Jarosław Zawadka: Niczego nie żałuję

Jarosław Zawadka: Niczego nie żałuję

Mimo olbrzymiego doświadczenia, był debiutantem w roli pierwszego trenera zespołu ekstraklasy. Jarosław Zawadka opowiada o bardzo nietypowym sezonie Polskiego Cukru Toruń - także o tym, czego zabrakło, aby awansować do play offów.
Jarosław Zawadka / fot. Rose, Polski Cukier Toruń

 

Dołącz do Premium – czytaj całe teksty! >>

Wojciech Malinowski: Polski Cukier Toruń ukończył rozgrywki na 10. miejscu. Jaki cel stawiano przed Panem i drużyną na sezon 2020/2021?

Jarosław Zawadka: Sytuacja w klubie przed startem rozgrywek była bardzo nieciekawa. Długo nie wiedzieliśmy, czy w ogóle wystartujemy, a jeżeli tak, to w jakim układzie. Najważniejsze było zatem przetrwanie i utrzymanie się w lidze. Nie było żadnej rozmowy o konkretnym miejscu, grze w play offach, czy medalu. Po prostu chcieliśmy przetrwać.

Czy w czasie sezonu nie było oficjalnej zmiany oczekiwań? Poprzeczka nie została podniesiona wyżej?

W trakcie rozgrywek ze strony władz klubu czegoś takiego nie było. My jednak jako drużyna – trenerzy, zawodnicy – mieliśmy własne wewnętrzne ambicje i chcieliśmy być w play offach.

Czego zatem w Pana opinii najbardziej zabrakło, by w nich się znaleźć?

[ihc-hide-content ihc_mb_type=”show” ihc_mb_who=”2,3,4″ ihc_mb_template=”1″ ]

Trzeba na to spojrzeć globalnie i cofnąć się do początku sezonu, gdyż miało to duże znaczenie. Pierwszy mecz ligowy rozegraliśmy 28 sierpnia, a ja 1. trenerem zostałem 9 dni wcześniej, 19 sierpnia. Mieliśmy wtedy zakontraktowanych polskich zawodników, a także Obiego Trottera, który wtedy był w Austrii i w trudnym czasie pandemii, gdy niepewne były przyloty z USA, zdecydowaliśmy się go wziąć jako sprawdzoną opcję.

W takim składzie zaczynaliśmy, po krótkich przygotowaniach. W tym układzie personalnym trenowaliśmy zresztą już wcześniej, gdy jeszcze były różne koncepcje tego, kto poprowadzi zespół, jednak i tak był to krótki czas. Pierwsze 3 spotkania zagraliśmy w takim okrojonym składzie na wyjeździe, potem mieliśmy mieć jednak dwa tygodnie przerwy i chcieliśmy w tym czasie pozyskać dwóch amerykańskich graczy – na pozycje „2” i „5”.

Plany nam się jednak pokrzyżowały, gdyż nasza hala wciąż nie była gotowa i kolejne 2 mecze musieliśmy ostatecznie rozegrać na wyjeździe. Wtedy jeszcze z udziałem kibiców, zatem miało to znaczenie. Dodatkowo Donovan Jackson przyleciał z koronawirusem i razem z Keyshawnem Woodsem musieli przejść kwarantannę, a Stephen Zimmerman praktycznie na drugi dzień został wykupiony przez czeski Nymburk.

To znowu wszystko nam skomplikowało i spowodowało, że budowa zespołu praktycznie zaczęła się dopiero po 5 kolejkach, gdyż dopiero wtedy mogliśmy trenować w pełnym składzie. Amerykanie zadebiutowali wcześniej, ale praktycznie bez treningów.

Potem w październiku dobrze zafunkcjonowaliśmy, wygraliśmy u siebie 5 meczów z rzędu, w tym pokonaliśmy Zastal Zielona Góra. W styczniu jednak przegrywaliśmy spotkania podczas kolejnej serii wyjazdów, w których praktycznie w każdym byliśmy blisko wygranej. Mam tu na myśli przede wszystkim mecze w Dąbrowie Górniczej, Stargardzie i Włocławku – te spotkania moim zdaniem zadecydowały, że nie weszliśmy do ósemki.

Jak to się stało, że plan pozyskania dwóch zawodników zagranicznych na początku sezonu, nie licząc Obiego Trottera, zamienił się w trzech pozyskanych koszykarzy?

Stało się tak z powodu zakończenia kariery przez Łukasza Wiśniewskiego. On rozpoczął z nami treningi, jednak po pewnym czasie uznał, że nie da rady, że zdrowie jest ważniejsze i zrezygnował. W jego miejsce ściągnęliśmy Keyshawna Woodsa, który grał za bardzo niewielkie pieniądze. Myślę, że niejeden gracz 1-ligowy zarabiał znacznie więcej od niego.

Tak w ogóle, to praktycznie wszyscy przed startem sezonu zapowiadali, że będzie to rok na przetrwanie. Po czym u nas to rzeczywiście w ten sposób funkcjonowało, ale jak się popatrzy na inne zespoły, to trochę poszalały (śmiech).

Wygraliście łącznie 12 spotkań, z czego tylko 2 w halach rywali. Czy jest Pan w stanie w jakiś sposób to wytłumaczyć? Na papierze wydawałoby się, że macie atuty, by takie spotkania wygrywać – doświadczeni gracze, mocny polski trzon zespołu i bardzo dobrze wykonywane rzuty wolne, to kilka z czynników, które moim zdaniem powinny wam pomagać.

O pierwszych 5 meczach już rozmawialiśmy, chociaż nawet tam w Szczecinie byliśmy blisko wygranej. Potem gdy zakończyliśmy serię spotkań we własnej hali, to w kilku spotkaniach ponownie długo walczyliśmy o wygraną – choćby we Wrocławiu, czy w Stargardzie.

Myślę, że nie pomagała nam specyfika naszego kalendarza – czyli zaczynaliśmy od serii meczów wyjazdowych, potem graliśmy u siebie, po czym ponownie czekały nas wyjazdy, gdyż tradycyjnie w lutym-marcu nasza hala jest przede wszystkim używana do zawodów lekkoatletycznych.

Gdy zatem przychodzi seria spotkań i zacznie się je od jednej-dwóch porażek, to potem ciężko jest to przełamać. Trochę to w głowie siedzi i w pewnym momencie zaczyna się odliczanie przegranych, co na pewno nie pomaga.

O naszych porażkach decydowały detale, na przykład w Stargardzie traciliśmy w końcówce piłkę na środku boiska. Czasami też po prostu brakowało nam szczęścia, gdy rywale trafiali dobrze bronione rzuty przez ręce naszych graczy, jak na przykład Almeida w meczu we Włocławku, gdy Bartek Diduszko wszystko przy nim zrobił tak, jak należało. Nam z kolei piłki w dobrych pozycjach wypadały z obręczy.

Być może też nasi najbardziej doświadczeni gracze, jak Aaron Cel czy Damian Kulig, którzy grali dużo minut, w końcówkach mogli odczuwać zmęczenie. Chociaż w Toruniu w takich sytuacjach ważne rzuty nam wpadały i często udawało nam się wygrywać.

Porozmawiajmy jeszcze chwilę o tych końcówkach spotkań na wyjeździe. Miał Pan jakąś stałą strategię na ich rozgrywanie, czy raczej dopasowywał Pan ją pod konkretnego przeciwnika i zawodników, którzy w Pana zespole danego dnia prezentowali się najlepiej?

Takiej stałej strategii nie miałem, wszystko wychodziło na boisku. Świadczył o tym choćby mecz ze Spójnią, gdy przegrywaliśmy do przerwy bardzo wysoko, a wróciliśmy do gry i wyszliśmy nawet na prowadzenie za sprawą zawodników rezerwowych. Na ostatnie kilka minut wróciłem do gry podstawową piątką, licząc, że uda im się utrzymać przewagę do końca. Tak się jednak nie stało.

Myślę, że trenerzy mają taką cechę, że ufają swoim najbardziej doświadczonym graczom. W naszym przypadku jednak nie zawsze się to sprawdzało. Tak było w Stargardzie, a także w Dąbrowie, gdzie po stracie piłki popełniliśmy faul niesportowy. Myślę, że każdy mecz ogólnie był inny i w każdym z nich powody porażki trochę się od siebie różniły.

Tak, jak różniły się od siebie te mecze, które w Toruniu wygrywaliśmy, gdy Obie brał piłkę w końcówce i trafiał ważne rzuty, albo czynili to Aaron z Damianem.

Statystyki pokazywały, że przez cały sezon bardzo źle graliście w defensywie. Czym to było spowodowane? Pana zasady gry w obronie były błędne? Miał Pan raczej graczy, którzy w tym elemencie są słabsi? Czy może nie był Pan ich w stanie zmusić do większego zaangażowania po tej stronie parkietu?

Na pewno nie mam uwag do zaangażowania, gdyż zawodnicy dawali z siebie tyle, ile w danym momencie mogli. W mojej opinii defensywę zaczyna się budować w okresie przygotowawczym, który u nas był bardzo okrojony. Gdy jeszcze nie było wiadomo, kto będzie 1. trenerem, to ja przygotowałem tylko ogólne zasady, by potem nie były one sprzeczne z tym, co zechce grać wybrany szkoleniowiec.

Potem w trakcie sezonu wprowadziliśmy ogólne zasady, na przykład w obronie akcji Pick & Roll, których się trzymaliśmy. Jednak takie elementy, jak zastawianie, czy „close-outy” rzeczywiście u nas szwankowały.

Nie mieliśmy też w składzie takich agresywnych, fizycznych graczy, jak choćby Marcel Ponitka czy Mateusz Zębski, to także było naszym problemem.

W statystykach bardzo widoczna była też dysproporcja w waszej grze w ataku – w halach rywali (77,5 pkt) rzucaliście aż o 17 punktów mniej niż u siebie (94,5 pkt). Czy wasze założenia w ataku zmieniały się w jakiś sposób w tych spotkaniach?

Nie, czegoś takiego nie było. Niezależnie, czy graliśmy u siebie, czy na wyjeździe, to zawsze chcieliśmy grać szybkim atakiem po wybronieniu akcji przeciwnika i zbiórce, a do tego szukać dobrych rzutów w akcjach pozycyjnych.

Taką różnicę ciężko jest mi wytłumaczyć, chociaż pamiętam, że były takie mecze na wyjeździe, jak porażki z Legią i Treflem, który zresztą wyjątkowo na mnie leżał, gdzie tych punktów rzeczywiście zdobyliśmy niewiele i myślę, że to mogło pociągnąć nasz wynik w dół.

Czy można powiedzieć, że wasz zespół miał zbyt wielu graczy po „30”? Nie chcę używać słowa „starych”, ale jednak z dużym przebiegiem na liczniku, a do tego nasyconych sukcesami i niewystarczająco zdeterminowanych do odnoszenia kolejnych?

Być może miało to znaczenie. Pamiętajmy o tym, że Aaron i Damian to także reprezentanci Polski, zatem w trakcie przerwy w lidze oni akurat dalej pracowali i grali, a nie odpoczywali. Do tego obaj mieli w trakcie sezonu problemy z kontuzjami.

Na pewno pod pewnymi względami łatwiej się pracuje z graczami z przedziału 25-28 lat, którzy mają lepszą wydolność i motoryką. Wiedzieliśmy, że nasz trzon zespołu jest doświadczony, dlatego też dobraliśmy takich zawodników amerykańskich – młodszych i bardziej energetycznych w grze. Było to zwłaszcza widać, gdy na boisku pojawiał się Carlton Bragg.

Porozmawiajmy zatem chwilę o nim. To gracz, który w czasie studiów i gry w lidze NCAA wyrobił sobie bardzo złą opinię poza boiskiem. Jak Panu się z nim pracowało przez cały sezon?

Rozmawialiśmy z trenerem Nymburka o nim, gdy oni się z nim żegnali. Usłyszeliśmy, że to dobry chłopak, dobrze się z nim pracuje, ale oni przed występami w Europie po prostu chcieli kogoś bardziej doświadczonego.

W początkowych meczach, w 1. rundzie, Carlton rzeczywiście miał problem z przyswojeniem zasad taktycznych, czy gry w obronie. Z tygodnia na tydzień, z treningu na trening wyglądał jednak coraz lepiej i ja jestem z niego zadowolony. Szczerze, to nawet rozmawialiśmy i powiedziałem mu, że gdyby była taka możliwość, to ja widziałbym go dalej w Toruniu. Zrobił duży postęp, a pod względem charakteru i mentalności nie mam do niego żadnych uwag. Zawsze był gotowy, by dać z siebie wszystko, dobrze pracował też na treningach.

Zarówno z nim, jak i z żadnym z innych graczy nie mieliśmy problemów. Myślę, że mieliśmy jeden ze spokojniejszych, poukładanych zespołów w lidze.

Kiedy zdecydowaliście w klubie, że pozyskujecie jeszcze jednego obcokrajowca? Czemu wybraliście akurat Marko Ramljaka i czy był Pan zadowolony z tego, co on wniósł do zespołu?

W pewnym momencie przyszedł do nas prezes Piotr Barański i powiedział, że dzięki wsparciu sponsorów oraz przyjaciół klubu są pieniądze na pozyskanie dodatkowego obcokrajowca. Razem z Michałem Dukowiczem ustaliliśmy, że nie chcemy brać kolejnego Amerykanina o podobnym profilu do Woodsa i Jacksona, a poszukamy Europejczyka, który da nam większą energię i jakość w defensywie.

Takie opinie zebraliśmy właśnie o Marko. Przedstawiano go jako zespołowego, walczącego gracza, który będzie bronił, pomagał na deskach i biegał do szybkiego ataku. Te elementy się potwierdziły, jednak on nie do końca był przygotowany tak, jak byśmy oczekiwali. Wcześniej zagrał w Bułgarii tylko 2 mecze, a dodatkowo przechodził tam koronawirusa.

Jak przyjechał do nas, to jego braki w przygotowaniu były widoczne. Myślę, że może gdybyśmy zaczynali z nim sezon, to zarówno jego gra, jak i wyniki drużyny wyglądałyby inaczej i lepiej.

W ostatnich kilku spotkaniach zagraliście bez Obiego Trottera, który przeniósł się do 2. ligi włoskiej, a większa rola spoczęła wtedy na Donovanie Jacksonie i Keyshawnie Woodsie. Być może z nimi graliście trochę mniej poukładaną koszykówkę, ale wasza gra wcale nie wyglądała gorzej. Czy przyszło Panu przez myśl, że być może Obie miał wcześniej za dużą rolę w zespole i w pewnym momencie można było go na przykład spróbować jako gracza rezerwowego?

Mam olbrzymi szacunek do Obiego i w tym sezonie też miał dla nas dużą wartość. Był w trakcie sezonu moment, że być może rozpoczęlibyśmy z nim na ławce, ale mieliśmy jednak uzgodnione z Keyshawnem, że to on zaczyna w tej roli. Działo się to jeszcze przed podpisaniem Marko Ramljaka, gdy to właśnie Woods był zmiennikiem na wszystkich 3 pozycjach obwodowych.

Ostatecznie podjąłem taką decyzję, że będę grał Obie’em w pierwszej piątce, cały czas liczyłem na jego doświadczenie i znajomość naszej ligi. Nie odważyłem się zatem na zmianę.

Potem gdy Obie otrzymał propozycję z Włoch, przy minimalnych szansach na play off, to powiedział prezesowi Barańskiemu, że teraz będziemy grali inaczej. I było tak, jak Pan powiedział – zaczęliśmy grać szybciej, gdyż jednak wcześniej Obie trochę tę piłkę holował.

Czy wcześniej, do Pana lub ogólnie do zespołu, dochodziły pogłoski związane z podchodami innych drużyn pod waszych zawodników?

Ja dowiedziałem się o tym nie od zawodników, gdyż oni z nami o tym nie rozmawiali. Aaron przykładowo od razu przeciął rozmowy i powiedział, że nie jest zainteresowany zmianą klubu. Podobnie Bartek Diduszko.

Trochę inaczej było w przypadku Donovana Jacksona, który był mocno naciskany na zmianę klubu. Nawet nie Zastal, to była raczej chyba gra jego agenta, tylko w grę u niego wchodziła opcja zagraniczna. Nasi obcokrajowcy grali u nas za naprawdę niewielkie pieniądze i nie dziwię się, że lepszą propozycję poważnie rozważał.

Ostatecznie jednak udało nam się go przekonać do pozostania. Mówiliśmy mu, że dla jego przyszłości lepsze będzie zakończenie sezonu w jednym klubie, gdyż kolejni chętni będą na to zwracać uwagę. Zresztą on sam wspominał, że nasz klubu był najlepiej zorganizowanym spośród tych, w których miał okazję występować i bardzo mu się podobało. Po 2 dniach tak naprawdę zapomniał o całej sprawie i dalej był częścią naszego zespołu.

Jesteście jednym z trzech ligowych zespołów, który pokonał w sezonie regularnym Zastal Zielona Góra, a i w meczu wyjazdowym długo dotrzymywaliście mu kroku. Z czego Pana zdaniem wynikało to, że całkiem dobrze wam się przeciwko drużynie Żana Tabaka rywalizowało?

Trzeba pamiętać, że w ubiegłym roku wygraliśmy z nimi oba spotkania – w lidze i Pucharze Polski. Myślę, że to miało duże znaczenie i gracze, którzy to pamiętali, jak Aaron, Damian, „Didi”, czy Aleks Perka, byli na przykład przygotowani na obronę, którą gra Zastal.

Widać to było po naszej grze w ataku, gdzie w Toruniu zdobyliśmy przeciwko nim 94 punkty, a w Zielonej Górze odskoczyli od nas dopiero w 4. kwarcie. Dodatkowo w takich meczach obowiązuje też hasło „bij mistrza”, nikogo na takie spotkania nie trzeba specjalnie mobilizować.

Sporo dobrych momentów w tym sezonie miał Michał Samsonowicz, który debiutował na ekstraklasowych parkietach. Czy Pana zdaniem jest to gracz, który na stałe zagości na tym poziomie?

Michał ma świetną motorykę i tym nam zaimponował, gdy pojawił się na okresie przygotowawczym i bardzo chciał z nami zostać. Jest mocno nastawiony na sport, na to, by się dalej rozwijać. Wiedział, że oprócz części koszykarskiej, to będzie mógł u nas pracować ze świetnym trenerem od przygotowania motorycznego (Dominik Narojczyk – red.), co maksymalnie w trakcie sezonu wykorzystał.

Na dzisiaj na pewno brakuje mu chłodnej głowy. Może na przykład zaskoczyć rywali, jak choćby w Zielonej Górze, gdzie zagrał świetne zawody i po trafieniu pierwszej „trójki” poszedł za ciosem. Potrafił też wykorzystywać sytuacje, że grał z bardziej doświadczonymi kolegami, mógł się zatem trochę w ich cieniu ukryć, by potem nagle zaatakować obronę.

Tutaj chciałem pochwalić właśnie tych najbardziej doświadczonych graczy moje zespołu – zawsze zarówno Michałowi, jak i innym młodszym zawodnikom służyli pomocą, nie było jakichś niepotrzebnych uwag w stylu „Młody, co ty robisz?”. Dużo tłumaczyli i podpowiadali.

Inną bolączką Michała jest to, że nie ma jeszcze pewnego rzutu – może trafiać z dystansu, ale pewnej ręki „shootera” nie ma. Myślę, że ma potencjał na gracza do zadań specjalnych.

W kwestii pozycji – bardziej rozgrywający czy rzucający? A może combo?

Myślę, że właśnie to ostatnie. Do gry na „1” brakuje mu chłodnej głowy, chociaż podanie ma naprawdę fajne. Z kolei na typowej „2” brakuje mu trochę wspomnianego rzutu. Może jednak iść w kierunku dobrej obrony, napędzania szybkiego ataku i gry 1 na 1. Przy dobrej pracy i pewnej dozie szczęścia może pójść dalej.

Jak Pan tak wymieniał jego cechy, to skojarzył mi się trochę Filip Matczak.

Myślę, że to dobre porównanie. Filip też nie był nigdy typowym rozgrywającym, jest mocny fizycznie i radzi sobie w różnych rolach. W tym kierunku poszedł też Marcel Ponitka, który stał się znakomitym defensorem i pokazał, że, nawet gdy nie jest się dobrym strzelcem, to można wyspecjalizować się w innej roli i zrobić wielki postęp. A przy okazji cały czas pracować i poprawiać te słabsze elementy.

Był to Pana pierwszy pełny sezon w męskiej ekstraklasie. Nie żałuje Pan, że zdecydował się przyjąć propozycję władz klubu?

Niczego nie żałuję. Był to dla mnie sezon, który zapamiętam na długo.

Dużo ma Pan materiałów do przemyśleń po jego zakończeniu?

Na pewno, wiele rzeczy zobaczyłem inaczej, niż patrzyłem na to w roli asystenta. Z perspektywy głównego szkoleniowca, nawet w moim wieku (śmiech), dużo można się nauczyć i na pewno nabyte doświadczenie pomoże mi w przyszłości. Niezależnie, w jakiej roli będę pracował.

Było coś, co sprawiło Panu największą trudność w tej nowej roli?

Jestem człowiekiem, który z reguły ma dobre relacje z graczami. Zanim podjąłem decyzję, to rozmawiałem z zawodnikami, którzy zapewniali, że będą mnie wspierać. Przez cały sezon tak było, tworzyliśmy jako zespół jedną całość i pod tym względem nie było żadnych problemów.

Na pewno psychika i stres w roli głównego trenera to zupełnie inna bajka. Pod tym względem bywało ciężko. Do momentu, w którym nie mieliśmy pewnego utrzymania w lidze, to miałem wiele nocy nieprzespanych, przemyśleń, co zrobić dalej, inaczej. Przegrany mecz siedzi w głowach i nie kończy się na jednej ciężkiej nocy.

Ostatnio rozmawiałem z Aaronem Celem, który przyjaźni się z Mantasem Cesnauskisem (trener Czarnych Słupsk – red.). I to właśnie on powiedział mu, że dopiero teraz widzi, jak dobrze być graczem – w ich przypadku maksimum po jednym dniu zapomina się o przegranym spotkaniu. W przypadku trenerów trwa to jednak dłużej, cały czas się zastanawia, co można było zrobić lepiej.

Podobnie jest zresztą w przypadku funkcji głównego trenera i asystenta. Ten drugi od razu po meczu koncentruje się na kolejnym spotkaniu i przygotowaniu odpowiednich materiałów. Główny szkoleniowiec także patrzy naprzód, na następnego przeciwnika, ale też ciągle wraca do minionego meczu.

To wszystko jest jednak wpisane w zawód trenera i myślę, że i mnie z biegiem sezonu było łatwiej sobie z tym radzić.

Miał Pan okazję porozmawiać z prezesem Barańskim o tym, co czeka Pana dalej?

Jeszcze nie, jest dopiero 2 dni po ostatnim meczu (rozmawialiśmy we wtorek – red.). Ja jestem w tym klubie od 6 lat, cały czas będę do niego przychodził i myślę, że taka rozmowa się odbędzie. Zdaję sobie sprawę, że teraz jest jeszcze za wcześnie, żeby prezes wiedział, na czym będziemy stali. Ja chciałbym zostać, bez względu na to, czy będę pierwszym trenerem, czy tym drugim.

Rozmawiał Wojciech Malinowski

[/ihc-hide-content]  

POLECANE

Od wielu lat listopad obchodzi się pod hasłem świadomości i profilaktyki występujących u mężczyzn chorób nowotworowych, przede wszystkim raka jąder i raka prostaty. To dobra okazja, by przypomnieć rozmowę z Robertem Skibniewskim i zapisać się na badania.

tagi

Zagłębie Sosnowiec to koszykarski ośrodek, który już w sezonie 2024/25 miał pojawić się na ekstraklasowej mapie Polski. O tym, jak miało do tego dojść opowiedział w połowie maja naszemu portalowi prezes Piotr Laube, choć z początkiem czerwca sytuacja uległa zmianie.
7 / 06 / 2024 22:34
14 zwycięstw i 14 przegranych to dotychczasowy bilans beniaminka Orlen Basket Ligi, który mając do rozegrania jeszcze dwa mecze, zajmuje ósme miejsce w tabeli. Dziki Warszawa swój debiutancki sezon w ekstraklasie sportowo już mogą zaliczyć do udanych. Ale nie tylko w tym aspekcie. – Nasz sufit jest tam, gdzie go sami powiesimy – przekonuje Michał Szolc, prezes i założyciel klubu.
12 / 04 / 2024 18:58
Obecnie media społecznościowe są nieodzownym elementem marketingu sportowego. Własną perspektywą pracy media managera w koszykarskich klubach podzielili się Katarzyna Pijarowska (Enea Astoria Abramczyk Bydgoszcz), Bartek Müller (Krajowa Grupa Spożywcza Arka Gdynia) oraz Karol Żebrowski (Trefl Sopot).
25 / 03 / 2024 22:15
– Mam argumenty, by zapijać emocje alkoholem. Kontuzje i urazy, zmiany klubów i miast, nowe otoczenie i nowi ludzie – to wszystko przecież buduje niestabilność. Po przegranym meczu moi koledzy z szatni analizują swoje błędy. Ja sięgam po alkohol. Uśmierzam emocje. Chyba nie chcę się z nimi spotkać. Nie wczytuję się w siebie, bo wolę tego uniknąć – wspomina były koszykarz Wiktor Grudziński. 15 kwietnia obchodzimy Światowy Dzień Trzeźwości. To nie tylko promowanie abstynencji. Jest to dzień, który służyć ma refleksji i ma na celu zwiększenie świadomości społecznej na temat powszechności uzależniania od tej substancji oraz zagrożeń zdrowotnych wynikających z jej nadużywania.
„Stałam w oknie, pomachałam mu, aż straciłam go z pola widzenia. Po chwili jednak zadzwoniłam, aby kupił bułki. Zawsze to robił. Tego dnia zapomniał. Gdy się rozłączyłam, napisał: „Przepraszam, kocham cię”. Wtedy nie wiedziałam, że już nigdy więcej się nie zobaczymy i tego dnia zostanę wdową.” – wspomina Angelina, żona zmarłego koszykarza Dawida Bręka. 23 lutego obchodzimy Ogólnopolski Dzień Walki z Depresją. Jest to dzień, w którym przede wszystkim powinniśmy zwrócić uwagę na to, jak ważne jest dbanie o swoje zdrowie psychiczne i korzystanie ze specjalistycznej pomocy.
Jak od kuchni wygląda tworzenie tekstów lub przekazywanie cennych informacji? Co definiuje dobrego dziennikarza i czym tak naprawdę jest dziennikarstwo sportowe oraz jak to jest być po drugiej stronie? Być może w poniższym tekście znajdziesz odpowiedzi na niektóre pytania czytelnika.
6 / 06 / 2024 12:39
Jeden z najlepszych niskopunktowych graczy na świecie wraz z drużyną Hornets Le Cannet Côte d’Azur zdobywa prestiżowy Puchar Francji. To Polak, który także reprezentuje nasz kraj w koszykówce na wózkach.
30 / 01 / 2024 17:38