James Florence i Łukasz Majewski / fot. A. Romański, plk.pl
Dołącz do Premium – czytaj teksty i graj w Fantasy Ligę! >>
James Florence przez 3 sezony wyrobił sobie w Polsce świetną markę. W 2017 roku poprowadził Stelmet do tytułu mistrzowskiego, a sam przy okazji zgarnął statuetkę dla najlepszego gracza finałów. Z Asseco Arką zajął 3. miejsce w 2018/19, a jeszcze przed rozpoczęciem playoffów znalazł się w najlepszej piątce sezonu. Chwilę później trenerzy przyznali mu tytuł najlepszego zawodnika sezonu regularnego.
System przyznawania głosów dla najlepszych graczy PLK był przez ligę modyfikowany, ale Florence z sezonu 2018/19, według zgodnych wtedy trenerów, był jeden z najlepszych koszykarzy w ostatniej dekadzie. Nic więc dziwnego, że jego powrót do PLK był sporym wydarzeniem, a my uznaliśmy go (ranking TUTAJ>>) za największy transfer minionego lata.
Problem w tym, że jeśli zaczniemy przyglądać się jego indywidualnym wynikom, jego faktycznemu wpływowi na grę, można mieć wątpliwości czy spełnia warunki, żeby być postrzegany jako gwiazda z najwyższej półki. Czy przez ostatnie lata jego sportowa wartość nie została przeceniona?
Gwiazda, ale…
Nie zrozum mnie źle, James Florence to świetny gracz – przede wszystkim ofensywnie. Może seryjnie trafiać dystansu, może mijać rywali, może w dużych ilościach zdobywać punkty. Sęk w tym, że w jego przypadku nie przekłada się to na zwycięstwa.
Ofensywnie Florence nigdy nie był elitarnym graczem, był wysoko, ale to nie ta sama półka co chociażby Ivan Almeida czy Josh Bostic. Jasne, zdobywa wiele punktów i nie ma z tym większych problemów, ale zwycięstwa idą w parze z efektywnością, a nie dużą liczbą punktów na przeciętnej skuteczności. Trójki z 10 metra a’la Stephen Curry robią wrażenie, ale zaawansowane statystyki rzucają długi cień na efektowne momenty.
Dobry atak i słaba obrona w Stelmecie
W dwóch sezonach w Stelmecie zdobywał odpowiednio 0.902 oraz 0.937 punktu na posiadanie, co było dobrym wynikiem, ale nie świetnym. To nie są wyniki, które rzucają na kolana, tym bardziej, gdy mówimy o zawodniku, wokół którego jest tyle szumu.
[ihc-hide-content ihc_mb_type=”show” ihc_mb_who=”2,3,4″ ihc_mb_template=”1″ ]
Po drugiej stronie parkietu, lepszych od Amerykanina było 53 proc. i 72 proc. graczy w jego drugim roku w Zielonej Górze! W ostatnim sezonie w Stelmecie, Florence pozwalał rywalom na 0.971 PPP, a sam zdobywał – wspomniane wyżej – 0.937, więc można uznać, że więcej oddawał w obronie niż zdobywał w ataku. Pamiętaj, że ciągle mówimy o koszykarzu uważanym za gwiazdę PLK i największym hicie transferowym w 2020 roku.
To, co sprawia, że zastanawiamy się nad jego wartością jest skuteczność strzelecka, a szczególnie ta rozróżniająca rzuty za 2 i 3 punkty.
Effective field goal percentage w pierwszym sezonie Florence w PLK wynosił 48.1 proc. i wśród graczy z pozycji obwodowych był to dopiero 32. wynik na 49 graczy. Rok później jego eFG% wynosił 51 proc. i dało mu to 29. miejsce na 53 sklasyfikowanych graczy z obwodu. Pod tym względem 65 proc. i 55 proc. graczy na pozycjach rozgrywającego i rzucającego było od niego lepszych.
Znów to nie są dobre wyniki dla koszykarza, który ma status gwiazdy. Ani razu w dwóch super drużynach Stelmetu jego eFG% nie był nawet w top 10 ligi!
Słabe przełożenie na zwycięstwa w Gdyni
Przemysław Frasunkiewicz ofensywnie wykrzesał zdecydowanie więcej z Florence’a niż Artur Gronek i każdy z trenerów, który przejmował Stelmet.
W 2018/19 Synergy zakwalifikowało Jamesa jako bardzo dobrego gracza w ataku i dobrego w obronie. W ofensywie był lepszy niż 80 proc. graczy w PLK, a w defensywie pokonał ponad połowę graczy.
To był pierwszy taki sezon, gdzie faktycznie można przypisać Jimmy’ego do ścisłej czołówki. I eFg% miał zdecydowanie lepsze niż w poprzednich latach, i w innych zaawansowanych statystykach był bardzo dobry, a czasami nawet świetny.
O ile osiągnął poziom efektywności, który pozwalał rozważać go jako pełnoprawną gwiazdę, o tyle jego całokształt gry nie sprawiał, że zespół stawał się świetny, jak w przypadku innych elitarnych graczy. Bez Florence’a, Asseco ciągle było drużyną na 25 zwycięstw, ale bez Bostica już tylko na 19.
Przy zachowaniu innych czynników, brak amerykańskiego rozgrywającego powinien być praktycznie niewidoczny, ale już brak Josha Bostica zepchnąłby zespół Frasunkiewicza z 1. na 5. miejsce w lidze.
James Florence nie jest też takim liderem, jakim jest wspomniany wcześniej Almeida czy Bostic. Często nie umie znaleźć balansu między rzucaniem, a kreowaniem kolegów. Widzieliśmy to w Asseco, gdy rozgrywający potrafił oddać 5 czy nawet 9 rzutów z gry z rzędu. I czasami nawet przy tej dobrej własnej skuteczności zamrażał wszystkich dookoła, oddając samemu rzuty przez 5-6 minut. To nie jest dobre, nie wspiera zespołowego grania ani chemii w zespole, bo kto chciałby grać z kimś, kto mało podaje i przez sporą część czasu holuję piłkę?
Wszechstronność Bostica pozwalała mu odnajdować się we własnej roli, ale również brać odpowiedzialność za kreowanie gry w trudnych momentach i znajdowanie kolegów. On akurat może sprawiać, że zespół staje się lepszy w wielu obszarach (kreowanie, zbieranie, punktowanie). Zabranie mu przez obronę jednej z tych rzeczy nie powoduje, że jest sprowadzony do roli nieefektywnego dużo kozłującego gracza.
Nowy rozdział w Stali
James Florence w Stali nagle znalazł się w nowej sytuacji. Tu musi być liderem od pierwszego meczu, tym bardziej, że nie wszyscy jeszcze są w formie lub są już za górką w karierze.
W tej mieszance, w której znaleźli się Łukasz Majewski i James Florence, ten drugi musi brać grę na siebie i, póki co, zdobywa 0.535 punktu na posiadanie, czyli prawie dwukrotnie mniej, niż gdy grał w Asseco. Trafia zaledwie 23.5 proc. rzutów z gry i bardzo słabe 15.8 proc trójek.
James w Ostrowie dostosował się poziomem do tego, co prezentują jego koledzy i zupełnie nie widać w nim gwiazdy. Polskie Asseco sprowadziło jego mecz do 1 celnego rzutu z gry przy 14 próbach i zaledwie 3 asyst.
W ostatnich 17 latach w pojedynczym meczu tylko 1 gracz potrzebował większej liczby prób, żeby trafić 1 rzut z gry niż James Florence. Olbrzymimi oczekiwaniom, póki co nie sprostał ani James, ani Stal. Po 3 meczach amerykański rozgrywający Stali gwiazdą jest tylko teoretycznie.
James Florence pozostanie dobrym graczem, bardzo dobrym strzelcem i zdobywającym punkty koszykarzem, chociaż początek 2020/21 ma koszmarny. W przypadku Florence’a można znaleźć dużo podobieństw do Kyriego Irvinga. Również świetny strzelec, z łatwością przychodzi mu zdobywanie punktów, ale bez gwiazdy z najwyższej półki był tylko liderem przegrywających drużyn. I Irving, i Florence to świetni gracze, ale w roli Robina.
Żeby wygrywać mecze, zdobywać mistrzostwa potrzebują Batmana. Dla Kyriego Batmanem był Lebron James, a dla Jimmy’ego przepełniony talentem Stelmet, gdzie nie musiał grać pierwszych skrzypiec, a później Josh Bostic.
Bez trenera, który potrafi wyeksponować jego zalety, dominującej wszechstronnej postaci na boisku czy bardzo dobrej drużyny Florence pokazuje się jako mało nieefektywny gracz i przeceniona gwiazda.
Jacek Mazurek
[/ihc-hide-content]