Dołącz do Premium – czytaj całe teksty! >>
Pamela Wrona: Ile lat spędziłeś na walizkach?
Łukasz Pacocha: Wyjechałem z domu w wieku dwudziestu lat. Ile byłem w drodze? Chyba z 15 lat, jak nie więcej.
Pierwsza myśl?
Brak stabilizacji. Myślę, że każdy, kto zawodowo uprawia sport, odczuwa to samo. Im człowiek jest starszy, tym bardziej szuka tej stabilizacji.
Mówią, że z bratem Robertem różni was to, że kiedy zdecydowałeś się zjeżdżać Polskę wzdłuż i wszerz, on tego ryzyka nie podjął.
Tak, zresztą z bratem mamy zupełnie inne charaktery. Zaczynaliśmy od piłki nożnej, tak jak tata, który – grał w reprezentacji, w Legii z Deyną i Gadochą, z wielkimi postaciami, dlatego to był nasz pierwszy wybór. Wyszło to nam na dobre, bo połączenie tych dwóch sportów dało lepszy efekt, trochę inne możliwości.
Rodzice wozili nas i na piłkę nożną, i na koszykówkę. W pewnym momencie trzeba było wybrać. Rodzice nas wspierali i byli mocno zaangażowani. Choć prawdopodobnie w piłce mielibyśmy łatwiej ze względu na przetarte szlaki, zdecydowaliśmy się na koszykówkę.
Brat zawsze miał bardzo dobre warunki fizyczne, był wysoki, a ja nigdy ich nie miałem. Można powiedzieć, że poszedłem za nim. Miał więcej możliwości, żeby grać poza Warszawą, a nawet za granicą. Nigdy się nie zdecydował. Był przywiązany do miejsca zamieszkania, ale tak naprawdę nie wiem, co miało na to największy wpływ.
Powiedział kiedyś, że żałuje, że nie graliśmy razem. Chociaż w Łańcucie wszystko było na dobrej drodze, bo mieliśmy przygotowane te same kontrakty, to jednak się nie zdecydował. Pojechałem sam.
Pierwszy raz wyjechałem z domu do Łodzi, załatwiłem sobie sam możliwość pokazania się na treningu. Było zainteresowanie moją osobą i tak się zaczęło. Chciałem się rozwijać, grać lepiej. Wiedziałem, że w Polonii już nic więcej nie osiągnę. Jest powiedzenie, że „dwa lata u jednego trenera i potrzebna jest zmiana”. Jak najbardziej, to jest prawdziwe.
Zaloguj się aby zobaczyć dalszą część wpisu!Treść dostępna tylko dla
Użytkowników Premium!