Matthias Zollner: Brakowało równego składu

Matthias Zollner: Brakowało równego składu

"Gdybym tylko miał opcję pozyskania klasowego polskiego zawodnika, to wybrałbym go kosztem sprowadzenia jednego z graczy zagranicznych" - twierdzi Matthias Zollner. Niemiecki trener GTK Gliwice szczegółowo podsumowuje sezon, w którym nie udało się awansować do playoff, zdradza kulisy transferów i mówi o potencjale młodych graczy, w tym Aleksandra Wiśniewskiego.
Matthias Zollner / fot. GTK Gliwice

 

Dołącz do Premium – czytaj całe teksty! >>

Wojciech Malinowski: GTK Gliwice zakończyło rozgrywki na 12. miejscu, z bilansem 11 zwycięstw i 19 przegranych. Co zadecydowało o tym, że nie udało się wywalczyć awansu do play off, który według dobiegających informacji, był celem zespołu na obecny sezon?

Matthias Zollner: Gdy zacząłem latem ubiegłego roku współpracę z GTK , to rzeczywiście naszym celem było miejsce w najlepszej ósemce rozgrywek. Tego nie udało nam się dokonać, a powodów takiej sytuacji można wymienić wiele.

Na pewno wszyscy, na czele z prezesem klubu i mną, oczekiwaliśmy wywalczenia nie tylko większej liczby wygranych, ale także, tu mogę mówić przynajmniej za siebie, zaprezentowania lepszej jakościowo koszykówki. Niestety tak się nie stało.

Gdy podpisał Pan latem ubiegłego roku kontrakt w Gliwicach, to poinformowano, że umowa obowiązywać będzie przez 2 lata. Czy w tym kontrakcie były lub są zawarte jakieś klauzule w związku z miejscem klubu na koniec obecnego sezonu, pierwszego dla Pana w roli trenera GTK?

Mam nadzieję, że Pan to zrozumie, ale nie będę się wypowiadał publicznie o zapisach mojego kontraktu. Do tego na tego typu rozmowy jest jeszcze bardzo wcześnie – dwa dni temu rozegraliśmy ostatnie spotkanie w lidze (rozmowa odbyła się we wtorek – red.), wszyscy zatem potrzebujemy trochę czasu na przeanalizowanie wydarzeń z ostatnich tygodni i miesięcy.

Myślę, że dopiero potem dojdzie do mojej rozmowy z prezesem klubu i niezależnie, czy coś się w tej kwestii wydarzy, czy też nie, to zapewne o tym poinformujemy.

Czy Pana zdaniem był jakiś jeden konkretny moment, być może transfer albo kontuzja, który w Pana opinii zadecydował o tym, że wypadliście z walki o czołową ósemkę? Zaczęliście przecież sezon od bilansu 6-4.

[ihc-hide-content ihc_mb_type=”show” ihc_mb_who=”2,3,4″ ihc_mb_template=”1″ ]

Ja bym cofnął się nawet bardziej. Jak każdy zespół mieliśmy problemy z przygotowaniami – gracze zaczynali treningi po długiej przerwie spowodowanej przedwczesnym przerwaniem wcześniejszego sezonu. To jednak było identyczne dla każdej z drużyn.

Niezależnie od tego faktu, to my akurat zaczęliśmy rozgrywki bardzo dobrze. Wygraliśmy 3 z pierwszych 4 meczów, a jedyna porażka przydarzyła się w meczu w Zielonej Górze. Jednak nie tylko wyniki były dobre, ale byłem też wtedy zadowolony z naszej gry, a także postępów, które z meczu na mecz pokazywał zespół.

Graliśmy w stylu, jaki oczekiwałem – agresywną i zespołową koszykówkę, która była oparta na dobrej grze w defensywie. Podążaliśmy w dobrą stronę i pamiętam nawet pomeczową rozmowę z trenerem Tabakiem, z którym znam się od kilku lat. Powiedział on wtedy, żebym nie martwił się porażką, gdyż z taką grą wygramy wiele innych meczów w tym sezonie.

Po tym jednak wydarzyło się kilka rzeczy, z których najważniejszą była kontuzja Kacpra Radwańskiego. Odniósł ją on podczas jednego z treningów po meczu ze Spójnią, w którym właśnie odnieśliśmy 3. zwycięstwo. To moim zdaniem był dla nas punkt zwrotny. Kacper był najważniejszym polskim graczem i chociaż próbował jeszcze wrócić do gry w 1-2 meczach, to ból był na tyle silny, że zdecydował się na operację, która wyłączyła go z gry do końca sezonu.

Było też wiele drobnych rzeczy. Gdy popatrzysz na nie pojedynczo, to możesz pomyśleć – „to na pewno nie miało wpływu na końcowy wynik”. Gdy jednak dodasz je wszystkie razem, to wtedy możesz uznać, że kłopoty z nich wynikające były nieuniknione. Jednak to kontuzja Radwańskiego była moim zdaniem kluczowa.

Jak być może trener wie, sezon 2020/2021 jest drugim z rzędu, w którym nie ma obowiązku gry określoną liczbą polskich graczy na parkiecie, są tylko wymagania dotyczące określonej ich liczby w kadrze meczowej. Czy zatem uraz jednego zawodnika polskiego może mieć aż takie znaczenie?

Zdaję sobie z tego sprawę. Jednak to nie tylko moja opinia. Kontrakt w Gliwicach podpisałem stosunkowo późno i miałem ograniczony wpływ na budowę polskiej części składu, tak naprawdę decydowałem tylko o transferach Olka Wiśniewskiego i Szymona Szymańskiego. Jednak gdy popatrzysz na najlepsze zespoły w lidze, to każdy z nich miał czołowych polskich graczy. Stal z Garbaczem, Legia z Karolakiem, a także Sokołowskim na początku sezonu, czy Trefl z Olejniczakiem, Gruszeckim i braćmi Kolendami.

Dla mnie na przykład wysoka pozycja Legii nie jest zaskoczeniem. Zrobili bardzo dobre transfery przed sezonem, a Sokołowski, chociaż zagrał tylko w 9 spotkaniach, to nie tylko był w nich najlepszym graczem zespołu, ale też pomógł innym graczom w rozwoju, jak na przykład Kulce.

W każdym z krajów, w którym pracowałem, jedna rzecz była niezmienna – rodzimi gracze są najważniejsi. To właśnie oni decydują o wygranych zespołu, chociaż oczywiście dobranie klasowych zawodników z zagranicy, z dobrym charakterem także jest istotne.

Wspomniał Pan o tym już przez chwilę, ale pociągnę temat w oddzielnym pytaniu. Jaki miał być styl gry GTK Gliwice, który chciał Pan nadać drużynie?

Moja filozofia trenerska to bardzo agresywna defensywa, z obroną każdy swego na całym parkiecie. Potem chcę, by z tego mój zespół przechodził do zespołowej gry w ataku, z dzieleniem się piłką, przerzucaniem jej ze strony na stronę, a także szukaniem okazji do łatwych punktów w kontrataku.

Staram się odpowiadać szczerze i o ile w pierwszych 4 meczach wyglądało to właśnie w ten sposób, to potem wszystko potoczyło się w niewłaściwym kierunku i nie graliśmy tego, co bym chciał. Zarówno w ataku, jak i w obronie. W pewnym momencie byliśmy też zmuszeni do kompromisów, jak na przykład w Toruniu, gdzie mieliśmy tylko 7 graczy gotowych do gry, w tym 17-letniego wtedy Olka Wiśniewskiego.

Na pewno w podsumowaniu sezonu uwzględnię to, że tylko w 4 meczach, okay, niech będzie, że w 6-7 spotkaniach, graliśmy w stylu, który bym oczekiwał. To jednak miało swoje przyczyny. Do takiego stylu gry potrzebujesz wyrównanego składu – minimum 9 zawodników do gry i co najmniej 10 graczy do treningów w tym stylu. Tego nigdy nie mieliśmy i to było właśnie powodem, dla których potem gra wyglądała, tak jak wszyscy widzieliśmy.

Dużym naszym kłopotem było również to, że z dnia na dzień potrafiliśmy najpierw zagrać bardzo dobry mecz, a po chwili zupełnie nieudany. Na przykład wygraliśmy w Sopocie różnicą 30 punktów, po czym w kolejnych spotkaniach wyglądaliśmy, jak byśmy spotkali się pierwszy raz na parkiecie.

Gdy porażki zaczęły się nawarstwiać, to czy był moment, w którym obawiał się Pan zwolnienia? Czy raczej był Pan przekonany, że nic takiego się nie wydarzy, przynajmniej nie w trakcie sezonu?

Nad tym się w ogóle nie zastanawiałem, nie rozmawiałem też o takich sprawach z prezesem klubu. Nigdy też tego nie czynię. Jestem trenerem od 17 lat i widziałem już wiele dziwnych decyzji, które pokazały mi, że tak naprawdę nie mam na nie wpływu. Takich, jak wygranie kiedyś 4 meczów z rzędu i otrzymania po nich informacji, że jestem zwolniony.

Jedyne, co mogę zrobić, to próbować wykonać pracę z pełnym poświęceniem i z wykorzystaniem wszystkich swoich umiejętności. Zawsze staram się być profesjonalny w swojej pracy i próbuję w niej sprawić, by zarówno poszczególni gracze, jak i cały zespół stawali się coraz lepsi. Na końcu jednak to prezes i właściciel danego klubu decydują, czy są zadowoleni ze współpracy ze mną, czy też nie.

Mieliście w trakcie sezonu wiele zmian w składzie i chciałem o kilka z nich się zapytać. Czy na przykład w Pana opinii klub mógł zrobić więcej, by zatrzymać w zespole do końca sezonu Josha Perkinsa? Czy jego odejście było związane z kwotą wykupu wpisaną w umowie?

Naprawdę nie wiem, jakie były zapisy w jego kontrakcie, o to powinien się pan spytać odpowiedzialne za to osoby z klubu. Co do możliwości zatrzymania go, to jest to rzeczywiście dobre pytanie. Nawet, jeżeli nie miał on opcji wykupu w umowie, to ja z zasady jestem przeciwny trzymaniu zawodników na siłę.

Co mogło się wydarzyć, gdybyśmy powiedzieli mocne „Nie”? Pewnie byłby niezadowolony, nie chciałby być z nami i byłaby to trudna sytuacja dla wszystkich. Dlatego też uważam, że w takiej sytuacji lepiej dojść do porozumienia i pozwolić mu odejść.

Innym graczem, o którego chciałem się spytać, jest Malcolm Rhett. O ile kibice rozumieją odejście Perkinsa, po którego zgłosił się słynny Partizan Belgrad i dał mu możliwość gry w europejskich pucharach, to odejście wspomnianego środkowego wciąż jest zagadką. W sumie dosyć bolesną dla was, gdyż przeszedł on do lokalnego rywala z Dąbrowy Górniczej i pomógł im zająć wyższe miejsce od waszego, a także pokonać was w obu bezpośrednich spotkaniach. Co się wtedy wydarzyło?

To trudne pytanie. (po chwili zastanowienia) Od początku sezonu działy się różne sprawy wokół M.J.-a, jak zapewne pan wie, tuż przed startem rozgrywek poparzył sobie rękę i wymagał operacji. To był jeden z problemów, ale były też inne.

W pewnym momencie zdecydowaliśmy, że współpraca powinna zostać zakończona. Czasami tak po prostu się dzieje, że każda ze stron powinna pójść w innym kierunku. To chyba wszystko, co mogę na ten temat powiedzieć, reszta pozostanie między mną, moimi szefami i Malcolmem.

Gdy poszukiwaliście w trakcie sezonu wzmocnień, to od agentów często słyszałem, że bardzo ważne dla was jest to, żeby nowy gracz nie miał za sobą długiej przerwy w grze. Czy Pana zdaniem ten wymóg zadziałał na waszą korzyść? Mocno bowiem sobie w ten sposób ograniczyliście wybór zawodników. Dla porównania — Spójnia wzięła dwóch graczy po długiej przerwie – Jerome Dyson był zupełnym niewypałem, ale już Jay Threatt okazał się znakomitym transferem, na pewno lepszym niż Tayler Persons czy Shannon Bogues.

Zawsze o wyborze graczy decydują dwa czynniki. Po pierwsze pieniądze, które możesz zaoferować danemu zawodnikowi. Drugim jest sytuacja gracza. Jerome Dyson też był oferowany w naszym klubie. Był trochę droższy od graczy, których podpisaliśmy, ale rzeczywiście zastanawialiśmy się nad nim. Ostatecznie był dla nas za drogi, ale gdyby nas było na niego stać, to kto wie – może wylądowałby u nas i popełnilibyśmy ten sam błąd, co Spójnia.

Mieliśmy w klubie jasne założenia, żeby jak najbardziej ograniczyć zmiany w składzie, gdyż każda z nich kosztowała dodatkowe pieniądze. Jednym z czynników, który miał w tym pomóc, było właśnie to, by uniknąć zawodników po długim rozbracie z koszykówką i być może z wynikającymi z tego dodatkowymi kilogramami. To byłaby katastrofa.

Chcieliśmy zatem zawodników w grze, o których formę fizyczną byliśmy spokojnie, a jednocześnie mogli nam oni pomóc na parkiecie. Ma pan jednak rację, że z graczy, których wybraliśmy, czy których ja wybrałem, nie możemy być zadowoleni w 100 procentach.

To był mój błąd, gdyż mogłem na przykład wziąć wspomnianego Threatta. Tak jednak bywa w naszej pracy, czasami masz szczęście w wyborze, a czasami ci go brakuje. Tym razem decyzje transferowe nie były najlepsze.

Chciałem jeszcze spytać się o Mario Delasa, który także dosyć powszechnie uznawany był za transferowe rozczarowanie. Zgadza się Pan z taką opinią?

I tak, i nie. Znam Marko dobrze, gdyż pracowaliśmy w Kormendzie i wiedziałem, że nie jest to gracz, który w naszym zespole będzie robił po 15 punktów i 10 zbiórek. Powiedziałem to zresztą prezesowi klubu. Dodałem jednak, że Marko jest bardzo inteligentnym i grającym zespołowo zawodnikiem, który szybko wpasuje się w drużynę.

Uważam, że w dużym stopniu wniósł on to, czego się spodziewałem. Po jego przyjściu wygraliśmy w Lublinie i u siebie z Sopotem – były to dwa bardzo duże dla nas zwycięstwa. Oczywiście jego statystyki nie były imponujące, ale przyczynił się do nich i tak, jak się spodziewałem, dobrze wpasował się w zespół, także charakterologicznie. Mogę się zgodzić z tym, że jego statystyki nie wyglądają najlepiej, ale nie chcę też mówić, że zawiódł bardziej, niż inni gracze. Gdyż tak moim zdaniem nie było.

Koszykówka jest zresztą grą zespołową. Gdybyśmy z jego statystykami wygrywali, tak jak to było w dwóch wspomnianych wcześniej spotkaniach, to nikt na niego by nie narzekał.

W trakcie sezonu krążyło o Panu sporo plotek i teraz o dwie z nich chciałem się spytać. Czy miał Pan wrażenie, że zespół chciał dla Pana grać i poświęcał się na parkiecie? Pytam o to dlatego, że odejście Mateusza Szlachetki można było uznać za przejaw tego, że ważny polski gracz uciekł z klubu przy pierwszej nadarzającej się okazji.

Tak, uważam, że zespół i zawodnicy chcieli grać dla mnie. Oczywiście były pewne różnice, ale to jest normalne, że ktoś jest bardziej zadowolony, a ktoś mniej. To już jednak wynika z różnych oczekiwań, charakteru, mentalności. Są też przykładowo gracze, którzy pracowali ze mną wcześniej, a w tym sezonie przyszli do Gliwic, zatem ogólnie uważam, że tak – zawodnicy chcieli dla mnie grać.

Co, do odejścia Mateusza. Cała sprawa rozpoczęła się od sugestii agenta, który zakomunikował mi, a także klubowi, że zawodnik chciałby mieć większą rolę w zespole i grać więcej minut. Odpowiedzieliśmy, że naszym zdaniem powinno to wyjść od Mateusza, że to on musi najpierw pokazać więcej na treningach i meczach, by otrzymać ponad 12-13 minut, które były jego średnimi na parkiecie.

W pewnym momencie zostaliśmy jednak poinformowani, że Mateusz chce odejść do innego klubu. Tak, jak powiedziałem wcześniej – nie jestem zwolennikiem trzymania gracza za wszelką cenę, zatem wyraziliśmy zgodę na jego odejście. A w Śląsku Wrocław wydaje mi się, że gra mniej więcej tyle samo minut, co wcześniej u nas i ma taką samą rolę.

Na pewno wolałbym, by został z nami, ale gdy gracz nie jest zadowolony ze swojej pozycji, to nie możesz go zmusić do pozostania w drużynie. W sumie – możesz go zmusić do pozostania, ale nic dobrego z tego nie wyniknie.

Druga z plotek dotyczyła tego, że podobno w pewnym momencie sezonu zrezygnował Pan z przygotowywania zespołu pod kątem przeciwnika, nie analizowaliście z zawodnikami gry kolejnych rywali. Czy to prawda?

I tak, i nie. Rzeczywiście był taki krótki okres, chyba 2 meczów, gdy zupełnie zmieniliśmy zasady obrony i używaliśmy wtedy tylko defensywy strefowej. Były to mecze w Toruniu i Bydgoszczy. Wtedy zadecydowaliśmy, że znacznie ważniejsze dla nas jest robienie mitingów wideo na temat błędów, które my popełniamy, a nie tych, które popełniają nasi rywale.

Oczywiście, my jako trenerzy byliśmy przygotowani pod kątem przeciwników, ale zdecydowaliśmy się, że gracze w tym momencie mają się tylko skoncentrować na swojej grze.

Był to też moment, w którym mieliśmy sporo problemów z kontuzjami i w dużej mierze właśnie dlatego postanowiliśmy, że to obrona strefowa, z której ja korzystam niechętnie, może być czymś, co zwiększy nasze szanse na zwycięstwa. To potwierdziło się w Bydgoszczy, a i w Toruniu przez 35 minut walczyliśmy o wygraną.

Aleksander Wiśniewski jest młodym, 18-letnim, graczem, który powszechnie uznawany jest za duży talent. Mógłby Pan pokusić się o jego ocenę? Szczególnie dla tych z kibiców, którzy może nie oglądają młodzieżowej koszykówki i kojarzą go głównie z krótkich występów w lidze, gdzie, jak prawie każdy tak młody gracz, ma momenty lepsze i gorsze.

Gdy podpisaliśmy Olka, to byłem pewien, że będzie grał po 5-10 minut w każdym spotkaniu. Jednak na letnim zgrupowaniu reprezentacji do lat 18 złamał rękę w nadgarstku i stracił cały okres przygotowawczy. Potem stopniowo wracał do formy.

Dla mnie jest najlepszym, czy też jednym z najlepszych prospektów w polskiej koszykówce. Wyróżnia go przede wszystkim kreatywność i doskonałe rozumienie gry w koszykówkę. Tym nadrabia to, że nie jest najbardziej atletycznym, najszybszym, czy najwyższym graczem na świecie. Może być bardzo wysokiej klasy rozgrywającym, który podejmuje dobre decyzje na parkiecie i skutecznie rozgrywa akcje Pick & Roll.

W meczach ekstraklasy wyróżniał się przede wszystkim defensywą. Ostatnio nie sprawdzałem, jak wyglądał w tej statystyce, ale pamiętam, że po pierwszych 8-10 meczach miał najlepszy wskaźnik „plus/minus” wśród wszystkich zawodników, którzy zagrali w tych spotkaniach. Przykładowo w pojedynku z Zastalem bardzo dobrze spisywał się w obronie przeciwko Lundbergowi.

Cały czas trenował z pierwszym zespołem, jednak w pewnym momencie klub postanowił, że chce zwrócić większą uwagę na rozgrywki do lat 19. To spowodowało, że zaczął być trochę zmęczony i w ostatnich meczach rzeczywiście nie wyglądał już tak korzystnie. Na przykład przeciwko Dąbrowie zagrał przez 32 minuty, a jego skuteczność rzutowa nie była dobra (1/8 – red.). Miał jednak za sobą intensywną serię meczów w drużynie młodzieżowej.

Moim zdaniem, ma przed sobą bardzo ciekawą przyszłość, o ile oczywiście dalej będzie ciężko nad sobą pracował. Uważam, że w tym sezonie zrobił duży postęp.

Młodzieżowa drużyna GTK zdobyła niedawno mistrzostwo Polski do lat 19, a właśnie Olek Wiśniewski został uznany za MVP tego turnieju. Czy temat grup młodzieżowych i wprowadzania młodych, polskich graczy do pierwszej drużyny przewinął się w ogóle w trakcie Pana negocjacji z klubem?

W czasie negocjacji kontraktowych raczej nie miało to miejsca, ale potem w trakcie sezonu rzeczywiście mieliśmy w klubie dyskusje o tym, jaki byłby najlepszy sposób do rozwoju młodych graczy. Poszło za tym sporo zmian – przykładowo klub zatrudnił na cały etat trenera przygotowania fizycznego, którego wcześniej w takim stopniu w GTK nie było. On pracuje nie tylko z nami, ale także z grupami młodzieżowymi.

Wiem też, że rozpoczęła się również współpraca ze szkołami, by młodzi gracze mogli nie tylko trenować wieczorami, ale także w godzinach porannych. Od przyszłego sezonu w Gliwicach powstanie Akademia, a klub planuje również zwiększyć liczbę trenerów w grupach młodzieżowych. Na początku marca ogłoszono, że koordynatorem Akademii będzie Marcin Kloziński, który moim zdaniem jest bardzo dobrym wyborem.

Wszystkie te rzeczy rozpoczęły się już w trakcie sezonu i moim zdaniem będą bardzo ważne dla Gliwic w przyszłości. Ze swojej strony mogę tylko powiedzieć, że nie było na mnie żadnej presji, by z młodych graczy korzystać. To była moja decyzja, gdy dostawali minuty, czy też, gdy tych minut dla nich nie było.

W tym momencie ma Pan kontrakt na przyszły sezon, zatem jedno pytanie według scenariusza, w którym poprowadzi Pan GTK. Czy w zakończonych dla zespołu rozgrywkach były jakieś elementy, w których będzie Pan mógł korzystać w kolejnym sezonie? Czy raczej, po nieuchronnych zmianach w składzie, będzie musiał Pan zaczynać od zera?

Moim zdaniem, jest dużo pracy, którą wykonaliśmy w klubie wspólnie i być może jeszcze jej nie widać, ale w przyszłości ona okaże się istotna. Mam tu na myśli choćby kwestie treningów, wyposażenia sali, pracy z młodymi graczami. Wszyscy mówią o Olku, ale są także Bartosz Chodukiewicz czy Mikołaj Adamczak.

Wszyscy oni mają dłuższe kontrakty z klubem i ich postępy mogą być fundamentem dla dalszego rozwoju GTK. Niezależnie, czy ja będę trenerem, czy będzie nim ktoś inny.

Czy polska liga w jakichś elementach Pana zaskoczyła?

Wiedziałem dużo o waszej lidze, gdy zdecydowałem się podpisać kontrakt, jednak zawsze są elementy, które na miejscu cię zaskakują. Nie wiem jednak, czy jestem teraz w stanie wymienić jeden konkretny.

Okay, myślę, że czymś takim była bardzo duża liczba zmian w składach w trakcie sezonu. Rozmawialiśmy o nich w kontekście GTK, a podobnie było też w innych klubach. Nie przypominam sobie sezonu w lidze, w której pracowałem, by wydarzyło się ich aż tak wiele. Nawet w 2. połowie sezonu rozmawialiśmy w klubie, że nie ma możliwości, by wykorzystać mecz z 1. rundy do przygotowania się pod kątem przeciwnika. Zawsze był albo nowy trener, albo nowi gracze.

Innym zaskakującym elementem było zamieszanie w tabeli. Gdy przychodziłem do Polski, to znałem najważniejsze kluby – Asseco Prokom, Anwil, Toruń i Zastal, wtedy jeszcze jako Stelmet. Z nich obecnie tylko Zastal jest w czołówce, a pozostałe, z różnych przyczyn, miały rozczarowujące sezony.

To z kolei spróbowały wykorzystać inne zespoły, które w pewnym momencie zauważyły słabość potentatów i zaczęły mocniej inwestować w swoje składy. Myślę jednak, że to zaskoczyło nie tylko mnie, ale i wiele innych osób.

W trakcie sezonu silniejsze i bogatsze kluby chciały wyciągnąć z Gliwic Daniela Gołębiowskiego. Czy wy także próbowaliście wzmocnić polską część kadry?

Cały czas rozglądaliśmy się za wzmocnieniami. Gdybym tylko miał opcję pozyskania klasowego polskiego zawodnika, to wybrałbym go kosztem sprowadzenia jednego z graczy zagranicznych. Niestety nie mieliśmy takiej możliwości. Przed podpisaniem Mario Delasa rozmawialiśmy z agentem Krzysztofa Sulimy. Jednak w tamtym momencie poinformowano nas, że nie planuje on odchodzić z Anwilu. Nie wiem, czy wtedy już rozmawiał z Zastalem, czy nie, teraz to jednak nie ma znaczenia.

Niedawno rozmawiałem z Krzysztofem Sulimą i powiedział on w wywiadzie, że taka odpowiedź była udzielana innym klubom cały czas, aż do momentu, w którym Anwil stracił szansę na awans do play off.

Rozumiem. Myśleliśmy też o innych zawodnikach, jednak byli oni albo pod kontraktem, albo nie chcieli do nas przyjść, albo też okazywali się po prostu zbyt drodzy. Jak już wspominałem wcześniej – silna grupa miejscowych graczy zawsze jest dla mnie bardzo ważna. Naszym polskim graczom brakowało trochę doświadczenia, staraliśmy się to zmienić w trakcie sezonu, jednak nie do końca się to udało.

Do zespołu w trakcie rozgrywek dołączył za to Szymon Szewczyk. Gracz bardzo doświadczony, który w swojej karierze już być może wszystko na koszykarskich parkietach widział i słyszał. Jak się Panu z nim pracowało?

To była naprawdę przyjemność, nie mogę powiedzieć o nim złego słowa. To profesjonalista, który od pierwszego dnia pomagał młodym graczom, z którymi dzielił się swoją wiedzą i doświadczeniem. Dawał z siebie też wszystko, by pomóc drużynie w meczach. Cieszę się, że mogłem z nim pracować.

Na zakończenie – w skali 1 do 10, jak Pan ocenia szanse na to, że sezon 2021/2022 rozpocznie Pan w roli trenera GTK Gliwice?

(śmiech) Nie chcę podawać żadnych numerów, zresztą po prostu tego w tym momencie nie wiem. O tym powinien pan porozmawiać z prezesem klubu.

Rozmawiał Wojciech Malinowski

[/ihc-hide-content]  

POLECANE

Od wielu lat listopad obchodzi się pod hasłem świadomości i profilaktyki występujących u mężczyzn chorób nowotworowych, przede wszystkim raka jąder i raka prostaty. To dobra okazja, by przypomnieć rozmowę z Robertem Skibniewskim i zapisać się na badania.

tagi

Zagłębie Sosnowiec to koszykarski ośrodek, który już w sezonie 2024/25 miał pojawić się na ekstraklasowej mapie Polski. O tym, jak miało do tego dojść opowiedział w połowie maja naszemu portalowi prezes Piotr Laube, choć z początkiem czerwca sytuacja uległa zmianie.
7 / 06 / 2024 22:34
14 zwycięstw i 14 przegranych to dotychczasowy bilans beniaminka Orlen Basket Ligi, który mając do rozegrania jeszcze dwa mecze, zajmuje ósme miejsce w tabeli. Dziki Warszawa swój debiutancki sezon w ekstraklasie sportowo już mogą zaliczyć do udanych. Ale nie tylko w tym aspekcie. – Nasz sufit jest tam, gdzie go sami powiesimy – przekonuje Michał Szolc, prezes i założyciel klubu.
12 / 04 / 2024 18:58
Obecnie media społecznościowe są nieodzownym elementem marketingu sportowego. Własną perspektywą pracy media managera w koszykarskich klubach podzielili się Katarzyna Pijarowska (Enea Astoria Abramczyk Bydgoszcz), Bartek Müller (Krajowa Grupa Spożywcza Arka Gdynia) oraz Karol Żebrowski (Trefl Sopot).
25 / 03 / 2024 22:15
– Mam argumenty, by zapijać emocje alkoholem. Kontuzje i urazy, zmiany klubów i miast, nowe otoczenie i nowi ludzie – to wszystko przecież buduje niestabilność. Po przegranym meczu moi koledzy z szatni analizują swoje błędy. Ja sięgam po alkohol. Uśmierzam emocje. Chyba nie chcę się z nimi spotkać. Nie wczytuję się w siebie, bo wolę tego uniknąć – wspomina były koszykarz Wiktor Grudziński. 15 kwietnia obchodzimy Światowy Dzień Trzeźwości. To nie tylko promowanie abstynencji. Jest to dzień, który służyć ma refleksji i ma na celu zwiększenie świadomości społecznej na temat powszechności uzależniania od tej substancji oraz zagrożeń zdrowotnych wynikających z jej nadużywania.
„Stałam w oknie, pomachałam mu, aż straciłam go z pola widzenia. Po chwili jednak zadzwoniłam, aby kupił bułki. Zawsze to robił. Tego dnia zapomniał. Gdy się rozłączyłam, napisał: „Przepraszam, kocham cię”. Wtedy nie wiedziałam, że już nigdy więcej się nie zobaczymy i tego dnia zostanę wdową.” – wspomina Angelina, żona zmarłego koszykarza Dawida Bręka. 23 lutego obchodzimy Ogólnopolski Dzień Walki z Depresją. Jest to dzień, w którym przede wszystkim powinniśmy zwrócić uwagę na to, jak ważne jest dbanie o swoje zdrowie psychiczne i korzystanie ze specjalistycznej pomocy.
Jak od kuchni wygląda tworzenie tekstów lub przekazywanie cennych informacji? Co definiuje dobrego dziennikarza i czym tak naprawdę jest dziennikarstwo sportowe oraz jak to jest być po drugiej stronie? Być może w poniższym tekście znajdziesz odpowiedzi na niektóre pytania czytelnika.
6 / 06 / 2024 12:39
Jeden z najlepszych niskopunktowych graczy na świecie wraz z drużyną Hornets Le Cannet Côte d’Azur zdobywa prestiżowy Puchar Francji. To Polak, który także reprezentuje nasz kraj w koszykówce na wózkach.
30 / 01 / 2024 17:38