
Pamela Wrona, Polski Kosz: Czy brązowy medal Suzuki I ligi to wymarzony prezent urodzinowy?
Kamil Sadowski, trener SKS Starogard Gdański: Zdecydowanie, to mój największy sukces jako trenera. Jest to dla mnie wymarzony prezent (18 maja kończy 32 lata – przyp.red). Bardzo tego chcieliśmy.
Przyznałeś, że jednak mało kto spodziewał się takiego rezultatu.
To duży sukces. Prawda jest taka, że mieliśmy dobrą pierwszą piątkę, ale na przykład Wojciech Czerlonko był dyspozcyjny dopiero od połowy rozgrywek, nie mieliśmy rozgrywającego. Uważam, że wycisnęliśmy z tego zespołu naprawdę wiele. W Starogardzie Gdańskim na ten sezon nie mieliśmy potężnego budżetu, który mógłby pozwolić na zakontraktowanie lepszych graczy w większej liczbie. Na ławce, poza Piotrem Lisem, niektórzy byli po kontuzjach lub u schyłku kariery, a Oskar Życzkowski spadł z drugiej ligi. Ten medal jest wymarzonym końcem sezonu.
Mieliście w tym sezonie różne momenty.
Górnik Trans.eu Zamek Książ Wałbrzych w półfinale nam nie leżał. Być może gdybyśmy grali z Dzikami Warszawa i HydroTruckiem Radom, to byłoby nam łatwiej. Sezon był ciężki także dlatego, że była to najtrudniejsza liga w historii. Poza tym, to Starogard Gdański…
Czyli?
Tak jak Wałbrzych, najgorętszy teren. Wszyscy o tym wiedzą.
Presja pomagała, czy wręcz przeciwnie?
Każdemu koszykarzowi, z którym rozmawiałem przed sezonem powiedziałem, że przychodząc do Starogardu Gdańskiego muszą liczyć się z tym, że staną się lepszymi zawodnikami, jeśli udźwigną presję. Tu gra się pod presją i nie ma co ukrywać. Każdy, kto chce być zawodowym koszykarzem musi wiedzieć, jak sobie z nią radzić i temu podołać. Wspominałem te słowa Piotrowi Lisowi czy Jakubowi Motylewskiemu, dodając: „Zobaczycie, będzie ciężko, ale to tylko zaprocentuje i wpłynie pozytywnie na waszą przyszłość i karierę”.
Ja sam miałem świadomość tego, gdzie jestem. Wiedziałem od początku, jak to będzie wyglądało. Natomiast sytuacja zmieniła się w trakcie sezonu, bo zaczęliśmy za dobrze. Był moment, kiedy mieliśmy kryzys, w klubie i dookoła była bardzo napięta atmosfera, ale potem graliśmy tak, że zgodnie z powiedzeniem, apetyt rósł w miarę jedzenia. Pierwszą rundę zakończyliśmy bodajże na czwartym lub piątym miejscu z bilansem dwunastu zwycięstw i czterech porażek. To wszystko spowodowało, że wiele osób uznało: „Ten zespół jest świetny i stać go na walkę o awans”.
Liga jednak nas zweryfikowała, bo druga runda była o wiele gorsza. Uważałem, że w pierwszej rundzie osiągnęliśmy wynik trochę na wyrost. Rozumiem, że pojawiały się frustracje, jeśli zdarzały nam się porażki z teoretycznie słabszymi zespołami i było to trudne do zrozumienia. Pojawiały się nerwowe sytuacje i niejednokrotnie tłumaczyłem, jak to wygląda z mojej perspektywy. Jakoś to przetrwaliśmy. Sądzę, że obroniłem się w play-off, zwłaszcza, że przedtem mówiłem, że szykujemy formę na ten czas rozgrywek. W mojej ocenie drużyna była optymalnie przygotowana.
Jako młody trener nauczyłeś się radzić sobie z presją, czy przychodzi to naturalnie?
Jestem świadomy, staram się mówić głośno o pewnych rzeczach i wiedziałem gdzie jestem. Ale od początku traktowałem to jako duże wyzwanie. Chcę w przyszłości być dobrym trenerem, chcę zarabiać duże pieniądze. Mam już takie doświadczenie, że chwytam te najtrudniejsze miejsca w Polsce, jak Włocławek czy Koszalin. Opole i Gdynia to ciepłe miejsca, jest tam przyjemnie. W Starogardzie Gdańskim jest zupełnie inaczej, przede wszystkim wtedy, kiedy są porażki.
Jak sobie z tym radziłem? Mam szczęście, że jestem blisko domu. Bycie w Gdyni mnie rozluźnia, po przegranym meczu mogłem uciec od myśli, spędzić czas z rodziną i przyjaciółmi. To pomaga każdy powinien mieć miejsce, które da mu odpoczynek i odskocznię od codzienności. Bycie przez cały czas w Starogardzie Gdańskim z pewnością by mnie przytłaczało. Czasami potrzebowałem po prostu od tego uciec.
Dwuletni kontrakt zapewnia trochę więcej spokoju?
Niestety, rynek graczy jest tak ubogi, że pracujemy już od dawna, choć dopiero wczoraj oficjalnie zakończyliśmy sezon. Jednak w Starogardzie Gdańskim poniekąd zmieniły się pewne rzeczy, bo po takim wyniku pojawia się świadomość, że w przyszłym sezonie nie można powiedzieć, że walczymy o play-off. Jest to trudne, tymczasowo wstrzymaliśmy rozmowy z zawodnikami, bo chcemy zbudować budżet. Dla nas jest to klucz, by był jeszcze większy. Wszyscy chcą podwyżek, zależy nam na zatrzymaniu części składu, ale jest to biznes. Konkurencja jest spora, bo choćby Bydgoszcz czy Krosno mają solidne budżety i inne zespoły zaraz zaczną się zbroić. Odbyłem już sporo rozmów z graczami, agentami – myślę, że mamy dobrą kartę przetargową, bo wiele osób po prostu chce grać dla SKS. Odczuwam, że zostaje doceniana praca klubu, trenerów, a atmosfera też robi swoje, ludzie chcą być w miejscach, które żyją koszykówką. Wydaje mi się, że ci, których widzę w swoim zespole jeszcze chwilę poczekają.
Ja swoją umowę podpisałem w połowie sezonu i cieszę się, że klub mi zaufał. Chciałbym stworzyć drużynę, która będzie mogła powalczyć o coś więcej. Nie chcę słyszeć o najlepszej ósemce. Pragnę usłyszeć, że będziemy mogli walczyć o finał. Jako trener chcę się rozwijać, nie chcę stać w miejscu i wykonywać minimum. Powiedziałem zarządowi jakich pieniędzy potrzebuję, by zagwarantowały realizację tego celu. Biorę to na siebie.
Zatem, jaki budżet jest wystarczający, by stworzyć drużynę godną finału?
Żeby mieć zespół, który miałby walczyć o finał, licząc kwotę na koszykarzy wraz z mieszkaniami, to około 850 – 900 tys. złotych. Różnie to w klubach liczą, w zależności od tego, co jest uwzględnione. Teraz mieliśmy o wiele mniejszy budżet i zrobiliśmy czwórkę. Owszem, da się, ale chciałbym mieć pewność. Jeśli otrzymam taki budżet, jesteśmy w stanie podjąć się wyzwania jakim jest finał. To mój cel.
Treść dostępna tylko dla
Użytkowników Premium!
Zaloguj się aby zobaczyć dalszą część wpisu!
Pamela Wrona