Marcin Nowakowski: Oczekiwania swoje, a nie innych

Marcin Nowakowski: Oczekiwania swoje, a nie innych

- Gorszy sezon, słabszy rzut, kiepskie statystyki w jednym meczu nie czynią nikogo gorszym człowiekiem - mówi Marcin Nowakowski, zawodnik dojrzały, MVP rozgrywek 1. ligi, świętujący właśnie z Sokołem Łańcut awans do ekstraklasy. Jak odmieniała go koszykarska kariera?
Marcin Nowakowski / fot. Sebastian Maślanka

 

Dołącz do Premium – czytaj całe teksty! >>

Pamela Wrona: Kawa bez cukru?

Marcin Nowakowski: Tak, nie słodzę.

Skąd ta konsekwentność? Nie spróbowałeś nawet tortu na własnym weselu.

Od około ośmiu lat nie używam cukru, zwracam uwagę na to co jem. Myślę, że w sporcie jest już teraz zupełnie inna świadomość. Gdy zaczynałem mając 18 lat, wszystko wyglądało inaczej. Oczywiście, nie było sprzętu jak rollery, nie było stretchingu, nie było planów treningowych. Każdy podchodził raczej po macoszemu. 

Z czasem, zaczęła zmieniać się świadomość w stosunku do snu i wypoczynku, przygotowań, diety – tego, co nie dotyczy samej koszykówki. Duży udział w zmianie moich nawyków miał Artur Pacek z Getbetter.

Sportowiec powinien być konsekwentny?

Oczywiście, wszystko to procentuje. Wiem, że lata lecą. Mój wiek nie maleje, a rośne. Świadomość dobrego prowadzenia może mieć wpływ na to, że będę miał mniej kontuzji, pogram w koszykówkę dłużej. Kocham to, co robię. Póki jeszcze sobie radzę, to chciałbym grać. A jeżeli już gram, to chciałbym reprezentować dobry poziom, bo na parkiecie nie liczy się to, żeby tylko być. Dlatego wiem, jakie to jest istotne. 

Jestem świadomy swojego ciała. Są zawodnicy, którzy potrafią grać bez tego dobrego prowadzenia się, ich ciało ma odpowiednie warunki do uprawiania sportu, natomiast ja wiem, że muszę być konsekwentny w swoich postanowieniach, muszę o siebie dbać. Nie można odpuszczać i robić wyjątków. Wtedy czuję, że daję z siebie 100 proc. Sądzę, że gdyby nie to podejście, moja pewność siebie byłaby mniejsza.

Mam jeszcze zasadę, że po sezonie potrzebuję dwóch tygodni, aby odpocząć od koszykówki. Nie oglądam jej, nie trenuję, daję sobie wolne. Zaleczam urazy, daje sobie odpocząć fizycznie. Potem zaczynam trening siłowy według rozpisanych planów. Im bliżej okresu przygotowawczego, tym koszykówki jest więcej.

Co myślisz, gdy widzisz swoje wywiady sprzed dziesięciu lat?

Ach, teraz wszystko jest inne. Przede wszystkim inaczej patrzę na niektóre rzeczy, ale chyba musielibyśmy rozmawiać o tym godzinę (śmiech). Byłem innym człowiekiem. Kiedyś bardziej się wszystkim przejmowałem. 

Koszykówka od zawsze była całym moim życiem. Jeden przegrany mecz, dwie nieudane akcje i nie mogłem spać w nocy. Wszystko przeżywałem, sam zakopywałem się psychicznie. Przyszedł moment, że odpuściłem. Zmieniłem swoje podejście i jest mi teraz łatwiej.

Kiedy to nastąpiło?

Mało kto o tym wie. Sezon 2016/17 w AZS Koszalin był dla mnie ciężki. Wtedy, można powiedzieć, że byłem na własnym pogrzebie jako koszykarza, na pogrzebie koszykówki. Byłem wykończony psychicznie. Miałem dość koszykówki, nie mogłem na nią patrzeć ani o niej myśleć. Odpuściłem.

Zacząłem patrzeć wówczas na inne rzeczy. Poczyniłem różne inwestycje, zacząłem rozwijać się na innej płaszczyźnie. Chciałem zabezpieczyć swoją rodzinę, myśleć bardziej życiowo, nie przez pryzmat koszykówki. Dałem sobie szansę – chcieć cieszyć się koszykówką.

Udało się?

I trafiłem do drużyny z Krakowa R8, ale jak się skończyła ta przygoda, to wszyscy wiedzą, bo nie odzyskaliśmy większości swoich pieniędzy. Przestałem wszystko dogłębnie analizować, dołować się i zadręczać, zastanawiać się co inni myślą, co kto powiedział, po prostu robiłem swoje. 

Następnie otrzymałem propozycję z Bydgoszczy, która grała wówczas w I lidze. Spotkałem się tam z naprawdę dobrymi i fajnymi ludźmi. Mieliśmy udany sezon, udało nam się awansować do ekstraklasy i zostałem tam na kolejne 2 sezony. Pracowałem z trenerem Arturem Gronkiem, który był bardzo wymagający. Pokazał mi inną koszykówkę, jaki można mieć stosunek zarówno do niej, jak i do pracy. Doceniam go, jest świetnym fachowcem i ma dużą wiedzę. 

Wiem, że to biznes. Miał inną koncepcję i to uszanowałem. Trudno było się rozstać, czułem się tam dobrze. Uważam, że w PLK i tak pokazałem się z dobrej strony.

Odpuściłeś, ale co przyczyniło się do tego, że miałeś już dość koszykówki?

Było dużo niepowodzeń. Wiesz, co jest najgorsze? Ludzie oczekują od Ciebie dużo. Bardzo dużo. I dopóki nie spełniałem oczekiwań innych, to jeszcze dawałem radę. Ale nastąpił moment, kiedy nie mogłem sprostać własnym oczekiwaniom. 

Zatem, jakie były twoje oczekiwania?

Nie spełniałem swoich oczekiwań, bo nie grałem na takim poziomie, na jakim chciałem. Było mi ciągle mało. Byłem młody i dobrze zacząłem, miałem dobre sezony w Polonii Warszawa. Byłem blisko kadry, Meczu Gwiazd. Dalej: najlepszy młodzieżowiec, postęp roku według PolskiKosz. Były sukcesy, wyróżnienia, grałem przeciwko reprezentantom Polski, przeciwko graczom z Euroligi. Oczekiwania innych wzrosły, ale moje jeszcze bardziej. Chciałem być jeszcze lepszy.

Później grałem w Anwilu Włocławek – szybki klaps w twarz. Pierwszy raz nie spełniłem oczekiwań innych, a jeszcze bardziej swoich. Za każdym razem, kiedy nie sprostasz oczekiwaniom klubu, trenerów, prezesów – nie sprostasz swoim. Ludzie nie patrzą na to w ten sposób. Wydaje się zawsze, że chodzi tylko o cudze wymagania, oczekiwania. Najgorsze co może być, to nie móc sprostać swoim.

Można powiedzieć, że to one cię pogrzebały?

Tak, byłem zawiedziony sobą. Chciałem być w innym miejscu, a nie mogłem. Blokowało mnie wiele rzeczy psychicznie, fizycznie. Wszystko ze sobą współgra – to, na jakich ludzi trafiasz, czy masz szczęście. Sport jest tak złożony, że od tego, czy będziesz grał nie zależy jeden czynnik. Ich jest tysiące.

I to był ten moment, bo byłem zły na samego siebie. Koszykówka mi zbrzydła. I fakt, dałem sobie jeszcze jedną szansę, ale już na innych zasadach. 

I co Ci to dało?

Moje sezony wyglądają inaczej. Dopiero wtedy, gdy to zrozumiałem i zmieniłem nastawienie, zacząłem czerpać radość z tego, co robię. Zacząłem spełniać przede wszystkim swoje oczekiwania – nie były one górnolotne, raczej krótkoterminowe. Dopiero wtedy zacząłem być szczęśliwy.

W rozmowie z Łukaszem Ceglińskim z 2011 roku – kiedy miałeś 21 lat – powiedziałeś, że liczysz na kadrę, byłeś uznawany za talent. Jesteś typem człowieka, który musi mieć wszystko zaplanowane. A czy wtedy miałeś zaplanowaną ścieżkę kariery, którą chciałeś podążać?

Tak, chociaż jak mówiłem, wtedy wszystko wyglądało inaczej. Po Polonii miałem wiele ofert. I z perspektywy czasu nie wiem, czy wybór Anwilu w wieku 21 lat był dla mnie dobry. Jak wiemy, jest tam duża presja, jest to trudne miejsce do grania. To otoczenie mi nie sprzyjało. Pamiętam, że graliśmy eliminacje do ligi VTB na Litwie. Duże nazwiska, gwiazdy, kilka tysięcy kibiców na trybunach, o krytykę niebywale łatwo. Były pogłoski, że nadaję się do kadry i mogę do niej trafić. Nawet wypowiadali się trenerzy, pytając, czemu nie sprawdzić Nowakowskiego? 

Więc to nie jest tak, że marzyłem o tej kadrze, a byłem od niej daleko. Byłem naprawdę blisko. Byłoby uczciwe, gdybym został wtedy powołany i mówię to w pełni świadomy.

Moje nabrzmiałe oczekiwania i to, co sam o sobie myślałem szybko zaczęło spadać, spadać i spadać… aż obudziłem się w wieku 27 lat w Koszalinie, będąc na końcu ławki, nawet dalej niż młodzi zawodnicy, odsunięty od gry, traktowany jak tak zwane piąte koło u wozu. Musiałem coś zmienić. Na takie zmiany nigdy nie jest za późno.

Czyli tak ta droga nie miała wyglądać?

Na początku zapowiadało się bardzo dobrze. Nie powiem, że miałem słabe sezony, bo grałem w ekstraklasie i miałem średnio po kilka-kilknaście punktów, pokazywałem momentami, że potrafię grać na tym poziomie. Ale nadal nie były takie, jakie chciałem. Zawsze brakowało tego czegoś. Czegoś, żeby spełnić nie czyjeś, a spełnić swoje oczekiwania. To jest moje najważniejsze motto. 

Zawsze to bolało mnie najbardziej. Stawiałem sobie wysoko poprzeczkę, koszykówkę traktowałem nad wyraz poważnie. Za to teraz, po zmianie nastawienia, trudno jest mi się zderzyć pokoleniowo z niektórymi osobami.

Sam o sobie mówisz, że jesteś człowiekiem starej daty.

Tak, to prawda (śmiech).

Skąd u Ciebie tak duże wymagania względem samego siebie?

Kwestia charakteru. Dużych ambicji. Chciałem po prostu dobrze grać. Niektórzy są inaczej skonstruowani psychicznie, lepiej radzą sobie z porażkami. 

Ty sobie nie radziłeś?

Ja nie radziłem sobie wcale. Nie radziłem sobie w sposób optymalny, który by mnie napędzał. Każda porażka kopała pode mną coraz większe dołki. Z gorszego okresu, wpadałem w nie coraz głębiej. I nie mogłem się z nich wydostać.

Jak traktowałeś powrót do I ligi?

Do pewnego moment mówiłem, że nie pójdę do pierwszej ligi, bo mam za duże ambicje. Teraz podchodzę do tego inaczej. Chciałem grać w ekstraklasie, ale nie było mi dane dostać kontraktu. Wróciłem. Nie żałuję, cieszę się koszykówką, miałem udany sezon.

Czy karierę można w ogóle zaplanować?

Nie da się jej zaplanować w całości.

Co zaskoczyło w niej najbardziej?

Chyba to, że jak jest dobrze, to obok jest pełno klaskaczy i osób do poklepania po ramieniu, natomiast jak jest źle, to pozostają tylko najbliżsi. Oni wiedzą, ile to wszystko kosztuje. Chciałbym im podziękować. Byli, są i będą.

Co znaczą dla Ciebie indywidualne wyróżnienia?

Otrzymałem statuetkę MVP sezonu – i co prawda, to „tylko” I liga – natomiast dla mnie to duży sukces. Dla kogoś może to nic nie znaczyć, ale patrzę na to z tej strony, że jest to małe odwdzięczenie się za wsparcie mojej rodziny przez te wszystkie lata. To jest dla nich.

Skłamałbym mówiąc, że takie rzeczy nie są ważne. Gra się po to, aby być indywidualnie dobrym. Doceniam to, że trenerzy oddali na mnie swój głos, bo to są ludzie, którzy są w tej branży. Dzięki temu taka nagroda jest wartościowa, bo to ktoś, kto się zna. Oceniają kibice i to też jest ważne, natomiast z doświadczenia wiem, że nie jest to aż tak konstruktywne. 

Najbardziej smakują jednak sukcesy drużynowe. Tego nie da się porównać. MVP jest, następnego dnia tego nie ma. Kibice, trenerzy, zarządy pamiętają to, co zdobywasz z drużyną, a nie w pojedynkę.

Dziś masz 32 lata, więc jakich rad udzieliłbyś temu Marcinowi Nowakowskiemu, który pukał do świata koszykówki?

Jakbym wtedy miał taką świadomość, jak dziś, z pewnością w inny sposób podszedłbym do wielu rzeczy. To jest to, co mówiłem – dałbym więcej odpocząć mojej głowie, byłbym twardszy psychicznie, szybciej pomyślałbym o rzeczach poza boiskowych. 

Kariera przemija szybko. Wiem po sobie, że ta myśl nie każdemu towarzyszy od początku tej drogi. Trzeba się nią cieszyć. Przegrany mecz, przegrany sezon to nie jest koniec świata, bo to tylko sport. Trzeba wyciągać wnioski i dążyć do tego, by następny był lepszy, ale nie jest to sprawa życia i śmierci. Gorszy sezon, słabszy rzut, kiepskie statystyki w jednym meczu nie czynią nikogo gorszym człowiekiem. To powiedziałbym tamtemu Marcinowi, żeby o tym pamiętał.

Świat koszykówki jest dość hermetyczny i często dostrzec można blokadę, jeżeli chodzi o mówienie tego, co się chce. Jesteś świadomy i szczery. Czy pewne rzeczy można zaakceptować, czy jednak lata doświadczeń sprawiły, że zacząłeś głośno mówić czego chcesz i co myślisz?

Zdecydowanie. Nie sądzę, że jestem zawodnikiem trudnym w prowadzeniu, ale na pewno twardym. Jestem szczery i jak mam coś powiedzieć, to powiem. Kiedyś bardzo analizowałem co powiedzieli trenerzy, obrażałem się. 

W pewnym momencie zacząłem stawiać się na miejscu trenerów i wiem, że jest to cholernie ciężka praca. Sami żyją pod presją prezesów, organizacji. Uznałem, że niekiedy lepiej jest dać pewnym rzeczom przeminąć. Stawiając się w roli trenera zrozumiałem, że to co powie dziś, jutro może być nie ważne. Przestałem o tym myśleć i rozkładać na czynniki pierwsze kto co powie. Poza tym, trzeba wiedzieć co i kiedy można powiedzieć. Szczególnie, że niekiedy są zapisy w kontraktach, które zabraniają publicznego wypowiadania się na temat trenerów, klubów. Zawsze starałem dobrze wypowiadać się o szkoleniowcach, nawet jeśli myślałem swoje. 

Jak na człowieka starej daty, nie jesteś zbyt aktywny w mediach społecznościowych?

Moje wyglądają tak, że zdjęcie profilowe na Facebooku mam z 2011 roku i wszyscy się ze mnie śmieją, bo doszło już trochę siwych włosów. Jestem starej daty, nie rozwijam swoich mediów społecznościowych. Wywiadów też nie ma ze mną zbyt wiele. Zdecydowanie wolę książki, dużo czytam.

Natomiast mając polubioną stronę mojego klubu, nie powiem, że czasami nie czytam komentarzy. Nie mam tak, że po meczu wchodzę i szukam komentarzy, jak to Nowakowski jest zajebisty, albo jak beznadziejnie podał piłkę (śmiech). Z wiekiem patrzy się na wszystko z większej odległości.

Jak oceniasz swoje doświadczenia z trenerami? Czy w tym zawodzie szczerość nie zawsze popłaca?

Z jednymi dogadywałem się lepiej, z drugimi gorzej. Uważam, że z trenerami się nie dyskutuje, tylko z szacunkiem trzeba robić to, co do nas należy. Jeżeli uważasz się za profesjonalistę, musisz wykonywać polecenia trenera. Nigdy nie wchodziłem w ich kompetencje. Z tym, w jaki sposób jesteśmy czasami traktowani w sporcie trzeba umieć sobie radzić. Myślę, że w wielu sytuacjach teraz postąpiłbym inaczej, raczej dałbym czas niektórym frustrującym sytuacjom. Z wiekiem więcej rozumiem. Nie mam żalu do żadnego trenera. 

Miałem ich wielu i od każdego coś wyciągnąłem. Ten zawód jest cięższy niż bycie zawodnikiem, dlatego ich szanuję. Sam mam swoje notatki, przemyślenia. Od kilku trenerów usłyszałem nawet, że bym się nadawał. Kto wie? 

Mogę mówić, że nie chciałbym być jak dany trener, ale rzeczywistość może wszystko zweryfikować. Śp. Mindaugas Budzinauskas, z którym pracowałem krótko, zapadł mi w pamięci bardziej nie jako trener, a przede wszystkim dobry człowiek. Nie raz zabierał mnie na obiad i rozmawiał – i nie o koszykówce, a o życiu. To będę pamiętał. Na koniec dnia, kładąc się spać liczy się to, jakim się jest człowiekiem.

Ty nie byłeś traktowany jak człowiek?

Miałem sytuacje, kiedy nie puszczono mnie na poród własnego dziecka. Zagrałem mecz, chociaż do tej pory nie pamiętam, co się wtedy wydarzyło, bo myślami byłem gdzie indziej. Są momenty, kiedy sport jest na dalszym planie.

Słyszałem w swoim kierunku różne określenia, z którymi musiałem się mierzyć. Ale nie chcę do tego wracać. W męskiej koszykówce mogą cię wyzywać, stosować różne, tak zwane serbskie metody i dawałem sobie z tym radę. Najgorzej, jak ktoś poza boiskiem, gdy kończyła się koszykówka, traktuje cię bez szacunku, nie jak człowieka. Nie mogłem tego nigdy zrozumieć. To już przekroczenie i zatarcie tych granic.

Dostałeś kiedyś za szczerość po tyłku?

Wiadomo, jak jest w środowisku koszykarskim. To poczta pantoflowa, jeden kocioł. Jak to kiedyś jeden z moich trenerów zauważył, pytając mnie: Wiesz, jak wygląda mieszanie bigosu? Wrzucasz wszystkiego po trochu i mieszasz. I to jest koszykówka. Wszyscy wiedzą, kto ile zarabia, kto gdzie podpisuje, wszyscy wszystko wiedzą, powtarzają. Nie wszystko oczywiście okazuje się później zgodne z prawdą. 

Kiedyś negocjując kontrakt z jednym klubem, przytoczono zasłyszaną opinię na mój temat. Nie było to prawdą. Czasami trzeba było walczyć z krzywdzącymi opiniami. Ale myślę, że nie miałem złych opinii, raz spotykałem się z nieprawdziwą informacją na mój temat.

Może kiedyś sam będę trenerem. Wiem jak trenerzy działają i co robią, gdy są zainteresowani danym koszykarzem – dzwonią po jego wcześniejszych pracodawcach, trenerach, po kierownikach, niekiedy i zawodnikach – pytają, jakim jesteś zawodnikiem, jakim jesteś człowiekiem poza parkietem. Traktowano mnie z szacunkiem i ważne było dla mnie to, jak ktoś powiedział, że jestem dobrym człowiekiem. 

Każdy może mieć o Tobie zdanie, że jesteś słaby, masz kiepskie warunki fizyczne, że nie umiesz rzucać, słabo kozłujesz, nie umiesz stawiać zasłon – ale zawsze najbardziej boli, jak ktoś powie, że jesteś złym człowiekiem. Taką opinię miałem tylko raz.

Ale z pewnością są rzeczy, które potrafią tkwić z tyłu głowy.

Tak się zdarza. To tak, jak z pieniędzmi. Zawodnicy na pograniczu ekstraklasy i I ligi, to nie są ludzie, którzy zarabiają pieniądze jak Messi. Zawirowania finansowe wybijają wielu zawodników z rytmu. Płacenie na czas jest istotne, zwłaszcza jeżeli naprawdę nie są to aż tak wielkie pieniądze, jak może się niektórym wydawać. 

Według mnie, dzięki płynności, zawodnicy mają spokojniejszą głowę, mogą skupić się na koszykówce. Nie raz znalazłem się w takiej sytuacji. W życiu nie pozwoliłbym sobie, aby mimo to nie wyjść na parkiet lub umyślnie zagrać słabiej. Takie rzeczy są z tyłu głowy, aczkolwiek zabezpieczyłem się w taki sposób, że jak nie zapłacą mi na czas, to będę miał za co opłacić rachunki.

Gdy stawiasz nogę na parkiet, jeśli masz charakter sportowca, to nie da się podejść obojętnie do meczu, zawsze będziesz walczyć o zwycięstwo. Jestem świadomy, że takie podejście jest słuszne. W jakiej sytuacji bym nie był, zawsze dałbym z siebie wszystko. Wiem jednak, że każdy funkcjonuje w różny sposób i nie powinno podchodzić się do każdego gracza zerojedynkowo, bo każdy ma inną sytuację życiową, radzi sobie z różnymi rzeczami na różne sposoby.

Co więcej, trzeba być uczciwym wobec samego siebie. Mogę zagrać mniej, gorzej, mogę przegrać mecz. Jeśli dajesz z siebie wszystko, jesteś sumienny, ciężko pracujesz, to wtedy oczekuj wynagrodzenia. Możesz czuć się nie fair, jeżeli mimo to, druga strona się z tego nie wywiązuje.

Jeśli grasz w koszykówkę, musisz się jeszcze liczyć z presją. To coś, co jest nieuniknione. Albo to akceptujesz i lubisz, albo musisz zmienić profesję. Trzeba jedynie wyuczyć się podejścia do tej presji, z presji zrobić atut. Wcześniej, presja mnie hamowała, ograniczała i podcinała skrzydła.

Dla Sport.pl powiedziałeś kiedyś: „Ja naprawdę lubię presję. Nie wiem dlaczego, ale zauważyłem, że im większe wyzwanie, im większa presja wyniku, tym lepiej mi się gra. Potrafię się zmobilizować, presja mnie nie paraliżuje. Wręcz odwrotnie”.

Ile miałem wtedy lat?

21.

Do 21 roku życia byłem pewny siebie aż za bardzo. Myślałem, że wszystko jest proste. To był moment mojego topu – pewności siebie, podejścia do życia.

Pewność siebie pomagała, była czymś, co imponowało, czy wręcz przerażało?

Pomagała. I to cholernie. Od początku było ciężko. Trafiałem na dobrych, wymagających trenerów, zawodników z reprezentacji Polski, którzy na koszykówce zjedli zęby i wiedzieli o niej wszystko. Nie miałem z nimi łatwo. Wtedy, przeklinałem to i nie doceniałem tego. 

Będąc po trzydziestce, dopiero uświadomiłem sobie, że wiele dała mi możliwość rywalizacji z takimi nazwiskami. Wtedy tego nie rozumiałem, zderzyłem się z tym. Też poniekąd jestem ze starego pokolenia, dlatego teraz sam niekiedy mam problem, żeby dogadać się z tym nowym, młodszym pokoleniem.

Marcin Nowakowski / fot. Rawlplug Sokół Łańcut

Odnoszę wrażenie, że perspektywa postrzegania koszykówki przez ostatnie lata zmieniła się u Ciebie dość wyraźnie.

Na pewno, bardzo się zmieniła. Jestem bardziej doświadczony życiowo. Doświadczenia budują, uczą, pokazują gdzie i kiedy odpuścić. Ale i komu wybaczać. Przede wszystkim sobie. Dzięki temu lepiej się żyje, a ja mogę bardziej doceniać koszykówkę. Być może cieszyłbym się nią dłużej, gdybym szybciej zaczął ją traktować w ten sposób? Męcząc się przez swoje ambicje i różne negatywne doświadczenia, nie potrafiłem zauważyć, jak fajną rzecz wykonuję, jak piękny jest to sport. Jest mi nawet przykro, że nastąpiło to dopiero niedawno, bo wiem, że czasu mam coraz mniej.

Uświadomiłem jeszcze sobie, że nie chcę znaleźć się w sytuacji, kiedy będę zmuszony rozegrać jeszcze jeden sezon dla pieniędzy, mimo że już nie będę w stanie. Jeżeli za rok nie będę się nadawał, to skończę grać w koszykówkę. Myślę, że bym mógł z niej zrezygnować, ale pewnie by mi jej brakowało. Na pewno nie będę grał po to, żeby zarabiać pieniądze. Chciałbym w koszykówce zestarzeć się godnie. Później, nie chcę mieć jednego źródła utrzymania, mam swoje pomysły.

Czy da się to oddzielić? Owszem. Koszykówka to koszykówka. Gdy wchodzę na parkiet, tam jest koszykówka. Rywalizacja, czystość, nie ma złych rzeczy, jest tylko gra. Poza tym, mimo że są jej negatywne strony, jak kontuzje, leki przeciwbólowe, wyjazdy, przeprowadzki, opóźnienia w płatnościach, potrafię to rozdzielić.

Sport jest skonstruowany w ten sposób, że z perspektywy trybun wielu rzeczy nie widać.

To, jak jest, widzisz Ty sam i widzą najbliżsi. Wiadomo, że jak Ronaldo przeniesie się po sezonie do swojej willi, to pewnych rzeczy nie odczuje, bo zmienia kolor marmuru na posadzce. O tyle, o ile w ekstraklasie można mówić jeszcze o profesjonalizmie, tak w pierwszej lidze niekoniecznie, bo jest to poziom półprofesjonalny. 

Czego nie powie nigdy koszykarz?

Nie odpowiem na pytanie dlaczego przegraliśmy mecz (śmiech). To najdziwniejsze pytanie, na które jest najtrudniej odpowiedzieć. Często chyba nie mówi się, że koszykarz jest też człowiekiem. 

Wiadomo, jakie jest niekiedy podejście, ale nie chcę też mówić, że koszykarze mają aż tak niewyobrażalnie ciężko. OK, jest trening raz lub dwa razy dziennie, można pospać do dziewiątej, spędzić pół dnia z dzieckiem i to są te wspaniałe momenty. Dzięki temu spędzałem z moimi dziećmi dużo czasu. Zbudowałem z nimi świetne relacje, bo sport mi to umożliwił. Ale jest wiele rzeczy o których po prostu się nie mówi.

Sport dużo daje i zabiera – jak wygląda Twój rachunek?

Sport więcej mi dał. Dzięki niemu, moja sytuacja jest bardziej klarowna, stabilna. Zbudował mój charakter, podejście do życia, umiejętność radzenia sobie z trudnościami, walkę do końca, potrzebę rywalizacji. Bez koszykówki, byłbym innym człowiekiem.

Czym jest dla Ciebie rywalizacja?

Muszę się dłużej zastanowić…

A czy nie jest tak, że cały ten czas rywalizujesz najwięcej sam ze sobą?

Oczywiście. Wydaje mi się, że to prawda. Ale odpowiem Ci na to pytanie, jak będę miał 45 lat. Usiądziemy z drinkiem. Nie będę już grał. I wtedy będę wiedział, jak odpowiedzieć, wiesz czemu? Bo nie będę miał tej rywalizacji na co dzień. Im jestem starszy, tym bardziej uświadamiam sobie, jak będzie mi tego brakować. To adrenalina, ciągłe mierzenie się. I boję się, że będzie ciężko. Jest się zmęczonym, ale gdy kończy się sezon, już po chwili czujesz, że Ci tego brakuje. A jak skończysz grać? 

Dlatego wtedy odpowiem na to najlepiej. A jak już nie będę miał nic do stracenia, to napiszemy książkę, szczerą opowieść o koszykówce z perspektywy koszykarza (śmiech).

Jak jest u Ciebie z decyzyjnością?

Nie mam problemu z podejmowaniem decyzji, ani na boisku, ani w życiu. Wiem czego chcę. Jesteś rozgrywającym, więc jesteś głową zespołu, tak jak i w domu jestem mężczyzną odpowiedzialnym za swoją rodzinę. A to chyba jeszcze trudniejsze zadanie, niż rozgrywanie na parkiecie. 

Pytam, bo szybko zdecydowałeś się na wywiad, mimo że byłeś pomiędzy meczami.

Po ciężkim meczu potrzeba czasu dla siebie, aby wyczyścić głowę, chwilę odpocząć od koszykówki. Oczywiście, mam swoje zasady, rytuały. Czasami faktycznie nie chce rozmawiać się o koszykówce. Jak jest mecz, dla mnie liczy się tylko „sobota, godzina 18:00”. Gorzej byłoby jednak, gdybyśmy skończyli sezon.

Łatwiej jest podejmować decyzje, gdy ma się pewność siebie, jest się bardziej doświadczonym człowiekiem?

Często podkreślam, jak ważna jest rodzina. Inaczej podejmuje się decyzje, gdy jesteś sam. Mając rodzinę, masz ludzi za sobą. Rodziców, którzy będą mimo wszystko, brata, który stanie za Tobą murem. Żonę, z którą jestem 14 lat. Starliśmy się w bardzo dobrych i złych chwilach i chyba już wszystko razem przeszliśmy. W takich sytuacjach łatwiej jest podejmować decyzje, nawet te najtrudniejsze. Życie to ciągłe podejmowanie decyzji. 

Chciałbym, aby mój syn uczył się na moich błędach, ale wiem, że musi te błędy popełnić sam, aby się wzmocnił. Za każdym sukcesem stoją złe decyzje, błędy, płacz, porażki. Sukces to tylko wierzchołek tej góry lodowej, co widzą wszyscy.

Brat od zawsze jest moim kibicem. Jeszcze jak byłem w młodzikach, jeździł na wszystkie moje mecze. Grał w koszykówkę, ale po kontuzji skończył i zajął się czym innym. Niekiedy jechał całą Polskę, aby być na moim meczu. Pamiętam, że jako biedny student wynajął pokoik w Sopocie, gdzie rozgrywaliśmy turniej U-20 i był ze mną przez wszystkie dni. Jest moim wiernym kibicem, odkąd pamiętam. 

Musieliśmy dorosnąć, aby zacząć się po prostu przyjaźnić. Jak byliśmy mali, często się biliśmy. Ale kluczowy był mój wyjazd do Warszawy, kiedy zaczęliśmy żyć na odległość. Zaczęliśmy doceniać to, że mamy siebie. Wiem, że jak zadzwonię o trzeciej w nocy to wsiądzie w samochód i zaraz tu będzie. Na mnie też może polegać.

Pierwszą poważną i samodzielną decyzją był właśnie wyjazd z Kielc do Warszawy?

Tak, dla mnie osobiście była to wielka rzecz, zmierzyć się z tak dużym miastem. Było to wyjście spoza strefy komfortu. Zacząłem grać w koszykówkę jak miałem 9 lat. Do 15 roku życia byłem w Kielcach i miałem wszystko podstawiane pod nos. Wszystko. Byłem trochę maminsynkiem. Mama wychowywała mnie i brata niemal w pojedynkę, tata pracował za granicą. Rzadko był w domu. 

Relacja z mamą była więc silna. Wracałem z treningu i czekała na mnie kolacja. Mama dbała o wszystko, abym był wypoczęty, przygotowany na trening. Kupowała mi wygodne buty, zawoziła na treningi. Aż wyjechałem do Warszawy. I… mój świat się zawalił (śmiech).

Trzeba było szybko dorosnąć?

Musiałem sam przygotować jedzenie, a co gorsza, sam odpalić kuchenkę. Koledzy będą się ze mnie śmiać, ale nie potrafiłem odpalić kuchenki z gazem. Nie mogłem zrobić sobie jajecznicy, bo nie wiedziałem jak włączyć palnik, mając 15 lat. 

Zaczęło się moje prawdziwe życie. Wstawałem o 5:50. Mieszkałem na Bemowie i musiałem sam dojechać na Plac Bankowy, stamtąd trzema przystankami na Konwiktorską. Mieć dwie godziny treningu, iść do szkoły, później drugi trening. Wracałem o 21:00, musiałem posprzątać, przygotować się do szkoły. Gdyby nie ten rok, nie zrobiłbym kroku dalej. Wiele mi ten czas pokazał, dużo się nauczyłem – nie tylko tego, jak obsługiwać kuchenkę (śmiech).

Wówczas trenerem był Jacek Łączyński, któremu wiele zawdzięczam. Pracowaliśmy rok, a dało mi to naprawdę dużo. Poświęcił mi sporo czasu, ciepła, serca. Trafiłem w Warszawie na dobrych ludzi, jak jeszcze Piotr Pawlak, który był dyrektorem sportowym. To dało mi kopa. 

Następnie spotkałem trenera Wojciecha Kamińskiego, który był wobec mnie surowy, aczkolwiek sprawiedliwy. Dostawałem szanse. Zrobiłem kolejny krok, który zaprowadził mnie do Włocławka, o którym już mówiliśmy.

W życiu sportowca nieustannie podejmuje się decyzje.

Tak jest. W I lidze biorę pod uwagę, czy klub zapewni mi walkę o najwyższe cele. Patrzę na to, jaki trener prowadzi drużynę, jaka to organizacja, czy jest wypłacalna. Tak, jak trenerzy robią research o nas, tak zawodnicy robią o trenerach, klubach. Mając dzieci, istotna jest jeszcze ich edukacja, miasto. 

Mogę być wdzięczny żonie, że pozwoliła mi się rozwijać. Nikt tego nigdy nie mówi, ale – jak sama wiesz – żony sportowców mają ciężko. To duże poświęcenie, ciągłe dostosowywanie się, akceptacja. Dlatego też staram się podejmować decyzje z myślą o rodzinie. 

Ile to już lat?

To mój siedemnasty sezon, 12 miałem w samej ekstraklasie. Wiesz ile miałem mieszkań? 26! I pamiętam każde, po te z meblościanką, z wielkiej płyty, po mieszkania w nowym budownictwie. Mieszkałem kiedyś przy Łódzkiej w Warszawie, przy klubie 70. Mówiliśmy ze współlokatorem, że idziemy wyrzucać śmieci, a wchodziliśmy tam, zatańczyliśmy do kilku piosenek i wracaliśmy. 

Co sezon mój samochód wyglądał jak ten z reklamy, załadowane od góry do dołu. Pamiętam do dziś, jak któregoś razu odwracałem się i mieliśmy tyle rzeczy, że nie widziałem syna, rzeczy latały luzem przy każdym zakręcie, a moja żona jechała ze storczykiem na kolanach (śmiech).

Mówiliśmy o presji, o ciągłej rywalizacji. Jak gra się z dużą odpowiedzialnością?

Bardzo to lubię. Z wiekiem – chociaż zaraz zabrzmi to, jakbym miał 50 lat (śmiech) – to tylko narastało. Mam 32 lata, to już końcówka mojego „prime’u”, musisz to podkreślić, bo nie jestem jeszcze emerytem (śmiech). 

Z każdym sezonem lubiłem to coraz bardziej. Inaczej gra się w pierwszej lidze, inaczej gra się w ekstraklasie. Nigdy nie miałem w PLK takiej roli, jak na jej zapleczu, więc to trzeba oddzielać. To sprawia mi przyjemność.

Jakie umiejętności musi mieć dobry rozgrywający?

Dobry rozgrywający musi mieć tą pewność siebie, która nie będzie powodowała, że nie będzie mógł kontrolować gry, drużyny. Musi mieć mocny charakter. Dlatego nie wzorowałem się na koszykarzach z NBA, a z Eurologi, jak Šarūnas Jasikevičius czy Miloš Teodosić – to są mocne osobowości, oni trzymali szatnię, byli generałami. 

Koszykówka się zmienia, ważna jest szybkość, przegląd pola, dobry rzut. Ale myślę, że istotne jest koszykarskie IQ, bo musisz nie tylko uruchamiać siebie, wiedzieć też jaką zagrywkę i pod kogo zagrać. Ja na tej pozycji najbardziej szanuję takie cechy. Ważny jest temperament, zadziorność. Ale to też duża rola trenera, aby potrafił te wszystkie charaktery odpowiednio połączyć, odpowiednio zbalansować, zestawić. Każdy jest inny.

Dobry rozgrywający sprawia, że wszyscy obok na parkiecie rozkwitają. Prawda czy fałsz?

Tak powinno być, a czy to dotyczy mnie, trzeba byłoby zapytać moich kolegów (śmiech). Rozgrywający ma takie zadanie, aby przy nim zawodnicy stawali się lepsi, mieli łatwiejsze pozycje do rzutu, rozwijali się. Czy ja to zrobiłem? Nie wiem. Wydaje mi się, że wynik z tego sezonu może o tym świadczyć. To jest bardzo miłe i mam nadzieję, że faktycznie tak jest.

Czujesz się liderem?

Liderem niekoniecznie jest każdy rozgrywający. Niemniej jednak, ma najwięcej do powiedzenia, ma najważniejszą rolę i jest przedłużeniem ręki trenera. Ale lider to ktoś, kto jest nim nie tylko na boisku. Dba o atmosferę, potrafi opierdzielić, powiedzieć co myśli, trzymać zespół w ryzach, motywować. To duże słowo. Czuję się po prostu ważną częścią zespołu.

Jakbyś miał w dwóch słowach opisać ten sezon, to jakich byś użył?

Na pewno pozytywnych. W sezonie zasadniczym mieliśmy tylko 6 porażek. Wygraliśmy ligę. Sezon wtedy leci szybko, jest bardzo przyjemnie. Sam Łańcut jest fajnym i spokojnym miejscem. Mamy świetną, rodzinną atmosferę. To trzeba doceniać.

W ćwierćfinale trafił Wam się najmocniejszy rywal. Miałeś moment, że traciłeś wiarę w to, że uda się wygrać z Dzikami Warszawa? 

W play-off udziela się dużo emocji. Pierwszy mecz wygraliśmy i dużo nam to dało. Myślałem, że pójdziemy za ciosem, ale się nie udało. Uważałem, że mieliśmy nieodpowiednie podejście, jak na grę play-off. Graliśmy trochę tak, jak w rundzie zasadniczej, a powinniśmy zmobilizować się dwa razy bardziej.  To nie zabawa. Mimo to, wynik pozostawał otwarty. 

Pojechaliśmy do Warszawy po to, żeby wygrać. Nie mieliśmy zamiaru spuszczać głowy. To są play-off, gdzie od nowa musisz udowadniać swoją wartość, to inne granie. Musieliśmy zrobić wszystko, by tę serię wygrać i pokazać, że jesteśmy lepsi. Przegrywając dwa mecze, oddałem szacunek drużynie Dzików, rozegrali bardzo dobre zawody. Od nas oczekiwałem, abyśmy wyszli z trudnej sytuacji. 

Ten charakter i siłę drużyny poznasz wtedy, jak nie idzie, a nie kiedy jest łatwo i przyjemnie. Wierzyłem w siebie, zespół, trenera i tę organizację.

I ta wiara zaprowadziła Was aż do finału, a w końcowym rezultacie udało się wygrać całą ligę i osiągnąć historyczny dla miasta oraz klubu sukces.

To duży sukces, szczególnie dla miasta i klubu, który na ten moment czekał 18 lat. Finały były bardzo emocjonujące. Obie drużyny stworzyły fantastyczne widowisko, graliśmy przy pełnych trybunach, kibice stanęli na wysokości zadania. Cieszę się, że mogłem przyczynić się do tego sukcesu i zapisać w historii łańcuckiej koszykówki.

Czy ten sezon spełnił Twoje oczekiwania?

Na pewno spełnił. Przychodziłem do Łańcuta właśnie z taką myślą. To mój drugi awans i jest to niesamowite uczucie. Mieliśmy odpowiednich zawodników w zespole, którzy przez cały sezon w to wierzyli i dążyli do jego realizacji.

Dużo kosztował mnie ten sezon. Zostawiłem dużo zdrowia na parkiecie, ale było warto. Takie chwile uświadamiają cię, że warto ciężko pracować, dla takich chwil się żyje i po to się gra w koszykówkę.

Jakie ważne decyzje są jeszcze przed Tobą?

Sezon dobiegł końca i niedługo będę musiał podjąć kolejną decyzję. W najbliższej przyszłości to chyba właśnie to. 

Rozmawiała Pamela Wrona, @Pamela_Wrona 

 

Dołącz do Premium – czytaj całe teksty! >>

POLECANE

Od wielu lat listopad obchodzi się pod hasłem świadomości i profilaktyki występujących u mężczyzn chorób nowotworowych, przede wszystkim raka jąder i raka prostaty. To dobra okazja, by przypomnieć rozmowę z Robertem Skibniewskim i zapisać się na badania.

tagi

Zagłębie Sosnowiec to koszykarski ośrodek, który już w sezonie 2024/25 miał pojawić się na ekstraklasowej mapie Polski. O tym, jak miało do tego dojść opowiedział w połowie maja naszemu portalowi prezes Piotr Laube, choć z początkiem czerwca sytuacja uległa zmianie.
7 / 06 / 2024 22:34
14 zwycięstw i 14 przegranych to dotychczasowy bilans beniaminka Orlen Basket Ligi, który mając do rozegrania jeszcze dwa mecze, zajmuje ósme miejsce w tabeli. Dziki Warszawa swój debiutancki sezon w ekstraklasie sportowo już mogą zaliczyć do udanych. Ale nie tylko w tym aspekcie. – Nasz sufit jest tam, gdzie go sami powiesimy – przekonuje Michał Szolc, prezes i założyciel klubu.
12 / 04 / 2024 18:58
Obecnie media społecznościowe są nieodzownym elementem marketingu sportowego. Własną perspektywą pracy media managera w koszykarskich klubach podzielili się Katarzyna Pijarowska (Enea Astoria Abramczyk Bydgoszcz), Bartek Müller (Krajowa Grupa Spożywcza Arka Gdynia) oraz Karol Żebrowski (Trefl Sopot).
25 / 03 / 2024 22:15
– Mam argumenty, by zapijać emocje alkoholem. Kontuzje i urazy, zmiany klubów i miast, nowe otoczenie i nowi ludzie – to wszystko przecież buduje niestabilność. Po przegranym meczu moi koledzy z szatni analizują swoje błędy. Ja sięgam po alkohol. Uśmierzam emocje. Chyba nie chcę się z nimi spotkać. Nie wczytuję się w siebie, bo wolę tego uniknąć – wspomina były koszykarz Wiktor Grudziński. 15 kwietnia obchodzimy Światowy Dzień Trzeźwości. To nie tylko promowanie abstynencji. Jest to dzień, który służyć ma refleksji i ma na celu zwiększenie świadomości społecznej na temat powszechności uzależniania od tej substancji oraz zagrożeń zdrowotnych wynikających z jej nadużywania.
„Stałam w oknie, pomachałam mu, aż straciłam go z pola widzenia. Po chwili jednak zadzwoniłam, aby kupił bułki. Zawsze to robił. Tego dnia zapomniał. Gdy się rozłączyłam, napisał: „Przepraszam, kocham cię”. Wtedy nie wiedziałam, że już nigdy więcej się nie zobaczymy i tego dnia zostanę wdową.” – wspomina Angelina, żona zmarłego koszykarza Dawida Bręka. 23 lutego obchodzimy Ogólnopolski Dzień Walki z Depresją. Jest to dzień, w którym przede wszystkim powinniśmy zwrócić uwagę na to, jak ważne jest dbanie o swoje zdrowie psychiczne i korzystanie ze specjalistycznej pomocy.
Jak od kuchni wygląda tworzenie tekstów lub przekazywanie cennych informacji? Co definiuje dobrego dziennikarza i czym tak naprawdę jest dziennikarstwo sportowe oraz jak to jest być po drugiej stronie? Być może w poniższym tekście znajdziesz odpowiedzi na niektóre pytania czytelnika.
6 / 06 / 2024 12:39
Jeden z najlepszych niskopunktowych graczy na świecie wraz z drużyną Hornets Le Cannet Côte d’Azur zdobywa prestiżowy Puchar Francji. To Polak, który także reprezentuje nasz kraj w koszykówce na wózkach.
30 / 01 / 2024 17:38