
Dołącz do Premium – czytaj całe teksty i graj w Fantasy Lidze! >>
Pamela Wrona: „Pytanie do Pana Krzysztofa”: Bycie koszykarskim statystykiem to…
Krzysztof Adamczyk: To co lubię, uczy mnie to bycia precyzyjnym, skrupulatnym, a jednocześnie szybko podejmującym decyzje. Takim człowiekiem jestem, staram się jednak nie być perfekcjonistą, a to właśnie przepis na bycie dobrym statystykiem.
Teraz, kiedy jestem w stanie w bardzo dobry sposób wykonać swoją pracę, uczestniczę w meczu i mam z tego ogromną frajdę. To idealny sposób na realizację hobby połączonego z dodatkowym zarobkiem. Satysfakcja jest ogromna, a dodatkowo mam okazję zobaczyć się ze znajomymi.
To samo odnajdujesz w teleturniejach, w których bierzesz udział?
Powiedziałbym, że ta precyzja i chęć do pozostania przy sportowej rywalizacji może rzeczywiście przekładać się na inną moją pasję, jaką jest udział w teleturniejach. Tam warto być skrupulatnym, precyzyjnym, aby udzielić właściwej odpowiedzi.
Widzę dużo podobieństw. Tu i tu, trzeba mieć odporność na stres, szybko reagować. Może w koszykówce nie ma jednego – my jako zespół statystyczny ze sobą nie konkurujemy, ale zawsze czułem żyłkę do rywalizacji.
Jest takie fajne słówko w angielskim: „competitive”- to coś, co dobrze wyraża cechę mojego charakteru do chęci sprawdzania się w trudniejszych, ponadprzeciętnych warunkach i podnoszenia sobie poprzeczki coraz wyżej.
Dlaczego akurat teleturnieje?
Już w dzieciństwie miałem różne zainteresowania naukowe, byłem ciekawy świata. Połączenie zdobywania wiedzy z chęcią sprawdzania się w rywalizacji owocowało tym, że chciałem spróbować swoich sił w teleturniejach.
Pierwszym wyborem był „Jeden z dziesięciu”?
W dzieciństwie nie mogłem zgłosić się do teleturniejów z racji wieku – grać mogą tylko osoby pełnoletnie. Wtedy (w latach 90. i na początku XXI wieku) liczba teleturniejów była znacznie większa niż od 2004 roku, gdy mogłem wystartować. „Jeden z dziesięciu”, najdłużej nieprzerwanie emitowany w telewizji, bo od 1994 roku i kojarzony z panem Tadeuszem Sznukiem, którego darzę olbrzymim szacunkiem, był więc oczywistym wyborem.
Wygrałem dwukrotnie odcinek, a w samym programie byłem cztery razy – po raz pierwszy w 2008 roku. Wygrałem odcinek mając 51 punktów, co nie pozwoliło mi przejść do wielkiego finału. Trafia tam 10 zwycięzców odcinków z największą liczbą punktów, a nigdy chyba nie zdarzyło się, aby taki wynik dał udział w finale.
Następnie w 2013 roku miałem 202 punkty i wziąłem udział w wielkim finale, w którym dotarłem do trójki. Spotkałem się tam z mocnymi przeciwnikami. Przegrałem w doborowym towarzystwie. Później byłem w 2018 roku. Mam wrażenie, że trafiłem do silnie obsadzonego odcinka: łącznie ze mną grało czterech zwycięzców, a praktycznie wszyscy mieli na koncie udział w „1z10”. Udział zakończyłem jako przedostatni przed awansem do finałowej trójki.
Czteroletnia karencja powoduje, że muszę jeszcze poczekać na kolejne zgłoszenie i rewanż, ale 2022 roku na pewno powrócę.
Chęć rywalizacji jest uzależniająca?
Zdecydowanie tak – ale to bardzo miłe uzależnienie skutkujące startami i zwycięstwami w kolejnych teleturniejach. Ta skłonność do rywalizacji zaczęła we mnie kiełkować już we wczesnych latach podstawówki, kiedy z powodzeniem uczestniczyłem w konkursach, m. in. „Kangurze Matematycznym”.
.
W jakich teleturniejach brałeś jeszcze udział?
Byłem jeszcze w teleturnieju „Gilotyna” – wygrałem tam pobyt w luksusowym hotelu. Oprócz tego, w marcu 2020 r. byłem w „Va banque” i otarłem się o zwycięstwo, po raz kolejny w dobrym towarzystwie – jeden z przeciwników grał po raz trzeci, a drugi, po zwycięstwie w moim odcinku, wystąpił łącznie czterokrotnie. Zabrakło niewiele, a dokładnie 800 złotych. Tutaj – oprócz rozległej wiedzy – znaczenie ma to, że trzeba się szybko zgłosić. Zgłosić się nie można w dowolnym momencie – jedynie po przeczytaniu pytania, gdy pojawia się zielone światło. Gdy zgłosisz się wcześniej, masz pół sekundy blokady pulpitu. Na szczęście karencja jest jednoroczna, więc wracam już w 2021!
O „Gra Słów. Krzyżówka” dowiedziałem się nieco przypadkiem, właśnie na nagraniu „Va banque”. Odczuwałem sportową złość, bo po udziale w programie prowadzonym przez Przemysława Babiarza nie byłem do końca z siebie zadowolony, przeżywałem, że zwycięstwo (i potencjalne kolejne odcinki) były na wyciągnięcie ręki.
Czułem potrzebę silnego i szybkiego udowodnienia sobie, że potrafię wygrywać. Krzyżówki rozwiązywałem już w dzieciństwie, więc postanowiłem się sprawdzić. I to był strzał w dziesiątkę, bo to były dwa fenomenalne występy, z których jestem naprawdę dumny – zwłaszcza z szybkiego podawania propozycji haseł głównych w finałowych rundach, co zapewne deprymowało moich przeciwników.
W tym teleturnieju na odpowiedź jest zazwyczaj 5 sekund. Definicje i objaśnienia bardzo często nie są jednoznaczne i wymagają szybkiego zastanowienia się, co autor zadania miał na myśli. Z przyjemnością w tym roku wrócę do Wrocławia na kolejne nagrania.
A jak pojawiła się koszykówka?
W latach podstawówki moim sąsiadem był były zawodnik m. in. AZS Elany, a wtedy trener koszykówki Marek Ziółkowski – obecnie notabene teść zawodnika Polskiego Cukru, Aleksandra Perki – zachęcił mnie do tego, żebym spróbował, zainteresował się basketem (pamiętam mecze toruńskiej drużyny z Chrisem Wimberleyem i Nixonem Dyallem).
Moje treningi zaczęły się jednak w toruńskiej SP 24 u trenera Bonifacego Karnowskiego, a później przeszedłem do klubu WAX, gdzie miałem okazję trenować i grać z obecnym, niestety nieaktywnym, kapitanem reprezentacji Polski Adamem Waczyńskim. Adam zawsze imponował mi niesłychaną determinacją, systematycznością i wytrwałością, które w połączeniu z jego talentem doprowadziły go do sukcesów.
„Mózgu, jaki wynik?” – czy od tego zaczęła się przygoda ze statystykami?
(Śmiech). Ale słyszałem to tylko od jednej osoby – od Kuby Konieczki, który próbował to popularyzować. Między innymi z nim w wieku kilkunastu lat grałem w MKS Katarzynka u trenera Karnowskiego. Z racji moich pozasportowych zdolności nadano mi taki pseudonim.
Zatem jak zainteresowała cię inna strona parkietu?
Chcę podkreślić, że moi rodzice ukierunkowali mnie bardziej w stronę naukową niż sportową i w tym kierunku poszedłem. Nie byłem usatysfakcjonowany tym jak gram, w każdym meczu przebywałem na parkiecie co najwyżej kilka minut. Koszykówka to bardzo fajny sport i zawsze byłem o tym przekonany, natomiast niekoniecznie dla mnie w roli zawodnika.
Zacząłem szukać dla siebie miejsca, żeby być jej jak najbliżej. Stąd najpierw zacząłem zajmować się koszykówką jako sędzia stolikowy, później jako boiskowy, a na końcu jako statystyk.
Chociaż to właśnie bycie statystykiem sprawia mi największą radość i mogę śmiało powiedzieć, że jestem pasjonatem statystyk. W tym najlepiej się odnajduję, choć tą funkcją zająłem się najpóźniej po zakończeniu gry.
Ale pseudonim „Małysz” pozostał?
Rzeczywiście, ksywka „Małysz” jest bardziej popularna i wzięła się z tego, że nie mogłem przekonać się do noszenia soczewek. Musiałem zatem zakupić specjalne okulary sportowe, które przypominały gogle narciarskie.
Bardziej ludzie rozpoznają mnie po tym pseudonimie, a zaczęło się to oczywiście na początku stulecia, kiedy Adam Małysz był na absolutnym topie i trzy razy z rzędu zdobył Kryształową Kulę.
Jak przygotować się do zawodu statystyka?
Bardzo często podkreślam, że nie każdy może zostać profesjonalnym statystykiem. Nie każdy się do tego nadaje. Może niektóre osoby, które to przeczytają uznają to za opinię krzywdzącą, natomiast uważam, że bycie statystykiem nie jest i nie powinno być dla każdego.
Po pierwsze, może nie niezbędne, ale ważne i pomocne jest czucie gry, umiejętność szybkiego odczytania tego, co dzieje się na parkiecie.

.
Co jest podstawą?
Jestem też autorem testów szkoleniowych dla początkujących statystyków. Tam podkreślam, że dla jakości relacji statystycznych dobrze byłoby, aby statystykami zostawały osoby zaangażowane, związane z koszykówką, czujące ten sport. Po drugie, żeby były to osoby szybko reagujące.
Po trzecie, powinny być to osoby, które rzecz jasna znają wytyczne i interpretacje, ale największym plusem jest doświadczenie i ilość przeprowadzonych obserwacji statystycznych z meczów, a także chęć do uczenia się na błędach, czy do sprawdzania siebie.
Teraz, będąc statystykiem z ponad dziesięcioletnim stażem, zdarza mi się, że jakąś sytuację chcę dokładnie obejrzeć i sprawdzam ją, czy bezpośrednio po meczu, czy w domu. Wynika to z mojej wewnętrznej chęci do jak najlepszego wykonania pracy. Nie wystarczy więc dobrze znać przepisy. Olbrzymią rolę pełni tutaj doświadczenie, bo nie można być dobrym statystykiem po pięciu- siedmiu meczach.
Nie zaszkodzi też dobre przygotowanie przed meczem – opowiem na przykładzie spotkań w drugiej lidze. Dla toruńskich statystyków podstawowa jest wiedza, że w drużynie Ogniwa Szczecin największe szanse na zanotowanie triple-double ma Karol Nowacki, a w drużynie z Koszalina najwięcej zbiórek będzie miał Darrell Harris.
Być może czytający uznają nas za statystycznych freaków, ale całkiem niedawno, widząc skład zespołu z Władysławowa, byliśmy w stanie wskazać dwóch nieobecnych zawodników…
Jak wygląda ta praca?
Każdy klub zobowiązany jest do zgłoszenia swoich statystyków, którzy obsługują mecze domowe danego zespołu. Nasz sześcioosobowy zespół (pozdrowienia dla Krzysztofa, Krystiana, Michała, Arka i Marcina!) obsługuje mecze ekstraklasowego Polskiego Cukru i Energi, drugoligowego AZS UMK, wspieramy także beniaminka grupy A drugiej ligi mężczyzn, pod bardzo wdzięczną nazwą Miasto Zakochanych Chełmno.
Miałem też przyjemność pomagać drużynom z Inowrocławia: Noteci i Domino. Największymi wydarzeniami w mojej dotychczasowej karierze statystycznej były z pewnością mecze reprezentacji Polski: mecz eliminacji do Eurobasketu w 2014 r. na otwarcie nowej hali Arena Toruń, a następnie spotkanie z Białorusią (również w Toruniu, 2016) i Kosowem (Włocławek 2018). Duże znaczenie miała dla mnie również możliwość udziału w międzynarodowych szkoleniach FIBA, meczach Polskiego Cukru w Lidze Mistrzów czy Energi w Eurolidze.
Praca statystyków polega na tym, że współpracujemy w zespole co najmniej dwuosobowym – mamy jednego „callera” i jednego „operatora”. Jeśli pracujemy w zespole trzyosobowym, mamy wówczas jednego operatora i dwóch caller’ów. Operator to z angielskiego osoba, która zajmuje się wprowadzaniem danych (przebiegu meczu) do programu statystycznego. Caller to osoba, która dyktuje to, co się dzieje na parkiecie. Czy w roli operatora czy callera, jest to praca trudna, szczególnie na samym początku.
Kiedy byłem pierwszy raz na meczu – jeszcze nie w roli oficjalnego statystyka – aby testowo przeprowadzić relację statystyczną, muszę otwarcie powiedzieć, że byłem przerażony. Wydawało mi się wtedy, że niemożliwe jest zanotowanie wszystkich wydarzeń – tak dużo się działo!
Ale jednak udało się to przezwyciężyć?
Nie poddaję się łatwo. Uwielbiam ten sport. Niemniej jednak, trochę się zraziłem, bo nie mogłem wszystkiego zanotować, wprowadzić do programu. Koledzy przede mną byli w stanie wymienić uwagi, również poza koszykarskie.
Jakie umiejętności są potrzebne w tym zawodzie?
W statystykach przydaje się kombinacja wielu umiejętności – dobre zgranie z callerem, szybkość reakcji, duża odporność na stres. Obecnie z wieloletnim doświadczeniem spokojnie oglądam ~90-95% meczu, co nie zmienia faktu, że w każdym meczu zdarzają się sytuacje na tyle skomplikowane i akcja dzieje się tak szybko, że nie poradziłbym sobie bez wsparcia kolegów.
Zwracam także uwagę na to, że wokół nas statystyków jest tyle osób zdenerwowanych – zawodnicy na boisku, trenerzy, kibice, być może sędziowie boiskowi – że to właśnie my powinniśmy być oazą spokoju.
Jak ogląda się koszykówkę z perspektywy statystyka?
Na pewno jest to inny sposób oglądania meczu, niż jeśli patrzyłbym na niego w roli kibica. Jako zespół statystyczny musimy być maksymalnie skupieni. Nie ma możliwości nadrobienia błędu, a też co pamiętam z początków meczów w roli statystyka, jeden błąd może spowodować lawinę kolejnych, a cała praca może się posypać. Trzeba być wyjątkowo skoncentrowanym.
Z drugiej strony – bliżej tego meczu się być nie da, jestem najbliżej emocji i sportowej rywalizacji, więc to jest dodatkowy smaczek dla mnie.
Czy trudno jest oddzielić emocje?
Statystyk musi umieć oddzielić emocje i zawsze traktować obie drużyny jednakowo. Obiektywne spojrzenie to absolutna podstawa, by profesjonalnie wykonać tę pracę. „Wyłączenie” emocji podnosi jakość naszej pracy – na jednym z meczów mój przyjaciel w roli callera był w stanie bezbłędnie wskazać skuteczność danego zawodnika w rzutach za 3 punkty.
Na co statystyk zwraca szczególną uwagę?
Moje ogólne założenie jest takie, by w najlepszy możliwy sposób wykonać statystyki, które przydają się trenerom, zawodnikom, dziennikarzom i kibicom, a przy okazji czerpać radość z fajnie spędzonego czasu.
Biorąc pod uwagę obecne wytyczne i interpretacje statystyczne FIBA, statystycy mają relatywnie małe pole do interpretacji. Interpretacje statyczne co kilka lat się zmieniają, a te obecnie starają się ograniczać pole do dyskusji do minimum. Powinno być tak, że statystyk w Polsce i w dowolnym miejscu na świecie oglądając daną akcję, interpretuje ją identycznie. Tak naprawdę, jednym z niewielu, jeśli nie jedynym elementem generującym wątpliwości są asysty.
Wydaje się niemożliwe przygotowanie takich wytycznych, które byłyby jednoznaczne we wszystkich sytuacjach. W niektórych dywagacjach pomiędzy kibicami basketu wychodzi to nawet na Twitterze. W tym miejscu chciałbym zaapelować, żebyśmy odnosili się np. do obowiązujących interpretacji, jeżeli rozmawiamy o (nie)przyznaniu asysty.
A na co zwracamy szczególną uwagę? To właśnie obszar asyst i o tym zazwyczaj dyskutujemy. Ale cały czas przyświeca nam to, aby dawało nam to radość, abyśmy się nie spinali.
Inaczej funkcjonuje się w „nowej normalności”?
Tęsknimy również za meczami z udziałem kibiców – atmosfera na obecnych spotkaniach przypomina raczej przedsezonowe sparingi, celowo rozgrywane bez publiczności. Szczególnie smutne były derby z Anwilem, zwłaszcza mając w pamięci finałowe mecze play-off w sezonie 2018/19: wtedy ledwo się słyszeliśmy w hałasie tworzonym przez komplet kibiców obu drużyn. Niech stara dobra normalność wraca czym prędzej!
Rozmawiała Pamela Wrona, @Pamela_Wrona