Pamela Wrona: Mówi się, że każdy ma swój sufit. Gdzie znajduje się ten Michała Szolca?
Michał Szolc, prezes i założyciel Dzików Warszawa: Staram się myśleć, że go nie ma. Albo jest tak wysoko, że go nie widać. W większości sytuacji nasz sufit jest tam, gdzie go sami powiesimy. W swoich działaniach szukam szans i możliwości, a nie ograniczeń i barier.
Lubisz nieszablonowe, nowatorskie rozwiązania. Myślę, że jeszcze niedawno niektóre pomysły mogły nie być brane na poważnie. Dziś jednak ludzie mają świadomość, że nie żartujesz. Jakie działania marketingowe, sposób komunikacji oraz strategia prowadzenia klubu są najbliższe twym wartościom? Jak od zawsze miały wyglądać Dziki Warszawa?
Najlepiej, żeby była autentyczna, opowiadała ciekawą historię i wywoływała emocje. I takie zawsze miały być Dziki.
Jakie doświadczenia, wiedza i umiejętności okazały się nieocenione w prowadzeniu klubu? Innymi słowy, czy jakieś szczególne predyspozycje i kompetencje były kluczowe?
To chyba suma wszystkich doświadczeń. A gdybym miał wymienić jedną, to pewnie byłaby to umiejętność nawiązywania relacji. Ludzie, którymi się otaczamy to nasz najcenniejszy zasób. Umiejętność powiększania tej grupy jest przydatna w każdym przedsięwzięciu. W prowadzeniu klubu również.
Powiedziałeś kiedyś, że Dziki powstały, aby zmienić oblicze polskiej koszykówki. Co przez to rozumiesz?
Jesteśmy dużym, szybko rozwijającym się krajem. Polacy uwielbiają sport i emocje. Ale z jakiegoś powodu, koszykówka, która jest jedną z najbardziej popularnych dyscyplin na świecie, u nas nie jest na czele listy. Dla mnie te oznaka olbrzymiego potencjału. Mamy sukcesy reprezentacyjne, Polaka w NBA. A mimo to, polscy kibice nie szaleją za koszykówką klubową. I tu chyba jest najwięcej pracy do wykonania. I w tym
znaczeniu Dziki mogą coś zmienić.
Gdybyś miał określić, co stoi za sukcesem Dzików Warszawa, to co by to było? Jakie są kroki do stabilnej, dobrze postrzeganej organizacji?
Ludzie. I nieprzejmowanie się sufitem, o który pytałaś wcześniej. I mnóstwo ciężkiej pracy. Najczęściej takiej, której nie widać i za którą nie dają nagród.
Powtarzasz także, że nie interesuje cię przeciętność. Jak ci się wydaje, dlaczego większość ludzi w tym środowisku wybiera jednak drogę na skróty i przeciętność, robiąc to, co wszyscy inni?
Bo tak jest łatwiej? Nie zawsze robienie tego, co inni musi być czymś złym. Chyba, że to nie działa. Wtedy warto jednak się zastanowić, czy to najlepsza droga.
W koszykarskich klubach często rządzi przypadek, a niektóre schematy działań niekiedy pozostawiają wątpliwości.
Myślę, że znajdziemy w klubach bardzo różne przypadki i daleki jestem od generalizowania. Pewnie większość osób pracujących w klubach traktuje to po prostu jako miejsce pracy. I tak powinno być. Obok tego, na pewno znajdziemy przykłady patologii i wykorzystywania klubu do swoich celów. Ale tak samo znam ludzi, którzy poświęcili koszykówce i swojemu klubowi dużo więcej, niż musieli. I pewnie więcej,
niż byli powinni.
W idealnym świecie, profesjonalny klub powinien być prowadzony w taki sposób, żeby nikt nie musiał pracy w nim traktować jako misji społecznej. Na pewno jeszcze tam nie jesteśmy, ale to kierunek, w którym powinniśmy podążać. Bo dzięki temu o pracy w sporcie poważniej myśleć będą profesjonaliści.
Czy strategia zakładająca zwracanie uwagi na detale, które w sporcie niekiedy są mało ważne, pozwala zbudować przewagę?
Zdecydowanie tak. Wierzę w procent składany. Każda, nawet drobna rzecz, którą możemy poprawić będzie kontrybuowała do końcowego wyniku. Im więcej takich rzeczy, tym większe szanse. Zwłaszcza w sporcie.
To potwierdza, że wartość organizacji nie jest definiowana przez wynik sportowy?
Jest i nie jest. Jeśli spojrzysz na największe organizacje sportowe, to bardzo często ich wartość i wycena ma się nijak do osiąganych wyników sportowych. Większość klubów NBA nie liczy się w walce o mistrzostwo, a jednak wyceny tych organizacji są kosmiczne. W naszym przypadku, czyli klubu dopiero budującego swoją pozycję, jest trochę inaczej. Ludzi przyciąga sukces i wynik sportowy. I nie ma się co na to obrażać, to naturalne.
Dlatego awans do PLK i sukces w tym sezonie – bo nawet bez awansu do play-off trzeba ten sezon traktować jak olbrzymi sukces – są dla nas ważne i w dużym stopniu napędzają rozwój naszej społeczności.
Często może się jednak wydawać, że dobry wynik sportowy sam wszystko załatwi.
Być może. Ja akurat myślę o tym trochę inaczej. Tak jak powiedziałem powyżej, sukces sportowy jest ważny. Ale nie można zapominać o pracy, jaka jest do wykonania wokół niego. Budowanie społeczności to proces który trwa przez cały czas, niezależnie od tego, czy zespół wygrywa czy nie. Zwłaszcza, jeśli traktujemy mecz jako rozrywkę, przeżycie, wydarzenie.
Do tej pory byłeś odpowiedzialny między innymi za komunikację oraz grafiki klubu. Dlaczego zdecydowałeś się podzielić swoimi obowiązkami w social mediach?
Doba uparcie ma tylko 24 godziny. A wyzwań ciągle przybywa. To też normalne w rozwoju organizacji. Choć delegowanie zadań nie jest moją najmocniejszą stroną, to staram się nad tym pracować.
Elementy, takie jak PR, komunikacja, prowadzenie biura prasowego na wysokim poziomie to w XXI wieku coś, co jest priorytetem. Dlaczego?
Skoro jest ważne w każdym innym biznesie, to czemu nie miałoby być w sporcie? Naszym klientem jest kibic, fan. Dotarcie do niego jest częścią naszej pracy. Abstrahując od tego, komunikacja wpływa bezpośrednio na wizerunek naszej marki. A ona ma wartość. I choćby z tego powodu warto o nią dbać.
Zatem, jak działają social media we współczesnym sporcie?
Stają się podstawowym punktem styku kibica z zawodnikiem, zespołem, organizacją. Kiedyś o swoim ulubionym koszykarzu młody człowiek mógł przeczytać w gazecie i zobaczyć na żywo raz na dwa tygodnie podczas meczu. Dzisiaj może mu towarzyszyć niemal non stop. Skróceniu uległ dystans – fani mogą bezpośrednio kontaktować się ze swoimi idolami. To kompletnie zmienia reguły gry. Nie zawsze na
lepsze zresztą.
Dodam, że znaleźliście się w gronie finalistów Stowarzyszenia Sport Biznes Polska w kategorii Klub Sportowy 2023.
To olbrzymie wyróżnienie. Miło, kiedy inni profesjonaliści cię doceniają. Ale mam świadomość, jak wiele jeszcze do zrobienia przed nami.
Porównałeś biznes do sportu. Organizacja Dziki Warszawa ma dużą świadomość biznesową, co szczególnie w polskiej koszykówce można rzadko zaobserwować. Kiedy koszykarski klub to coś więcej, to już marka i biznes?
Jeśli mówimy o profesjonalnym sporcie, to w zasadzie zawsze. Przynajmniej tak powinno być.
Czy czerpiesz skądś inspiracje i pomysły na nowe rozwiązania lub masz jakiś model prowadzenia klubu, który jest zgodny z twoimi poglądami i aspiracjami?
Czerpiemy skąd się da. Nie ma jednego, idealnego modelu. Zwłaszcza, że kluby działają na różnych rynkach i nie wszystko co działa w jednym kraju, zawsze zadziała gdzie indziej. Ale na pewno warto obserwować co i jak robią inni. Szczególnie ci, którzy odnoszą sukcesy.
W debiutanckim sezonie idzie to w parze z wynikiem sportowym.
Na dwie kolejki przed końcem sezonu wciąż mamy szansę na awans do fazy play-off. Myślę, że to bardzo dobre osiągnięcie w debiutanckim sezonie i niezależnie od tego jak on się skończy, będziemy go dobrze wspominać. Zwłaszcza, że większość polskiej rotacji to zawodnicy, którzy grali z nami w I lidze i wywalczyli awans do ekstraklasy.
Sądzę, że zdaliśmy test z budowaniem zespołu na tym poziomie, a tacy gracze jak Dominic Green czy Nick McGlynn należą do czołówki na swoich pozycjach.
Na pewno cieszy nas też rosnąca liczba kibiców na trybunach. W drugiej połowie sezonu kilkukrotnie zapotrzebowanie na bilety przekraczało pojemność naszej hali. Udało nam się również zwrócić na siebie uwagę takich marek, jak InPost, Oshee, czy T-Mobile, które dotychczas nie były obecne w polskiej koszykówce.
Podobno to drugi sezon w ekstraklasie jest tym najtrudniejszym. Mam nadzieję, że uda nam się spełnić rozbudzone oczekiwania i poprawić wynik sportowy z tego sezonu.
Wiemy doskonale, jakie są realia w koszykówce. Czy w jakiś szczególny sposób dobierasz i odpowiednio selekcjonujesz potencjalnych partnerów, czy chwytasz się każdej możliwości współpracy? Przekonaliście do siebie znane marki, zatem jak je na dłużej zatrzymać?
Mamy szczęście do partnerów. Nasza wizja, ambicje i historia, którą tworzymy przyciągają poważne marki, zainteresowane długoterminową współpracą. Nie muszę selekcjonować, nie trafiają do nas propozycje od partnerów, z którymi nie chcielibyśmy się wiązać.
A czym przekonać, aby je na dłużej zatrzymać? Wizją, ambicją i możliwością uczestniczenia w pisaniu
pięknej historii.
A czy ciebie jest coś w stanie zatrzymać?
Nie wiem. Przetrwaliśmy pandemię i wybuch wojny w Ukrainie. Zawsze może się zdarzyć coś jeszcze gorszego, ale dzika trudno zniechęcić. Zwłaszcza, kiedy mam wsparcie tylu niesamowitych osób w organizacji i dookoła niej.
Pamela Wrona