Janusz Calik: Szukanie poklasku nie ma sensu

Janusz Calik: Szukanie poklasku nie ma sensu

35 lat – tyle spędził na polskich i europejskich parkietach Janusz Calik. Jeden z najbardziej rozpoznawalnych polskich arbitrów skończył karierę sędziowską wraz z ostatnim meczem sezonu zasadniczego 2020/21. W rozmowie z PolskiKosz.pl opowiada o tym, dlaczego czasami „pomaga” zawodnikom na parkiecie, jakie przepisy zmieniłby, gdyby mógł, i jaka jest znajomość zasad gry polskich trenerów i zawodników.
Janusz Calik i Rob Lowery / fot. A. Romański, plk.pl

 

Dołącz do Premium – czytaj całe teksty! >>

Radosław Spiak: W ilu meczach pan sędziował w życiu? Łącznie, licząc wszystkie rozgrywki.

Janusz Calik: Trudne pytanie. Siadłem do tego w tamtym roku, zacząłem wszystko liczyć, ale nie policzyłem dokładnie. Problem wynika z tego, że część rzeczy mam zapisanych w kalendarzach papierowych, a nie w komputerze. Próbuję to przenieść, ale jeszcze mi się nie udało. Ale tak szacunkowo – myślę, że to jest około dwóch tysięcy meczów, licząc też europejskie puchary.

Chociaż akurat jeśli chodzi o puchary, to różnie bywało, bo miałem też lata, gdzie niewiele się sędziowało tak naprawdę. Kiedyś dla sędziów niebędących na absolutnym topie 6-7 meczów w sezonie to był dobry wynik, zwłaszcza dla sędziego z Polski. Nie jesteśmy Hiszpanami, Francuzami czy Grekami. Natomiast dużo się sędziowało w lecie, głównie rozgrywki młodzieżowe.

Ostatnie sezony, odkąd weszła Liga Mistrzów, były już lepsze. Zdarzało się, że tych meczów było dość sporo. Zdaje się, że w pierwszym roku kiedy weszła BCL, miałem 14 meczów.

Mówi pan o sędziach z innych krajów – to znaczy, że wśród arbitrów też można powiedzieć, że jakieś narodowości są na ogólnie wyższym poziomie? Koszykarze mają mistrzostwa i w ich przypadku lepszy jest ten, kto wygra na parkiecie. A wśród sędziów jak to ocenić?

Można to podsumować w prosty sposób – im mocniejsza federacja, tym więcej może (śmiech). Bardzo było to widać kiedyś po liczbie sędziów z danego kraju. Układ euroligowy troszeczkę to zaburzył, bo część sędziów odeszła z FIBA właśnie do Euroligi i miejsca po nich już nie zapełniano, po części również dlatego, że nie było takiej potrzeby. Ale to już są trochę tematy z sędziowskiego HR-u.

[ihc-hide-content ihc_mb_type=”show” ihc_mb_who=”2,3,4″ ihc_mb_template=”1″ ]

Pan pozostał wierny rozgrywkom FIBA.

Pierwszy nabór euroligowy to była trochę wolna amerykanka, bo żeby ruszyć, musieli mieć sędziów. Pamiętam, że kiedy ich szukali, FIBA zrobiła taki trik, że zaproponowała podpisanie lojalki. I ja ją podpisałem, jak zresztą wielu sędziów. Nie zdecydowałem się nawet w ogóle wykonać ruchu w stronę Euroligi. Podpisałem lojalkę, wierząc że będę miał z niej korzyści – w takim sensie, że ktoś powiedział, że jeśli odejdzie się do Euroligi, to nie ma powrotu do rozgrywek FIBA.

A potem się okazało, jak to w polityce, co innego. Bo potem się dogadano, tamci sędziowie wrócili, a w pewnym momencie znowu jak się konflikt zaostrzył, skończyło się na podbieraniu. Dzisiaj to wygląda raczej tak, że w trakcie sezonu Euroliga proponuje jakiemuś sędziemu z FIBA przejście do siebie, no i ten człowiek albo się zgadza, albo się nie zgadza.

Ma do wyboru – idzie do Euroligi, wiedząc, że tam są większe pieniądze, albo zostaje w FIBA, żeby móc posędziować igrzyska, mistrzostwa świata i tak dalej.

Wróćmy do meczów, o które zapytałem na początku. Czy któreś z nich jakoś szczególnie zapadły panu w pamięć? Zarówno od strony pozytywnej, jak i negatywnej.

Na pewno szkoda meczów, kiedy wiem, że została wykonana bardzo dobra praca, a został popełniony jakiś jeden błąd. Taki jak na przykład wpadka w Champions League w tamtym sezonie. Było zamieszanie – techniczny za technicznym, ogólnie chodziło o to, że trener powinien był zostać odesłany do szatni. Problem polegał na tym, że zawiodła komunikacja – prosty błąd ludzki. Jeden sędzia gwizdnął coś, drugi gwizdnął coś innego, trzeci nic nie gwizdnął. Spotkaliśmy się i zabrakło konkretnego pytania: „co gwizdnąłeś?”.

Stolik sędziowski mówi: „trener musi iść do szatni”. A my do stolika: „no tak, ale ten techniczny, co był w przerwie, nie był dla trenera”. I dziewczyna na to: „OK”. Nie zareagowała i nie wyprostowała nas. A cały mecz sędziowanie było super. No ale niestety po meczu szef mówi: „przykro mi, ale ocena musi być ‘unacceptable’, bo złamaliście przepis”. Uważam, że obecność trenera nie miała wpływu na wynik końcowy, ale co z tego?

I takie mecze może ze dwa w swojej karierze mam, gdzie generalnie sędziowanie było na bardzo wysokim poziomie, merytorycznie nie było się do czego przyczepić, ale zawiodły procedury i wtedy wewnętrzny feedback był negatywny.

A pozytywny?

Myślę, że finały. Na pewno finał żeńskiego EuroBasketu w 2017 roku w Pradze wydaje się największym wyróżnieniem – w końcu byłem sędzią głównym w takiej imprezie. Poza tym Final Four FIBA Europe Cup w Chalon w 2016 roku. Sędziowałem półfinał gospodarzom, którzy przegrali, a szykowali się na finał i duży sukces. A potem sam finał, który też był bardzo ciekawym meczem – duża intensywność, dużo się działo, a faworyzowane Varese przegrało z Frankfurtem. Cała impreza zapadła w pamięć. To w Europie.

A w Polsce?

Na pewno słynny piąty mecz Anwilu ze Stelmetem w 2018 roku.

Ciekawi mnie, czy w tej nieprawdopodobnej czwartej kwarcie miał pan myśli w stylu: „czego ja tutaj jestem świadkiem?”.

Może nie było takich myśli „o rany, czy oni to przepchną?”, natomiast po tym doświadczeniu i obecnej pandemii uważam, że ciężko się sędziuje bez kibiców. Mnie to zniechęca. Po tym całym roku jest to dla mnie duży krok wstecz, nie czując presji i przede wszystkim emocji od kibiców. To tworzy atmosferę. Wchodzimy do szatni i nic nie słyszymy. Cały czas przez następne pół godziny mamy huk w uszach. Według mnie to jest kwintesencją sportu.

W czwartej kwarcie tamtego meczu atmosfera wśród kibiców we Włocławku była bliska pogrzebu. Ludzie powinni zacząć wychodzić, gwizdać, a tutaj odwracają się losy historii i dzieją się rzeczy niesamowite. A im bliżej końca, te emocje bardziej rosły.

Poza tym – siódme mecze w finałach. Miałem okazję sędziować trzy takie. Ten w Toruniu jest najbliższy czasowo, więc człowiek jeszcze go pamięta, ale też końcówka, kiedy Anwil pokazał niesamowity charakter i „zabrał złoto do domu”. Do tego finał 2008, kiedy Turów już miał gotowe szampany, a Prokom okazał się lepszy. Zresztą wieczorem przed moim ostatnim meczem w Warszawie oglądaliśmy z kolegami tamto spotkanie. To były niesamowite emocje.

No i mecz Asseco z Treflem z 2012 roku, kiedy z 3:0 zrobiło się 3:3, a w siódmym meczu były ogromne emocje – jak choćby dyskwalifikacja Łukasza Wiśniewskiego.

W której hali w Polsce sędziuje się najtrudniej?

Powiem tak – staram się rozumieć kibiców, nawet kiedy krzyczą te najgorsze rzeczy. Ale nie odpowiada mi to, bo jest to przejaw braku szacunku. Wiem, że to jest spowodowane jakimiś emocjami, ale powinniśmy z tym walczyć, bo niestety to się wszystko przenosi na niższe szczeble rozgrywkowe, gdzie rodzice zachowują się tragicznie.

Wcześniejsza hala w Ostrowie nie była łatwa, wiadomo. Ale chyba po tylu latach i różnych doświadczeniach typu Turcja się uodporniłem. Taka na przykład Karşıyaka, gdzie ludzie wiszą na barierkach, chcą złapać za włosy – dobrze, że człowiek ich nie ma – i tak dalej. Po czymś takim Ostrów nie kreował u mnie jakiejś obawy. Jak wybiegnie kibic, to wybiegnie.

Zakładam, że wszystko się może zdarzyć. Można dostać rolką w głowę albo nawet monetami, jak kiedyś w Grecji. To było bardzo powszechne u nich. Ale żebym pomyślał na przykład: „jadę do Włocławka albo innego miasta i muszę się bać” – nie mam czegoś takiego.

Zdarzyło się panu kiedyś wyrzucić kibica z hali?

Właśnie w siódmym meczu Turowa z Prokomem, chyba na początku trzeciej kwarty byłem akurat przy stoliku i przy ławce Turowa, jakiś gość w koszulce Turowa coś tam wykrzykiwał i to jest na wideo nawet, że go wyrzuciłem. Odesłaliśmy go, ochrona go zabrała. Takie rzeczy się zdarzały.

Otrzymał pan kiedyś pogróżki – w Polsce lub za granicą – które wymagały zgłoszenia na policję?

Aż tak to nie. Nie ukrywam też, że już dawno przestałem czytać gazety, żeby sprawdzić, co o mnie napisali. Nie wymagajmy, żeby ktoś pisał dobrze o sędziowaniu. Każdy chce oceniać. Więc od pewnego momentu już tego nie szukałem, a jak weszły social media, ja nie żyję, jak to mówią. Nie mam Twittera ani Facebooka.

Raz się zdarzyło, że na Gadu-Gadu napisał do mnie kibic z Ostrowa. To było chyba jeszcze w trakcie sezonu. Ogólnie napisał, że jestem słabym sędzią, delikatnie mówiąc. Co ciekawe, to był ten sezon, kiedy Stal z Andrzejem Kowalczykiem zdobyła brąz po piątym meczu we Włocławku. I po tym meczu ten sam kibic napisał, że jestem super sędzia.

Zdarzyło się też, że w Gorzowie Wielkopolskim jakiś kibic krzyczał do mnie: „znajdę cię na Facebooku!”. Chciałem odpowiedzieć: no to szukaj.

Mówi pan, że przestał pan czytać gazety, czyli kiedyś je pan czytał.

Czytałem „Przegląd Sportowy” czy „Tempo” od deski do deski, jeśli chodzi o koszykówkę. Wiadomo, że sędziując swój mecz, czytało się też o sobie. Dzisiaj tłumaczę młodszym kolegom: ale po co to czytasz? Chcesz przeczytać, że dobrze sędziowałeś? Nie przeczytasz tego. A jeśli już, to raz na sto meczów.

Nie taka jest nasza rola. Rola sędziego w sporcie, w sądzie, policjanta jest niewdzięczna. Szukanie poklasku nie ma sensu. Jeśli podjąłem trudną decyzję, a potem czytam, że tych, którzy potwierdzają moją wersję, jest więcej, to znaczy, że to była dobra decyzja? Nie. To nie jest sposób na budowanie autorytetu czy wewnętrznej siły. Ludzie mają prawo do swojej opinii. Płacą za bilet. Fajnie by było, gdyby nie obrażali nikogo, ale krzyczeć mogą.

Czy fakt, że w dzisiejszych czasach sędziowie mogą sprawdzić niektóre sytuacje na powtórkach, jednoznacznie ułatwia pracę? Chodzi mi o to, że dzisiaj częściej niż kiedyś kibice widzą jak na dłoni błędy arbitrów, bo mają do dyspozycji więcej kamer, lepszą jakość, nawet mogą sobie cofnąć akcje w czasie rzeczywistym.

Nie da się od tego uciec, ale są też pułapki wynikające z tej sytuacji. Pierwsza jest taka, że raz mamy mecz z jedną kamerą, a raz z ośmioma kamerami, czyli możliwości weryfikacji są nierówne. Druga jest taka, że może zawieść sprzęt. Czasami mamy do dyspozycji trzy-cztery kamery, idziemy do monitora coś sprawdzić, a tam okazuje się, że nie wszystko widać. Wszystko zależy od człowieka – czy zrobił odpowiednią powtórkę, odpowiednie zbliżenie i tak dalej.

I trzecia pułapka, chyba najważniejsza, czysto ludzka, czyli komfort. Nasi szefowie mówią do nas, że IRS nie jest po to, żeby nas wyręczyć, on jest po to, żeby nam pomóc. W tak szybkiej grze czasami ocena, czy to jest faul zwykły, czy niesportowy, jest bardzo trudna. Oko ludzkie zaczyna być zawodne.

Ale nie może być takiego myślenia: „dobra, dzisiaj mamy IRS, to możemy sobie gwizdnąć i pójdziemy sprawdzić”. Nie. To jest coś, co się tępi u sędziów, bo czasami sami pakujemy się w problemy. Każda sytuacja – poza bójką, powiedzmy, bo trudno wtedy na szybko ocenić, kto jest do wyrzucenia – wymaga wstępnej decyzji. Czyli zanim pójdę do IRS-u, muszę pokazać, jaki to jest faul, w którą stronę jest aut, czy jest nielegalne zbicie i tak dalej. Nie mogę tego nie pokazać.

A potem się zdarza, że idę do IRS-u, a tam tak – IRS nie działa, nic nie widać albo jest nieczytelny. W takich sytuacjach nie możemy zmienić decyzji.

Załóżmy, że sędziuje pan mecz, a po nim słyszy opinie, że sędziowie byli słabi. Zdaje pan sobie sprawę, że były popełnione błędy, ale nie zrobił ich pan, tylko kolega lub koledzy. Co pan wtedy myśli? Odpowiedzialność spada na wszystkich.

W takich sytuacjach cierpi całe środowisko, tak już jest. Tak samo jak mamy czarną owcę – wiadomo, skąd się wzięło to powiedzenie. Może to przychodzi z czasem, ale kiedyś, tak ze 20 lat temu, pewnie brałem to bardziej do siebie i mówiłem sobie, że przecież ja zrobiłem dobrą robotę. Z upływem czasu człowiek zaczyna inaczej do tego podchodzić. Trzeba to wziąć na klatę.

Przy czym kiedy słyszę, że sędziowie byli słabi, zadaję sobie pytanie – jaki wpływ na błędy miałem ja? Ale nie w takim kontekście, że to nie był mój błąd, więc jestem czysty, tylko czy mogłem pomóc partnerowi w uniknięciu błędu. Bo mamy dwie możliwości. Jeżeli mój kolega nie gwiżdże, ja mogę pomóc, nazywamy to „cadence whistle”. Oczywiście decyzja jest mocno opóźniona, jedni są niezadowoleni, drudzy w sumie też, bo czemu tak późno i czemu gwizdnął ten sędzia, który stał najdalej. Więc jestem w stanie coś zrobić, żeby takiej złej opinii nie było.

Natomiast jeśli błędny gwizdek już nastąpił, to OK, raz na mecz możemy podejść do partnera i powiedzieć: „słuchaj, nie no, był czysty blok, wycofaj się”. Ale nie możemy zrobić tego pięć razy. A nawet gdybyśmy tak zrobili, to opinia o nas i tak będzie taka, że jesteśmy słabi, bo tyle razy naprawiamy własne błędy. Poza tym zaczyna to wyglądać trochę groteskowo.

Pamiętajmy, że sędzia też może mieć gorszy dzień, a w przeciwieństwie do koszykarzy nie ma zmiennika. I wracając do pytania – z wiekiem patrzę na to inaczej, bo co z tego, że ja zrobiłem tylko dwa błędy, a partner siedem, skoro razem zrobiliśmy dziewięć.

Gorszy dzień oznacza też, że jest pan mniej tolerancyjny dla koszykarzy czy zawsze jest pan skłonny z nimi rozmawiać w trakcie meczu?

Przestawałem rozmawiać, kiedy ktoś przekroczył pewną granicę, czyli albo czepiał się o wszystko, albo wymyślał niestworzone rzeczy. Kiedy widziałem, że to już nie jest próba dialogu z jego strony, tylko sprowokowania mnie albo zdekoncentrowania.

Oczywiście jako sędziowie robimy swój skauting i szukamy graczy, z którymi można porozmawiać albo warto mieć z nimi dobre relacje w tym sensie, że są nam w stanie pomóc w niektórych trudnych sytuacjach. Jak coś się dzieje, idę do takiego zawodnika i mówię na przykład: „słuchaj, rozumiem twojego kolegę, ale jeśli będzie szedł tą drogą, to ja nie mam wyjścia i go wyrzucę, pogadasz z nim?”, „Dobra, dobra”. I to jest taki nasz mediator. I jeżeli my te relacje zburzymy – co czasami się zdarzało, bo na przykład byliśmy przekonani o naszej racji – wtedy wiemy, że nasza ostatnia deska ratunku padła i musimy sobie radzić sami.

Jest też grupa zawodników, z którymi rozmowy są bardzo trudne. Są gracze, którzy ani się z sędzią nie przywitają, ani nie powiedzą „hi”, a kiedy coś się dzieje, są kompletnie anty. I nie mam na myśli, że są anty bezpośrednio do mnie. Staram się zrozumieć, dlaczego dany gracz się tak zachowuje. Nigdy mu nie sędziowałem, może nie lubi łysych, ale najprawdopodobniej w jego głowie wizerunek sędziego został ugruntowany po stronie negatywnej i z założenia zawsze jest przeciwko sędziom.

Czasami w trakcie gry mówi pan do graczy rzeczy w stylu: „wyjdź z pola”, w domyśle – bo zaraz gwizdnę błąd trzech sekund. Czy nie jest tak, że można to podciągnąć pod pomaganie? Można przecież argumentować, że to jest problem koszykarza i że on powinien o tym wiedzieć.

To samo możemy odnieść do „nie trzymaj”, „nie pchaj” przy walce tyłem do kosza. W pewnym sensie jest to reżyserka i „pomaganie”, ale zawsze byłem temu bliższy. Moi nauczyciele, w tym nasz szef w FIBA, Carl Jungebrand, podkreślali, że mamy być proaktywni. Nie mamy być policjantami, którzy stoją w krzakach z fotoradarem, tylko mamy wystawić samochód i powiedzieć: „jesteśmy tu, nie przekraczaj prędkości”.

Sędzia ma zapobiegać pewnym rzeczom, a zawodnik decyduje, czy chce iść tą drogą, czy nie. W podanym przez pana przykładzie o trzech sekundach – w wielu przypadkach gracze robią to świadomie i czekają, czy zareaguję. Nie zawsze odgwiżdżesz faul, ale jeżeli komuś coś powiesz, to dajesz mu sygnał, że wiesz, co się dzieje, widzisz to, ale w danej sytuacji uznałeś, że to nie miało znaczenia dla samej gry.

Owszem, naszą rolą jest szukanie nielegalnych zagrań, ale nielegalnych, czyli takich, które mają wpływ na przebieg gry lub ją zaostrzają. Jeśli takich zagrań nie ma, to chcemy, żeby koszykówka miała rytm, żeby ta rzeka płynęła, a nie że my co 500 metrów stawiamy tamę. Mecz trwa 2,5 godziny i nikt nie chce tego oglądać.

Poza tym nie jest tak, że jednemu zawodnikowi mówię „wyjdź z trzech”, a po drugiej stronie boiska czekam na błąd. Natomiast mówię raz, drugi, a przy trzecim mówię „sorry, stary”. Tak samo jak słyszę trenera: „panie sędzio, a dlaczego to jest faul?”. I odpowiadam: „pan zapyta swojego gracza, trzy razy mu mówiłem, żeby tego nie robił”.

A zdarza się panu na tak postawione pytanie odpowiedzieć: „sprawdzi pan w przepisach”?

Zdarza się. Nawet ostatnio zdarzyła mi się zabawna sytuacja w meczu Stal-Zastal w Ostrowie. Piłka odbiła się od trzech nóg i oceniliśmy tę ostatnią jako zagranie celowe dające korzyść. Akurat było to przeciwko Zastalowi i Łukasz Koszarek podszedł do mnie i mówi: „panie sędzio, pan sprawdzi w przepisach, przecież to zagranie atakującego to już była noga!”. A ja z uśmiechem mówię: Łukasz, sprawdzę, na pewno sprawdzę (śmiech). Chyba nawet widać na wideo, jak chwilę później wprowadzamy piłkę do gry i obaj się śmiejemy.

Podpięte mikrofony w trakcie meczów to dobra okazja do wyjaśniania kibicom pracy sędziego? I czy nie paraliżują waszej pracy?

Przede wszystkim uważam, że to jest nieoceniony materiał, który pomaga w szkoleniu samego siebie, jak i młodych sędziów. Możemy przeanalizować, co i kto powiedział, jak powiedział, jak rozwiązywać konflikty, dane sytuacje i tak dalej. Bardzo podobają mi się te zbitki „Wired” w NBA, gdzie możemy tego posłuchać.

A czy mikrofony paraliżują? To pewnie jak z komentatorami. Każdy chciałby, żeby coś tam wycięto, ale poszło no i trudno. Czasami trzeba więc uważać, przy czym chodzi mi bardziej o relacje między nami, sędziami. Na przykład sędziowie spotykają się na time-oucie i któryś spyta: „to co dzisiaj na kolację?”. Wiadomo, że takie coś od razu zostanie podchwycone i wytknięte, że zamiast skupiać się na sędziowaniu, myślą o jedzeniu. Nawet jeśli zostały dwie minuty do końca i jest 30 punktów różnicy.

Natomiast ja bym wolał mieć mikrofon na każdym meczu, jest to dla mnie duża wartość dodana. Na przykład po meczu Anwil-Arka w tym sezonie byłem trochę zawiedziony, bo uważam, że za mało tam gadałem, może przez to, że za bardzo obawiałem się jakiegoś przejęzyczenia. Za rzadko korzystamy z tych technik w Polsce.

Jak oceniłby pan poziom znajomości przepisów przeciętnego koszykarza i trenera w polskiej lidze?

Trudne pytanie. Spotkałem się i z trenerami, i z zawodnikami, u których było widać wyższy poziom znajomości przepisów. Pytania, które zadawali, wskazywały na to, że znają przepisy, których nie spodziewałbym się, żeby znali.

Ogólnie jednak powiem tak – oni się na tym nie skupiają. Odbieram to trochę tak jak egzamin na prawo jazdy. Kończymy kurs, zdajemy egzamin, dostajemy prawko i proszę mi powiedzieć, który kierowca systematycznie zerka do kodeksu i sprawdza, czy są jakieś zmiany.

Z jeszcze innej strony są takie domniemania, że po co trener ma znać przepisy? Jeśli będzie je znał, to w niektórych sytuacjach nie będzie miał o co spytać. A jeżeli ich nie zna, zawsze może doprowadzić do wymiany zdań, która być może coś mu da. To jest temat na długą rozmowę.

Gdyby to od pana zależało, jakie przepisy by pan zmienił?

Dla przykładu – krok zero. W pierwszym roku po jego wprowadzeniu mieliśmy bardzo mało błędów kroków. Życie jednak pokazuje, że świat nie stoi w miejscu. Nawet jak wejdziemy na YouTube, zobaczymy, ile różnych nowych technik kroku zero próbują zawodnicy. I trenerzy ich tego uczą. Na amerykańskich stronach jest mnóstwo tego typu filmów, gdzie uczą różnych zagrań. Ja uważam, że w wielu przypadkach zawodnicy robią po prostu kolejny krok. Zastanowiłbym się, jak to zmienić.

Według mnie krok zero wprowadzono też pod kątem spin move, bo niewielu graczy potrafiło go zagrać bez błędu kroków. W polskiej lidze Qyntel Woods był jednym z nich. Większość graczy nie była w stanie tego skoordynować. A ponieważ jest to bardzo widowiskowe zagranie, to przypuszczam, że jedną z przyczyn wprowadzenia kroku zero było właśnie to. A teraz mamy mnóstwo przeróżnych zagrań, które są bardzo trudne do oceny. Moment zakończenia kozłowania przez gracza jest niejednoznaczny.

Poza tym chyba przepis o dotykaniu piłki ponad obręczą z NBA jest prostszy niż to, co jest w FIBA – było dotknięcie obręczy czy nie? Piłka miała szansę wpaść do kosza czy nie miała? Kategorii trudnych do oceny przy cylindrze jest mniej, moim zdaniem.

Swój ostatni mecz sędziował pan w wyjątkowych okolicznościach, w końcu 94 punkty różnicy nie zdarzają się codziennie. Były jakieś dodatkowe emocje przed spotkaniem, uronił pan łezkę?

Łezki nie, ale nie ukrywam, że jak Tomek Tybor odgwizdał mi zły podrzut, to już wiedziałem, że coś kombinują (śmiech). Troszkę mnie to paraliżowało. Wiadomo, że temu meczowi towarzyszyło wiele pozaboiskowych teorii, ale na szczęście w samym meczu nic wielkiego się nie działo.

Z kolei koledzy przed meczem robili dziwne rzeczy – chodzili do kogoś, z tym coś załatwiali, do tamtego coś mówili, no nie było to normalne – więc to dawało mi do zrozumienia, że coś się wydarzy i zaczęły się pojawiać motyle w brzuchu. To, co zrobili z IRS-em, było bardzo zaskakujące i miłe, i pokazało, że na takich partnerach boiskowych można zawsze polegać. Dzięki, Robi i Tyborian!

I dodam jeszcze jedną rzecz, bo słyszałem takie głosy, że co to za mecz był, że to, że tamto, a ja myślę tak: po pierwsze – ten mecz bezsprzecznie przejdzie do historii, a po drugie – dzisiaj nie ma czasu, żeby po ważnym, wyrównanym meczu, który skończył się różnicą jednego punktu, ktoś robił jakąś ceremonię, pożegnanie i tak dalej. Po trudnych meczach zawsze będą emocje boiskowe i trudno oczekiwać od kogoś, żeby w takiej sytuacji pamiętał, żeby pójść podziękować, bo sędzia już kończy karierę. Chyba że nareszcie kończy (śmiech).

A motyle w brzuchu miałem chyba jeszcze ze dwa dni po meczu. I dla mnie to też dowód na to, że warto było to robić przez tyle lat. Dla tych kilku ostatnich dni. I warto było być przez te lata przede wszystkim człowiekiem, bo to jest coś, co powtarzam młodym sędziom: sędzią się bywa, a człowiekiem się jest cały czas.

Po ostatnim meczu w karierze / fot. M. Bodziachowski, legiakosz.com

.

Pana zdaniem limit wieku dla sędziów powinien zostać zniesiony?

Dopóki ktoś jest odpowiednio sprawny fizycznie i mentalnie, powinien móc sędziować. Jak w każdej branży – powinniśmy pracować do momentu, do którego jesteśmy w stanie to robić na odpowiednio wysokim poziomie. Ale rozumiem ideę, bo limit wieku wprowadzano, kiedy ja zaczynałem sędziować, a nie każdy był w stanie zrozumieć, że jego możliwości słabną, i sędziował na siłę. W zamian musi być system ewaluacji, który w pewnym momencie pokaże komuś, że na przykład do tej ligi już się nie nadaje. Niższa liga OK, jeśli dasz radę.

Akurat w czerwcu ubiegłego roku FIBA zmieniła zasady uczestniczenia w systemie licencyjnym dla ludzi po pięćdziesiątce. Po części dlatego zostałem na kolejny rok, bo byłem przygotowany na koniec kariery już w tamtym. Obecnie jest tak, że jeżeli skończyłeś 50 lat, możesz być kandydatem na dwa kolejne dwuletnie okresy – czyli łącznie cztery lata – pod pewnymi warunkami. Musisz być sędzią w najwyższej klasie rozgrywkowej dla danej zony, czyli dla Europy to będzie BCL, a do tego musisz mieć odpowiednio wysokie oceny i czarną licencję. Przy czym zaznaczam, że mówimy o sędziach FIBA, bo PZKosz się do tego nie odniósł, to znaczy jeszcze nie wydał stosownych regulacji.

Spełniam wszystkie trzy warunki, ale uznałem, że jak oddzielać, to grubą kreską. Zdałem egzaminy dla komisarzy na następny okres licencyjny, wpisano mnie na listę FIBA, a czy zostanę komisarzem, to już jest decyzja FIBA.

Pana syn pójdzie na sędziego?

Wierzę, że nie (śmiech). Córka raz się zainteresowała, poprosiła mnie o przepisy, ale jej przeszło i wcale nie ubolewam z tego powodu. A syn ma na razie 13 lat i jakby miał do wyboru zagrać w Minecrafta albo obejrzeć ze mną mecz, na pewno wybierze gry komputerowe. Owszem, dużo wie o koszykówce, czasami przychodzi i mówi, że tam był faul. A ja go pytam: a skąd to wiesz? I zaczynają się dyskusje między nami. A potem przychodzi powtórka i mówię: a widzisz, nie miałeś racji. Daję mu do zrozumienia, że to nie jest takie łatwe, jak się nam czasami wydaje.

Rozmawiał Radosław Spiak

[/ihc-hide-content]  

POLECANE

Od wielu lat listopad obchodzi się pod hasłem świadomości i profilaktyki występujących u mężczyzn chorób nowotworowych, przede wszystkim raka jąder i raka prostaty. To dobra okazja, by przypomnieć rozmowę z Robertem Skibniewskim i zapisać się na badania.

tagi

Zagłębie Sosnowiec to koszykarski ośrodek, który już w sezonie 2024/25 miał pojawić się na ekstraklasowej mapie Polski. O tym, jak miało do tego dojść opowiedział w połowie maja naszemu portalowi prezes Piotr Laube, choć z początkiem czerwca sytuacja uległa zmianie.
7 / 06 / 2024 22:34
14 zwycięstw i 14 przegranych to dotychczasowy bilans beniaminka Orlen Basket Ligi, który mając do rozegrania jeszcze dwa mecze, zajmuje ósme miejsce w tabeli. Dziki Warszawa swój debiutancki sezon w ekstraklasie sportowo już mogą zaliczyć do udanych. Ale nie tylko w tym aspekcie. – Nasz sufit jest tam, gdzie go sami powiesimy – przekonuje Michał Szolc, prezes i założyciel klubu.
12 / 04 / 2024 18:58
Obecnie media społecznościowe są nieodzownym elementem marketingu sportowego. Własną perspektywą pracy media managera w koszykarskich klubach podzielili się Katarzyna Pijarowska (Enea Astoria Abramczyk Bydgoszcz), Bartek Müller (Krajowa Grupa Spożywcza Arka Gdynia) oraz Karol Żebrowski (Trefl Sopot).
25 / 03 / 2024 22:15
– Mam argumenty, by zapijać emocje alkoholem. Kontuzje i urazy, zmiany klubów i miast, nowe otoczenie i nowi ludzie – to wszystko przecież buduje niestabilność. Po przegranym meczu moi koledzy z szatni analizują swoje błędy. Ja sięgam po alkohol. Uśmierzam emocje. Chyba nie chcę się z nimi spotkać. Nie wczytuję się w siebie, bo wolę tego uniknąć – wspomina były koszykarz Wiktor Grudziński. 15 kwietnia obchodzimy Światowy Dzień Trzeźwości. To nie tylko promowanie abstynencji. Jest to dzień, który służyć ma refleksji i ma na celu zwiększenie świadomości społecznej na temat powszechności uzależniania od tej substancji oraz zagrożeń zdrowotnych wynikających z jej nadużywania.
„Stałam w oknie, pomachałam mu, aż straciłam go z pola widzenia. Po chwili jednak zadzwoniłam, aby kupił bułki. Zawsze to robił. Tego dnia zapomniał. Gdy się rozłączyłam, napisał: „Przepraszam, kocham cię”. Wtedy nie wiedziałam, że już nigdy więcej się nie zobaczymy i tego dnia zostanę wdową.” – wspomina Angelina, żona zmarłego koszykarza Dawida Bręka. 23 lutego obchodzimy Ogólnopolski Dzień Walki z Depresją. Jest to dzień, w którym przede wszystkim powinniśmy zwrócić uwagę na to, jak ważne jest dbanie o swoje zdrowie psychiczne i korzystanie ze specjalistycznej pomocy.
Jak od kuchni wygląda tworzenie tekstów lub przekazywanie cennych informacji? Co definiuje dobrego dziennikarza i czym tak naprawdę jest dziennikarstwo sportowe oraz jak to jest być po drugiej stronie? Być może w poniższym tekście znajdziesz odpowiedzi na niektóre pytania czytelnika.
6 / 06 / 2024 12:39
Jeden z najlepszych niskopunktowych graczy na świecie wraz z drużyną Hornets Le Cannet Côte d’Azur zdobywa prestiżowy Puchar Francji. To Polak, który także reprezentuje nasz kraj w koszykówce na wózkach.
30 / 01 / 2024 17:38