
Dołącz do Premium – czytaj wszystkie teksty i graj w Fantasy Ligę! >>
Pierwszą część rozmowy z Krzysztofem Sulimą znajdziesz TUTAJ>>
Piotr Alabrudziński: Jakie znaczenie ma obecność sportowca, koszykarza w social mediach?
Krzysztof Sulima, Anwil Włocławek: Wszystko poszło w stronę social mediów. Po pierwsze, przez swój wizerunek masz trochę łatwiej i wprowadzasz nowe osoby do grona kibiców drużyny, w której grasz. Jeśli ktoś ma wyrobioną markę i zmienia klub, to razem z nim przychodzą nowi fani, którzy zwiększają zasięgi postów, a może też sprzedaż jakichś rzeczy, gadżetów klubowych. Kuba Konieczka opowiadał mi o tym, bo miał plan stworzyć fanpage każdego zawodnika.
Druga sprawa to możliwość zysków z reklam czy jakichś upustów, wynikająca z dużej liczby obserwujących. Najważniejsze jest jednak to, że kariera każdego sportowca się kiedyś skończy. Trzeba pomyśleć o tym, że świat nie kończy się na koszykówce. Żeby nie było tak, że po karierze jest przepaść i myślenie w stylu: zostanę trenerem, bo tak najłatwiej. A co jeśli najtrudniej?
Jeśli masz paczkę kibiców i wyrobioną markę możesz ją przebranżowić w coś innego z odbiorcami, którzy zostaną. Chodzi o to, żeby mieć łatwiejszy start, myśleć kategoriami mikromarketingowymi.
Jako jeden z pierwszych koszykarzy w kraju zaczynałeś promować swoją markę w social mediach. Pewnie spotkałeś się z głosami sprzeciwu?
Było dużo śmiechu ze strony hejterów. Najbardziej hejtują zawsze ci, którzy się boją. Nie chcą postawić pierwszego kroku, boją się wyzwania, ale wyśmiewają innych. Na to trzeba się uodpornić, bo inaczej nie ma szans, żeby coś osiągnąć. Było wielu, którzy mówili: po co ci to potrzebne? Bez tego się kiedyś żyło. Tylko że po przejściu swojego życia będziesz wiedział, że spełniłeś swoje marzenia, zrobiłeś to, co chciałeś, a nie zastanawiał się, co mogłeś zrobić, a nie zrobiłeś. Jesteśmy odpowiedzialni tylko za siebie.
Wolę postawić krok, żeby się śmiali, ale jestem pewny swego. Wiem, że będę ciężko pracował, żeby mi się udało osiągnąć to, co chcę. Zawsze miałem w głowie takie zdanie: cele w życiu są jak horyzonty – osiągając jedne zawsze widzieć nowe. Zrobię jedno i idę dalej, po następne. A zawsze łatwiej jest się śmiać niż pomóc, albo spytać: dlaczego to robisz?
Skąd u Ciebie zainteresowanie nieruchomościami?
[ihc-hide-content ihc_mb_type=”show” ihc_mb_who=”2,3,4″ ihc_mb_template=”1″ ]
Sportowiec ma określony czas, w którym zarabia pieniądze. Trzeba nazbierać w nim jak najwięcej środków, które możesz zainwestować w to, co w przyszłości będzie ci przynosiło dochód pasywny. Chodzi o to, żeby nie tyle wydawać pieniądze, ale je inwestować. Dziś bardzo często źródłem dochodu pasywnego jest wynajem mieszkań.
Od początku swojej kariery starałem się odkładać jak największą ilość pieniędzy. Żeby nauczyć się oszczędzania trzeba znaleźć też odpowiednią książkę. Ja zacząłem od takich tytułów jak “Finansowy ninja” Michała Szafrańskiego i “Bogaty ojciec, biedny ojciec” Roberta Kiyosaki. Te książki otworzyły mi oczy na temat oszczędzania i inwestycji.
Zacząłem też edukować się w temacie nieruchomości, czytać kolejne książki o nich, o negocjacjach, szczególnie Wojciecha Woźniczki “Negocjuj”, o tym jak dobrze wyremontować mieszkanie (“Zarabiaj na nieruchomościach” Wojtka Orzechowskiego), jak kupić je za niewielką kwotę i później na nim zyskać. Zapisałem się też na warsztaty z inwestowania w nieruchomości u Wojtka Orzechowskiego.
Myślę, że po zakończeniu kariery mógłbym się tym zajmować, jeśli oczywiście dalej będzie to dochodowe i łatwo dostępne, bo ceny mieszkań idą ciągle w górę a pandemia też na tym polu nie pomaga.
Chcesz iść w ślady Michała Ignerskiego?
Michał ma firmę deweloperską. Na warsztatach dowiedziałem się, że na pewnym etapie, gdy masz już jakiś dochód z mieszkań lepiej jest założyć deweloperkę, budować bloki i sprzedawać mieszkania, niż wyszukiwać pojedyncze i odsprzedawać po remoncie. Nie miałem jeszcze okazji z nim o tym porozmawiać, ale jak tylko będę mógł na pewno podpytam go o parę spraw. Obserwuję to, co robi IgnerHome.
Inwestujesz w rodzinnych stronach?
Jeszcze nie. Obserwuję rynek nieruchomości, ale ciężko jest niekiedy podjąć decyzję. Czasem trafi się jakaś perełka, ale daleko, a przecież przy wielu sprawach musisz być osobiście. Będąc koszykarzem, który ma 2 treningi dziennie, mecze, wyjazdy, trudno jest pogodzić to wszystko. Jest wiele spraw, których musisz pilnować, będąc na miejscu. Każde pozwolenie od spółdzielni musisz otrzymać osobiście. Ktoś zaleje ci mieszkanie, bo poszło uszczelka, odpadnie kawałek ściany – musisz wszystkiego pilnować. Musisz pilnować ekipy remontowej, bo będą odwalać chałturę, albo w międzyczasie pójdą gdzie indziej i będą robić na 2 fronty, żeby tylko więcej zarobić. Ciężko jest połączyć to z koszykarskim życiem, ale jeśli chcesz, to możesz.
Jak się okazuje znajdujesz jednak trochę czasu także na inne rzeczy, m.in. gotowanie.
Uwielbiam gotować. Na urodziny dostałem od całej rodziny voucher na warsztaty wege gotowania u kucharza, z którym jestem umówiony na nagranie odcinka jego programu na temat wege gotowania dla koszykarzy.
Skąd takie zainteresowanie?
Na początku kariery, w wieku 20 lat, zrozumiałem, że mój organizm to moje narzędzie pracy, o które muszę dbać. Jeżeli chcę grać do 40-tki, a taki mam plan, muszę dbać o swoje ciało, nie mogę go karmić byle czym, bo inaczej nie będę miał siły biegać, nie będę się regenerował i będę wyglądał jak flak. Wydałem mnóstwo pieniędzy na dietetyków, ale dzięki temu zacząłem poznawać swoje ciało, co przyswaja, przy czym się szybciej odnawia.
Zacząłem jeść regularnie, więcej mniejszych posiłków, odrzuciłem soki i napoje gazowane. Zrobiłem też wiele badań, m.in. na nietolerancję, badania bakterii w układzie pokarmowym. Wszystko po to, żeby poznać siebie i funkcjonowanie swojego organizmu.
Wydaje mi się, że każdy sportowiec powinien nauczyć się gotować dla siebie, zgodnie ze swoimi potrzebami. Początkowo nie jest to łatwe. Pamiętam gdy pierwszy raz gotowałem wołowinę. Jadłem podeszwę. Z każdym kolejnym miesiącem, z każdym rokiem było jednak lepiej. Inna sprawa, że jeśli nauczysz się gotować i zajarasz się na tym punkcie to masz kolejny pomysł na biznes po zakończeniu kariery
Czyli zaczęło się od podejścia stricte profesjonalnego, a potem przyszła frajda z gotowania?
Dokładnie. Do tego stopnia, że chociaż lubię sprzątać w kuchni, to nie pójdę spać, dopóki nie będzie tam czysto, póki nie pozmywam wszystkich naczyń, żeby rano móc wstać i przyrządzić sobie śniadanie w czystej kuchni. Często przygotowuję sobie dania dzień wcześniej, żeby przeszły smakiem w lodówce, albo gdy wiem, że na drugi dzień nie będę miał czasu na gotowanie.
W wakacje bardzo dużo jeżdżę i nie rozstaję się z lodówką. Jest moim pasażerem. Do Zielonej Góry, do Białegostoku – zawsze mam w trasie pełną lodówkę, bo wiem, że potrzebuję jedzenia co 3 godziny.
Co ostatnio ugotowałeś ciekawego?
Makaron a’la ruskie pierogi. Bardzo proste danie: podsmażasz cebulkę, dajesz trochę twarogu półtłustego, sól, pieprz, świeżo zerwane listki bazylii i makaron. Zrobiłem też gulasz z batatów, który uwielbiam. Lubię też robić takie fit rzecz, np. batonik a’la bounty z kaszy jaglanej. Jest tych przepisów, nie da się nawet spamiętać wszystkich nazw. Ostatnio zrobiłem też ciasto z batatów. Zastąpiłem jajka bananami i wyszedł przepyszny sernik, bez cukru, no idealny.
A burger Sulimy?
Bardzo lubię zjeść dobrego burgera, choć teraz ograniczam mięso, jem raz albo dwa w tygodniu. “Widelec” w Toruniu serwował burgery różnych zawodników, ale nie było mojego. Zapytałem Kubę Konieczkę, dlaczego tak jest, poszliśmy i go zrobiliśmy. Lubię burgery w greckim stylu, więc wziąłem fetę, bazylię, świeży szpinak i sosik pesto. Wyszedł bardzo dobry. Był serwowany w dni meczowe, a jeśli ktoś miał bilet, dostawał na niego jakąś zniżkę.
Przejdźmy do luźniejszych tematów. “Tańczący Żubr na wakacjach”.
A to jest gdzieś w Internecie?
Oczywiście, na Twoim kanale na YouTube.
Już sam o tym zapomniałem, ale faktycznie, był taki moment. Nie boję się nowych rzeczy, a że pochodzę z Podlasia to też zawsze lubiłem taniec. Miałem taki epizod w swoim życiu, że chodziłem na zumbę i tańczyłem razem ze wszystkimi paniami na zajęciach. Byłem na paru warsztatach, a w wakacje, dla rozluźnienia, chciałem pokazać, że można porobić coś innego, pośmiać, pobawić się.
Wychowałem się na białoruskiej muzyce, słuchali jej moi rodzice. Nie wstydzę się tego. Gdy byłem młodszy słuchałem disco polo, teraz też słucham muzyki białoruskiej, rosyjskiej, biesiadnej. Najlepiej się przy niej bawię.
.
Jak to pogodzić z rapowaniem?
Widzisz, jak skaczemy po różnych klimatach. Tutaj białoruska muzyka, tutaj rap. Na Podlasiu Zenek Martyniuk i “Przez Twe oczy zielone”, a tutaj rap z Tomaszem Śniegiem i Obiem Trotterem przed finałami PLK. Nie samą koszykówką człowiek żyje. Trzeba korzystać z życia i wycisnąć z niego najwięcej, jak się da.
Akurat ten rap wyszedł bardzo fajnie. Zresztą, jak jeszcze wiele innych akcji, które robiliśmy w Toruniu. Będzie co wspominać i pokazywać kiedyś swoim przyszłym dzieciom, jak tatuś rapował, jak się bawił.
A propos rodziny: to prawda, że żonę poznałeś podczas nagrywania filmu walentynkowego, szukając kobiet zakochanych w Śląsku Wrocław?
Nie, tak się tylko śmialiśmy. Znaliśmy się w sumie od listopada poprzedniego roku, to były początki naszego związku. Zadzwoniłem do niej, gdy robiliśmy tę akcję rozdawania kwiatów i biletów na mecz. To był spontan, ale całe nagranie wyszło fajnie. Złapałem ją, gdy szła rynkiem. Powiem Ci, że bardzo dużo osób pytało mnie potem, czy wziąłem numer właśnie od tej dziewczyny, a ja odpowiadałem, że to jest moja dziewczyna.
.
Czyli coś z prawdy w tej historii jest. Dzięki za rozmowę.
Myślałem, że zadasz mi jeszcze jedno pytanie.
Jakie?
O psychologii sportu.
Możesz rozwinąć ten wątek?
To bardzo ważna sprawa. Korzystałem z pomocy kilku psychologów sportowych. Są ludzie, którzy się tego wstydzą, nie chcą o tym mówić, bo niekiedy kluby patrzą na to negatywnie. Tymczasem chodzi o to, żeby poukładać sobie pewny rzeczy, np. stres, który nam towarzyszy przed meczami, to jak oddychać, jak się skupić w ważnych chwilach. Często ludzie śmieją się, bo nie wiedzą, jak psycholog sportowy może wpłynąć na sportowca.
Moim zdaniem, taki ktoś powinien być w każdej drużynie. Akurat ja miałem takie szczęście, że w Toruniu mieliśmy psychologa sportowego, osobę, która była na początku swojej kariery, ale dawała nam bardzo fajne rzeczy, które scalały zespół. Różne gry, zabawy, czas, który mogliśmy spędzić ze sobą po treningu, żeby pokazać, że jako zespół jesteśmy w stanie wiele osiągnąć.
To były zajęcia zespołowe, czy również indywidualne?
Z pomocy psychologa sportowego korzystałem już wcześniej we Wrocławiu. Nauczyłem się tam wielu dobrych rzeczy, przede wszystkim o sobie, o tym jak panować nad emocjami, pokonywać stres czy złość. Mając już pewne doświadczenie ze współpracy z psychologiem chciałem też w Toruniu pomóc tej osobie, bo chyba byłem pierwszym sportowcem, z którym mogła indywidualnie pracować. Myślę, że to była obopólna korzyść: ona mi dużo pomogła, a ja pomogłem jej.
Cieszę się, że o tym powiedziałeś, bo bardzo często sportowcy są spłycani tylko do swoich osiągnięć, a to tylko część obrazu.
Można to porównać do góry lodowej. To, co widzą kibice, to wierzchołek wystający z wody, ale rzadko kto zdaje sobie sprawę z tego, że ta góra jest o wiele większa, że pod powierzchnią znajduje się wiele: żywienie, psychologia, pokonywanie własnych myśli, lęku, mierzenie się z krytyką, śmiechem, regeneracja, trening. Nasza gra na parkiecie to zaledwie wierzchołek, wisienka na torcie.
Ludzie mówią: strasznie słabo zagrałeś. A ty cały tydzień zmagałeś się z chorobą czy kontuzją i jadąc na tabletkach przeciwbólowych chciałeś zagrać, żeby pomóc drużynie. Jest wiele rzeczy, które tworzą sportowca, dobrych i złych. Cały czas trzeba się z nimi zmagać, żeby dawać ludziom pozytywną energię. Jak będziesz dawał dobro, to ono zawsze do Ciebie wróci.
Rozmawiał Piotr Alabrudziński
[/ihc-hide-content]
Pierwszą część rozmowy z Krzysztofem Sulimą znajdziesz TUTAJ>>