
Dołącz do Premium – czytaj całe teksty i wygrywaj nagrody w Fantasy Lidze! >>
Na dobry początek wypadałoby przytoczyć anegdotę sprzed 20 lat. Sean Marks był wówczas nienachalnie wyróżniającym się zawodnikiem Śląska Wrocław, a ja całkiem wyróżniającym się dziennikarzem zajmującym się koszykówką. Nasze drogi musiały się przeciąć, prawda?
Prawdą jest, że całkiem nieźle znałem kilku koszykarzy legendarnej drużyny Andreja Urlepa. Do cholery, byłem naocznym świadkiem tego, jak Rajmonds Miglinieks, w noc poprzedzającą mecz z Broceni pokazywał, na czym polega piękno Rygi.
W sezonie 2000/2001 Śląsk Wrocław był dla polskiej ligi tym, czym dla NBA byłoby połączenie sił Chicago Bulls Jordana i Golden State „73-9” Warriors. W całym sezonie drużyna Grzegorza Schetyny przegrała raz. Jeden mecz. W finale.
Sean Marks grał w tym zespole.
I tyle go pamiętam.
No dobra, przypominam sobie jeszcze, gdy w połowie sezonu dostał propozycję 10-dniowego kontraktu od Seattle Supersonics. Wszyscy we Wrocławiu zgłupieli. Gość, który w polskiej lidze jednego dnia rzucił w meczu osiem punktów, drugiego trzy, a trzeciego znów siedem otrzymał ofertę z NBA.
– U nas gra piach, a chcą go w NBA? Kogoś porąbało – w Śląsku cieszyli się, machając Marksowi z lotniska na pożegnanie.
[ihc-hide-content ihc_mb_type=”show” ihc_mb_who=”2,3,4″ ihc_mb_template=”1″ ]
Gdyby Nowozelandczyk został w Seattle na dłużej, Śląsk zaoszczędzone na jego pensji pieniądze wydałby na zakontraktowanie lepszego gracza. Nadzieja się tliła, lecz jedenastego dnia Marks był już z powrotem na wrocławskim lotnisku.
– A jednak, mieliśmy rację. No bo gdzie takiemu wyrobnikowi jak on do NBA? Gdyby Sean Marks miał na dłużej zagościć w tej lidze, to Adam Wójcik powinien co roku występować w Meczu Gwiazd NBA – można było usłyszeć w kuluarach Hali Ludowej, podczas całkiem barwnej przygody Śląska w efemerydzie zwanej Suproligą.
Po zakończeniu tamtego sezonu Marks wyjechał do USA. Jako zawodnik spędził w NBA kolejnych 10 lat.
Zawsze w roli sportowej jeszcze bardziej marginalnej niż w Śląsku. Ale jednak.
– Jak wspominasz grę w Śląsku? – zapytałem go kilka lat później po jednym z meczów NBA.
– Wrocław to super miasto. Drużyna też była super. No i właściciel. Właściwie też. Ciekawa osobowość – roześmiał się od ucha do ucha.
– Co sugerujesz? Masz coś do powiedzenia na temat Grzegorza Schetyny? – zapytałem, z nadzieję na ciekawą anegdotę.
– Naaah.
Cały Marks. Wrodzona polityczna poprawność i sięgające doskonałości wyczucie miejsca w szeregu. Poza tym niewątpliwy talent – do pracy.
To połączenie musiało przynieść efekty. Najpierw Marks (w roli czternastoplanowej, ale jednak!) zdobył z San Antonio Spurs mistrzostwo NBA. Kilka lat później zdobył miano jednego z mniej lub bardziej oficjalnych asystentów duetu RC Buford/Gregg Poppovich. W 2016 roku, rzutem na taśmę – tuż przed tym gdy Pop „przestał być modny” – posadę menedżera Brooklyn Nets.
– Niesamowite uczucie. Jestem wśród 30 osób na świecie, które, prowadząc jeden z klubów, mogą kształtować historię ligi – cieszył się jak dziecko, gdy dziennikarze pytali go o to, dlaczego podjął się mission imposible.
Nets nie mieli wówczas przed sobą świetlanej przyszłości. Nie mieli żadnego wyboru w drafcie przez kolejne trzy lata. Zawodnikiem, z którym wiązali największe nadzieje był Rondea Hollis-Jefferson.
W kwietniu 2019 roku mieli już w składzie kilku utalentowanych koszykarzy i grali w play-off. Marks wykonał dobrą robotę. Przedłużył kontrakt. Podobnie jak trener Kenny Atkinson. Obaj dostali podwyżki.
– Drużyna jest w dobrych rękach – chwalił rozsądek szefów Nets „New York Post”.
Sean Marks czuł się spełniony. Był pewny swego. Gdy Rodions Kurucs usłyszał zarzuty przemocy domowej, zapewniał, że nie zostawi Łotysza bez pomocy.
– Jeśli Radions będzie chciał porozmawiać, będę na niego czekał. Jeśli będzie się chciał się wypłakać – będę na niego czekał – zapewniał dziennikarzy.
Ojciec chrzestny
Tymczasem, niespełna dwa lata później…
Brooklyn Nets mają nowego właściciela – obrzydliwie bogaty Kanadyjczyk z azjatyckim rodowodem, Joseph Tsai, kosztem 2,35 mld dol. zastąpił nieprzyzwoicie bogatego rosyjskiego oligarchę Michaiła Prochorowa.
Brooklyn Nets mają nowego trenera – nie mający doświadczeń trenerskich, Steve Nash zastąpił Atkinsona.
Brooklyn Nets mają nowego prezesa (mniejsza o nazwiska).
Brooklyn Nets wykonali zwrot o 180 stopni i z drużyny zbudowanej z anonimowych, ambitnych graczy po pozyskaniu Duranta, Irvinga i Hardena stali się ekipą tercetu ofensywnych tenorów, jakiego NBA jeszcze w historii nie widziała.
Z Brooklyn Nets zbudowanych przez Marksa w 2019 roku, oprócz samego Marksa, ostał się jedynie Joe Harris.
– Gdy latem 2019 roku podpisywaliście kontrakty z Durantem i Irvingiem przekonywaliście, że dobrze wkomponują się w panującą w Nets kulturę organizacji. Od tego czasu z klubu zniknęli prawie wszyscy zawodnicy, którzy tę kulturę tworzyli. Nie ma też już trenera. Czy jeden Harris wystarczy do utrzymania dotychczasowego kursu, czy też pozyskanie Hardena ostatecznie kończy tamten etap rozwoju klubu i będziecie tworzyli nową kulturę organizacji? – zapytała Marksa Malika Andrews.
„Nie wiesz jak odpowiedzieć na pytanie? Kup sobie kilka sekund czasu i pochwal dziennikarza za pytanie” – mówi jedna z podstawowych zasad udzielania wywiadów.
Sean Marks, odpowiadając na pytanie utalentowanej dziennikarki ESPN, poszedł o krok dalej, dzięki czemu kupił sobie dodatkową sekundę: najpierw postanowił się z Maliką przywitać! Później było już z górki.
– To znakomite pytanie! – wyrzucił z siebie, ale, o dziwo, bez najmniejszej chwili zawahania dodał: – Mówiąc szczerze, obecnie chyba nikt nie zna odpowiedzi.
Kurtyna.
Sean Marks u progu 2021 roku decyduje o obliczu Brooklyn Nets w umiarkowanym stopniu. Podobnie istotny ze swoimi pięcioma punktami na mecz był przy sukcesach Śląska Wrocław 20 lat temu.
Prawdziwe decyzje podejmuje, przy aprobacie właściciela, Kevin Durant.
Tak wygląda nowa „kultura organizacji” Nets.
Jakiś czas temu Durant zamieścił w sieci sweet focię. Stał na niej z mamą i bratem. Brat trzymał na rękach swoje świeżo urodzone dziecko. Oczywiście, że Durant musiał je natychmiast pokazać światu.
Draymond Green, oglądając zdjęcie, nie mógł powstrzymać się od komentarza.
„Ale grając w Warriors obgadywałeś mnie za moimi plecami” – skomentował.
Kultura organizacji.
Nets nie są jedyną drużyną, o której losach decydują zawodnicy. Jimmy Butler, Anthony Davis, James Harden… Wszystkich łączyły jeszcze długie umowy z dotychczasowymi klubami. Wszyscy wymusili transfer do klubu, do którego chcieli trafić.
A Sean Marks? Znów był w odpowiednim miejscu i czasie. Przejdzie do historii jako „ten, który zbudował drużynę z największym ofensywnym potencjałem w historii NBA”. Bez względu na to, jak potoczą się dalej jej losy.
Teraz pozostaje mu tylko szlifować wyczucie odpowiedniego miejsca w szeregu.
Jak będzie miał gorszy dzień, zawsze może pójść do Irvinga i spróbować mu się wypłakać w ramię. Kyrie to wrażliwy facet, na pewno zrozumie.
O ile nie wstanie jutro lewą nogą z łóżka i nie postanowi zakończyć kariery.
A kibice Śląska, oglądając dokonania Seana Marksa z perspektywy Wikipedii, mogą być dumni.
Michał Tomasik
.
[/ihc-hide-content]