
Dołącz do Premium – czytaj całe teksty! >>
Aleksandra Golec: Co teraz czytasz?
Michał Kolenda: „Homo deus: Krótka historia jutra” izraelskiego pisarza Yuval Noah Harariego. Autor wypuścił trzy pozycje o ludzkości: naszej historii, teraźniejszości i niedalekiej przyszłości – te dwie pierwsze przeczytałem, także teraz jestem na etapie polemizowania z indywidualnymi przemyśleniami autora odnośnie tego, co nas czeka.
Lubię takie klimaty, więc polecam wszystkim, którzy cenią w książkach subiektywne spojrzenie i trochę filozofowania.
I po takie książki sięgasz najczęściej?
Takie, psychologiczne i literaturę faktu w stylu poradników podpowiadających, jak się rozwijać czy w którą stronę edukować. Ostatnio przeczytałem np. „Finansową twierdzę” – to była akurat powieść, która w przystępny sposób tłumaczyła tematy związane z zarządzaniem pieniędzmi i inwestycjami.
Czyli w dobie pandemii nie traciłeś czasu…
Właśnie przez pandemię zacząłem więcej czytać! W szkole ograniczałem się tylko do lektur, to się zmieniło w ubiegłym roku. Ile można grać na konsoli, oglądać Netflixa i scrollować Internet? I tak ten czas obostrzeń rozłożył się na koszykówkę i książki.
Koszykówkę, przez którą z bratem przeprowadziłeś się z Ełku do Sopotu i chyba był to strzał w dziesiątkę, skoro przed Tobą dziesiąty sezon w żółto-czarnych barwach! Ten nowy kontrakt cieszy kibiców w naszym kurorcie i zastanawia fanów innych zespołów, bo już w ubiegłych rozgrywkach dużo mówiło się o Twoim możliwym wyjeździe…
[ihc-hide-content ihc_mb_type=”show” ihc_mb_who=”2,3,4″ ihc_mb_template=”1″ ]
Gdyby chodziło wyłącznie o aspekt finansowy to wybrałbym Szczecin, który oferował najlepsze pieniądze, ale ja postawiłem sobie i klubom warunek – rozgrywki europejskie. Dziś nie mam ani ciśnienia na szybki zarobek ani kłopotów, które zmuszałyby mnie do podpisania najwyższego możliwego kontraktu.
Przez to, że nasz sezon w Polsce skończył się dość szybko, to na etapie negocjacji powstawało w tym aspekcie sporo niewiadomych i klubom było ciężko z takimi gwarancjami. Trefl profesjonalnie traktuje zawodników, przez co spokojnie można się tu skupić na koszykówce. Wiem, że w Sopocie są aspiracje pucharowe i możliwości organizacyjne. Piąte miejsce z ubiegłego sezonu pozwala nam w Treflu ubiegać się o grę w FIBA Europe Cup, na puchary mamy w Sopocie też przecież idealną infrastrukturę.
Czyli po ostatnich play-offach głowa jest już czysta i z optymizmem patrzeć można do przodu?
Tak, tamten sezon już zamknęliśmy, nie ma co próbować wchodzić w głowy zawodników czy trenerów. Trenerzy Stefan i Krzysiu mieli to poukładane, wierzyli, że np. Nikola będzie w stanie zastąpić TJ-a w punktowaniu, zresztą on pokazywał przed play-offami, że potrafi seriami zdobywać punkty, ale suma summarum był typem zawodnika, który przede wszystkim skupiał się na tym, żeby zorganizować innym grę i miał dużo zagrań zespołowych.
Nie można tamtej serii sprowadzać tylko do nietrafionych trójek, wcześniej narósł wokół drużyny spory hype – sami się temu poddaliśmy. Te kalkulacje, jeszcze przed play-offami, że ze Śląskiem będzie najłatwiej. Trenerzy robili co mogli, żeby ostudzić te nastroje, ale my momentalnie uwierzyliśmy w to, że ten Śląsk przejdziemy, że to drużyna pod nasze granie, że szybkie 3-0.
Seria się jeszcze nie zaczęła, a u nas już ktoś deklarował, że spakuje do bańki konsolę i telewizor. To dla nas wszystkich jest nauczka na resztę zawodowego grania, dlatego tak, do przodu patrzymy z optymizmem, ale przede wszystkim ze spokojem i pokorą.
Śląsk Was tak świetnie rozpracował i zaskoczył?
Śląsk miał na nas bardzo prosty sposób. To była loteria, gambling, to nas totalnie zaskoczyło. Wybili nas trochę z tego, czego się spodziewaliśmy – nie tyle skutecznością, bo tą przecież też mieli słabą, szczególnie w pierwszym meczu, ale na przykład fizycznością. I konsekwentnie trzymali się przygotowanych detali. Sprawdzali poszczególnych zawodników: ktoś będzie trafiał – no ok, to tak nie można zostawiać, nie będzie – niech rzuca.
Odchodzili od Martynasa lub Nikoli, przez co Leon nie miał miejsca, żeby grać pod koszem, bo zaraz był podwajany. Od shooterów się nie odklejali, miałem niewiele miejsca na rzuty, a jak ruch piłki był dobry, to i tak to były ciężkie pozycje.
Z perspektywy czasu myślę też, że dużo skomplikowała nieobecność TJa Hawsa, który być może nie był największym atletą, ale był kluczem, bo jego wszechstronność w ataku była wcześniej naszym mocnym punktem w wielu trudnych meczach. Przy dwóch rozgrywających, którzy nie trafiają, trumna robi się ciasna, z Łukaszem przesuniętym do dawania punktów, od nas się nie odchodzi, grasz w zasadzie 3 na 5… Robi się nerwowo i te zwycięstwa uciekają.
Tak to się poukładało, siłowo i taktycznie byliśmy dobrze przygotowani do tej serii, zaważył niestety właśnie mental.
Analizując serię ze Śląskiem odwołujesz się do siebie jako do klasycznego shootera, od nastolatka grałeś na zasadzie intensywnej obrony i rzutów z dystansu po drugiej stronie boiska, ale nowy kontrakt i nowe aspiracje to też nowe nadzieje związane z Michałem Kolendą.
Już w zeszłym sezonie więcej grałem na koźle, teraz też rozmawialiśmy o tym z trenerem Stefańskim – jest jasny komunikat: mam nad tym pracować, dlatego latem faktycznie chcę poświęcić takiej grze więcej czasu. Jeśli trenerzy zdecydują się dawać mi w roli zawodnika z piłką jeszcze więcej szans, to pewnie naturalnie mój rozwój będzie szedł w taką stronę. Celem jest, żeby przynajmniej solidnie wykonywać te różne koszykarskie elementy.
Nie da się być ultra dobrym we wszystkim po obu stronach parkietu, ale można przepracować stosowną liczbę godzin, żeby nie przynosić drużynie i sobie wstydu. Poza tym to od nas samych zależy, czy zostanie nam przypisana łatka typu: zawodnik do wykończenia akcji za trzy punkty, czy scouting będzie na nas zwracał uwagę jednak trochę bardziej.
Lata perfekcyjnie wykańczanych rzutów z daleka okazały się być drogą dla Przemka Zamojskiego czy Michaela Hicksa na Igrzyska Olimpijskie. Czy śledziłeś ostatnie poczynania Biało-Czerwonych w koszykówce 3×3?
Tak, te ostatnie dni to dla chłopaków na pewno niesamowita przygoda, a dla nas wszystkich wielki powód do dumy. Żaden ze znanych nam polskich koszykarzy nie był bliżej Igrzysk niż oni są od wyjazdu do Graz na ten turniej i, znowu, przynajmniej na jakiś czas, koszykówka wróciła do mainstreamowych mediów. Jedziemy na Igrzyska z basketem! OK, póki co tylko 3 na 3, ale w telewizji pada nazwa dyscypliny: koszykówka.
Wierzę, że kadra, która wybiera się teraz na turniej kwalifikacyjny do Kowna też na tym skorzysta – tam chłopacy też mogą powalczyć, na Litwę wybiera się przecież silna ekipa. Najbardziej skorzystać może na tym jednak sama dyscyplina w Polsce – jak zawsze wtedy, gdy jest jakiś większy sukces.
Jeśli o sukcesach mowa, to Twój największy idol – wciąż jeszcze ma szanse na sukces w postaci awansu do kolejnej rundy play-off we wschodniej konferencji.
Jestem taki szczęśliwy oglądając Knicks w tym sezonie! Derrick Rose był na dnie kilka razy, a za każdym razem odbijał się coraz wyżej! Ile ludzi już dałoby sobie spokój, ile tam w nim musiało być emocji, ile diagnoz lekarskich usłyszał, żeby odpuścić basket, bo inaczej będzie kaleką… A gość swoje, jest teraz jednym z liderów Knicks i walczy w play-offach NBA! I nie powiedział jeszcze ostatniego słowa! Derrick i jego trener Tom Thibodeau. To fenomenalna i bardzo inspirująca historia.
Czyli rozumiem, że powroty D-Rose’a dawały Ci siłę w sezonie 2018/2019? (Michała Kolendę na prawie całe rozgrywki wykluczyło wtedy zapalenie okostnej prawego piszczela z podejrzeniem pęknięcia – przyp. red.)
Tak, to był niesamowicie dziwny i trudny czas. Stawiano mi dużo niespójnych diagnoz, lekarze nie potrafili zdecydować, czy należy mnie kroić, czy jednak dać odpocząć, bo to zapalenie często związek ma z przesileniem, a ja chwilę wcześniej byłem w Treviso i na kadrze B w Chinach.
Koszykarsko to było świetne lato, ale też bardzo intensywne – miałem wtedy chyba tylko tydzień wolnego. Nie doskwierało mi to jakoś specjalnie, byłem też bardzo zmotywowany przed nowym sezonem, ówczesny trener pierwszej drużyny Trefla, Marcin Kloziński, miał na mnie pomysł, chciał mi dać dużą rolę. Szykowałem się na to, byłem bardzo podekscytowany, gotowy na dalszy rozwój, a tu bum, niespodziewana i dość nietypowa kontuzja przez którą siadłem psychicznie.
I do tej pory nie wiadomo, skąd wzięło się to zapalenie?
Wiesz co, to na pewno jest kontuzja zmęczeniowa, po prostu gdy organizm jest przemęczony, a zbyt ponapinane struktury mięśniowe naciskają na kość to pojawiają się pęknięcia na piszczelu. Lekarze doszukiwali się powodów: a to za mało regeneracji, a to za duża intensywność pracy, a to zła dieta… To miał być przełomowy rok, a tu taka dziwna historia!
Na początku wydawało się, że to mnie wykluczy na tydzień, miesiąc, ale nie na cały rok. Wracałem – bolało, nie wracałem – bolało. Po ostateczną diagnozę jeździłem po całej Polsce – byłem u specjalistów w Poznaniu, w Warszawie, a tam lekarze, podobnie jak trójmiejscy, nie do końca potrafili ocenić mój stan. Pojawiło się nawet podejrzenie nowotworu, więc w pewnym momencie było naprawdę ciężko, ale ostateczna diagnoza była taka, żeby po prostu odpocząć.
Ostatni lekarz, z którym konsultowałem tą nogę powiedział: po prostu nic nie rób, nie trenuj. I tak od zimy do maja faktycznie nie trenowałem z piłką, od fizjoterapeuty z Warszawy dostałem zestaw ćwiczeń, które w Treflu wykonywałem z trenerem Tobiaszem Grzybczakiem, a nasz ówczesny, sopocki fizjoterapeuta – Patryk Bieda niszczył mnie jeszcze swoimi metodami, łokciami i igłami. W ten sposób ekipa “treflowa” przyczyniła się do sprawnego powrotu po kontuzji, po której dziś nie ma już śladu.
Czyli pogłoski o Twoim powrocie do Ełku i pracy u taty były mocno przesadzone? (śmiech)
Nie no, to miała być ostateczność. (śmiech) Nasz tata ma firmę budowlaną i pewnie znalazłby się wakat przy przerzucaniu taczek, gdyby zaszła taka potrzeba, natomiast nie planuję jeszcze przebranżowienia – tu w Sopocie ciągle mam sporo pracy do zrobienia!
Rozmawiała Aleksandra Golec, @aemgie
[/ihc-hide-content]