Łukasz Wiśniewski: Nie chcę terapii szokowej

Łukasz Wiśniewski: Nie chcę terapii szokowej

“Gdy coś robiło się przez ponad połowę swojego życia, to ciężko jest potem z dnia na dzień zapomnieć, przestać o tym myśleć” - mówi Łukasz Wiśniewski, już teraz trener koszykówki, a nie zawodnik. Były gracz kilkunastu polskich klubów wspomina swoją bogatą karierę i mówi o planach na przyszłość.
Pożegnanie Łukasza Wiśniewskiego przed meczem „Pierników” / fot. ROSE, Polski Cukier Toruń

 

Dołącz do Premium – czytaj całe teksty i graj w Fantasy Lidze! >>

Wojciech Malinowski: Mijają trzy miesiące od ogłoszenia przez Pana decyzji o zakończeniu kariery. Jak Panu one minęły w nowych realiach, już bez treningów czy meczów?

Łukasz Wiśniewski: Zleciały one bardzo szybko. Cały czas jestem przy koszykówce, zatem staram się przechodzić rozbrat z profesjonalnym sportem łagodnie. Nie chcę terapii szokowej. Gdy coś robiło się przez ponad połowę swojego życia, to ciężko jest potem z dnia na dzień zapomnieć, przestać o tym myśleć. Nie da się. Kluczowe jest tu nastawienie psychiczne, trzeba się pogodzić z tym, że na każdego sportowca przychodzi emerytura.

Chciałem się spytać o Pana zdrowie i nie mam tu na myśli koronawirusa, chociaż oczywiście mam nadzieję, że albo Pan go skutecznie unika, albo przeszedł lekko. Słyszałem bowiem niepokojące informacje, że problemy z kariery koszykarskiej cały czas Panu dokuczają.

Niestety organizm daje mi cały czas znak, że zakończenie kariery było jedyną słuszną decyzją. Do dzisiaj borykam się z problemami zdrowotnymi. Takie jest niestety życie zawodowego sportowca, który w pewnym momencie stawia na szali całe swoje zdrowie. Po kilkunastu latach profesjonalnego uprawiania sportu nie ma możliwości, by się to na zdrowiu nie odbiło.

Mam jednak nadzieję, że teraz, bez presji czasu czy ciśnienia, zacznę z tego wychodzić. Najważniejsze było, że psychicznie dojrzałem do decyzji o tym, że nie byłem w stanie fizycznie rywalizować z innymi na najwyższym poziomie. Nie chciałem się pogrążać.

Teraz wciąż odczuwam problem w poruszaniu się, ale mam nadzieję, że przyjdzie jeszcze taki czas, że się z tym uporam i nie będę odczuwał bólu przy zwykłych, codziennych czynnościach.

Czy jest to sytuacja, którą można poprawić jakimiś zabiegami lub operacją?

[ihc-hide-content ihc_mb_type=”show” ihc_mb_who=”2,3,4″ ihc_mb_template=”1″ ]

Ja już wiele rzeczy wypróbowałem w ostatnich latach, zarówno zabiegi ortopedyczne, jak i różnego rodzaju fizjoterapia. Nic nie przyniosło wyraźnej poprawy. Razem z lekarzami jesteśmy w kropce, co w tej sytuacji można więcej zrobić.

Jakiego typu jest to w ogóle kontuzja?

To problem dotyczący ścięgna kości piętowej, a także ścięgna Achillesa.

Jaki Pan ma pomysł na życie po zakończeniu kariery? Czy zaczął już go Pan realizować?

Jest to coś, co rozwija się u mnie na bieżąco. Od paru lat prowadzę projekt koszykarski w Toruniu, rodzinny piknik, w ramach którego pod nazwą „Wiśnia Basket” prowadzę zajęcia dla dzieciaków. Naturalną rzeczą było zatem, że będę chciał to rozwijać, mogę teraz na to poświęcić więcej czasu.

Tym się głównie zająłem, prowadzę zajęcia dla dzieci i młodzieży, mocno nastawione na technikę indywidualną. Na razie to mi wypełnia czas.

Czy powrót do dużej koszykówki wchodzi w przyszłości w grę? Łukasz Wiśniewski jako trener? Agent?

Nie wiadomo, jaki życie napisze scenariusz. Na obecną chwilę interesuje mnie jednak głównie rozwój zawodnika. Gdybym w seniorskiej koszykówce mógł też się tym zajmować, to na pewno byłaby to fajna perspektywa.

Niedawno na naszym portalu mieliśmy duży wywiad z Andrzejem Plutą, w którym opowiedział on między innymi o prowadzonych przez siebie treningach indywidualnych. Czy korzysta Pan z jego doświadczeń? Czy też innych osób tym się zajmujących?

Ja głównie bazuję na swoich doświadczeniach, na tym, w jaki sposób ja pracowałem w przerwie międzysezonowej w trakcie swojej kariery. Zawsze starałem się go przetrenować w specyficzny sposób i teraz staram się wskazać właściwą drogę swoim podopiecznym.

Z Andrzejem znaliśmy się z boiska, zresztą kiedyś byłem sam u niego potrenować. Żal mi było nie skorzystać z jego doświadczenia, takiej bogatej kariery, choćby po to, by porozmawiać czy podpytać. Dziwię się, że tak mało osób z tego korzysta.

Na czym polegały Pana „specyficzne” przygotowania do sezonu?

Przede wszystkim dla mnie było oczywiste, że nad formą pracuje się przez cały rok i ktoś, kto chce się rozwijać, nie może sobie pozwolić na 2 miesiące „laby” po zakończeniu sezonu. Cały czas chciałem dodawać coś nowego do swojego arsenału, jednocześnie nie zapominając o tym, co już potrafiłem.

W wieku 26-27 lat zmieniłem na przykład technikę rzutu. To był na pewno duży progres w mojej karierze. Zawsze starałem się znaleźć drobne elementy, które można było poprawić w trakcie wakacji.

Zmiana techniki rzutu u ukształtowanego już zawodnika często może powodować komplikacje. Jak u Pana powstał pomysł, że akurat w tym elemencie potrzebna jest korekta? Czy pracował Pan wtedy z jakimś konkretnym trenerem?

Ja miałem dosyć specyficzny rzut, w którym największy problem polegał na braku płynności. Wysoko wychodziłem w górę, ale rzut nie był oddawany w fazie wznoszenia, tylko albo w najwyższym punkcie lub nawet w fazie opadania. Jest to zresztą dość duży mankament u wielu graczy.

Z tego, co pamiętam, to chyba na kadrze zwrócił mi na to uwagę trener Mladen Starcević i gdzieś po dwóch miesiącach udało mi się do tego przyzwyczaić. Nie była to może jakaś drastyczna zmiana, nie ruszałem ustawienia ręki czy mechaniki. Przekonałem się wtedy, że w czasie wakacji niewielka korekta jest jak najbardziej możliwa do wykonania.

Łukasz Wiśniewski / fot. A. Romański, plk.pl

.

Spędził Pan wiele sezonów na polskich parkietach. Czy był jakiś jeden, który wspomina Pan wyjątkowo dobrze? Nasuwa się od razu mistrzowski 2013/14 z Turowem Zgorzelec, ale może mnie też Pan zaskoczyć odpowiedzią.

Jak myślę o swojej karierze, to pamiętam głównie pojedyncze momenty, „flashbacki” z różnych drużyn i swoich występów. Moje pierwsze punkty w ekstraklasie, pierwszy medal, gra w reprezentacji, taki mix zdarzeń. Tak naprawdę, to z każdego zespołu mam pozytywne odczucia i wspomnienia. Można powiedzieć, że teraz się nimi karmię.

Czyli nie ma jakiegoś „flashbacku”, który powoduje największy uśmiech na twarzy?

Tu chyba wygrywają wspomnienia z reprezentacji.

Czyli na przykład EuroBasket w 2011 roku na Litwie?

Nawet nie, gdyż każdy występ z orzełkiem na piersi wspominam bardzo dobrze.

A jakiś najczarniejszy „flashback”?

(po długiej chwili zastanowienia) To chyba związane z urazami. Na szczęście w trakcie kariery udało się w większości ich uniknąć, może poza naderwaniem więzadła pobocznego na meczu Euroligi w Atenach. Pamiętam, że chciałem zrobić piwot, noga źle stanęła i więzadło strzeliło. Od razu pomyślałem wtedy, że będzie z tym problem.

Jest Pan rozliczony ze wszystkimi byłymi pracodawcami? Czy może jakaś tajna sprawa w BAT się toczy i nagle usłyszymy o wyroku na korzyść Łukasza Wiśniewskiego?

Ja zawsze starałem się o takie rzeczy bardzo dbać i na szczęście z wszystkimi jestem rozliczony.

Lista polskich klubów, w których Pan grał jest długa. Z tych czołowych, to chyba brakuje na niej tylko Anwilu Włocławek. Była kiedyś możliwość, żeby i w tej drużynie Pan wystąpił? Geograficznie z Torunia przecież jeden krok.

Było blisko, nawet dwa razy. Raz za trenera Bogicevicia, a potem już za czasów Igora Milicicia.

W tym drugim przypadku to wybierał Pan między Toruniem i Włocławkiem?

Wtedy rzeczywiście się nad tym zastanawiałem, Anwil w orbicie się przewijał, ale ostatecznie wybrałem grę w Toruniu.

Czas na ciąg dalszy „flashbacków”. Kto by się znalazł w najlepszej piątce graczy z Pana kariery? Może się Pan sam w niej znaleźć, ale może na przykład zgodzi się Pan na rolę superrezerwowego?

(śmiech) Dobrze, spróbuję pozycjami.

Rozgrywający?

Hmm, tu chyba jednak „Koszar”. Był bardzo fajnym graczem, nie tylko utalentowanym ofensywnie, ale też dużo widział na parkiecie. Ja bardzo się rozwinąłem po sezonie gry obok niego w Sopocie. Znalazłbym pewnie kilku innych kandydatów, gdybym szukał mocno ofensywnej „jedynki”, ale z typowych rozgrywających, to stawiam na Łukasza.

Rzucający obrońca?

Jakbym miał być superrezerwowym, to (chwila zastanowienia) może zostawimy tę pozycję na razie i od razu przejdę do „piątki”. Tu na pewno Damian Kulig, a obok niego na „czwórce” postawiłbym na Pawła Leończyka.

Niski skrzydłowy?

(jeszcze dłuższa chwila zastanowienia)

Jak się Panu na przykład grało z J.P. Prince’em w mistrzowskim Turowie?

Z nim było o tyle dobrze, że był bardzo utalentowany i znakomicie się wkomponował w nasz zespół. Trener Rajković wiedział, jak wykorzystać zawodników i Prince się świetnie odnalazł.

Zrobię jednak inaczej. Na pozycję rzucającego wybieram Adama Waczyńskiego, a na trójkę” wezmę Chrisa Wrighta z Turowa. To był niesamowity, niebywały atleta. Graliśmy razem przez pół sezonu i ktoś taki w moim składzie będzie pasował.

Pozostał nam jeszcze trener do tej ekipy. Czy będzie to Miodrag Rajković, którego zdążył już Pan pochwalić?

Tak, ale jednak konkretnego będzie mi ciężko wskazać. Każdy z nich miał wpływ na moją karierę.

To może wybierze Pan nie pod względem umiejętności, a na przykład stylu gry. Która drużyna grała najfajniejszą koszykówkę z Panem w składzie?

Pod względem stylu gry, to rzeczywiście Miodrag Rajković jest świetnym wyborem. Kibice zapewne pamiętają, jak grał Turów w czasie dwóch lat jego pracy. Wtedy to była świeżość, nowe spojrzenie. Teraz to może już nie robi takiego wrażenia, ale w tamtych latach to była naprawdę nowa jakość, jednocześnie przyjemna dla oka.

A kto był najtrudniejszym rywalem, przeciwko któremu Pan grał?

Był taki i nazywał się Andrew Goudelock, przeciwko któremu grałem w Eurolidze, gdy był on w Uniksie Kazań. W obronie nie prezentował szału, ale w ataku sprawiał olbrzymie problemy.

We wtorek opublikowaliśmy artykuł o najlepszych punktowo występach polskich graczy w PLK i Krzysztof Szubarga rzucił 42 punkty akurat w meczu w Toruniu, w którym Pan w sezonie 2016/2017 występował. Jak Pan wspomina tamte spotkanie?

Pamiętam przede wszystkim, że je wygraliśmy (śmiech). Całkiem możliwe, że także ja go wtedy kryłem, ale Krzysiek miał wtedy naprawdę nieprawdopodobny występ.

Pamiętam też końcówkę regulaminowego czasu gry, gdy najpierw ja trafiłem przez ręce za 3, a po przechwycie pod koszem rywali Jure Skifić chciał rzucić za 3 i trafił, ale nadepnął na linię i mieliśmy dogrywkę. Trochę to zagranie przypominało trafienie Reggiego Millera w słynnych meczach z New York Knicks.

Wiele lat gry na wysokim poziomie, a nigdy nie zagrał Pan w jednej z europejskich lig. Nie było propozycji?

Myślę, że tu znaczenie miały moje warunki fizyczne, z moimi 186 centymetrami wzrostu na „dwójce” przez całą karierę rywalizowałem z zawodnikami zza oceanu, często wyraźnie wyższymi.

Kiedyś miałem jednak ofertę z Grecji, wstępną złożył klub z Rodos.

Czy chciał Pana ściągnąć trener Flevarakis, z którym krótko pracował Pan w Polpaku Świecie?

Nie, chociaż akurat z nim w ostatnim czasie często zdarza się mi rozmawiać.

A to ciekawe, gdyż ja także pytałem się jego o opinię na Pana temat i wydało mi się podejrzane, że tak dobrze orientuje się w Pana całej karierze.

Wcześniej ten kontakt był mniejszy, może raz na pół roku, czy raz na rok trener do mnie coś napisał. Kilka lat po Polpaku spotkaliśmy się jednak w Koszalinie i po tym, także dzięki nowoczesnym technologiom, zaczęliśmy częściej się odzywać do siebie.

Polpak Świecie w sezonie 2006/2007 był Pana debiutem na ekstraklasowych parkietach. Nie tylko trafił Pan do PLK dosyć późno, gdyż w wieku 23 lat, ale jeszcze w sytuacji przeskoku z 2. ligi, co akurat zdarza się stosunkowo rzadko. Jak Pan to wspomina?

Sezon wcześniej spędziłem w Gniewkowie, częściowo dlatego, że chciałem uciec przed przepisami o płaceniu za wyszkolenie i wiedziałem, że po roku będę mógł odejść stamtąd bez żadnych dodatkowych kosztów. Dobrze jednak wspominam grę tam, także dlatego, że mogłem pogodzić to z dziennymi studiami.

Wcześniej podchody robiła Astoria, ale rozbiło się to o pieniądze związane z wykupieniem mnie z macierzystego klubu. Gdy jednak tej bariery nie było, to świat stanął przede mną otworem.

Potem miałem zostać na drugi sezon w Polpaku, pojechałem nawet na obóz z zespołem, gdy objął go trener Uvalin. Po powrocie zakomunikował mi jednak, że nie widzi mnie w zespole. Po latach mogę się tylko śmiać pod nosem, że był on jedynym serbskim szkoleniowcem, który się na mnie nie poznał. Zawsze bałkańscy trenerzy cenili mnie za charakter, pracę w obronie, co u nich jest podstawą.

Studia udało się skończyć?

Tak, licencjat na kierunku wychowanie fizyczne obroniłem już, gdy byłem w Polpharmie.

Jak duży przeskok 14 lat temu był z 2. ligi do ekstraklasy? Dodatkowo trafił Pan wtedy do trenera Krutikowa, wyobrażam zatem sobie, że lekko nie było.

Nie było lekko, ale ja byłem zawodnikiem, który nie miał problemów z pracą, etyka pod tym względem u mnie nie szwankowała. Treningi były ciężkie, ale ja się wtedy nad tym nie zastanawiałem. Brałem to raczej za coś normalnego, uważałem, że tak po prostu w profesjonalnej koszykówce się pracuje. I myślę, że dużo w tym się nie pomyliłem.

A kwestie techniczne, czy taktyczne?

Myślę, że tu pomogło mi moje koszykarskie IQ, zatem raczej szybko się dostosowałem pod tymi względami.

Wspomniał Pan wcześniej o swoich warunkach fizycznych. Czy był jakiś trener, który uparł się, że zrobi z Pana rozgrywającego?

Nie, chociaż w późniejszym etapie kariery coraz częściej łączyłem obie role, zazwyczaj jednak bardziej jako pomoc dla głównej „jedynki”. To zupełnie inne pozycje, inne myślenie, trzeba się mocno przestawić.

Pamiętam jeden sezon w Toruniu za trenera Mihevca, gdy podczas przygotowań i na początku sezonu z powodu sytuacji kadrowej musiałem grać jako rozgrywający, a potem musiałem się z powrotem przestawić na „dwójkę”. To było bardzo trudne.

Zawsze był Pan bardzo szybkim, dynamicznym i atletycznym zawodnikiem. Czy takie geny to zasługa rodziców, którzy w przeszłości uprawiali sport?

Nie, można powiedzieć, że byłem naturszczykiem, który wygrał na loterii genetycznej.

Nie zagrał Pan w zagranicznej lidze w Europie, ale jeszcze przed Gniewkowem spędził Pan rok na studiach w USA, w college’u Barton County. Jak do tego doszło?

Stało się to za sprawą „Polish Shootout”, na który pojechałem kiedyś zresztą zupełnym przypadkiem. Pokazałem się tam z dobrej strony, powygrywałem konkursy, zdobyłem jakieś nagrody. W efekcie dostałem wstępne zaproszenia do szkoły, z czego jednak za pierwszym razem nie skorzystałem. Być może dlatego, że kojarzyłem, że do Stanów to wylatują raczej gracze o warunkach Dawida Przybyszewskiego, czyli wyraźnie powyżej 200 cm wzrostu.

Rok później, czyli w 2004 roku, raz jeszcze pojawiłem się na tej imprezie, która tak naprawdę łączyła trening z turniejem. Ponownie gościł na niej trener, który chciał mnie przed rokiem. Porozmawialiśmy, on wypatrzył również Adama Hrycaniuka. Wspomniany trener przyjechał do Polski z wszystkimi potrzebnymi papierami i powiedział – „Jak chcesz, to podpisz i przyjeżdżaj”.

Poprosiłem o dwa tygodnie namysłu i ostatecznie się zdecydowałem.

W college’u Barton County był Pan razem z Adamem Hrycaniukiem. Pan po roku jednak wrócił do Polski, czemu tak się to potoczyło? Szczególnie że Pana towarzysz został w USA i przebił się na bardzo mocny uniwersytet Cincinnati.

Mieliśmy taki problem, że cały program został zawieszony, były jakieś kary, a na kampusie pojawiło się nawet FBI. Chodziło oczywiście o pieniądze, wyszły jakieś machlojki z wcześniejszych lat. Nie chciałem zostawać dla samych studiów, chciałem grać, a zmiana uniwersytetu wiązała się z kosztami.

Ostatecznie uznałem, że więcej w tej sytuacji jest minusów i zdecydowałem się na powrót do Polski. Adam poszedł dalej i ukończył Cincinnati, jak Pan wspomniał, bardzo mocną szkołę. Wracamy tu jednak do tego, co powiedziałem wcześniej – to znacznie większy ode mnie, potężny facet.

Barton County to community college, czyli coś w rodzaju szkoły, w której zaczynają gracze, którzy muszą poprawić wyniki w nauce, by znaleźć się potem w 1. dywizji NCAA. Jak tam wyglądał poziom meczów czy treningów?

My tam trafiliśmy po części dlatego, że gdy wyjeżdżaliśmy, to już nie można było przejść testów przed nowym rokiem akademickim.

Tam zetknąłem się z pierwszym poważnym trenowaniem. Chodziliśmy na 6-7 rano na pierwszy trening, potem szkoła, a potem jeszcze jedne zajęcia na sali. Wszystko kręciło się wokół koszykówki, żyła nią cała szkoła.

Campus był położony poza granicami małej miejscowości, można powiedzieć, że w szczerym polu. Był samowystarczalny, choćby ze stołówki mogliśmy korzystać do oporu. Raz w tygodniu z trenerem jeździliśmy też na zakupy do Walmartu.

To był pierwszy dla mnie taki wyjazd, wtedy nie było aż takich kontaktów jak teraz, gdy można sobie porozmawiać przez Skype’a, zadzwonić, czy popisać na Messengerze.

Z tego, co widzę, to uczelnia mieściła się w stanie Kansas.

Tak. Ja się z tego zresztą śmieję, że to w środku niczego, zresztą też dokładnie w środku USA, gdyby wziąć mapę i poszukać na niej tego miejsca. Rano budziliśmy się i potem śniadanie, trening, szkoła, obiad, trening, a wieczorem siadaliśmy w pokoju i pisaliśmy maile, czy rozmawialiśmy z dziewczynami lub rodziną.

Udało się zwiedzić Stany?

Nie.

A po latach był powrót w tym celu za ocean?

Nie, ale jest to w planach. Wybieram się z rodziną, ale na razie nie ma do tego warunków. Chciałbym jednak pokazać dzieciakom, gdzie byłem. Na pewno w przyszłości objazdówkę po Ameryce zrobimy.

Jak się zmieniła polska liga, a także ogólnie koszykówka przez 14 lat Pana gry na najwyższym krajowym poziomie?

Oj, bardzo mocno. Widać to choćby pod kątem mojej pozycji. Gdy zaczynałem, to jako rzucający obrońcy grali zawodnicy pod dwa metry, albo nawet wyżsi. Teraz wszyscy chcą rzucać za 3, kiedyś moim zdaniem gra była bardziej poukładana.

Traciła jednak wtedy na szybkości. Wszystko było spowodowane tym, że ważną funkcję pełnili duzi, ciężcy gracze, nie można było zatem sobie przy nich pozwolić na szybszą grę.

Czyli można zaryzykować stwierdzenie, że gdyby teraz wchodził Pan do poważnej koszykówki, to byłoby Panu łatwiej?

Na pewno. Wtedy taktyka miała duże znaczenie, rzadko łamano schematy, trzeba było rozumieć, po co jest dana zagrywka. Na przykład często, gdy grałeś pick&rolla, to nie ty miałeś być egzekutorem. Czasami robiłeś tylko zasłonę dymną, a ciekawe rzeczy działy się z tyłu i ktoś miał dostać „ciastko” w strefie podkoszowej.

A czy w 2018 roku trenowało się w PLK ciężej, czy lżej niż 10 lat wcześniej? Czy jednak może zawsze zależało to od trenerów?

Od trenerów. U Saszy Krutikowa na przykład okres przygotowawczy był bardzo trudny, długie, wyczerpujące fizycznie treningi. W ostatnich latach to bardzo ciężko było też u trenera Mihevca, ale wynikało to z braków kadrowych. W efekcie jednostkę treningową, która była rozpisana na 12 osób i zaplanowana na 3 godziny, to my wykonywaliśmy w sześciu i tak naprawdę robiliśmy dwa razy taką pracę, jaka była zaplanowana.

Przyznam, że nie do końca to rozumiem. Może Pan wyjaśnić na przykładzie?

Najprościej – biegamy linie. Normalnie byłyby dwie grupy po sześciu graczy, najpierw biegnie jedna, potem druga i tak w kółko, ale każda ma też przerwę. A jak była jedna grupa, to tych przerw było mniej.

Albo ćwiczenie obronne – gdy jest pełna dwunastka, to odbywa się cały czas rotacja. W węższym składzie nie było takiej możliwości.

Przyznam, że przynajmniej w przykładzie z bieganiem linii to spodziewałbym się, że będzie to dostosowane tak, że dany zawodnik będzie ich biegał tyle, ile było zaplanowane, niezależnie od tego ilu graczy jest na treningu.

W tym przypadku tak nie było. Jednostka treningowa nie była dostosowana do tego, że akurat było nas mniej. Była rozpisana na 12 zawodników i w szóstkę musieliśmy wykonać całą zaplanowaną pracę.

A jak na przestrzeni lat zmieniła się polska liga?

Nawet gdy wyłączę z mojego porównania Prokom z najlepszych lat, to i tak mam wrażenie, że kiedyś przyjeżdżali do nas bardziej klasowi gracze z zagranicy. Jak już ściągano obcokrajowca, to przyjeżdżał on z bardzo dobrymi umiejętnościami.

Śledzi Pan ligowe wydarzenia? Mamy przerwę na mecze reprezentacji, to zatem dobry moment na podsumowania dotychczasowych wydarzeń. Jakaś ekipa Pana zaskoczyła czy zrobił duże wrażenie?

Nie odkryję Ameryki, gdy powiem, że imponuje zespół z Zielonej Góry. Widać po nich, że zainwestowali przed sezonem w obronę i już od początku sezonu wyglądali tak, jak inne zespoły prezentują się w kwietniu czy maju. Mam tu na myśli komunikację w zespole, poruszanie się. Wyglądają super pod względem taktycznym.

Czy najbardziej kibicuje Pan drużynie z Torunia?

Chyba tak, ale ogólnie, to trochę zależy od tego, kto z kim gra. Przed każdym meczem rozpatruję to indywidualnie (śmiech). Ostatnio oglądałem Ostrów z Astorią, mecz w nowej hali, trzymałem kciuki za Stal, ale niestety nie dali rady.

A jest gracz, który Panu zaimponował w pierwszych miesiącach sezonu?

Na pewno takim zawodnikiem jest Jakub Garbacz. Wystrzelił, widać po nim pewność siebie i prezentuje się naprawdę super.

Fajnie też realizuje to, o czym rozmawialiśmy, gdy byłem jeszcze w Ostrowie. Jego rzut za 3 punkty otworzył mu dodatkowe opcje, z których zaczął korzystać. Już nie tylko na nim opiera swoją grę i początek rozgrywek ma naprawdę znakomity.

Rozmawiał Wojciech Malinowski, @stingerpicks

Łukasz Wiśniewski / fot. ROSE, Polski Cukier Toruń

[/ihc-hide-content]

POLECANE

Od wielu lat listopad obchodzi się pod hasłem świadomości i profilaktyki występujących u mężczyzn chorób nowotworowych, przede wszystkim raka jąder i raka prostaty. To dobra okazja, by przypomnieć rozmowę z Robertem Skibniewskim i zapisać się na badania.

tagi

Zagłębie Sosnowiec to koszykarski ośrodek, który już w sezonie 2024/25 miał pojawić się na ekstraklasowej mapie Polski. O tym, jak miało do tego dojść opowiedział w połowie maja naszemu portalowi prezes Piotr Laube, choć z początkiem czerwca sytuacja uległa zmianie.
7 / 06 / 2024 22:34
14 zwycięstw i 14 przegranych to dotychczasowy bilans beniaminka Orlen Basket Ligi, który mając do rozegrania jeszcze dwa mecze, zajmuje ósme miejsce w tabeli. Dziki Warszawa swój debiutancki sezon w ekstraklasie sportowo już mogą zaliczyć do udanych. Ale nie tylko w tym aspekcie. – Nasz sufit jest tam, gdzie go sami powiesimy – przekonuje Michał Szolc, prezes i założyciel klubu.
12 / 04 / 2024 18:58
Obecnie media społecznościowe są nieodzownym elementem marketingu sportowego. Własną perspektywą pracy media managera w koszykarskich klubach podzielili się Katarzyna Pijarowska (Enea Astoria Abramczyk Bydgoszcz), Bartek Müller (Krajowa Grupa Spożywcza Arka Gdynia) oraz Karol Żebrowski (Trefl Sopot).
25 / 03 / 2024 22:15
– Mam argumenty, by zapijać emocje alkoholem. Kontuzje i urazy, zmiany klubów i miast, nowe otoczenie i nowi ludzie – to wszystko przecież buduje niestabilność. Po przegranym meczu moi koledzy z szatni analizują swoje błędy. Ja sięgam po alkohol. Uśmierzam emocje. Chyba nie chcę się z nimi spotkać. Nie wczytuję się w siebie, bo wolę tego uniknąć – wspomina były koszykarz Wiktor Grudziński. 15 kwietnia obchodzimy Światowy Dzień Trzeźwości. To nie tylko promowanie abstynencji. Jest to dzień, który służyć ma refleksji i ma na celu zwiększenie świadomości społecznej na temat powszechności uzależniania od tej substancji oraz zagrożeń zdrowotnych wynikających z jej nadużywania.
„Stałam w oknie, pomachałam mu, aż straciłam go z pola widzenia. Po chwili jednak zadzwoniłam, aby kupił bułki. Zawsze to robił. Tego dnia zapomniał. Gdy się rozłączyłam, napisał: „Przepraszam, kocham cię”. Wtedy nie wiedziałam, że już nigdy więcej się nie zobaczymy i tego dnia zostanę wdową.” – wspomina Angelina, żona zmarłego koszykarza Dawida Bręka. 23 lutego obchodzimy Ogólnopolski Dzień Walki z Depresją. Jest to dzień, w którym przede wszystkim powinniśmy zwrócić uwagę na to, jak ważne jest dbanie o swoje zdrowie psychiczne i korzystanie ze specjalistycznej pomocy.
Jak od kuchni wygląda tworzenie tekstów lub przekazywanie cennych informacji? Co definiuje dobrego dziennikarza i czym tak naprawdę jest dziennikarstwo sportowe oraz jak to jest być po drugiej stronie? Być może w poniższym tekście znajdziesz odpowiedzi na niektóre pytania czytelnika.
6 / 06 / 2024 12:39
Jeden z najlepszych niskopunktowych graczy na świecie wraz z drużyną Hornets Le Cannet Côte d’Azur zdobywa prestiżowy Puchar Francji. To Polak, który także reprezentuje nasz kraj w koszykówce na wózkach.
30 / 01 / 2024 17:38