
Dołącz do Premium – czytaj całe teksty! >>
„Stylem gry DeAndre Ayton pasuje do obecnej NBA jak Robert Sarver do kolacji w pałacu Buckingham”.
Trzy miesiące temu bylem łaskaw skreślić powyższe słowa, porównując podstawowego środkowego Phoenix Suns do młodego Grega Odena.
Auć.
Co zrobić? Mogę tylko uderzyć się w piersi tak mocno, by powstający w ten sposób dźwięk był porównywalny z tym, które wydaje Big Ben.
W pierwszej rundzie play-off Ayton musiał rywalizować z Anthonym Davisem (i z tym co z niego zostało w drugiej części serii), ale – skok ustał. I wylądował telemarkiem. W każdym meczu spędzał na parkiecie średnio ponad 36 minut. Produktywnych!
Gdy przed drugą rundą Nikola Jokić oznajmił, że to właśnie Ayton sprawia mu w tym sezonie w obronie najwięcej kłopotów, można było pomyśleć o definicji kurtuazji. Przecież przychodząc do NBA w 2018 roku DeAndre miał łatkę gracza na tylko jedną stronę boiska – atakowaną. Suns zmietli Nuggets w imponującym stylu.
[ihc-hide-content ihc_mb_type=”show” ihc_mb_who=”2,3,4″ ihc_mb_template=”1″ ]
W pierwszym meczu finału Zachodu Deandre Ayton też zrobił swoje. To dorobek statystycznie przeliczalny na 20 punktów i 9 zbiórek. Jeszcze ważniejsze było jednak, że spędzając na parkiecie 37 (produktywnych!) minut udowodnił trenerowi Clippers, że sam mikroball z Terrencem Mannem w drugoplanowanej roli głównej, którym oszwabił w poprzedniej rundzie Rudy’ego Goberta i jego Utah Jazz, tym razem raczej nie wystarczy.
Pochodzący z Bahamów Ayton jest po prostu obecnie koszykarzem lepszym od Goberta. Gdy już dostanie piłkę w pobliżu kosza, wie co z nią zrobić. Zasadniczo najczęściej umieszcza ją w koszu rywali.
W tym sezonie debiutuje w play-off. Spudłował jedynie 31 ze 109 rzutów. Wow.
Jutro jego Suns – po już siedmiu kolejnych zwycięstwach w play-off – podejmą Clippers w meczu nr 2. Rywale wciąż będą bez Kawhi Leonarda. Ivica Zubac może zagrać więcej niż 18 minut. Ale to Devin Booker, jak zapewnia trener ekipy z Phoenix Monty Williams, będzie chciał udowodnić, że jak najbardziej słusznie uważa sam siebie za najlepszego gracza NBA.
Nie wiem co się będzie działo wieczorem, jeśli Suns obejmą prowadzenie 2:0. Ale wiem, że wieczorem Deandre Ayton będzie świętował 23 urodziny.
Booker jest niespełna dwa lata starszy. Podobnie jak Mikal Bridges. Jeśli Suns już w tym sezonie mieliby zszokować świat i zdobyć tytuł mistrzowski, będą oczywiście potrzebowali wsparcia Chrisa Paula. Ale i bez niego przyszłość tego klubu rysuje się równie idyllicznie, jak widok walijskiej wsi późną wiosną.
Czy ktoś jeszcze w ogóle pamięta, że właścicielem Phoenix Suns pozostaje wciąż ten sam Robert Sarver?
Gdy przed tygodniem kreśliłem scenariusz, który zakładał finałową potyczkę z udziałem Chrisa Paula i PJ-a Tuckera w rolach głównych, wciąż nie byłem pewien, czy tego doczekam. „Tych dwóch gości ma naprawdę ciekawa historię, a już za tydzień się stać mało istotna – spiesz się, szkoda byłoby nie poświęcić jej kilku słów” – przekonywałem sam siebie.
Spodziewałem się, że Bucks powinni pokonać osamotnionego Duranta. Zdania nie zmieniłem nawet po porażce w meczu nr 5. Ha, miałem rację!
Od dawna też spodziewałem się, że Hawks mogą ograć 76ers. Stało się. Doc Rivers i Danny Ainge bardzo długo uchodzili za magów w swoim fachu w dużej mierze dzięki temu, że znaleźli się w pobliżu Kevina Garnetta, Paula Pierce’a i Raya Allena w ich prime.
Tak, wiem – Rivers miewał fajne sezony, prowadząc w całkiem inspirujący sposób przeciętne drużyny – Orlando Magic na przełomie wieków i Los Angeles Clippers po rozpadzie „Lob City”. Ale w play-off – wyjąwszy okres pracy dla Celtics – mu po prostu nie szło. Nigdy.
Danny? Jasne, gdy z numerem pierwszy w drafcie 76ers wybierali Bena „Przy Rzucie Piłka Mnie Parzy” Simmonsa, Ainge wziął z trójką Jaylena Browna. Rok później kazał 76ers dopłacić do Jaysona Tatuma, by ci mogli zatrudnić Markella Fultza. Brawo! Ale cała konstrukcja budowy mistrzowskiej drużyny w oparciu o wybory w drafcie, pozyskane z Nets za starzejący się duet Garnett/Pierce tak mu się w międzyczasie rozjechała, że teraz nowy GM Celtics Brad Stevens musi wierzyć, iż Al Horford jeszcze ma trochę paliwa w baku. Może mieć!
Z 10 najlepszych graczy NBA na placu boju pozostał w tych play-off jeden: Giannis. Czy to oznacza, że Bucks zdobędą tytuł? Bukmacherzy widzą w nich faworytów. Nie wiem czy do końca słusznie. Na ławce tej drużyny wciąż siedzi wciąż Mike Budenholzer.
Pamiętacie końcówkę regulaminowego czasu gry meczu nr 7 Bucks – Nets? Osiem sekund do końca, Kozły prowadzą dwoma, wprowadzają piłkę z boku, ale mają tylko dwie sekundy na oddanie rzutu. Piłkę dostaje w narożniku Brook Lopez, lecz, zamiast rzucać, oddaje ją do kolegi i tym samym – rywalom. Po chwili jedynie centymetry przy rzucie Duranta – jednak na dogrywkę, a nie na zwycięstwo – uchroniły Bucks przed rychłą wyprawą do Cancun.
Nie wiem jakie słowa padły z ust Budenholzera w trakcie tej przerwy przed tą akcją, ale – całkiem słusznie – przyjęło się uważać, że klasę trenera poznaje się właśnie po akcji, którą wykonuje jego zespół po timeoucie…
Z grona drugiej dziesiątki najlepszych graczy NBA (nie licząc pozostających poza grą Leonarda i CP3) na placu boju pozostali tylko Paul George i Booker właśnie.
Skoro ten ostatni uważa się za najlepszego gracza NBA, to jakie zdanie o sobie może mieć Trae Young? Czekając na finałowy pojedynek CP3 i PJ Tuckera, wcale nie zdziwiłbym się, gdyby ostatecznie doszło w nim do starcia dwóch drużyn, które w poprzednim sezonie w play-off w ogóle nie zagrały.
To byłoby idealne podsumowanie tego postawionego na głowie sezonu. I przyczynek do sklecenia kompletnie nowego rankingu 20 najlepszych graczy NBA.
Pamiętacie „ahahahaha” Kawhiego Leonarda z 2019 roku?
.
W 2021 tego typu śmiech może należeć do Johna Collinsa i być skierowany do wszystkich, którzy łapali się za głowy, gdy przed sezonem odrzucał ofertę przedłużenia umowy za 90 mln dolarów.
Byłem jednym z nich!
Michał Tomasik
[/ihc-hide-content]