Pamela Wrona, Polski Kosz: Szklanka do połowy pusta, czy do połowy pełna?
Jakub Pendrakowski, trener KKS Polonia Warszawa: Zdecydowanie do połowy pełna. Niegdyś po słabszym treningu, powiedziałem do drużyny: „Czy mam teraz na Was krzyczeć? Trzeba wziąć się do roboty!”. I wtedy asystent Michał Exner powiedział „dla ciebie zawsze szklanka jest do połowy pełna, co?”. Tak właśnie jest. Optymistycznie podchodzę do wszystkiego i staram się widzieć to, co jest dobre.
Gdy nadarzyła się okazja, by przejąć drużynę, podobno powiedziałeś: „Nie dam sobie rady”.
To prawda. Powiedziałem tak, bo nigdy nie prowadziłem żadnego zespołu, nie miałem doświadczenia. Dotychczas nie prowadziłem nawet treningów, bo przy doświadczonym trenerze Andrzeju Kierlewiczu jedynie pomagałem. Pierwszą myślą było to, że nie ma szans i się tego nie podejmę. Jak dwudziestokilkuletni chłopak bez żadnego doświadczenia mógłby być trenerem grupy ludzi, którzy tak jak na przykład Marcin Dutkiewicz większość kariery spędzili w ekstraklasie lub tak jak Patryk Pełka, grali w drużynie Euroligowej pod okiem świetnych szkoleniowców? I gdzie w tym wszystkim ja, mający prowadzić takich koszykarzy?
Co się zatem zmieniło?
Początkowo Tomasz Jaremkiewicz – nasz dyrektor sportowy – zaproponował tymczasowe prowadzenie zespołu. Pomyślałem, że trzeba to wziąć na siebie. Jednak wyszło… dobrze. Nawet lepiej niż się spodziewałem. Wówczas zostało ustalone, że klub nie będzie szukał już w tym sezonie innego trenera. Duża w tym zasługa Andrzeja Kierlewicza, którego mogłem podglądać przez wiele lat i widziałem od wewnątrz, jak wszystko powinno funkcjonować.
Otrzymałem duże zaufanie od przedstawicieli klubu. Ale to też dzięki zawodnikom, bo wszyscy podeszli profesjonalnie do tego pomysłu, mimo że z niektórymi z nich utrzymywaliśmy bliskie, koleżeńskie stosunki. Na pewno nie było to łatwe, by przejść na relacje trener – gracz. Miałem w nich spore wsparcie.
Czyli w ogóle nie spodziewałeś się, że kiedykolwiek zostaniesz pierwszym trenerem – a tym bardziej, że tak szybko będziesz musiał zmienić swoje plany i dostosować się do nowej roli.
Absolutnie. Zawsze powtarzałem, że rola asystenta mi odpowiada. Uważałem, że trener musi mieć te cechy, których ja nie posiadam. Pierwszy trener musi być twardy, a ja czułem, że… po prostu jestem zbyt miły.
Dodatkowo bardzo lubię być asystentem, to umożliwia mi kontakt z zespołem, zresztą bardzo ciekawią mnie założenia taktyczne, a analizy zawsze sprawiały mi wielką frajdę. Miałem ambicje, by być asystentem w ekstraklasie, aczkolwiek nigdy nie myślałem i nie brałem pod uwagę, że będę pierwszym trenerem.
Patrząc na obecny rezultat, nie dziwi, że zaproponowano dwuletni kontrakt.
Tak, rzeczywiście są rozmowy, abym został na najbliższe dwa lata. Ten sezon wyszedł nam naprawdę nieźle. Jesteśmy trzecią najlepszą drużyną drugiej rundy. Teraz czuję się znacznie pewniej niż na początku. Jestem w fajnym miejscu. W klubie, który się rozwija, który ma ambitne plany na przyszłość. Głupio byłoby nie skorzystać z takich możliwości. Jest to na pewno satysfakcjonujące, że dostałem taką propozycję.
Czy po tak dobrym debiucie nie sądzisz, że zawiesiłeś sobie wysoko poprzeczkę?
Pomyślałem nawet: W pierwszym sezonie zrobić play-off, z dość słabego bilansu, jaki był na początku, to dość wysoko zawieszona poprzeczka. W kolejnym sezonie zapewne będzie oczekiwało się minimum takiego samego wyniku.
Znasz ligę i wiesz, że co sezon ktoś inny może rządzić i co sezon liga jest inna. Niekiedy jeden transfer może zmienić oblicze zespołu, nie wspominając już o tym, że w tych rozgrywkach wprowadzono przepis o młodzieżowcu i obcokrajowcu. Może zdarzyć się tak, że trafiając z zagranicznym koszykarzem, można nagle stać się jednym z kandydatów do awansu.
Uważam, że w tym roku samo trafienie do pierwszej ósemki to olbrzymie wyróżnienie. Ile drużyn biło się o to do ostatniej kolejki? Jeszcze kilka meczów temu można było powiedzieć, że o dwa ostatnie miejsca rywalizowało 6 zespołów. W ciągu ostatnich lat, nie licząc Sokoła Łańcut, trudno było powiedzieć, kto będzie w play-off (śmiech). Dla nas to wielka rzecz.
Mam jednak nadzieję, że po swoim pierwszym dobrym sezonie nie braknie zapału. Cały czas się uczę. Widzę po sobie, jak na początku wyglądały treningi, prowadzenie meczu, jak miałem momenty zawieszenia na czasach. Teraz zdarza mi się to rzadziej. Czuję, że się rozwijam, wkładam wiele pracy, by były lepsze efekty. Liczę, że to nie był mój sufit i mogę jeszcze więcej.
Praca trenera jest taka, jak sobie wyobrażałeś?
Presja jest duża. Szczerze, chyba nigdy w życiu nie byłem tak zmęczony, zarówno fizycznie, jak psychicznie.
Sam ją sobie nakładasz?
Sam, ale czuję jednocześnie zobowiązanie wobec zespołu. Chcę im jak najbardziej pomóc. Dla mojej psychiki męcząca była myśl, że moglibyśmy nie znaleźć się w play-off. Bo wiem, jak wszyscy ciężko pracowali, abyśmy osiągnęli jak najlepszy wynik. Wiem, że miałbym do siebie pretensje, jakby nam się nie udało. Nie chciałem zawieść chłopaków. Graliśmy dobrze, więc dużo wymagałem od siebie. Gdybyśmy grali słabo, pewnie pojawiłaby się także presja z zewnątrz.
Co do pracy trenera, nie sądziłem, że tak trudno jest zarządzać osobowościami. Koszykówka jest skomplikowanym sportem z wieloma zmiennymi, aczkolwiek w warszawskiej Polonii dysponujemy zawodnikami, z których każdy może znaleźć się na parkiecie. Sztuką jest sprawić, by każdy mógł coś od siebie dać.
Przekonałem się, że nie da się zrobić tak, aby każdy był zadowolony. To nauczka. Wydaje mi się, że dużo młodych trenerów się na to łapie, bo można sądzić, że da się wszystkich zadowolić. Po chwili okazuje się jednak, że nie, nie da się. Dla mnie było to trudne.
Jestem osobą, która zawsze wysoko stawia dobro innych, nie tylko w sporcie, ale i w życiu. Wydaje mi się, że czasami przeżywam to bardziej niż sami zawodnicy, bo dla mnie niezwykle uporczywe jest, gdy ktoś nie jest szczęśliwy.
Jednak nie bez powodu mówi się, że nie każdy może i powinien być trenerem – predysponują ku temu określone cechy.
Niekiedy trzeba podjąć niełatwe decyzje. Obawiałem się, że nie będę w stanie takich decyzji podejmować. Jednak cały czas się uczę i jak na razie wychodzi to nieźle. To moja strefa komfortu i próbuję poniekąd z niej wychodzić, odkładając sympatie na bok i patrząc, co w danym momencie jest po prostu najlepsze dla drużyny.
Co takiego zrobiłeś, co tchnęło zespół do lepszej gry i zmieniło jego oblicze?
Jestem zupełnie inną osobą niż Andrzej Kierlewicz. On jest twardym trenerem, który nie idzie na kompromisy. Podejmując się tego wyzwania, zależało mi, aby zawodnicy czuli się pewnie. Nie chciałem, żeby bali się popełniać błędów, które de facto są częścią tej gry. Chciałem, żeby byli pewni siebie i czuli, że przez jeden błąd nie trafią za karę na ławkę. Dałem im kredyt zaufania, większy margines błędów.
Do tego zmieniliśmy kilka założeń w obronie, zwłaszcza obrony pick&roll. Zmieniliśmy też trochę założenia w ataku, żeby było więcej swobody i możliwości podejmowania samodzielnych decyzji. To koszykarze na parkiecie podejmują decyzje i na koniec dnia oni z tym zostają.
Uważam, że mamy na tyle doświadczonych i utalentowanych graczy, że w momencie, kiedy wystarczająco się im zaufa, to oni to oddadzą. Pozwoliłem im na to, co robią najlepiej. Nie wiem, czy to jest dobre, czy złe. Nie była to dla mnie łatwa sytuacja, szczególnie, że z trenerem Kierlewiczem znamy się od wielu lat i nie była to nasza pierwsza współpraca. Nie chcę oceniać jego pracy i sugerować, czy robię coś lepiej, jedynie inaczej.
Emocje – zwłaszcza po wygranych meczach – są tak silne, że trudno jest niekiedy nie uronić choćby jednej łzy?
Słyszałaś? (śmiech). Tak, jestem bardzo wrażliwą osobą. Faktycznie, po niektórych meczach zdarzało się uronić łzy szczęścia.
To nic wstydliwego ani oznaka słabości – wręcz przeciwnie. To świadczy o tym, że bardzo zależy na drużynie i tym, co się robi.
To prawda. Znaczy to dla mnie naprawdę dużo. Powiedziałem swoim zawodnikom przed jednym z meczów, że dla mnie jest to najważniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek było mi dane robić w życiu. To, czym miałem okazję zajmować się do tej pory to nic w porównaniu z tym, czym jest koszykówka. Nawet teraz łamie mi się głos, widzisz? Podchodzę do tego bardzo emocjonalnie.
Wydaje mi się, że w dłużej perspektywie może być trudno pogodzić dobro i wrażliwość ze sportem.
Tak jak mówiłem przedtem, presja wynika z tego, że czuję zobowiązanie wobec drużyny, aby im pomóc i nie przeszkadzać. Najgorsze co może robić trener, to przeszkadzać. Czasami to wystarczy, by osiągnąć lepsze rezultaty. Stąd bierze się ta emocjonalność, bo zależy mi na nich, jako na ludziach. Oni w ciebie wierzą, liczą, polegają na tobie. I mam świadomość, że ta wrażliwość nie zawsze będzie pomagać.
Wiem natomiast, że pomimo tej emocjonalności, na meczach masz w sobie pokłady spokoju – tylko raz otrzymałeś od sędziów przewinienie techniczne.
Tak, tylko raz dostałem przewinienie techniczne. To trochę zabawne, bo uważam się za impulsywną osobę. A najbardziej wybuchowy jestem wtedy, kiedy prowadzę samochód (śmiech). To ciekawe zjawisko. Jako asystent, kilka razy dostałem „dacha”, bo kłóciłem się z sędziami, a raz nawet zdarzyło mi się rzucić krzesłem w ścianę.
To z czego to wynika? Czyżby z poczucia większej odpowiedzialności?
Chyba tak. Wiem, że nie mogę dać się emocjom. Jeśli będę spokojny na ławce, to zawodnicy będą spokojni na boisku. Jeśli trener się denerwuje, nie jest spokojny, traci kontrolę, to gracze będą to odczuwać. Nigdy nie byłem koszykarzem, ale wydaje mi się, że tak jest. Staram się zachować spokój, nawet jeśli coś nie wychodzi, nie wyrzucać z siebie wszystkich emocji.
Jeśli staramy się nie uzewnętrzniać, może nadejść moment, kiedy trzeba dać
upust emocjom.
Na co dzień jestem spokojny, nie jestem typem imprezowicza, rzadko sięgam po alkohol. To często ucieczka od emocji, które się kumulują. Moją ucieczką, kiedy chcę się zrelaksować i odpocząć, są gry komputerowe i czas ze znajomymi.
Czy praca z psychologiem sportu pozwala lepiej radzić sobie z emocjami, które
sam w sobie generuje sport?
Rzeczywiście, przez dwa lata chodziłem regularnie do terapeuty. Obecnie, gdy potrzebuję rozmowy, korzystam z usług psychologa, ale nie jest to cyklicznie. Jeśli ktoś nadal ma wątpliwości, polecam każdemu. To świetna sprawa. Samo zrozumienie, skąd biorą się niektóre nasze problemy, daje bardzo dużo. Jest to również nieocenione, jeżeli jest potrzeba ukierunkować swoje emocje. Już teraz dobrze sam radzę sobie ze wszystkim, ale głównie dzięki pomocy terapeuty, z którym przepracowałem wiele zagadnień.
Choć muszę przyznać, że w którymś momencie sezonu umówiłem się na wizytę. Terapeuta zazwyczaj potwierdza to, co mówisz i stara się zrozumieć. Gdy powiedziałem, że chciałbym wszystkich zadowolić, usłyszałem – co było dla mnie szokujące – że tak się nie da. A złość czasami sprawia, że się lepiej gra. Negatywne emocje niekiedy przynoszą zamierzony skutek. Czasami zachodzi potrzeba tworzenia sztucznych konfliktów, bo złość w sporcie jest dobrą emocją.
Górnik Wałbrzych to dość wymagający przeciwnik jak na pierwszą fazę play- off. Jakie masz nastawienie?
Przez to, że gramy z takim rywalem, jesteśmy na wysokim poziomie motywacji. Są pewne zażyłości, bo mamy graczy – jak Damian Cechniak – dla których ta rywalizacja będzie mieć szczególne znaczenie, choćby z uwagi na reprezentowanie tego klubu w przeszłości. Dla nas, to nawet dobrze trafić na zespół trenera Marcina Radomskiego. To świetne wyzwanie. W sporcie sprawdza się stara formułka – my możemy wszystko. Oni – po prostu muszą nas pokonać. Już teraz osiągnęliśmy sukces, ale będziemy chcieli powalczyć o niespodziankę i trochę się postawić.
Już byłem kiedyś w podobnej sytuacji – w Pruszkowie z trenerem Markiem Zapałowskim, kiedy trafiliśmy na Polonię Leszno. Mimo to, że seria skończyła się 3:1, niewiele zabrakło, by sprawić sensację, bo w każdym spotkaniu byliśmy blisko. Mieliśmy wówczas bardzo dobry skład. Był tam przecież Mikołaj Stopierzyński, z którym spotkamy się w tej serii, choć po przeciwnych stronach. Tak samo Adrian Kordalski był częścią tamtego składu. Zresztą był po drugiej stronie, kiedy innego razu rywalizowaliśmy z Czarnymi Słupsk. Skończyło się wynikiem 3:0, ale nie oddaje to tego, jak wyrównane były wszystkie mecze. Wierzę, że i tym razem napsujemy nieco krwi!
Pamela Wrona