Janusz Jasiński: Najgorsza noc w życiu (część 1)

Janusz Jasiński: Najgorsza noc w życiu (część 1)

"Nie można wziąć mercedesa do uprawy pola" - mówi Janusz Jasiński, właściciel Enea Zastalu. Wyjaśnia dlaczego zdecydował się na Olivera Vidina, zdradza kulisy współpracy z Żanem Tabakiem i opowiada o najtrudniejszej nocy w swoim życiu. Pierwsza część rozmowy o niezwykłym sezonie klubu z Zielonej Góry.
Żan Tabak i drużyna Zastalu / fot. A. Romański, plk.pl

 

Dołącz do Premium – czytaj całe teksty! >>

Wojciech Malinowski: We wtorek Pan i zawodnicy Enea Zastalu odebraliście pokaźną garść nagród za miniony sezon na hali Energa Basket Ligi, a już w środę ogłosiliście kontrakt z trenerem Oliverem Vidinem. Widzę, że na urlop w waszym klubie się nie zapowiada.

Janusz Jasiński: No niestety. Zawsze zresztą mówię, że jak jesteś mały i na prowincji, to przynajmniej musisz być pracowity. A poważnie, to był dla nas trudny i ciężki sezon. Za chwilę jednak będzie następny. Czasu jest mało, szczególnie że w lidze VTB startujemy z pozycji „underdoga”, a w Polsce nasze możliwości są trochę przeceniane.

Budowę zespołu zaczyna się zawsze od trenera. Każda rozmowa z kimkolwiek bez niego jest moim zdaniem bezproduktywna. Musieliśmy odpowiedzieć zawodnikom, którzy są pod kontraktem, jest kwestia Łukasza Koszarka, a także polskich graczy dostępnych na rynku. Mogę zdradzić, że rozmowy z trenerami prowadziłem jeszcze w kwietniu, spotykałem się z niektórymi w różnych układach, przy rozgrywanych meczach. Pewne rozeznanie zatem mieliśmy.

Dodatkowo wiedzieliśmy, że Żan wypełni swoją misję do końca, ale także tak, jak przyznawał wcześniej, na kolejny rok nie chce być w Polsce z różnych powodów. My o tym oczywiście za głośno nie chcieliśmy mówić, ale następcy szukaliśmy od dłuższego czasu, zarówno na polskim rynku, jak i zagranicznym. Oliver Vidin przyleciał w poniedziałek, my wtedy mieliśmy akurat zakończenie sezonu i można powiedzieć, że z trenerem Tabakiem przekazywali sobie pałeczkę. Żan go wtajemniczał we wszystkie tematy związane z niuansami funkcjonowania klubu i swoimi doświadczeniami.

Czy należy Pan do wąskiego kręgu osób, które wiedzą, gdzie trener Tabak będzie pracował w kolejnym sezonie?

[ihc-hide-content ihc_mb_type=”show” ihc_mb_who=”2,3,4″ ihc_mb_template=”1″ ]

Nie ma takiego kręgu, gdyż nawet Żan tego nie wie. Myślę, że czeka on na odpowiednią propozycję i moim zdaniem nie będzie się spieszył. Jeżeli mogę się za niego wypowiedzieć, to interesujące go drużyny jeszcze grają i walczą w obecnym sezonie.

Żan Tabak to znakomity szkoleniowiec i wyrazista osobowość, zatem wejście w jego trenerskie buty będzie dużym wyzwaniem. Czemu akurat wybór padł na Olivera Vidina? I jak duża rola była w tym samego Tabaka, gdyż wiadomo, że obaj się przyjaźnią i mają korzystną opinię o swoim warsztacie trenerskim?

Wejście po Żanie Tabaku dla każdego trenera byłoby bardzo ciężkie. Ja porównuję to trochę do sytuacji po Saso Filipovskim, który przed kilkoma laty spełniony odchodził od nas do Banvitu, chociaż miał jeszcze z nami roczny kontrakt. Zdecydowaliśmy się wtedy jednak uszanować jego osiągnięcia i pozwoliliśmy na ułożenie sobie dalszej kariery według własnej koncepcji.

Teraz ta sytuacja się powtarza. Po Filipovskim wzięliśmy jego asystenta Artura Gronka i stał się on najmłodszym mistrzem Polski, co długo moim zdaniem będzie nie do powtórzenia. Wtedy doszliśmy do wniosku, że każdy trener będzie miał po Saso problem z jego „testamentem”. Dałem zatem Arturowi olbrzymie wsparcie i chociaż bardzo pomagała mu także drużyna, to po tym, jak wygrał mistrzostwo, to następnego sezonu już nie przetrwał.

Założenie butów po Żanie także teraz dla Olivera będzie na pewno bardzo trudne, gdyż każdy będzie go do niego porównywał. Obiecałem i jednemu i drugiemu pełne wsparcie. Chociaż nie mam w zwyczaju mówić publicznie o nazwiskach, to mogę powiedzieć, że rozważaliśmy bardzo ciekawe nazwiska, które sporo w Europie już znaczą. Wszyscy oni mieliby jednak bardzo ciężko w tej sytuacji, w której objęliby zespół po trenerze Tabaku.

Dlatego też wybraliśmy drogę pewnej kontynuacji. Ustaliliśmy, że przynajmniej przez pewien czas Żan będzie naszym „Aniołem stróżem” i nie pozwoli nam zrobić pewnych złych rzeczy. Może nie będzie nam mówił, co mamy robić, ale jak coś nie będzie szło, to odbierze telefon, porozmawiamy na odległość i albo nam pomoże, albo przynajmniej doradzi.

W roli swojego następcy najbardziej widział właśnie Olivera Vidina. Tabak uważa, że właśnie on da sobie radę, a sam jest mu też w stanie pomóc, gdyż w pewnych momentach Oliver będzie chciał się go posłuchać. Wiadomo, że jest wielu dobrych trenerów, ale jeżeli nie jest się w bliskich stosunkach, to nie zawsze liczy się z czyjąś opinią.

Inną kwestią jest to, że być może będziemy chcieli zmienić trochę naszą taktykę. Jej dotychczasowymi parametrami były występy w lidze VTB i system gry na najwyższym europejskim poziomie dostępnym dla polskiej drużyny, a także wybór graczy głodnych rozwoju i zwracanie dużej uwagi na stabilizację finansową.

Teraz jednak chcemy również wykorzystać umiejętności trenera Vidina i w większym stopniu postawić na młodość. Oliver ma w tym duże doświadczenie, w przeciwieństwie do Żana prowadził młodzieżowe ekipy, obaj zresztą szli zupełnie inną drogą szkoleniową – Tabak to były zawodnik, który wskoczył od razu na wysoką trenerską półkę, a Oliver odwrotnie, on pod tym względem bardziej przypominał na przykład Saso Filipovskiego.

Wierzę zatem, że nasz nowy trener będzie w stanie przekonać młodych graczy i dać im szansę, co pokazał zresztą w minionym sezonie i czym bardzo mi zaimponował. W trudnych meczach i w trudnej sytuacji nie bał się korzystać z mniej doświadczonych zawodników. Oliver ma w sobie to coś, dzięki czemu może za sobą takich graczy pociągnąć i ich zbudować.

Z kolei my dzięki temu dostaniemy trochę dłuższą perspektywę, jeżeli chodzi o polskich zawodników, na czym nam dzisiaj zależy. Krajowych graczy na rynku jest bardzo niewielu – budowanie kariery młodym zawodnikom ma sens, gdyż ci bardziej doświadczeni za chwilę będą chcieli wyjeżdżać za granicę.

Polska jest w przeklętym miejscu, co mało kto rozumie i o czym przekonywały się nasze drużyny w ostatnich latach. Dotknięcie Europy dla polskich zespołów bywa mordercze, gdyż jak chcesz zbudować silną drużynę na puchary, to zbudujesz słabą na PLK. Te dwa systemy walutowe trudno jest połączyć. Inna koszykówka, inne kryteria sędziowania – trudne jest pogodzenie tego wszystkiego.

Wiadomo, że jak będziesz dobry w Europie, to łatwiej będzie ci wygrać w Polsce. Jednak wtedy pojawi się element, czy twoi gracze będą chcieli w PLK zwyciężać, czy rzeczywiście jest to ich marzeniem. My znaleźliśmy w ostatnich latach swój system, a trener Tabak był do tego idealny. Myślę, że Oliver Vidin będzie podobnie dobry, chociaż inny i nie powinno się go do Żana porównywać.

Skoro Pan o tym wspomniał – czy zespół Zastalu z sezonu 2020/21 robił wszystko, by wygrać w Polsce po sukcesach w lidze VTB?

Moim zdaniem bardzo chcieli wygrać, ale po prostu nie byli w stanie. Przeszkodziło zmęczenie i pewnego rodzaju znużenie. To był bardzo długi sezon, a my nie mieliśmy wystarczająco szerokiej rotacji.

Inną kwestią było osłabienie jakościowe drużyny. Nowych graczy można różnie oceniać, a mnie przypomina się, jak ocenialiśmy „Iffe” Lundberga w pierwszych tygodniach rozgrywek, a co o nim sądziliśmy przykładowo w grudniu. Na początku każdy przecież mówił, że „Ludde” Hakansona nikt nie zastąpi i zapowiada się katastrofa. Potem jednak wszyscy o nim zapomnieli.

Niestety ludzie nie do końca chcą zrozumieć, że gdyby zawodnicy grali super po półtoramiesięcznym okresie, to znaczy, że w takiej drużynie trener tak naprawdę nie jest potrzebny. My dobieramy jednak takich zawodników, którzy potrzebują szkoleniowca, żeby on zbudował ich pewność siebie. Zmierzam do tego, że nawet ci gracze, których oceniliśmy pod koniec sezonu jako słabszych, mogliby być oceniani znacznie lepiej, gdyby mieli dodatkowy miesiąc-dwa.

Znaczenie miała też oczywiście sama „bańka” – nie mam tu nawet na myśli kibiców, tylko po prostu grania we własnej hali i na własne obręcze. Poczucie, że jestem u siebie, jest w koszykówce niewiarygodnie ważne. Nie wiem, czy jest inna gra zespołowa, w której ma to aż tak wielkie znaczenie.

Byliśmy w trakcie sezonu jedyną drużyną, która w miarę dobrze grała i u siebie i na wyjeździe. W psychologicznej wojnie w finale liczą się jednak najmniejsze elementy, tu już nie ma przecież tak, że gra mocny zespół ze słabym, tylko walczą ze sobą dwie bardzo silne ekipy, przygotowane na 100 procent.

I na koniec – kryteria sędziowania. Nie chodzi oto, czy ktoś sędziował za nami, czy przeciwko nam. Raczej o fakt, że kryteria w Polsce są bardzo specyficzne i chronią zawodników wchodzących pod kosz. Nam takich zawodników niestety dwóch ubyło. Gdyby był Pappas, to może wyglądałoby to inaczej. Nikos był bowiem wielkim cwaniakiem, który mógłby linię sędziowania w PLK dobrze wykorzystywać.

Widzieliśmy w naszych meczach, że w Rosji 90 procent takich kontaktów nie jest odgwizdywanych, w europejskich pucharach sędziuje się jeszcze inaczej. To jest doświadczenie, które trenerzy zdobywają przez lata przy budowaniu składów.

Czy wśród trenerów, których rozważał Pan w ostatnim czasie, był Saso Filipovski?

Nie wiem, jak realne są medialne doniesienia o ofercie Saso w niektórych polskich klubach. Może to jest tak, jak z Geoffreyem Groselle’em, który sam przyznał, że nie wie nic o ofercie ze Stali Ostrów, która przewijała się w mediach. Myślę, że trochę jest też tak, że przeceniamy Polskę i naszą ligę, co akurat mnie się podoba. Kiedyś myślałem, że mamy kompleksy, ale w koszykówce wyróżniamy się raczej ułańską fantazją i myślimy, że jesteśmy lepsi niż w rzeczywistości.

Przy poszukiwaniu trenera braliśmy przede wszystkim pod uwagę to, czy potrafi on zbudować zespół za małe pieniądze tak, jak trener Tabak, czy Vidin. My musimy mieć człowieka, który za niecałe 4 miliony złotych potrafi stworzyć silną ekipę, co nie jest proste. Gdy trener Filipovski był u nas w Zielonej Górze, to budżet na zawodników wynosił 8 milionów. To zupełnie inna sytuacja.

Co z tego, że weźmiemy trenera za 150 tysięcy euro, a nie za 100, gdy potem okazuje się, że taki szkoleniowiec jest przyzwyczajony od pewnych warunków, do 3 asystentów, i tak dalej. Nie można wziąć mercedesa do uprawy pola, my tu raczej potrzebujemy traktorków, które się dobrze na tym polu sprawdzą.

To było też powodem zmęczenia trenera Tabaka, któremu pewnych rzeczy po prostu nie potrafiliśmy zapewnić. „W każdym Final Four Euroligi są zawsze zespoły, które latają czarterami” – wspomniał kiedyś Żan i tego nie da się oszukać. Moim zdaniem powinniśmy mieć zatem w Polsce trenerów, którzy idą do góry, a nie z niej spadają. Takich, którzy będą szczęśliwi, że pracują właśnie tutaj, że pieniądze przyszły na konto. A nie tych, którzy po 3 dniach będą się pytać „gdzie są moje pieniądze”.

Wspomniał Pan o tym, że mieliście być może za krótką rotację w minionych rozgrywkach. W czasie swoich rządów w Zastalu pracował Pan z wieloma szkoleniowcami Czy to ograniczenie rotacji było czymś, co Pana zdaniem trener Tabak mógł zrobić lepiej? Pamiętam, że w kilku meczach, gdy zastępował go Felix Alonso, to Hiszpan na przykład nie bał się korzystać z Kacpra Traczyka.

Jeżeli bierze się Żana Tabaka, to bierze się go w 100 procentach, z wszystkimi jego plusami i minusami. Żan ma coś, czego nie widziałem do dzisiaj w żadnym trenerze – on zaczarowuje graczy. Ja wiem, że chcielibyśmy szerokiej rotacji. Tabak był jednak z zawodnikami od początku szczery do bólu – mówił im, że niczego im nie gwarantuje, że muszą się mu podporządkować. W czasie jego pracy nie mieliśmy żadnego kwasu, że jeden gra, a inny kolega akurat nie.

Czy Żan podejmuje dobre decyzje, czy nie, to moim zdaniem nie ma znaczenia. Jego największą siłą było to, że potrafił zbudować drużynę i hierarchię w niej. Pewnie, gdybyśmy mieli trochę więcej pieniędzy, to mielibyśmy drużynę, którą Żan powinien mieć. Czyli składającą się z 10-12 jednakowych zawodników, z których każdy dawałby jakość wchodząc na parkiecie.

Trener Tabak maksymalizował w meczach to, czym dysponował i starał się wygrywać wszystko. U niego nie było rozkładania sił, kunktatorstwa, on po prostu tak nie potrafił. Kochamy go za to, jakim jest. Po latach, jak to Pan ujął „mojego rządzenia”, nauczyłem się jednego – jak masz trenera, to się go słuchaj. A jak ci się nie podoba, to go zamień na innego.

Próba zmiany, czy wpływania na trenera to najgorsza rzecz, którą można zrobić. W klubie jest pion zarządczy i pion sportowy – mieszanie ich nigdy nie powinno mieć miejsca. Dlatego też nie znoszę trenerów, którzy chcą wchodzić w pion zarządczy.

Przykład tego mieliśmy we Włocławku, gdzie prezydent Wojtkowski dzwonił do pozostającego wtedy bez pracy trenera Milicicia z pytaniem, co ma zrobić i jak ma poukładać zespół. Co zakończyło się zamknięciem do kąta prezesa Lewandowskiego.

Czy miał Pan w historii Zastalu trenerów, którzy próbowali wejść w pion zarządczy?

Miałem takich, którzy próbowali, ale nigdy nie byli w stanie obejść mnie. Właściciela ciężko się jednak obchodzi. Gdybym był na przykład mianowanym prezesem, a właścicielem byłaby spółka skarbu państwa, to widzę trenera, który zamiast rozmawiać ze mną, idzie na kawę do prezesa tej spółki i razem się dowartościowują. To jednak niszczy klub.

Moim zdaniem w Polsce za mocno patrzymy na dobro trenera i zawodnika, a za mało na dobro klubu i kibiców. Wiem, że to może być trudne, co powiedziałem, gdyż każdy ma trochę inne podejście. To jednak kluby muszą być w stanie żyć i funkcjonować, to kluby muszą szkolić młodzież, to kluby muszą budować społeczności.

Pozycja zawodnika jest już obecnie bardzo mocno chroniona przez wszelkiego rodzaju arbitraże, gdzie 99 procent spraw jest przeciwko klubowi, a nie graczowi. W klubach najczęściej uważa się, że nie powinno się z własnym zawodnikiem sądzić, gdyż lepiej się dogadać po dobroci i polubownie rozstać zgodnie z zasadą, że z niewolnika nie ma pracownika.

O brak rozdzielenia tych dwóch światów, sportowego i zarządczego, miałem zresztą największe pretensje do Ostrowa. W Stali nie potrafili w pewnym momencie wpłynąć na swoją kadrę trenerską i zawodniczą, żebyśmy się wzajemnie szanowali. Zachowanie względem mnie ze strony Florence’a było nieakceptowalne w żadnym wypadku. Nie chcę mówić, że jesteśmy z innej gliny, ale nie może być tak, że zawodnik rywali podchodzi do mnie i zachowuje się w taki sposób.

To my, jako zarządy klubów, powinniśmy rozumieć, że w naszym interesie jest to, żeby gracze nie wchodzili nam na głowę. My będziemy działać w klubach dalej, być może przez następne 20 lat, a zawodnicy jutro się zmienią. Nie powinniśmy między sobą się bić, nie jesteśmy bowiem dla siebie przeciwnikami. Powinniśmy za to mieć poprawne stosunki, ustalać wspólne reguły i ich przestrzegać dla budowania koszykówki.

Bardzo lubię Anwil, Stal, każdy klub w Polsce, gdyż to nasi zawodnicy mają konkurować ze sobą, nie my. Ja muszę mieć na przykład telefon do prezesa CSKA Moskwa, by ustalić z nim pewne rzeczy, gdyż będziemy się spotykali jeszcze wiele razy. To samo musi być w Polsce. Trzeba się umieć cieszyć, fajnie jest pobiegać z racami, ale potem trzeba zrozumieć swoją funkcję.

Kiedyś w Barcelonie nie wpuszczono mnie do loży VIP, do której chciałem wejść z rocznym wnuczkiem. Powiedziano mi wtedy, że to miejsce, do którego mogą wejść tylko zaproszeni goście w garniturach, którzy przyszli spędzić czas podczas meczu. Bez dzieci, bez szalików, bez emblematów, bez krzyków na innych. Tego nam jeszcze brakuje, może to trochę kwestia wieku, niektórzy właściciele są z młodszego pokolenia.

W moim ostatnim felietonie (TUTAJ>>) zastanawiałem się nad faktem, że Oliver Vidin jest pierwszym szkoleniowcem, którego podpisał Pan bezpośrednio z innego klubu PLK. Czy był konkretny powód, dla którego wcześniej nie brał Pan trenerów według tego klucza? Czy był to raczej przypadek?

Wybór trenera jest najcięższym, najtrudniejszym i najważniejszym tematem. W polskich klubach nie ma GM-ów, chociaż my mieliśmy kiedyś taką próbę z Walterem Jeklinem. W naszej rzeczywistości na klasowych GM-ów nas jednak po prostu nie stać i to trenerzy łączą obie te funkcje, co powoduje, że ich rola jest wyjątkowo ważna.

Funkcja ta jest jednocześnie krótkoterminowa, chociaż trzeba ją połączyć z bardziej długofalową optyką klubu. Nie można się jednak oszukiwać – pomimo kontraktu, to po przegraniu zbyt dużej liczby spotkań, trener będzie musiał odejść. Czy to poprzez podanie się do dymisji samemu, czy poprzez presję z zewnątrz, czy decyzję klubu.

Współpraca na linii zarząd-trener musi być zatem wzorowa. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której nie lubię wybranego szkoleniowca, albo nie akceptuję jego poczynań. Z nim przecież się rozmawia, spędza się czas przy okazji meczów, buduje się odpowiednią relację.

To powoduje, że zatrudnienia trenera dla mnie to po prostu koszmar. U nas średnio zmieniamy ich co dwa lata i zawsze jest to olbrzymi ból, gdyż przypomina to trochę rozstanie z członkiem rodziny. Tego jednak skąd bierzemy trenerów, to nigdy nie analizowałem.

Nieudanym eksperymentem był na pewno Igor Jovović. Dlatego też teraz chcieliśmy uniknąć ryzyka. Najważniejsze moim zdaniem w wyborze jest to, by wybrany szkoleniowiec nie zawiódł. Czasami nie wygra tego, co chciałeś, ale ważniejsze jest to, by nie było totalnej klapy.

Trener Jovović potwierdził regułę, że nawet, jak bierzesz kogoś teoretycznie poleconego, to jak go nie znasz, jak go nie sprawdziłeś, to bardzo ryzykujesz. Żan Tabak też nie był bardzo znany w Polsce, ale jednak był już wcześniej w Treflu, mieliśmy spory „feedback” na jego temat. Do tego był rozpoznawalny w Europie, zatem nie było trudno zdobyć informację, jakim jest człowiekiem.

Z Oliverem Vidinem mamy, moim zdaniem, dobre rozpoznanie, chociaż oczywiście wszystko wyjdzie w praniu.

Minęły od tamtej decyzji prawie 2 lata, ale teraz w sumie mnie Pan zaciekawił i się zapytam – w jaki sposób trener Tabak znalazł się w Zielonej Górze?

Robiliśmy wtedy dosyć konkretny konkurs, w którym na końcu rozważaliśmy kandydatury Sebastiana Machowskiego, Włocha Stefano Sacripantiego i właśnie Tabaka. To nie był może taki oficjalny konkurs, jak na przykład czasami robią krajowe federacje, gdy poszukują trenera reprezentacji.

My raczej analizowaliśmy szkoleniowców, którzy byli dostępni na rynku, a którym w przeszłości się przyglądaliśmy. Były jednak również nowe nazwiska, takim był właśnie Żan Tabak, o którym można powiedzieć, że przyszedł do nas z Rosji. To właśnie od agenta z tego kraju otrzymaliśmy bowiem jego ofertę, co pokazywało, że Żan interesował się rynkiem VTB. My byliśmy akurat po naszym pierwszym, nieudanym sezonie, ale każdy raczej uznał nasz wynik za pierwsze śliwki robaczywki i nie przywiązywano do niego zbytniego znaczenia.

O Tabaka walczyliśmy z Toruniem, w sumie nie wiem, jak to się zdarzyło, że zarówno Żan, jak i Sebastian Machowski byli kandydatami w obu klubach. Po cichu myślałem sobie zresztą, że zespół z Torunia miał tak dobrą prasę, że Żan nie wybierze tej trochę bardziej wyboistej drogi u nas.

W sumie to jest ciekawe, że o ile w Polsce jesteśmy jako klub bardzo źle odbierani, chociaż po „bańce” w Ostrowie „hejt” się trochę zmniejszył, to za granicą wygląda to zupełnie inaczej. Widać to choćby po trenerach. Wydaje mi się także, że szkoleniowcom może na przykład odpowiadać w naszym klubie to, że blisko mają do „decision makera”, osoby odpowiedzialnej za kluczowe decyzje w zespole, co upraszcza załatwianie spraw i skraca potrzebny na to czas.

Trener Żan Tabak przez minione 2 sezony często był wiązany z przejściem do innego klubu. Z rozmowy i Pana tonu wnioskuję jednak, że o jego odejście w trakcie tych 2 lat Pan się raczej nie obawiał.

Tego, że nie odejdzie, to byłem akurat pewien. Jak na dzisiejszy czas, to jest to nawet za uczciwy człowiek. Mieliśmy tego nawet przykład w minionym sezonie, który być może kosztował nas mistrzostwo Polski. Gdy po kontuzji Daniela Szymkiewicza wybraliśmy Krisa Richarda, to jednocześnie mieliśmy opcję gracza bardzo podobnego do „Iffe” Lundberga.

Trener Tabak jednak powiedział, że tego nie zrobi i nie podpisze kogoś podobnego, gdyż obiecał „Iffe”, że to on będzie główną „1” i ważną postacią w zespole. A proszę pamiętać, że działo się to na samym początku sezonu, gdy Lundberg wcale jeszcze nie grał tak dobrze. Żan twierdził jednak, że będzie dawał mu szanse. Gdybyśmy wzięli wtedy tamtego gracza, to być może mielibyśmy naturalnego następcę dla „Iffe”, gdy ten odszedł do CSKA.

Motto tego jest takie, że Żan był bardzo uczciwy i jak coś obiecał, na coś się umówił, to było to dotrzymywane.

Żan Tabak / fot. A. Romański, plk.pl

.

Dołącz do Premium – czytaj całe teksty! >>

Pytałem się Pana, co trener Tabak mógł zrobić lepiej. A czy Pan mógł w ciągu ostatnich miesięcy coś zrobić lepiej? Czy w polskich realiach jest na przykład możliwe zawrócenie kijem rzeki i odmowa sprzedaży gracza do CSKA Moskwa?

Uważam się za specjalistę od niepuszczania zawodników do lepszych klubów, co często mi się wypomina, choćby za sytuację z ofertą dla Mateusza Ponitki z Denver Nuggets, gdy trenerem był u nas Saso Filipovski. Razem wtedy podjęliśmy decyzję, że nie możemy puścić Mateusza, gdyż jest na to za późno.

Z „Iffe” wszystko zaczęło się od oferty z Lokomotiwu Kubań, która nawet nie tyle, ile przyszła do klubu, co bardziej wyglądało na próbę ze strony jego agentów na postawienie mnie przed faktem dokonanym. Zaprosiłem wtedy praktycznie spakowanego Lundberga do siebie do biura i w obecności trenera Tabaka powiedziałem mu, że nie ma na to naszej zgody. Dodałem, że nie ma takich pieniędzy, za które jesteśmy gotowi go sprzedać, a tak w ogóle Lokomotiw to nie ten typ klubu, do którego „Iffe” powinien pójść. Ktoś może sobie pomyśleć, że to nie wypada, żebyśmy się do takiego klubu porównywali, ale to może właśnie ta ułańska fantazja, o której wcześniej rozmawialiśmy.

„Jakby zadzwoniło CSKA Moskwa to byłaby inna rozmowa” – dodałem na koniec, a miesiąc późnej bardzo żałowałem, że nie ugryzłem się w język. Nigdy się jednak nie spodziewałem, że taki telefon może nastąpić.

Gdy zatem ten telefon nastąpił, to miałem już jeden argument wytrącony z ręki. Wielkie znaczenie miała też sytuacja w Zielonej Górze – o ile w grudniu byliśmy przekonani, że zachowanie miasta to pewnego rodzaju błąd, nieporozumienie, które uda się za moment naprawić, to miesiąc później miałem jasną i klarowną sytuację, że do końca sezonu nie dostaniemy żadnych pieniędzy i toczy się gra na zabicie klubu.

Wiedzieliśmy zatem, że musimy inaczej rozłożyć siły, gdyż w innym przypadku istnieje ryzyko, że w okolicach play off przestanie istnieć zespół. Nie będziemy mieli bowiem pieniędzy na płacenie pensji, gracze się rozjadą, szczególnie że w VTB i innych ligach kluby potrzebują zawodników „pod parą”.

To była jedna z najgorszych nocy w moim życiu, podczas której miałem różne myśli. Jeżeli zostawimy „Iffe” i wszystko potoczy się źle, to będą wielkie pretensje do mnie. Jeżeli go sprzedamy i wszystko potoczy się dobrze, to wszyscy wygramy. A jeżeli go sprzedamy i wszystko potoczy się źle, to zawsze będę mógł powiedzieć, dlaczego tak się stało.

Chociaż nie zdobyliśmy mistrzostwa Polski, to po minionym sezonie jestem spełniony w 100 procentach i dumny z tego, co osiągnęliśmy. Największą dumę mam z tego, że pokazałem innym klubom, że nie wolno ulegać naciskom z zewnątrz i zarządzanie przez jakiegokolwiek polityka jest absolutnie najgorszym rozwiązaniem. Minione 2 lata oceniam w ogóle jako najlepszy okres klubu w historii, gdy popatrzymy na pieniądze, którymi dysponowaliśmy.

Przegranie finału to jest coś, co może się zdarzyć. Rzadko jest też przecież tak, by jedna drużyna ciągle wygrywała. Tak było choćby w latach naszej rywalizacji z Turowem – raz wygrywaliśmy my, raz oni i to było fajne. Na pewno porażka w serii o złoty medal nie jest katastrofą. Taką byłoby za to odpadnięcie w ćwierćfinale w rywalizacji „1” z „8”, tak jak kiedyś przytrafiło się to Anwilowi. Był zresztą taki moment, że rywalizacji ze Spójnią naprawdę się obawiałem.

Ostatecznie „Iffe” jednak sprzedałem, chociaż miałem jasne i klarowne „Nie” ze strony trenerów, widziałem też, jakie mieli wtedy miny. Zanim zakomunikowałem im swoją decyzję, to rozmawialiśmy i poinformowano mnie, że nie będzie wystarczająco dużo czasu na znalezienie nowych graczy i przygotowanie drużyny. Powiedziałem wtedy, że „Iffe” dzień po Pucharze Polski jednak odejdzie do CSKA i muszą zacząć poszukiwania następcy.

To była najtrudniejsza moja decyzja w całym sezonie. Gdybym nie miał takiej potrzeby finansowej, to na pewno bym go nie sprzedał. Rozmawialiśmy o tym zresztą z trenerem Tabakiem i jestem przekonany, że opanowałby on Lundberga i nie byłoby żadnego obrażania się z jego strony.

To są zawodowcy, a dobrym przykładem jest na to osoba Marcusa Keene’a, który był naszym pierwszym wyborem na następcę „Iffe”. Sam gracz bardzo chciał do nas przyjść, jednak Estończycy z BC Kalev zażądali bardzo dużych pieniędzy i go nie puścili. Zespół z Tallinna to w ogóle dla nas mistrzowie świata i na nim właśnie się wzorujemy, jeżeli chodzi o budowę zespołu za małe pieniądze i dobrą grę.

Keene także zarabiał tam proporcjonalnie niedużo i rozmawialiśmy z nim nawet o dłuższym kontrakcie. Gdy jednak klub się na jego odejście nie zgodził, to on rozegrał pozostałą część sezonu koncertowo – został MVP kwietnia ligi VTB, a na koniec sezonu zasadniczego zwyciężył w klasyfikacji na najlepszego strzelca. Wszystko to, przy wzroście poniżej 180 cm, chociaż tyle oficjalnie ma w papierach. Podczas jednego z meczów Felix Alonso zauważył jednak, że jest to niemożliwe, gdyż on sam ma właśnie 180 cm, a Keene jest od niego zauważalnie mniejszy.

*

Druga część wywiadu z Januszem Jasińskim już niebawem!

Rozmawiał Wojciech Malinowski

[/ihc-hide-content]

POLECANE

Od wielu lat listopad obchodzi się pod hasłem świadomości i profilaktyki występujących u mężczyzn chorób nowotworowych, przede wszystkim raka jąder i raka prostaty. To dobra okazja, by przypomnieć rozmowę z Robertem Skibniewskim i zapisać się na badania.

tagi

Zagłębie Sosnowiec to koszykarski ośrodek, który już w sezonie 2024/25 miał pojawić się na ekstraklasowej mapie Polski. O tym, jak miało do tego dojść opowiedział w połowie maja naszemu portalowi prezes Piotr Laube, choć z początkiem czerwca sytuacja uległa zmianie.
7 / 06 / 2024 22:34
14 zwycięstw i 14 przegranych to dotychczasowy bilans beniaminka Orlen Basket Ligi, który mając do rozegrania jeszcze dwa mecze, zajmuje ósme miejsce w tabeli. Dziki Warszawa swój debiutancki sezon w ekstraklasie sportowo już mogą zaliczyć do udanych. Ale nie tylko w tym aspekcie. – Nasz sufit jest tam, gdzie go sami powiesimy – przekonuje Michał Szolc, prezes i założyciel klubu.
12 / 04 / 2024 18:58
Obecnie media społecznościowe są nieodzownym elementem marketingu sportowego. Własną perspektywą pracy media managera w koszykarskich klubach podzielili się Katarzyna Pijarowska (Enea Astoria Abramczyk Bydgoszcz), Bartek Müller (Krajowa Grupa Spożywcza Arka Gdynia) oraz Karol Żebrowski (Trefl Sopot).
25 / 03 / 2024 22:15
– Mam argumenty, by zapijać emocje alkoholem. Kontuzje i urazy, zmiany klubów i miast, nowe otoczenie i nowi ludzie – to wszystko przecież buduje niestabilność. Po przegranym meczu moi koledzy z szatni analizują swoje błędy. Ja sięgam po alkohol. Uśmierzam emocje. Chyba nie chcę się z nimi spotkać. Nie wczytuję się w siebie, bo wolę tego uniknąć – wspomina były koszykarz Wiktor Grudziński. 15 kwietnia obchodzimy Światowy Dzień Trzeźwości. To nie tylko promowanie abstynencji. Jest to dzień, który służyć ma refleksji i ma na celu zwiększenie świadomości społecznej na temat powszechności uzależniania od tej substancji oraz zagrożeń zdrowotnych wynikających z jej nadużywania.
„Stałam w oknie, pomachałam mu, aż straciłam go z pola widzenia. Po chwili jednak zadzwoniłam, aby kupił bułki. Zawsze to robił. Tego dnia zapomniał. Gdy się rozłączyłam, napisał: „Przepraszam, kocham cię”. Wtedy nie wiedziałam, że już nigdy więcej się nie zobaczymy i tego dnia zostanę wdową.” – wspomina Angelina, żona zmarłego koszykarza Dawida Bręka. 23 lutego obchodzimy Ogólnopolski Dzień Walki z Depresją. Jest to dzień, w którym przede wszystkim powinniśmy zwrócić uwagę na to, jak ważne jest dbanie o swoje zdrowie psychiczne i korzystanie ze specjalistycznej pomocy.
Jak od kuchni wygląda tworzenie tekstów lub przekazywanie cennych informacji? Co definiuje dobrego dziennikarza i czym tak naprawdę jest dziennikarstwo sportowe oraz jak to jest być po drugiej stronie? Być może w poniższym tekście znajdziesz odpowiedzi na niektóre pytania czytelnika.
6 / 06 / 2024 12:39
Jeden z najlepszych niskopunktowych graczy na świecie wraz z drużyną Hornets Le Cannet Côte d’Azur zdobywa prestiżowy Puchar Francji. To Polak, który także reprezentuje nasz kraj w koszykówce na wózkach.
30 / 01 / 2024 17:38