Martin Schiller: Nie dawać nic za darmo

Martin Schiller: Nie dawać nic za darmo

- Po podpisaniu kontraktu skontaktował się za to ze mną Sarunas Jasikeviucius. Opowiedział mi o klubie, mieście, a także zawodnikach, którzy pozostali w zespole. Jestem mu za to bardzo wdzięczny - mówi PolskiKosz.pl Martin Schiller, nowy trener Żalgirisu Kowno. Bardzo ciekawie opowiada nie tylko o koszykówce na Litwie i w Eurolidze, ale także np. specyfice pracy w G League.
Martin Schiller / fot. Żalgiris Kowno

 

Dołącz do Premium – czytaj wszystkie teksty i graj w Fantasy Ligę! >>

Wojciech Malinowski: Kilka dni temu minęły dwa miesiące od ogłoszenia Pana nowym trenerem Żalgirisu Kowno. Jak Pan ocenia ten okres?

Martin Schiller: Uważam, że na razie wszystko przebiega dobrze. Przenosiny tutaj z USA były oczywiście wyzwaniem, cała logistyka była bardzo skomplikowana, ale udało się to sprawnie przeprowadzić i szybko rozpocząć pracę. Klub jest bardzo dobrze zorganizowany i to pomogło mi w adaptacji do nowego miejsca.

Pana praca w rozpoczynającym się sezonie wygląda jak podwójne wyzwanie. Nie tylko prowadzić będzie Pan jeden z najsłynniejszych zespołów w Europie, ale też zastępuje Pan na ławce trenerskiej Sarunasa Jasikeviciusa, legendę litewskiej i europejskiej koszykówki. Co zadecyduje o Pana sukcesie lub porażce w tej roli?

Przede wszystkim przekonanie graczy do tego, co chcę z zespołem osiągnąć, jakiego typu koszykówkę będziemy prezentować.  Nie chcę  skupiać się na tym, czy zmieszczę się w buty Jasikeviuciusa, czy nie, to zresztą byłoby bardzo trudne.

Znacząca część składu Żalgirisu to zawodnicy, którzy grali w nim w minionym sezonie lub nawet dłużej. Jest Pan trenerem o zupełnie innej przeszłości niż Jasikeviucius. Jak w takiej sytuacji przekonuje się graczy do swojej osoby?

[ihc-hide-content ihc_mb_type=”show” ihc_mb_who=”2,3,4″ ihc_mb_template=”1″ ]

Przede wszystkim pokazując im jasny plan tego, co planuje się z drużyną osiągnąć, jakie zmiany planuje się ewentualnie wprowadzić. Jak na razie jestem bardzo zadowolony z tego, jak zespół mnie przyjął i jak realizuje moje założenia. Wszyscy bardzo dobrze pracują.

Jednym z wielkich atutów Żalgirisu są kibice. Jakie są Pana pierwsze kontakty z nimi? Kowno to nie jest duże miasto, a ludzie kochają tam koszykówkę.

To prawda. Dopiero tu, na miejscu, widzi się, że to znacznie mniejsze miasto niż wiele innych, które posiadają zespół w Eurolidze. Ślady popularności Żalgirisu widać niemalże na każdym kroku i dotychczasowe kontakty z kibicami na mieście oceniam bardzo pozytywnie. 

W rozmowach nie da się niestety uciec od sytuacji z koronawirusem. Jednym z problemów wynikających z obecnej sytuacji jest brak, czy też ograniczenie liczby kibiców na meczach. Nie obawia się Pan, że euroligowym przeciwnikom łatwiej dzięki temu będzie grać się w Kownie?

Jest to na pewno czynnik, który może mieć znaczenie, tutejsi kibice są przecież znani jako „szósty zawodnik” drużyny. Na turnieju przedsezonowym Euroligi, którego byliśmy gospodarzem, mogło pojawić się jednak 3 tysiące widzów i już ich obecność była dla nas dużym wsparciem. Wierzę, że nawet w tych czasach, nasi fani będą ważnym elementem w meczach rozgrywanych w Kownie.

Czy ma Pan czas oglądać mecze NBA w ostatnich tygodniach? Jeżeli tak, to zastanawiam się, jakie różnice widzi Pan w grze drużyn, gdy mecze rozgrywane są bez udziału kibiców.

Na oglądanie całych spotkań brakuje mi czasu, co najwyżej zerknę na najciekawsze fragmenty. Jednak ja mam doświadczenie z G-League. Tam zdarzały się mecze, gdy na trybunach było trzy tysiące fanów, ale też były takie, gdzie było ich poniżej tysiąca. Pod tym względem na pewno jestem do obecnej sytuacji przygotowany.

Czy klubowi udało się uniknąć problemów związanych z CoVid-19 w czasie przygotowań?

Tak i bardzo się z tego cieszymy. Klub przygotował się do tego bardzo solidnie i włożył wiele wysiłku w opracowanie odpowiednich zasad, czy przygotowanie właściwej opieki lekarskiej. Dzięki temu mogliśmy się bez przeszkód przygotowywać do rozpoczęcia sezonu.

Litwa znana jest z wychowania wielu znakomitych koszykarzy. Robi to wielkie wrażenie, szczególnie gdy porównamy ich z liczbą mieszkańców. Zastanawiał się Pan kiedyś nad fenomenem tego zjawiska? Może ma Pan jakieś spostrzeżenia przebywając od dwóch miesięcy na miejscu?

Litewscy koszykarze to rzeczywiście porównywalny fenomen z kenijskimi biegaczami, brazylijskimi piłkarzami, czy koreańskimi zawodniczkami w golfa. Jak na 3-milionowy kraj, to liczba wysokiej klasy graczy jest doprawdy imponująca. Dopiero gdy podróżujesz na mecz w obrębie kraju, to widzisz, jak niewielką powierzchnię ma Litwa, jak niewiele osób tu mieszka i jak niesamowite w tych realiach są ich osiągnięcia koszykarskie.

Moim zdaniem trzeba się tu cofnąć do lat 80-tych i epoki Arvydasa Sabonisa. Tamtejsza generacja graczy była fantastyczna, a Żalgiris z powodzeniem walczył z CSKA Moskwa o mistrzostwo Związku Radzieckiego. Myślę, że z tego właśnie wzięła się koszykarska duma Litwinów, co pozwoliło im z czasem wychowywać kolejnych znakomitych zawodników.

Żalgiris od lat stara się połączyć osiągnięcie możliwie najlepszych wyników z dbaniem o rozwój młodych graczy. Co musi zrobić trener, by zachować równowagę pomiędzy tymi dwoma celami, które czasami się wykluczają?

Kluczowe jest to, by znaleźć dla młodych graczy odpowiednią rolę w zespole, ale jednocześnie nie dawać im nic za darmo. Na minuty i pozycję w drużynie muszą oni zasłużyć i zapracować na treningach oraz meczach. Uważam, że zarówno Rokas Jokubaitis, jak i Marek Blazević będą w stanie nam pomóc w trakcie sezonu.

Zagraniczny trener w Żalgirisie jest rzadkością, a próby sprzed kilku lat z Iliasem Zourosem, Aleksandarem Trifunoviciem i Joanem Plazą nie do końca się udały, żaden nie popracował dłużej niż rok. Czy rozmawiał Pan z którymś z nich, albo zastanawiał się Pan, co  wymienieni szkoleniowcy zrobili źle?

Nie, tym się w ogóle nie zajmowałem.  Po podpisaniu kontraktu skontaktował się za to ze mną Sarunas Jasikeviucius, który opowiedział mi o klubie, mieście, a także zawodnikach, którzy pozostali w zespole. Jestem mu za to bardzo wdzięczny. To było naprawdę miłe z jego strony i bardzo mi pomogło.

Równie rzadką sytuacją jest sprowadzenie do litewskiej ligi argentyńskiego koszykarza. Tymczasem w Żalgirisie będzie Pan prowadził Patricio Garino. Jakie są Pana oczekiwania względem niego i jak  odnajduje się on w nowym dla siebie otoczeniu?

Patricio w tym momencie kończy rehabilitację po zerwaniu więzadła w kolanie i w przyszłym miesiącu powinien wrócić do gry. Na pewno ma wszelkie predyspozycje, by być ważnym graczem naszej rotacji. Jego skuteczność z dystansu, wykańczanie kontrataków czy agresywna gra w obronie pomoże drużynie z pozycji skrzydłowego.

Ja go zresztą doskonale znam jako zawodnika. Gdy w 2016 roku ukończył on grę w NCAA na uczelni George Washington, to starałem się go pozyskać do Ludwigsburga, gdzie pracowałem jako asystent. Ostatecznie transfer okazał się jednak poza naszym zasięgiem. Cieszę się za to bardzo, że mam okazję pracować z nim w Żalgirisie.

Czy uważa Pan za istotne posiadanie liderów w zespole? Jeżeli tak, to kto Pana zdaniem w Żalgirisie ma do tego predyspozycje?

Ewentualnych liderów można podzielić na oddzielne kategorie. Paulius Jankunas jest najbardziej doświadczonym graczem, kapitanem zespołu i. pełni bardzo ważną funkcję w szatni. To nie jest tylko tak, co widać podczas meczów, że macha ręcznikiem po udanych akcjach. 

Z kolei na parkiecie kimś takim może być Marius Grigonis. To on będzie miał piłkę w rękach, gdy będziemy potrzebowali punktów w ważnych momentach spotkania.

Rywalizację w Eurolidze rozpoczniecie 1 października od meczu w Pireusie. W niedzielę zaczęliście rozgrywki ligowe i przed wyjazdem do Grecji rozegracie jeszcze dwa kolejne mecze. Z kolei Olympiakos rozpocznie sezon ligowy dopiero po spotkaniu przeciwko wam. Czy to będzie atut Żalgirisu w tym starciu? Czy może czasami takie sytuacje bywają problemem, np. przy przedmeczowym scoutingu przeciwnika?

To zdecydowanie nasz atut. Nie chciałbym znaleźć się w tej drugiej sytuacji.

Czy mógłby Pan opowiedzieć, jak doszło do złożenia przez Żalgiris oferty i jak przebiegały negocjacje?

Miałem ważny kontrakt z Salt Lake City Stars na kolejny sezon, ale w pewnym momencie skontaktował się ze mną Żalgiris. Odbyliśmy spotkanie za pomocą wideo – konferencji i po dwóch dniach działacze klubu złożyli mi ofertę kontraktu. Formalności z nim związane trwały kolejne kilka dni, po czym podpisałem go, spakowałem się i przeniosłem się do Kowna. 

Z tego, co czytałem, to podpisał Pan kontrakt na dwa lata. Czy są w nim zapisane jakieś opcje odejścia z klubu, gdyby miał Pan oferty pracy z zespołów NBA?

Nie, takich opcji w umowie nie ma.

Jaka była reakcja na ofertę Żalgirisu Pana szefów z zespołu Stars, czy też nadzorującej go drużyny Utah Jazz?

Wszyscy bardzo się ucieszyli i gratulowali mi. Utah Jazz od lat jest jednym z zespołów NBA, które mają największe związki z Europą. Grało to wielu graczy ze Starego Kontynentu, trener Quin Snyder pracował w przeszłości w Eurolidze, a Dennis Lindsey (generalny menedżer – red.) też ma znakomite kontakty i wiedzę, jeżeli chodzi o basket europejski.

Podpisał Pan kontrakt z Żalgirisem, gdy klub miał już praktycznie zbudowany zespół na sezon 2020/2021. Jak Pan sądzi, czy doświadczenie w pracy w G League, gdzie drużyny mają wiele zmian w składzie i to nie trener odpowiada za budowę drużyny, było Pana dodatkowym atutem?

To mógł być jeden z czynników. Innym było na pewno moje doświadczenie w indywidualnej pracy z graczami i rozwijaniu ich umiejętności. Tak, jak rozmawialiśmy – jest to ważny czynnik dla klubu, a G League jest ligą, w  której akurat ten element jest kluczowy. Ja pracowałem z George’em Niangiem czy Tonym Bradleyem, którzy potem wskoczyli do rotacji Utah Jazz.

Uważam, że innym ważnym elementem mógł być fakt, że kalendarz Żalgirisu coraz bardziej przypomina ten z NBA. W nadchodzącym sezonie nasz zespół rozegra około 70 spotkań, gdy dodamy mecze Euroligi i LKL. Podobna intensywność gry jest również w G League.

Przed kilkoma dniami miałem przyjemność rozmawiać z Żanem Tabakiem, który trenuje w Polsce zespół z Zielonej Góry. Jedną z ciekawszych kwestii, na którą zwrócił uwagę było to, że czym innym jest przygotowanie się i poznanie części taktycznej koszykówki, a czym innym samo prowadzenie zespołu. Czy w czasie swojej pracy spotkał Pan trenerów, z których czerpał Pan następnie wzorce?

Miałem szczęście, że pracowałem z wieloma znakomitymi szkoleniowcami. Mogę tu wspomnieć mojego rodaka Roula Kornera, z którym pracowałem jeszcze w lidze austriackiej. Z kolei w Niemczech, najpierw w Artland Dragons miałem okazję współpracować z duetem Stefan Koch – Tyrone McCoy, a następnie w Ludwigsburgu z Johnem Patrickiem. Ten ostatni stosuje w swoim zespole krycie na całym boisku, co było dla mnie nowym doświadczeniem i spojrzeniem na koszykówkę.

Już w roli trenera Salt Lake City Stars duży wpływ miała oczywiście na mnie osoba Quina Snydera.

Właśnie przy trenerze Utah Jazz chciałem się na chwilę zatrzymać. Miał Pan okazję z bliska podpatrywać jego pracę. Jakie elementy zrobiły na Panu największe wrażenie?

Bardzo dużo nauczyłem się w kwestii organizacji pracy całego sztabu. Tutaj w Żalgirisie w klubie pracuje wiele osób, ale w drużynach NBA jest ich jeszcze znacznie więcej. Obserwowanie, jak sobie z nimi Quin radził, było na pewno wartościowym doświadczeniem. Innym był sposób, w jaki prowadził mecze, to jak reagował na boiskowe wydarzenia, w jakich sytuacjach stosował odpowiednie zagrywki.

Czy mógłby Pan przybliżyć naszym czytelnikom, jakie są główne wyzwania  stojące przed trenerem drużyny z G-League? W zespołach jest przecież ciągła rotacja graczy, a do tego kluby-właściciele mają wymagania dotyczące wysyłanych tam graczy.

Największym wyzwaniem jest namówienie zawodników, by chcieli się dzielić piłką, gdyż G League tak naprawdę składa się z graczy, którzy chcą tę ligę jak najszybciej opuścić.

Tamtejsze drużyny różnią się też tym, że poziom graczy w obrębie zespołu jest bardzo zróżnicowany. Są bowiem w nim jednocześnie gracze z NBA, którzy zarabiają ponad milion dolarów. Są też jednak inni, niektórych można przypisać do Euroligi, innych do mniej istotnych pucharów europejskich, a czasami trafia się też gracz, który nie powinien grać wyżej niż w drugiej lidze niemieckiej.

Jak duże ograniczenia narzuca na trenera zespół NBA, który jest właścicielem drużyny filialnej?

Zazwyczaj te wytyczne są bardzo sztywne. To pozycja, na której powinien grać dany zawodnik, minuty, które musi spędzać na parkiecie, a także zagrywki, które powinny być pod niego realizowane. W kwestii minut nie mówimy zresztą tylko o samej liczbie, ale także pojawiają się wytyczne, kto powinien zaczynać mecze w wyjściowej piątce, a kto ma je kończyć. I nie powinno być od tego żadnych odstępstw.

U nas w Salt Lake City wyglądało to na pewno lepiej niż w innych zespołach. Drużyna występująca w G League była bardzo blisko związana z ekipą Jazz, na co dzień mieliśmy ze sobą bliski kontakt i wymagania, które wymieniłem, funkcjonowały u nas bardziej naturalnie niż gdzie indziej.

A co się dzieje, gdy główny trener drużyny z G League nie jest fanem talentu jakiegoś gracza, którego przysłano do jego ekipy z NBA?

Wtedy może się to dla niego zakończyć zwolnieniem. W G League łatwiej stracić pracę, gdy nie realizuje się wytycznych klubu NBA, niż gdy przegrywa się zbyt dużo meczów. Rotacja na stanowiskach trenerów jest też bardzo duża. Ja po trzech sezonach ciągłej pracy z zespołem Stars byłem jednym z trenerów z najdłuższym stażem.

Proszę nam przybliżyć sytuację z 2017 roku, gdy z asystenta trenera Patricka w Ludwigsburgu stał się Pan głównym trenerem filialnej drużyny NBA. To wygląda na niespotykany przeskok. Jak do tego doszło?

Oprócz pracy w Ludwigsburgu byłem również jednym z asystentów w reprezentacji Niemiec. Obok mnie pracował tam m.in. Alex Jensen, który był z kolei asystentem w Utah Jazz. To właśnie on wspomniał w klubie, że byłbym dobrym kandydatem i Jazz zaprosili mnie na rozmowy. Wybrałem się zatem za ocean i udało mi się przekonać szefów do swojej osoby, chociaż kandydatów było łącznie dziesięciu.

Jedną z gwiazd Pana zespołu w Salt Lake City był Juwan Morgan, który niedawno w play-offach NBA wychodził nawet w pierwszej piątce Jazzmanów w serii przeciwko Denver Nuggets. Jak wspomina Pan z nim pracę i czy jest to gracz, który na dłużej może zagościć w NBA?

Juwana widziałem najpierw na przedraftowym campie w Portsmouth, a potem na ligach letnich. Zwrócił na mnie uwagę nie w meczach, ale poza nimi, gdy zauważyłem go trenującego i rzucającego na boczny kosz. Szczególnie zaimponowała mi jego skuteczność z dystansu, czego nie pokazywał aż w takim stopniu w zespole uniwersytetu Indiany. Bałem się, że spróbuje przechwycić go jeden z klubów europejskich, ale w meczach Summer League nie był dobrze wykorzystywany i nikt poważnie się nim nie zainteresował.

Ściągnięliśmy go zatem do nas i już po trzech meczach w G League otrzymał on powołanie do składu Utah Jazz. Potem krążył on pomiędzy oboma zespołami w trakcie sezonu, a my staraliśmy się wykorzystywać jego umiejętności rzutowe z pozycji środkowego. Wszystko po to, by stał się na tyle dobrym strzelcem, by w systemie trenera Snydera grać na pozycji silnego skrzydłowego.

Juwan uczynił naprawdę duży postęp i dzięki temu, z kontraktu w wysokości 80 tysięcy dolarów za sezon, wskoczył na umowę o wartości 750 tys. Stał się też chyba pierwszym graczem w historii, który z w tym samym sezonie z kontraktu typu „Exhibit 10” (umowa obowiązująca podczas obozu przedsezonowego – red.) stał się zawodnikiem, który wyszedł w pierwszej piątce meczu fazy play-off.

W niedzielę rozegraliście pierwszy mecz w krajowej lidze, w którym pokonaliście Siauliai 89:56. Rzuciło mi się w oczy, że oddaliście prawie tyle samo rzutów za trzy punkty (33), co za dwa (34). Czy takiego stylu gry możemy spodziewać się po Żalgirisie pod Pana kierownictwem?

Dążymy do tego, by 40% naszych rzutów oddawanych było za trzy punkty, 40% spod kosza, a 20% z półdystansu. W meczach przygotowawczych nasz rozkład wyglądał jednak inaczej – 45% rzutów to były „trójki, 45% rzuty z pola trzech sekund, a 10% półdystans.

Czy mam rozumieć, że chce Pan, by Pana gracze oddawali trochę więcej z rzutów z półdystansu?

Nie, nie, obecne procenty bardzo mi odpowiadają (śmiech). W niektórych spotkaniach trudno będzie jednak utrzymać taki podział.

Z tego fragmentu rozmowy wnioskuję, że analityka w koszykówce jest dla Pana bardzo ważna.

Nie jestem matematykiem, ale niewątpliwie ma to bardzo duże znaczenie. Nie powinno się analityki stosować, jako ostatecznej wyroczni, ale w pracy trenera jest ona bardzo przydatna. Ostatnie trzy lata spędzone w USA na pewno miały duży wpływ na takie podejście również w moim wykonaniu.

W Europie dosyć powoli przybiera na sile „3-punktowa rewolucja”, którą znamy z parkietów NBA. Czy rzuty z dystansu mogą być elementem, którym Żalgiris spróbuje nadrobić dystans do bogatszych rywali w Eurolidze?

Tak, bardzo na to liczę.

Gdy popatrzy się jednak na obecny skład Żalgirisu, to poza Nigelem Hayesem nie ma Pan w nim podkoszowych, którzy są skutecznie z dystansu. Kimś takim byli np. Juwan Morgan i Jarrell Brantley w zespole Salt Lake City Stars. Co może Pan zrobić w takiej sytuacji?

Rzeczywiście w tym momencie mamy tylko jednego zawodnika, który jest pewnym strzelcem za trzy punkty. Będziemy jednak pracować, by więcej graczy poczuło się pewniej w tym elemencie. Niektórzy z nich oddają już takie rzuty, ale jeszcze w niewielkich ilościach, z kolei Paulius Jankunas rzuca z dalekiego półdystansu. Wierzę, że dzięki włożonej pracy także oni z czasem staną się opcją w rzutach za trzy punkty.

Gdy popatrzy się na listę zwycięzców nagrody im. Dennisa Johnsona (nagroda dla najlepszego trenera sezonu w G League – red.), to można zauważyć, że jest Pan jedynym, który nie pracował jeszcze w zespole NBA, czy to w roli asystenta, czy głównego trenera. Czy jest to Pana główny cel w karierze?

Może zabrzmi to nazbyt romantycznie, ale moim głównym celem jest stać się jak najlepszym trenerem, jakim będę w stanie zostać. To, gdzie mnie to doprowadzi ma dla mnie mniejsze znaczenie.

Czy w momencie otrzymania propozycji z Żalgirisu, starał się Pan użyć tego argumentu, by powalczyć o awans na pozycję asystenta w NBA? Czy to w Utah Jazz, czy w innym zespole?

Nie i moim zdaniem byłoby to w ogóle błędną decyzją. Gdybym nawet  przeszedł z G League do sztabu trenerskiego w NBA, to zapewne siedziałbym za ławką i miał mocno ograniczony zakres obowiązków. Zamiast tego prowadzić będę wielki klub w Eurolidze. To znacznie większe wyzwanie, ale także możliwość pokazania swoich umiejętności trenerskich.

Rozmawiał Wojciech Malinowski

[/ihc-hide-content]

POLECANE

Od wielu lat listopad obchodzi się pod hasłem świadomości i profilaktyki występujących u mężczyzn chorób nowotworowych, przede wszystkim raka jąder i raka prostaty. To dobra okazja, by przypomnieć rozmowę z Robertem Skibniewskim i zapisać się na badania.

tagi

Zagłębie Sosnowiec to koszykarski ośrodek, który już w sezonie 2024/25 miał pojawić się na ekstraklasowej mapie Polski. O tym, jak miało do tego dojść opowiedział w połowie maja naszemu portalowi prezes Piotr Laube, choć z początkiem czerwca sytuacja uległa zmianie.
7 / 06 / 2024 22:34
14 zwycięstw i 14 przegranych to dotychczasowy bilans beniaminka Orlen Basket Ligi, który mając do rozegrania jeszcze dwa mecze, zajmuje ósme miejsce w tabeli. Dziki Warszawa swój debiutancki sezon w ekstraklasie sportowo już mogą zaliczyć do udanych. Ale nie tylko w tym aspekcie. – Nasz sufit jest tam, gdzie go sami powiesimy – przekonuje Michał Szolc, prezes i założyciel klubu.
12 / 04 / 2024 18:58
Obecnie media społecznościowe są nieodzownym elementem marketingu sportowego. Własną perspektywą pracy media managera w koszykarskich klubach podzielili się Katarzyna Pijarowska (Enea Astoria Abramczyk Bydgoszcz), Bartek Müller (Krajowa Grupa Spożywcza Arka Gdynia) oraz Karol Żebrowski (Trefl Sopot).
25 / 03 / 2024 22:15
– Mam argumenty, by zapijać emocje alkoholem. Kontuzje i urazy, zmiany klubów i miast, nowe otoczenie i nowi ludzie – to wszystko przecież buduje niestabilność. Po przegranym meczu moi koledzy z szatni analizują swoje błędy. Ja sięgam po alkohol. Uśmierzam emocje. Chyba nie chcę się z nimi spotkać. Nie wczytuję się w siebie, bo wolę tego uniknąć – wspomina były koszykarz Wiktor Grudziński. 15 kwietnia obchodzimy Światowy Dzień Trzeźwości. To nie tylko promowanie abstynencji. Jest to dzień, który służyć ma refleksji i ma na celu zwiększenie świadomości społecznej na temat powszechności uzależniania od tej substancji oraz zagrożeń zdrowotnych wynikających z jej nadużywania.
„Stałam w oknie, pomachałam mu, aż straciłam go z pola widzenia. Po chwili jednak zadzwoniłam, aby kupił bułki. Zawsze to robił. Tego dnia zapomniał. Gdy się rozłączyłam, napisał: „Przepraszam, kocham cię”. Wtedy nie wiedziałam, że już nigdy więcej się nie zobaczymy i tego dnia zostanę wdową.” – wspomina Angelina, żona zmarłego koszykarza Dawida Bręka. 23 lutego obchodzimy Ogólnopolski Dzień Walki z Depresją. Jest to dzień, w którym przede wszystkim powinniśmy zwrócić uwagę na to, jak ważne jest dbanie o swoje zdrowie psychiczne i korzystanie ze specjalistycznej pomocy.
Jak od kuchni wygląda tworzenie tekstów lub przekazywanie cennych informacji? Co definiuje dobrego dziennikarza i czym tak naprawdę jest dziennikarstwo sportowe oraz jak to jest być po drugiej stronie? Być może w poniższym tekście znajdziesz odpowiedzi na niektóre pytania czytelnika.
6 / 06 / 2024 12:39
Jeden z najlepszych niskopunktowych graczy na świecie wraz z drużyną Hornets Le Cannet Côte d’Azur zdobywa prestiżowy Puchar Francji. To Polak, który także reprezentuje nasz kraj w koszykówce na wózkach.
30 / 01 / 2024 17:38