Maciej Dudzik: Zawodnicy muszą uwierzyć

Maciej Dudzik: Zawodnicy muszą uwierzyć

Pochodzi z koszykarskiej rodziny, więc na pracę trenera był niemal skazany. Maciej Dudzik pracował m.in. w Poznaniu, Lesznie i Kołobrzegu, a obecnie jest asystentem w niemieckim White Wings Hanau. Opowiada o swoim podejściu do szkoleniach i początkach kariery.
Maciej Dudzik / fot. White Wings Hanau

Dołącz do Premium – czytaj całe teksty i graj w Fantasy Lidze! >>

Pamela Wrona: Czy koszykówkę można mieć zapisaną w genach?

Maciej Dudzik: Sądzę, że w pewnym sensie tak. Całe moje młodzieńcze życie spędziłem z ojcem w hali sportowej. Obozy letnie i zimowe kilka razy w roku, nie tylko ze swoim rocznikiem, ale i z seniorami – w ramach wakacji, natomiast cały czas obcowałem z koszykówką. Odkąd pamiętam, zawsze mówiłem, że będę trenerem – i jak mówiłem, tak cały czas do tego dążę.

Można powiedzieć, że wszedłeś w jego buty i to on wskazał Ci drogę. Wobec tego, jakie obrazy przychodzą do głowy właśnie z tych pierwszych kroków?

Zacząłem od piłki nożnej. Koszykówka pojawiła się trochę późnej, ale polubiłem ją od razu. Rodzice nie kierowali mnie w żadną stronę. Czy lato, czy zima, pamiętam siebie z torbą sportową chodzącego na treningi. 

Nie wyobrażałem sobie, aby w moim dniu nie było miejsca na koszykówkę. Po lekcjach od razu jechałem autobusem na trening, a jak byłem starszy, trzeba było jechać już poza miasto, bo graliśmy w Nowinach. W niczym to nie przeszkadzało, niekiedy zostawałem z inną grupą, by mieć dwa treningi jednego dnia i wrócić do domu z tatą. Od zawsze była ze mną i nie wyobrażam sobie teraz, jak mógłbym bez niej funkcjonować.

Ojciec był pierwszym koszykarskim autorytetem?

Zdecydowanie. W tym czasie, gdy miałem około 8 lat, w Kielcach funkcjonował  Cersanit Nomi i święcił swoje największe sukcesy, więc co drugą sobotę byłem w hali, a niekiedy udawało się mnie przemycić na mecze wyjazdowe. Byłem zapatrzony w tatę jak w obrazek. Wiedziałem, że chcę to robić.

Jak wyobrażałeś sobie zawód trenera?

Wiedziałem, że chcę przeżywać takie emocje. To trudny zawód i wszystkiego trzeba się spodziewać, natomiast presja była pociągająca – widząc napięcie, które później przeradza się w radość, czułem, że też chciałbym czegoś takiego doświadczać. W końcu bez względu na zawód, pracuje się, żeby tą presję odczuwać. To jest przywilej, który przychodzi z czasem.

Tata, mimo propozycji z innych klubów nie chciał wyjechać z Kielc. Chciał być przy rodzinie. Muszę przyznać, że ten obraz trenera był zaburzony w porównaniu do tego, co ja obecnie przeżywam. To zupełnie dwa różne światy. Dotarło to do mnie z czasem, że nie jest to takie jak widziałem i wyobrażałem sobie za młodu. Tata, co wieczór był w domu. Ja z rodzinnego domu wyjechałem i jestem nieustannie na walizkach. To pewna zmiana w stosunku do tego, co zapamiętałem, ale taką drogę wybrałem świadomie.

„Dobry” trener to ktoś, kto…

Ma zaufanie zespołu. Taki, któremu wierzy drużyna. Wtedy o tym nie myślałem, ale widziałem u taty to, że zawsze bardzo dbał o dobrą atmosferę w zespole. To był klucz, żeby chłopaki byli ze sobą zgrani, żeby się lubili i nie traktowali tego jak odrobienie przymusowej pracy. Tata we wszystkich drużynach zwracał na to uwagę, robił spotkania integracyjne, wyjścia, aby lepiej żyć ze sobą. Prawie cały rok spędza się ze sobą dzień w dzień, dlatego jest to takie ważne. 

Szczerze, to najbardziej zapadło mi w pamięci – bo można mieć najlepsze zagrywki, prowadzić najlepsze treningi, ale jeśli wewnątrz zespołu będzie coś nie w porządku, rzadko zdarza się, żeby to wypaliło. Zawodnicy muszą uwierzyć w twój pomysł, w to co chcesz im przekazać i że wyciągniesz z nich na parkiecie to, co najlepsze. Wydaje mi się, że atmosfera, ale i nie zapominanie o tym, że jesteśmy ludźmi ma duże znaczenie – każdy ma swoje problemy, trzeba się wspierać i być razem. 

Dostrzegasz coś, co was łączy?

Tworzymy zespół. Warsztat jest kwestią, którą się zdobywa, którą można wypracować, aczkolwiek jeśli coś zepsuje się w zespole, może być ciężko to naprawić. Sam zwracam na to podejście uwagę. Też potrafię być surowy. On w domu był spokojnym człowiekiem, a na treningach potrafił wymóc od swoich graczy to, co chciał. 

Mam po nim to, że do każdego staram się podchodzić indywidualnie, a pewien poziom egzekucji musi być zachowany. Presja, nie tylko meczowa, ale i treningowa powinna funkcjonować – tak jak się trenuje, tak się gra. Każdy ma konkretny cel i musi być na tym skupionym.

Tata był zawsze przygotowany i wiedział co robić, aby jego drużyny grały zgodnie z jego oczekiwaniami. Trzeba przyznać, że kiedyś był inny trening i przygotowanie, nie było wtedy skautingu i przygotowania pod rywali. Dopiero zaczynało to raczkować. 

Teraz, każdy rywal jest dokładnie przeanalizowany, wszystkie rozgrywki rozrysowane, a gracze otrzymują konkretne informacje na temat wszystkich słabszych i mocniejszych stron przeciwników. Chcę, żeby drużyna była uzbrojona w możliwie jak największą wiedzę, jak pokonać rywali. Myślę, że szczególnie w późniejszych latach miał całkiem mocno zbudowane zespoły, bo byli i doświadczeni zawodnicy, i zdolna młodzież z Kielc. To były lata 90-te, „boom” na koszykówkę, którą żyły całe Kielce. Mieliśmy zdolne roczniki, a ci chłopcy przebijali się i pukali do pierwszego zespołu. 

Ja i tata dobrze wspominamy te czasy. Ludzie stali od godziny szóstej rano przy hali, aby kupić bilety na mecz, a cała hala była wypełniona po brzegi, ludzie siedzieli na schodach, bo brakowało miejsc. To obrazki, które na pewno zostaną w pamięci.

fot. archiwum prywatne

Pierwszy krok w kierunku kariery trenerskiej – który moment był kluczowy i najbardziej cię ukierunkował?

Wiedziałem na pewno, że nie będę studiował w Kielcach. W momencie wyjazdu do Poznania spodziewałem się, że mogę już nie wrócić. I ten moment nadał ton mojemu życiu. 12 lat już jestem poza domem. Akceptuję to, bo to chcę robić. Sprawia mi to przyjemność, a moje plany sięgają dalej. Można powiedzieć, że to minus, ale zależy jak na to spojrzeć. Z jednej strony poznaję nowe miejsca, nowych ludzi i doceniam to, że mogę robić to co lubię i jeszcze się rozwijać. Rzadko widuję się z najbliższymi, ale do tego można przywyknąć.

Pierwszym sprawdzianem na ławce trenerskiej był właśnie Poznań?

Przygoda zaczęła się od Biofarmu Basket Poznań, w którym byłem asystentem u Bartka Sikorskiego w U-18. To był duży przeskok w stosunku do tego, jak wyglądały moje treningi, gdzie byłem zawodnikiem. Trafiłem do jednego z najlepszych ośrodków młodzieżowych w Polsce, więc różnica była odczuwalna. Natomiast, myślę, że szybko zaadaptowałem się do tego, pracowałem z młodzieżą, która ściśle była ukierunkowana na rozwój koszykarski. Miło wspominam ten rok, bo wiele się nauczyłem i zobaczyłem jak funkcjonuje profesjonalny klub koszykówki.

Rok później dostałem propozycję objęcia trzecioligowej Tarnovii Tarnowo Podgórne. Tam, jako head coach spędziłem dwa lata. To był wyjątkowy okres. Miałem 24 lata i drużynę do zbudowania oraz poprowadzenia. W drugim sezonie awansowaliśmy do drugiej ligi. Potem było Leszno.

Czy z zasady powinno zaczynać od młodzieży?

Różnie słyszę. Często spotykam się z tym, że trenerzy mówią w rozmowach: „A kogo wyszkoliłeś”? Uważam, że nie wszyscy stworzeni są do tego, by pracować z młodzieżą. Tak samo, jak nie wszyscy są stworzeni do tego, by pracować z seniorami. To bardzo indywidualna sprawa. 

Oczywiście, to się przydaje, bo są to zupełnie dwie różne szkoły. Młodzież potrzebuje o wiele więcej zrozumienia. To pomaga na pewno, ale czy jest to konieczne? Nie sądzę. Bardzo wielu trenerów, których rozpoczęło swoją przygodę trenerską od seniorów, cały czas prowadzą dorosłe drużyny i sobie radzą. Tak w samo w drugą stronę.

Jednak można powiedzieć, że w Lesznie zebrałeś największy bagaż doświadczeń i właśnie tam zrobiłeś największy krok?

Zdecydowanie. Tam byłem w innej roli, bo jako asystent w U-18 nie miałem aż tyle pracy skautingowej, jak przy pierwszoligowym klubie. Poza tym, trener Łukasz Grudniewski jest świetnym fachowcem. Przez dwa sezony zebrałem wiele nauki i to jest budujące, że mogłem z takim szkoleniowcem współpracować.

Co wyciągnąłeś z tego okresu?

Łukasz słynie z dobrej obrony, więc wydaje mi się, że przede wszystkim podejście do niej. Uświadomienie zawodnikom jak ważne są szczegóły, gdzie każda stopa ma stać, jak się przesuwać, ruch ramion, który jest często pomijany w obronie, jak wywierać presję – to są rzeczy, nad którymi trzeba pracować nieustannie i nie można odpuścić. 

Natomiast, jeśli chodzi o sam skauting, otrzymałem od niego bardzo wiele pomocy – jak należy rozpracowywać rywala, na co zwracać uwagę, gdzie są te słabe punkty w konkretnych zagrywkach bądź kolektywie, jak patrzeć na zespół przeciwnika. To są rzeczy, których z książek bym się nie dowiedział. Trzeba pracować na żywym organizmie i należy czerpać jak najwięcej od mądrzejszych od siebie. 

Na początku było trochę trudniej, bo błędów było więcej, ale siedzieliśmy z Łukaszem i mówił co jest dobrze, a nad czym trzeba jeszcze popracować. Potem już kwestia treningu, jak i na parkiecie. Teraz robiąc wideo i przygotowując skauting dla graczy czuję się pewnie.

Następnie trafiłeś do Energa Kotwicy Kołobrzeg.

Był to trudny sezon. Apetyt przed rozgrywkami był naprawdę duży. Początek sezonu był poniżej oczekiwań, było wiele porażek, które były niewielką różnicą lub po dogrywkach. Ciężko ułożył się start i problem z początkiem bardzo doskwierał nam w dalszych etapach, bo gra się ciężej, gdy ma się bilans 1-9. To było pokłosie początku sezonu, gdzie nie wykorzystaliśmy swoich szans. W momencie, gdy zaczyna się lawinowa seria porażek, pracuje się coraz ciężej. Pojawia się pewna blokada, głowa w dół i trudno jest zmotywować zawodników do pracy.

Sam Kołobrzeg wspominam miło, pracę z Dawidem Mieczkowskim również. Był to dla niego bardzo duży sprawdzian. Pierwszy sezon jako trener w ogóle i od razu pierwsza liga, mocny zespół. Później zastąpił go Mariusz Karol.

Asystent powinien umieć adaptować się do sytuacji, które dzieją się w zespole?

Zdecydowanie. Często asystent ma ten plus, że jest trochę w cieniu i może „z tylnego siedzenia” pomagać drużynie. Wydaje mi się, że praca trenera jest podobna do pracy psychologa, trzeba dużo rozmawiać z zawodnikami. To staraliśmy się robić. 

fot. archiwum prywatne

Z mojej strony, szukałem możliwości żeby po cichu wspomóc ich dobrym słowem, zwracając uwagę na pozytywy, odciążyć głowę niesprzyjającym bilansem. Kluczowe wydaje mi się to, że to my trenerzy nie możemy spuścić głowy bez względu na to, co się dzieje. Zawsze musimy być profesjonalni. Każdy kolejny mecz to nowa historia, nie można zejść z pewnego poziomu, który narzucamy sobie na początku sezonu. 

Nauczyłem się, że z porażek należy wyciągać wnioski, ale nie można zbyt długo ich rozpamiętywać, bo zamkniemy się w swojej głowie.

Spakowałeś się i wyjechałeś do Portugalii. Jak tam trafiłeś?

Przez znajomych z kręgu koszykówki otrzymałem informację o projekcie, który tworzył się właśnie w Portugalii – był to najniższy poziom rozgrywek. Zespół był zbudowany z graczy między 25 a 30 rokiem życia. Zostałem skontaktowany z szefostwem, na papierze wszystko wyglądało ciekawie. 

Dopiero na miejscu zaczęło się sypać i z każdym dniem organizacyjnie było gorzej. Nic nie było takie, jak się umawialiśmy. Podziękowałem po trzech miesiącach i wróciłem do Polski.

Jako południowcy, mieli zupełnie inne podejście, nigdzie im się nie spieszyło. Wydaje mi się, że my jesteśmy inaczej wychowani i mamy większy szacunek do czasu. To był największy szok. Dało się z tym żyć, ale było to ciężkie. Wszyscy oczywiście przychodzili punktualnie na trening, robili to, czego od nich oczekiwałem, natomiast w codziennych relacjach było to zaskakujące.

Niemcy okazały się strzałem w dziesiątkę?

Tak, od tego sezonu są Niemcy. Dowiedziałem się, że trener Kamil Piechucki szukał asystenta. Znaliśmy się już wcześniej, więc odezwałem się bezpośrednio do niego. Dalej była to już jego zasługa, że jesteśmy tutaj razem. Nasza współpraca układa się świetnie, dobrze nam się ze sobą pracuje, ale również lubimy się na stopie prywatnej. 

Niemcy to trochę jednak inny świat. Wszystko zorganizowane jest na tip top, od samego początku jak przyjechałem – od mieszkania, umów, ubezpieczenia czy nawet programu do skautingu. Dzięki temu możemy skupić się tylko na pracy i swoich obowiązkach.

Jest to trzeci poziom rozgrywkowy, Pro B, i zespół seniorski White Wings Hanau – nad nami jest Bundesliga i Pro A. Różnica jest duża – na poziomie trzecioligowym można mieć dwóch obcokrajowców przebywających jednocześnie na parkiecie i są to głównie Amerykanie, którzy robiąróżnicę.

Akurat tak się trafiło, że w naszej grupie są 4 zespoły, które są zapleczem Bundesligi – Orange Academy z Ratiopharm Ulm, Frankfurt, Bayern Monachium i 46ers Giessen. Poziom jest naprawdę wysoki. Porównałbym go do naszej pierwszej ligi. Co ciekawe, na parkietach są zawodnicy, którzy w miarę regularnie występują w ekstraklasie. 

W Ulmie – z „naszych” jest Igor Milicić Jr. – 2,06 m wzrostu, duże IQ boiskowe i świetnie się rozwija. Jest Jeremy Sochan i wydaje mi się, że będzie koszykarzem przez duże K. Ma duże pokłady talentu, świetnie czyta i rozumie koszykówkę. A do tego jest 2-3 chłopaków, którzy są w składzie na meczach EuroCup. 

Warto zwrócić uwagę na to, jak wprowadzają młodych graczy do ekstraklasy – mają przed sobą marchewkę i wiedzą, gdzie mogą być za chwilę, przy odpowiedniej pracy i skoncentrowaniu się na tym, co dla nich ważne.

Jaka jest praca asystenta od zaplecza?

Taka, której często nie widać. Poranne treningi są 2-3 razy w tygodniu około godziny 10:00, gdzie głównie skupiamy się na technice indywidualnej. Do tego dochodzi jeszcze siłownia. 

Zdarza się, że pracujemy poza godzinami normalnych treningów, bo młodzi zawodnicy są już świadomi, że trzeba wykonać coś „extra”, żeby pójść w górę. Dostęp do hali mamy niemalże nieograniczony. Taka dodatkowa praca indywidualna daje mi dużo satysfakcji.

Wieczorne treningi – rozgrzewka, wstęp do części głównej – to moje zadania, a dalej współpracujemy z Kamilem, na bieżąco wymieniamy się informacjami, spostrzeżeniami. Skauting robię jak każdy asystent – oglądam mecze, wycinam, tworzę wideo, rysuję zagrywki. Na początku tygodnia siadamy i dyskutujemy o tym, co widzieliśmy w trakcie meczów i co zrobić, aby wygrać.

Jak wyglądają rozgrywki w obecnej sytuacji epidemicznej?

Publiczności nie ma nigdzie, a maksymalnie 10 godzin przed każdym meczem mamy wykonywane testy na obecność koronawirusa. Zdarza się, że mamy je 2- 3 razy w tygodniu. Wystarczy, że jedna osoba ma wynik pozytywny i mecz jest odwoływany.

Jest to robione na tyle wcześnie, by ograniczyć możliwość kontaktu i wiedzieć, czy mecz się odbędzie. To samo tyczy się sędziów boiskowych i stolikowych. Wszyscy na bieżąco są badani. Poza tym normalnie gramy i trenujemy.

Niemcy mają pełny lockdown i wszystko jest zamknięte, poza stacją benzynową, apteką i sklepami spożywczymi. Każdy land ma swoje restrykcje. Młodzież ma zakaz treningów, więc z młodzieżą U-18 pracuję online. Mają rozpisane treningi, otrzymują wideo i odsyłają feedback, bo być może dokończymy sezon, ale szanse są coraz mniejsze. Na razie rywalizuje jedynie zawodowy sport.

Bycie trenerem to podróż?

I w przenośni, i dosłownie. Podróż z nieustannie zmieniającymi się warunkami. Trzeba być otwartym na to, co oferuje, ale również samemu nadawać jej ton i kierunek.

W jakim kierunku zmierzasz?

5 lat jestem asystentem i chęć spróbowania swoich sił jako główny trener jest cały czas w głowie. Chciałbym poczuć tę presję i dreszczyk emocji. Natomiast odnajduje się w pracy asystenta, mogę się uczyć. Na razie, chciałbym pracować w jak najlepszej lidze i sprawdzić się w najwyższej klasie rozgrywkowej jako asystent. 

A jeśli mowa o pierwszym trenerze, to jest cel, żeby prowadzić swoją drużynę według własnego pomysłu, ale uważam, że wszystko w swoim czasie.

Czy na tej trasie jest coś poza koszykówką?

Poza koszykówką, czytam dużo książek, bardzo lubię gotować i rozwijam swoją pasję kulinarną, chodzę po sklepach i szukam oryginalnych smaków. Aktualnie kuchnia azjatycka jest na rozkładzie. Dodatkowo chodzę po górach. W okolicy są mniejsze pasma górskie, które mają 800-900 metrów. W tym roku spróbowałem pierwszy raz morsowania w górskim potoku. Jak mam chwilę wolnego, lubię w ten sposób odetchnąć. Głowa odpoczywa całkowicie przy takich widokach. Jestem wtedy innym człowiekiem.

Rozmawiała Pamela Wrona, @Pamela_Wrona

fot. archiwum prywatne

POLECANE

Od wielu lat listopad obchodzi się pod hasłem świadomości i profilaktyki występujących u mężczyzn chorób nowotworowych, przede wszystkim raka jąder i raka prostaty. To dobra okazja, by przypomnieć rozmowę z Robertem Skibniewskim i zapisać się na badania.

tagi

Zagłębie Sosnowiec to koszykarski ośrodek, który już w sezonie 2024/25 miał pojawić się na ekstraklasowej mapie Polski. O tym, jak miało do tego dojść opowiedział w połowie maja naszemu portalowi prezes Piotr Laube, choć z początkiem czerwca sytuacja uległa zmianie.
7 / 06 / 2024 22:34
14 zwycięstw i 14 przegranych to dotychczasowy bilans beniaminka Orlen Basket Ligi, który mając do rozegrania jeszcze dwa mecze, zajmuje ósme miejsce w tabeli. Dziki Warszawa swój debiutancki sezon w ekstraklasie sportowo już mogą zaliczyć do udanych. Ale nie tylko w tym aspekcie. – Nasz sufit jest tam, gdzie go sami powiesimy – przekonuje Michał Szolc, prezes i założyciel klubu.
12 / 04 / 2024 18:58
Obecnie media społecznościowe są nieodzownym elementem marketingu sportowego. Własną perspektywą pracy media managera w koszykarskich klubach podzielili się Katarzyna Pijarowska (Enea Astoria Abramczyk Bydgoszcz), Bartek Müller (Krajowa Grupa Spożywcza Arka Gdynia) oraz Karol Żebrowski (Trefl Sopot).
25 / 03 / 2024 22:15
– Mam argumenty, by zapijać emocje alkoholem. Kontuzje i urazy, zmiany klubów i miast, nowe otoczenie i nowi ludzie – to wszystko przecież buduje niestabilność. Po przegranym meczu moi koledzy z szatni analizują swoje błędy. Ja sięgam po alkohol. Uśmierzam emocje. Chyba nie chcę się z nimi spotkać. Nie wczytuję się w siebie, bo wolę tego uniknąć – wspomina były koszykarz Wiktor Grudziński. 15 kwietnia obchodzimy Światowy Dzień Trzeźwości. To nie tylko promowanie abstynencji. Jest to dzień, który służyć ma refleksji i ma na celu zwiększenie świadomości społecznej na temat powszechności uzależniania od tej substancji oraz zagrożeń zdrowotnych wynikających z jej nadużywania.
„Stałam w oknie, pomachałam mu, aż straciłam go z pola widzenia. Po chwili jednak zadzwoniłam, aby kupił bułki. Zawsze to robił. Tego dnia zapomniał. Gdy się rozłączyłam, napisał: „Przepraszam, kocham cię”. Wtedy nie wiedziałam, że już nigdy więcej się nie zobaczymy i tego dnia zostanę wdową.” – wspomina Angelina, żona zmarłego koszykarza Dawida Bręka. 23 lutego obchodzimy Ogólnopolski Dzień Walki z Depresją. Jest to dzień, w którym przede wszystkim powinniśmy zwrócić uwagę na to, jak ważne jest dbanie o swoje zdrowie psychiczne i korzystanie ze specjalistycznej pomocy.
Jak od kuchni wygląda tworzenie tekstów lub przekazywanie cennych informacji? Co definiuje dobrego dziennikarza i czym tak naprawdę jest dziennikarstwo sportowe oraz jak to jest być po drugiej stronie? Być może w poniższym tekście znajdziesz odpowiedzi na niektóre pytania czytelnika.
6 / 06 / 2024 12:39
Jeden z najlepszych niskopunktowych graczy na świecie wraz z drużyną Hornets Le Cannet Côte d’Azur zdobywa prestiżowy Puchar Francji. To Polak, który także reprezentuje nasz kraj w koszykówce na wózkach.
30 / 01 / 2024 17:38