Dołącz do Premium – czytaj całe teksty i graj w Fantasy Lidze! >>
Pamela Wrona: Często nosiłeś głowę w chmurach?
Kacper Traczyk: Zawsze miałem swoje marzenia i zawsze miałem możliwość ich realizowania w pewnym stopniu, a wszystko to dzięki wsparciu moich rodziców. Mama z tata nigdy nie powiedzieli, że to co robię jest głupie albo bez sensu. Natomiast zawsze czułem ich wsparcie i mogłem liczyć na pomoc.
Wiadomo, że z wiekiem patrzy się na wszystko dużo bardziej racjonalnie i z dystansem, nie można już tak bujać w obłokach jak za młodszych lat, ale do tej pory mam swoje pomysły na przyszłość – niektórzy powiedzą, że szalone, ale czasami trzeba rzucać sobie ciekawe wyzwania, aby móc się cały czas rozwijać.
Czy będąc jeszcze dzieckiem można już wiedzieć, kim chce się zostać w przyszłości?
Od dziecka jestem związany ze sportem. Niemal jak każdy, zaczynałem od piłki nożnej. Pierwszym marzeniem, dotykając piłkę było to, aby zostać bramkarzem. Do 10-11 roku życia tak było, jeszcze w międzyczasie przewinęło się pływanie. Mój tata grał w koszykówkę. Kolega namówił mnie na zmianę dyscypliny. Zrezygnowałem z piłki nożnej i poniekąd zmieniłem marzenie, bo chciałem już zostać koszykarzem.
To jak pojawiła się fascynacja lotnictwem?
Lotnictwo interesowało mnie od małego. W szkole podstawowej, kiedy zacząłem podróżować z rodzicami, ta fascynacja samolotami zaczęła się u mnie powoli przejawiać. Z tym, że nigdy nie myślałem, żeby być w przyszłości pilotem. Sport był u mnie na pierwszym miejscu.
Coś się zmieniło?
Z czasem, kiedy mój znajomy Norbert Chojnacki, który grał w koszykówkę zaczął pracę w liniach lotniczych WizzAir – notabene, razem z Filipem Matczakiem zdobywali mistrzostwo kadetów w Zielonej Górze – doszedłem do pewnych wniosków. To był przełomowy moment.
Wydawało mi się wówczas, że jest to bardziej skomplikowane, trzeba ukończyć specjalną szkołę, że już może jest na to za późno, że będzie to dość kosztowne, ale uświadomił mi, że nie jest to wcale tak trudne, jak się wydaje.
To znaczy?
Trzeba mieć ukończone 17 lat i szkołę średnią, aby móc ubiegać się o pierwsze sesje lotnicze. Tak naprawdę, jak to usłyszałem, od razu zapaliła mi się lampka w głowie i pomyślałem, że to byłoby spełnienie marzeń – które jeszcze niedawno wydawało się nieosiągalne. Ale chwilę później pojawił się koronawirus.
Przerwanie sezonu w tej sytuacji wyszło na plus?
Kiedy przerwano sezon, pierwsze co zrobiłem to pojechałem do Aeroklubu w Przylepie i stwierdziłem, że zapisuję się na kurs, będę spełniał marzenia. Chciałem otworzyć furtkę na to, by w przyszłości być zawodowym pilotem. Z biegiem czasu, coraz więcej myślę o tym na poważnie, moją ścieżkę zawodową ukierunkowuje w kierunku latania.
W jakim miejscu obecnie jesteś?
Kurs już ukończyłem, kilka dni temu przyszły mi wszystkie uprawnienia. Jestem dopiero po licencji turystycznej, która jest pierwszym krokiem w karierze lotniczej, do tego, aby zacząć teorię na samoloty pasażerskie, którą mam w planach w przyszłym roku.
Nie wiem jeszcze kiedy dokładnie, bo wchodzą nowe przepisy – szkolenia będą bardziej wymagające, będą skupiały się na bardziej precyzyjnym przygotowaniem pilotów do latania w liniach.
Sam kurs, który nazywa się ATPL – z wiedzy teoretycznej na samoloty pasażerskie. Idąc starym tokiem, jest 14 przedmiotów w języku angielskim, baza pytań wynosi około 15 tys. i każdy przedmiot trzeba zdać na minimum 75%. Trzeba ukończyć wszystko w okresie 18 miesięcy, więc wymagane jest około 650 godzin teorii. Jest tego sporo.
Z tym, że europejska komisja chce uniknąć typowego wykuwania na pamięć i zaliczenia, więc wprowadzają przepisy, które będą naciskały na wiedzę, która przełoży się na praktykę, jak przewidywanie pewnych sytuacji, reakcje i tak dalej. Dodam, że aby zatrudnić 20 pilotów, potrzeba od 90 do 100 kandydatów. Procent ludzi, którzy mają wiedzę i predyspozycje, jest niewielki.
Dużo czytam, są różne strony internetowe i portale, uczę się odczytywać pogodę, jest możliwość zapoznania się z doświadczeniem innych. Słuchanie, przyglądanie się, to coś, co robię dodatkowo. Są poradniki, podręczniki pilotów samolotowych. Uzupełniam lektury i utrwalam.
Jak wspominasz swój pierwszy lot?
Do licencji PPL, którą posiadam i aby móc podejść do egzaminu, musiałem mieć wylatane 45 godzin w powietrzu. Zdałem na początku teorię wewnętrzną, spotkałem się z instruktorem na lotnisku, porozmawialiśmy na temat budowy samolotu i samego szkolenia, po czym na pierwszym spotkaniu leciałem już sam…
Co się wtedy czuje?
Ekscytację. Ale i niedowierzenie, że faktycznie sam lecę i steruję samolotem, mam nad nim kontrolę. Adrenalina była duża. Może nie strach, ale obawy. To było ciekawe uczucie. Ale przede wszystkim czułem szczęście – bo mam marzenie i mam szansę je spełniać.
Była nerwówka, bo nigdy przedtem człowiek nie latał. Co prawda, instruktor asekurował, ale sam mogłem sterować. Szkolenie uczy podstawowych rzeczy – potrafienia radzić sobie w sytuacjach, kiedy tracimy kontrolę, kiedy jest lot z zakrytej kabinie, mający przygotować między innymi do wlecenia w chmury.
To fajne ćwiczenia, które przygotowują także na różne reakcje organizmu, bo głowa niekiedy zachowuje się inaczej. Trzeba przywyknąć do różnych sytuacji. Do licencji zawodowej wymagane jest 150 godzin w powietrzu, a po drodze są uprawnienia na loty w nocy, samolotami wielosilnikowymi, według przyrządu. Droga jest długa, ale wszystko da się zrobić.
Zatem, co daje Ci granie?
Koszykówka to moja pasja. Cieszę się, że gram. To dla mnie przygoda. Na razie ważne jest dla mnie to, że jestem w stanie to ze sobą łączyć.
Docelowo widzisz siebie w kokpicie?
Skupiam się na tym, co jest tu i teraz, czyli na koszykówce. Chciałbym dokończyć sezon w Zielonej Górze, jeśli mi zdrowie pozwoli. Jeśli miałbym jakieś oferty, w przyszłym sezonie z innych klubów, chciałbym spróbować, szczególnie myślę poważnie o pierwszej lidze.
Po doświadczeniu zebranym w Zastalu pod skrzydłami Żana Tabaka i u boku Łukasza Koszarka, chciałbym zobaczyć co stąd wyniosłem. sprawdzić się, pokazać i zobaczyć na co mnie stać. To bezcenne doświadczenie. Przez najbliższe lata, póki koszykówka sprawia mi przyjemność, chcę przy niej pozostać. Z lataniem będę mógł to sobie później spokojnie łączyć, chciałbym, aby lotnictwo było moją docelową pracą, aczkolwiek nie wykluczam grania w koszykówkę, jeżeli poza satysfakcją, będę jeszcze miał możliwość się z niej utrzymać.
Teraz, przez koronawirusa jest kryzys w lotnictwie, więc nawet jest wskazane, by się z niczym nie spieszyć. Przy dobrych prognozach, myślę, że 4-5 lat potrzeba, aby wszystko wróciło do normalności i gdy będzie zapotrzebowanie na pilotów, uprawnienia będę robić w trakcie gry w koszykówkę. Planuję w tym czasie wszystko ukończyć. Zapewne gdym miał więcej czasu i gdyby nie koszykówka, zajęłoby mi to łącznie 2 lata.
Czyli na razie parkiet ma przewagę?
Trzeba mieć opcję B na wypadek, gdy pojawią się kontuzje. W sporcie różnie bywa. Na razie koncentruję się na koszykówce, a jeszcze kończę studia, jestem w trakcie pisania pracy. Myślę, że po sezonie będę się bronił z inżynierii i logistyki.
Lotnictwo i pozyskiwanie wiedzy będzie natomiast jednocześnie. Sądzę, że to też mi może pomóc. Człowiek przygotowuje się, zwłaszcza w lotnictwie i zbiera doświadczenia, obserwacje. To wyjdzie w przyszłości tylko na moją korzyść.
Jakie rzeczy z parkietu mogą przydawać Ci się w lotnictwie i odwrotnie?
Myślę, że z lotnictwa do koszykówki na pewno mogę przenieść opanowanie, podejmowanie szybkich decyzji w ważnych momentach. To duże przełożenie. Oczywiście, jeszcze odporność na stres, bo jest to i tu, i tu. W drugą stronę – współpraca w drużynie, bo wiadomo, że wielu graczy przewija się przez te sezony. Trzeba potrafić rozmawiać, porozumiewać się.
Praca w lotnictwie ma inny charakter, ale współpracować też trzeba umieć. Trzeba być odpowiedzialnym, tak jak w sporcie – za piłkę, za swoje decyzje. W kokpicie, odpowiedzialność jest jeszcze większa.
Wspomniałeś przed chwilą o Łukaszu Koszarku – kolega z zespołu, czy ktoś więcej?
Łukasz Koszarek to zdecydowanie mój koszykarski autorytet. W pierwszym roku, gdy tu przyszedłem jako osiemnastolatek, poznawaliśmy się, budowaliśmy relację. Na przestrzeni dwóch lat, zwłaszcza u trenera Tabaka, poszło to w fajnym kierunku.
Z Łukaszem mamy dobry kontakt, bardzo dużo mi pomaga – zarówno na boisku, jak i poza. Wiadomo, że na pozycji rozgrywającego jest wielu graczy i odnośnie tego, który jest najlepszy zdania są podzielone, jednak dla mnie on jest numerem jeden. Jego wiedza jest duża. Widzę dodatkowo, jak w tym wieku pracuje, jak dba o siebie poza boiskiem.
Gramy na bardzo dużej intensywności, staramy się grać szybką koszykówkę i z pewnością, porównując do pierwszego roku, Łukasz się do tego dostosował, potrafi sobie poradzić. Jego wiedza, doświadczenie i spojrzenie na koszykówkę, dla mnie, czyli osoby, która może się inspirować, jest bezcenna. W połączeniu z trenerem Tabakiem, to zwiększa świadomość – co trzeba mieć, jak trzeba pracować, aby zaistnieć w koszykówce.
.
To co jest najbardziej kluczowe?
Najbardziej – ciężka praca. Trener powtarza, że ciężką pracę raz na jakiś czas każdy potrafi wykonać. Ale żeby robić to konsekwentnie, po meczu, po treningu… – to jest kluczem w dążeniu do celu, żeby stać się lepszym. Każdy jak spojrzy z boku, potrafi takie rzeczy wywnioskować. Ale mimo wszystko to, jak pracujemy na każdym treningu, z głową, wiemy kiedy odpoczywać i kiedy pracować, takie racjonalne podejście i dawanie z siebie 100 proc. to klucz, aby wygrywać mecze i dobrze zbudować drużynę.
Jedna rzecz, którą możesz od niego brać to?
Spokój. Ten, który panuje u niego na parkiecie. On często zwraca uwagę na rzeczy, o których w życiu nawet bym nie pomyślał. W pamięci mi zapadło to, jak będąc w ataku Łukasz zawsze patrzy nie na swoich zawodników – bo wszystkie zagrywki jako rozgrywający oczywiście zna. Ale skupia się na obrońcach drużyny przeciwnej, czy ktoś ma odwróconą głowę, jak broni, czy jest przesunięty, jak się zachowuje. To naprawdę jest niesamowicie ciężkie do zrobienia, by skupić się na graczach w obronie.
Poza tym, siedząc na ławce – nie ma co ukrywać, że większość czasu patrzę na wszystko z boku – mogę dostrzec więcej. Szczególnie oglądając starcia z zespołami z ligi VTB. Patrzeć z boku, jak się poruszają tacy koszykarze, jak bronią, na co sam Łukasz zwraca uwagę, to rzeczy, które najbardziej mogę od niego wyciągnąć.
Wspomniałeś o spojrzeniu na koszykówkę – jak się zmieniło?
Chodzi o świadomość. Na pewno, jeszcze 2-3 lata temu wiele rzeczy chciałem na siłę, za wszelką cenę. Teraz podchodzę do tego w inny sposób i to w dużej mierze dzięki trenerowi. Trzeba skupić się na rzeczach, które są ważniejsze – zacząć od obrony, od założeń meczowych, a nie od razu zastanawiać się ile rzuci się punktów i jak skończyć mecz.
Zaangażowanie w obronie chciałbym przełożyć na swoją grę w przyszłości. Ale przede wszystkim spojrzenie na koszykówkę, reagowanie na założenia przeciwników, na grę na pick&rollu. To trener w nas zaszczepia.
Pewne rzeczy robimy automatycznie, jesteśmy przygotowani, widzimy reakcje drużyny przeciwnej i sami wiemy jak reagować. Ta wiedza będzie przydatna, bo pewne rzeczy trzeba wypracować, żeby były naturalne. Takie nawyki z pewnością pomogą.
Jakim trenerem jest Żan Tabak?
Pierwsze słowo, jakie przychodzi mi na myśl to: szczerym. Jest szczery do bólu i zawsze mówi to, co myśli, reaguje w porę. Nigdy nie ma owijania w bawełnę. Jest bardzo bezpośredni. Jeśli ma coś komuś do powiedzenia, mówi to przy wszystkich.
Relacja z trenerem jest bardzo otwarta, buduje dobrą atmosferę. Można czuć się bezpiecznie dzięki temu, jak wszystko kontroluje. Wydaje mi się, że każdy, jeśli ma jakiś problem, może z nim porozmawiać. Jeśli przychodzi do treningów i meczów, jest bardzo wymagający i konsekwentny. Nie ma znaczenia, czy jest to Łukasz Koszarek czy Kacper Traczyk, tak samo zwróci uwagę, nie ma wyjątków. To jeden z niewielu szkoleniowców, który gra do końca – bez różnicy, ile prowadzimy, zawsze chce, aby wyciągnąć jeszcze więcej.
Największy nacisk kładzie na to, aby dawać z siebie 100 proc. Nawet, gdy jest się zmęczonym to 100 proc. jest mniejsze, ale nigdy nie powinno kończyć się meczu i mówić: „mogłem zrobić więcej, mogłem zagrać lepiej”.
Powtarza, że nadejdzie moment w tym sezonie, gdzie będziemy przegrywać mecze, bo nie da się wszystkiego wygrać. Nadejdzie kryzys. Dlatego, jeżeli mamy siłę, należy wypracować przewagę. Mamy napięty grafik. Mimo wszystko, zawsze mówi, aby zejść z parkietu z podniesioną głową i nigdy nie żałować, że się oszczędzało w trakcie spotkania.
Czym jest bycie w takiej drużynie dla 22 latka?
Na początku rozpatrywałem to w kategoriach powrotu do rodzinnego miasta. Nie ukrywam, że przyciągnął mnie też Łukasz Koszarek, bo chciałem się od niego uczyć. Uczestniczenie w treningach, aktywność i pewnym sensie zobaczenie, że jest się ważnym w zespole, że jakoś treningu też w jakimś stopniu zależy ode mnie, była dla mnie istotna.
Powrót do Zielonej Góry to może nie ogranie, a nabranie doświadczenia i chęć wykorzystania tego w kolejnych sezonach.
To momenty, które będę wspominać przez całe życie. Obserwowanie zawodników jak Sergio Rodriguez, Mike James, Kevin Pangos i wielu innych zawodników z przeszłością w NBA, jest wielką możliwością. To wiele uczy, bo łączymy ligę VTB z polskimi rozgrywkami.
Po takiej rywalizacji na przykład z Zenitem, przyjeżdża się do Polski i trzeba grać z kimś z dolnej części tabeli. Jest to zmuszenie się do motywacji. Bo tak naprawdę pokazujemy przez pierwszą połowę sezonu, że potrafimy przygotować się na każdy mecz, nawet po dobrych wygranych, wracamy i trzeba rywalizować w naszym kraju, bo jest to przecież bardzo ważne, patrząc z perspektywy walki o mistrzostwo. Jest to wymagające, ale pokazujemy, że można. Takie wyzwania trzeba podejmować.
Niebo jest limitem?
Zdecydowanie, choć jeszcze jakiś czas temu nie powiedziałbym, że zacznę szkolenia lotnicze, będę mógł sam pilotować samolot i znajdę się bliżej tego nieba. Tak naprawdę, na przestrzeni pół roku jestem już po pierwszym etapie, lotnictwo stało się moja życiową pasją. Uważam, że trzeba mieć marzenia i zawsze do nich dążyć. W ostatnim okresie zdałem sobie sprawę, że nigdy nie jest na nic za późno i nie można się poddawać.
Rozmawiała Pamela Wrona, @Pamela_Wrona