koło, tym więcej wchodzi atmosfer.

Czyli prawdą jest, że na wózkach zna się pan jak nikt inny.

Nauczyłem się wszystkiego dopiero pracując, bo gdy zaczynałem, wszystko było obce. Jestem mechanikiem, ale moje doświadczenie opierało się na zupełnie innym kierunku. Zawsze miałem smykałkę, mówią na mnie „MacGyver”, bo wszystko zrobię i naprawię. Niekiedy myślę pół nocy jak naprawić daną rzecz, aby wózek był gotowy na mecz. 

Nieraz było tak, że doszło do pęknięcia ramy, a trzeba było grać. Nie mamy przecież spawacza. Wówczas trzeba sobie radzić w inny sposób, na przykład przyklejając plastry, aby przetrwać chociaż mecz. Jeśli zawodnik jest przydatny w meczu, to taka awaria bardzo osłabi drużynę.

Pierwsze wózki to są lata 90-te, przynajmniej u nas wytwarzane były przez Warszawski Zakład Ortopedyczny. Ważyły 16-18 kg. To były kolosy. Na te czasy, innych nie było. Później zakłady mieleckie zaczęły produkcje, na licencji Meyra – to niemieckie wózki, które były bardzo dobre, ale ciężkie. 

Teraz, w Polsce robi się wózki GTM – to nasz sponsor, który dużo nam pomaga. Tam zamawiam części i bazujemy na ich sprzęcie. Cenowo, dobry wózek z ciągami tytanowymi – a są jeszcze metalowe i chromowe – i kołami ze szprychami węglowymi, to koszt 14 tys. zł. Firmy RGK, to koszt rzędu 25 tys. zł. Technologia nieco się różni. 

My radzimy sobie na tych GTM, które w reprezentacji wymieniamy co 3-4 lata. Niestety, w lidze trzeba się nagłowić, aby przedłużyć żywot wózków, bo nie ma takich funduszy, aby je co kilka lat wymieniać. My, w reprezentacji, mamy teraz większe wsparcie, a za tym idą sukcesy – szóste miejsce na MŚ w Hamburgu, kilka razy szóste miejsce na ME. 

Jaki powinien być idealny wózek?

Każdy wózek jest zrobiony indywidualnie pod zawodnika. To odpowiednie kąty  od 10 do 20 stopni. Wózek jest bardzo zwrotny, stabilny. Mówię, że wózek jest jak but, który musi być właściwy dopasowany do konkretnej osoby, a dodatkowo musi zapewnić bezpieczeństwo. Jak to wszystko się osiągnie, koszykarz bardzo dobrze się w nim czuje.

Tak, jak czasami podczas meczu fizjoterapeuta szybko musi postawić gracza na nogi, tak mechanik, jak najszybciej musi zreperować wózek?

Dokładnie. Fizjoterapeuta ma swój sprzęt, tak i ja mam swoje narzędzia, całą skrzynkę. To już nie te czasy, kiedy dawniej nie było nic i trudno było cokolwiek dostać. Teraz jest naprawdę komfortowo, bo same wózki, które zapewnia ministerstwo, nie psują się tak często, a naprawy robi się na bieżąco. 

Zawsze na mecze zabieram swój wózek i mam tam wszystko – narzędzia, szprychy, dodatkowe ciągi, dla każdego zawodnika zapasowe koło. Oni też wiedzą, że na mnie zawsze można liczyć. Do tej pory, wszystko udawało się wykonać dobrze.

Czy na wszystko da się zabezpieczyć?

Nigdy nie wiadomo, co może się stać. Istnieje możliwość, że ośka pęknie i zostanie w ramie. Na meczu nie ma sposobności, by włączyć szlifierkę i cudować. Były sytuacje, że trzeba było skorzystać z zawodników rezerwowych, żebym mógł w międzyczasie naprawić wózek.

Pamiętam mecz na ME, kiedy kluczowy zawodnik stracił tylne koło. Nie wiedziałem co się dzieje, bo był to nowy wózek. Wszystko się rozleciało. Musiałem szybko to poskładać, a miałem na to… około dwóch minut.

Mirosław Filipski / fot. archiwum prywatne

Ciężko pracować pod presją?

To już kwestia doświadczenia. Teraz osoby, z którymi współpracuję darzą mnie zaufaniem i mają świadomość, że mam wiedzę, więc nie odczuwam żadnej presji. Teraz, przyzwyczaiłem się, pracuję tyle lat, że już się nie stresuję. Nawet jak widzę, że coś dzieje się na boisku, już w głowie myślę i mam plan, jak to naprawić, jakie narzędzia będą przydatne i chcę zrobić to jak najszybciej. 

Oczywiście, bywają sytuacje, kiedy trzeba coś zrobić dopiero po meczu. Kiedyś w Turcji, podczas ME komuś pękł wózek. Jest mecz, sobota. W weekendy wszelkie zakłady nieczynne. Nie znając języka, poszedłem w miasto z kołem pod pachą, znalazłem faceta, któremu pokazałem na migi czego potrzebuję – dał mi wszystkie narzędzia, szlifierki i poradziłem sobie w ten sposób, tylko po to, aby zawodnik mógł dograć na tym wózku jeszcze kilka dni. 

We Francji – kiedy były inne wózki, inne awarie – przed mistrzostwami zepsuł się wózek. Były dmuchane balony, w których siedziałem całą noc. Wiele ludzi myślało, że robię to za karę i dziwili się, że po nocach dłubię przy wózkach. Zależało mi, aby na rano wszystko działało jak należy i było przygotowane. Wiem, co to dla nich znaczy.

Często pojawiały się nerwy. Pamiętam moje początki, gdy graliśmy mecz w Czechach i zmieniałem koło w wózku niedawnego trenera Piotra Łuszyńskiego. Przez pomyłkę, włożyłem mu koło 26, zamiast 28. Chciał ruszyć, a stał w miejscu. Huknął na mnie, bo to były nerwy, ręce mi zaczęły drżeć. Przeprosił mnie, ale podczas ważnych spotkań emocje udzielają się każdemu.

Przenieśmy się o dwie dekady. Gdyby nie choroba, być może drogi pana i syna nie doprowadziłyby was do koszykówki na wózkach.

Z koszykówką bieganą miałem styczność jedynie w szkole. W technikum trenowałem siatkówkę, piłkę ręczną, skoki, judo. Nie miałem takich sukcesów, jak mój syn, ale sport był mi bliski. On też poszedł najpierw w innym kierunku, ale ostatecznie wybrał koszykówkę. Jak to mówi, lubi być w stadzie.

Rzeczywiście, wszystko zaczęło się przez chorobę syna, który w wieku 13 lat zachorował na raka kości. W Rzeszowie był jeszcze Start, a gdy zachorował, jego nauczyciel wychowania fizycznego prowadził kadrę w koszykówce. Gdy Mateuszowi amputowano nogę w Warszawie, od razu zadzwonił. Powiedział: „Niech się pan nie martwi, jest dyscyplina, w której syn się odnajdzie”. 

Tak się zaczęło, wziął go pod swoje skrzydła. Mateusz trenował, ja się udzielałem, starałem się pomagać, aż ówczesny trener zaproponował moją osobę do współpracy przy wózkach. Tak, nigdy bym nie wiedział, jak to wszystko funkcjonuje. Dopiero teraz wszystko można znaleźć w Internecie.

Syn gra, pan jest w sztabie reprezentacji. To jeszcze bardziej was do siebie zbliżyło?

Zdecydowanie, to bardzo nas do siebie zbliżyło. Sport jednak wiele zmienił. Syn wiedział, że zawsze może na mnie liczyć. Najważniejsze było dla mnie to, aby na wózku czuł się jak najlepiej, aby nie odczuwał żadnego dyskomfortu i niepełnosprawności, mógł cieszyć się koszykówką. 

Wyjazdy, oglądanie syna jak gra, to było dla mnie coś niesamowitego. Dużo poświęcił, bo wciąż gra w ligach zachodnich, nigdy nie opuścił kadry. 

Zanim znaleźliście się w tym miejscu, siłę czerpał od pana?

Myślę, że tak. Jestem silnym człowiekiem, ale miewam słabości. Szczególnie trudnym okresem był czas, kiedy zachorował. Los pisze różne scenariusze. Może tego nie pokazywałem, ale bardzo to przeżyłem. Żona jeszcze bardziej. Razem z synem rozpłakaliśmy się przed amputacją nogi, przytuliliśmy się. Żona przy tym nie była, bo nie mogła sobie z tym poradzić. 

Syn psychikę ma bardzo silną, ja też zawsze starałem się taki być. Sądzę, że on to wziął ode mnie. To był proces. Priorytetem było to, aby przejść przez to razem. Pytałem wiele razy, dlaczego nas to spotkało. Ale najważniejsze było dla mnie jednak to, że będzie żył. Widziałem na oddziale, jak dzieci umierały. Żona do dziś ma traumę.

Lekarstwem okazała się koszykówka na wózkach – to była forma terapii nie tylko dla syna, ale i dla pana.

Naprawdę, jestem wdzięczny, że ten sport pojawił się w naszym życiu. Nie tylko mój syn, ale ludzie, którzy odnaleźli się w tej dyscyplinie, mają podobne odczucia. Ludzie mają często różne wybory, próbują wszystkiego – załamują się, idą w używki, zamykają się w domu. Niepełnosprawni sportowcy wyjeżdżają za granicę, trenują, rywalizują, spełniają marzenia. Z tymi chłopakami, którzy są rozproszeni, tworzymy coś fajnego. To także zasługa całego sztabu, bo współpraca układa się naprawdę pomyślnie.

Co to panu od zawsze dawało?

Ja inaczej patrzę na ludzi niepełnosprawnych. Gdybym tego nie poznał, wszystko traktuje się na luzie. Nie widzę ubytków, niepełnosprawności. Dzięki nim, poznałem lepiej drugiego człowieka – samopoczucia, nastroje, kaprysy.  Dzięki tym ludziom, mam w sobie młodą krew. Mimo że jeżdżę jeszcze na kadrę młodzieżową do lat 22, to co innego. Oni nadają wszystkiemu sens. Ja robię to dla nich, z czystej przyjaźni i pasji. To fantastyczni ludzie, dzięki którym sam stałem się lepszym człowiekiem.

„Wybierz pracę, którą kochasz, i nie przepracujesz ani jednego dnia więcej” – w tym tkwi klucz, aby czuć się spełnionym?

Bez wątpienia. Nieraz żona denerwowała się, że całymi dniami nie ma mnie w domu, dopiero co wróciłem z kadry, a już brałem się za naprawy. Ale trzeba to kochać. Całe życie byłem mechanikiem, ja to lubię. Mnie to rajcuje. Lubię przebywać z tymi ludźmi, naprawiać ich wózki. Zawodnik sam sobie z tym nie poradzi, szczególnie jeśli ma uszkodzenia kręgosłupa. 

Powiedziałem kiedyś sobie, że Bóg zostawił mi Mateusza, więc będę to robił, dopóki starczy mi sił. Mam już 65 lat, ale staram się, aby trwało to jak najdłużej. Będąc z tymi ludźmi, ja czuję się młody. Dzięki temu mam inne myślenie i nastawienie.

Jestem też dla nich trochę tatą, traktuje ich jak swoje dzieci. Z każdą rzeczą do mnie przychodzą, jestem też poniekąd psychologiem, bo trzeba umieć z każdym rozmawiać. Czasami jest męcząco, jest rutyna, bo wyjazdy są na wiele dni. Niekiedy, miesiąc byłem na zgrupowaniu. Poza seniorami, jestem jeszcze przy młodzieży. Ale ja to lubię, to pasja.

Zwieńczeniem tej przygody byłoby…

Zdobycie medalu, bo tylko tego brakuje. Wierzę, że uda się stworzyć zespół, który osiągnie coś więcej. To moje marzenie, a czy się uda?

Rozmawiała Pamela Wrona, @Pamela_Wrona

Mirosław Filipski / fot. archiwum prywatne

[/ihc-hide-content]  

POLECANE

Od wielu lat listopad obchodzi się pod hasłem świadomości i profilaktyki występujących u mężczyzn chorób nowotworowych, przede wszystkim raka jąder i raka prostaty. To dobra okazja, by przypomnieć rozmowę z Robertem Skibniewskim i zapisać się na badania.

tagi

Zagłębie Sosnowiec to koszykarski ośrodek, który już w sezonie 2024/25 miał pojawić się na ekstraklasowej mapie Polski. O tym, jak miało do tego dojść opowiedział w połowie maja naszemu portalowi prezes Piotr Laube, choć z początkiem czerwca sytuacja uległa zmianie.
7 / 06 / 2024 22:34
14 zwycięstw i 14 przegranych to dotychczasowy bilans beniaminka Orlen Basket Ligi, który mając do rozegrania jeszcze dwa mecze, zajmuje ósme miejsce w tabeli. Dziki Warszawa swój debiutancki sezon w ekstraklasie sportowo już mogą zaliczyć do udanych. Ale nie tylko w tym aspekcie. – Nasz sufit jest tam, gdzie go sami powiesimy – przekonuje Michał Szolc, prezes i założyciel klubu.
12 / 04 / 2024 18:58
Obecnie media społecznościowe są nieodzownym elementem marketingu sportowego. Własną perspektywą pracy media managera w koszykarskich klubach podzielili się Katarzyna Pijarowska (Enea Astoria Abramczyk Bydgoszcz), Bartek Müller (Krajowa Grupa Spożywcza Arka Gdynia) oraz Karol Żebrowski (Trefl Sopot).
25 / 03 / 2024 22:15
– Mam argumenty, by zapijać emocje alkoholem. Kontuzje i urazy, zmiany klubów i miast, nowe otoczenie i nowi ludzie – to wszystko przecież buduje niestabilność. Po przegranym meczu moi koledzy z szatni analizują swoje błędy. Ja sięgam po alkohol. Uśmierzam emocje. Chyba nie chcę się z nimi spotkać. Nie wczytuję się w siebie, bo wolę tego uniknąć – wspomina były koszykarz Wiktor Grudziński. 15 kwietnia obchodzimy Światowy Dzień Trzeźwości. To nie tylko promowanie abstynencji. Jest to dzień, który służyć ma refleksji i ma na celu zwiększenie świadomości społecznej na temat powszechności uzależniania od tej substancji oraz zagrożeń zdrowotnych wynikających z jej nadużywania.
„Stałam w oknie, pomachałam mu, aż straciłam go z pola widzenia. Po chwili jednak zadzwoniłam, aby kupił bułki. Zawsze to robił. Tego dnia zapomniał. Gdy się rozłączyłam, napisał: „Przepraszam, kocham cię”. Wtedy nie wiedziałam, że już nigdy więcej się nie zobaczymy i tego dnia zostanę wdową.” – wspomina Angelina, żona zmarłego koszykarza Dawida Bręka. 23 lutego obchodzimy Ogólnopolski Dzień Walki z Depresją. Jest to dzień, w którym przede wszystkim powinniśmy zwrócić uwagę na to, jak ważne jest dbanie o swoje zdrowie psychiczne i korzystanie ze specjalistycznej pomocy.
Jak od kuchni wygląda tworzenie tekstów lub przekazywanie cennych informacji? Co definiuje dobrego dziennikarza i czym tak naprawdę jest dziennikarstwo sportowe oraz jak to jest być po drugiej stronie? Być może w poniższym tekście znajdziesz odpowiedzi na niektóre pytania czytelnika.
6 / 06 / 2024 12:39
Jeden z najlepszych niskopunktowych graczy na świecie wraz z drużyną Hornets Le Cannet Côte d’Azur zdobywa prestiżowy Puchar Francji. To Polak, który także reprezentuje nasz kraj w koszykówce na wózkach.
30 / 01 / 2024 17:38