Jakub Karolak: Na playoff trzeba asa w rękawie

Jakub Karolak: Na playoff trzeba asa w rękawie

Czy Legia będzie kontynuować świetną passę także po rundzie zasadniczej? Jakub Karolak, strzelec zespołu z Warszawy, podsumowuje bardzo udany sezon. Mówi m.in. o taktyce drużyny Wojciecha Kamińskiego oraz specyfice playoff w PLK.
Jakub Karolak / fot. M. Bodziachowski, legiakosz.com

 

Dołącz do Premium – czytaj całe teksty! >>

Wojciech Malinowski: Rozmawiamy w trakcie waszej podróży powrotnej z Gliwic, z wygranego przez Legię 89:80 meczu z GTK. Niby rywale nie grali już o nic, ale postawili się mocno.

Jakub Karolak: Rzeczywiście, koszykarze GTK już stracili wcześniej szansę na play offy, ale przeciwko nam podeszli do meczu dosyć skoncentrowani i bardzo nam się postawili, za co należy się im szacunek. Równie dobrze mogli przecież odpuścić, przez co sam mecz bardziej przypominałby sparing.

My się trochę męczyliśmy, głównie w 1. połowie, w której słabo zbieraliśmy, a rywale karcili nas w szybkim ataku, Po przerwie, może oprócz przestoju na początku 3. kwarty, gdy gospodarze odskoczyli na 10 punktów, to lepiej zaczęliśmy się dzielić piłką, ładnie ona chodziła, częściej odrzucaliśmy ją też na obwód po penetracjach. Dużo lepsza była też w naszym wykonaniu obrona.

W 1. połowie wystąpił pewnego rodzaju paradoks – trafiliście aż 11 razy za 3 i to na bardzo dobrej skuteczności, co jednak nie przekładało się na korzystny wynik. Czy pokazywało to, że „trójki” nie świadczyły o waszej dobrej grze, ale po prostu pozwalały wam utrzymać się w meczu?

Ta sytuacja wynikała z tego, w jaki sposób kryli nas koszykarze z Gliwic. Na każdej akcji pick & roll chodzili pod zasłoną, cały czas mieliśmy zatem okazje do rzutów i teoretycznie, to już po pierwszej zasłonie mogliśmy je wykonywać. Niby nie chcieliśmy tych szybkich rzutów podejmować, ale wolnych pozycji było jednak mnóstwo i żal było z nich nie korzystać. To, że oddaliśmy znacznie więcej rzutów za 3 (40 – red.) niż za 2 (24 – red.) wynikało właśnie z tego, jak nas kryli rywale.

Prowokowali nas do tych rzutów i chyba nie do końca im to się jednak nie opłacało, chociaż rzeczywiście długo pozostawali w grze. Skończyliśmy jednak na 42 procentach, czyli dobry procent przy dużej ilości rzutów (17/40 – red.).

Czy to znaczy, że Pana także kryli w ten sposób, pod zasłoną?

[ihc-hide-content ihc_mb_type=”show” ihc_mb_who=”2,3,4″ ihc_mb_template=”1″ ]

Tak i byłem tym bardzo zdziwiony. Szczerze, to nie pamiętam, kiedy w ostatni raz ktoś mnie krył w ten sposób. Tak jednak bronili z każdym i najwyraźniej liczyli, że „trójki” nie będą wpadać. Było jednak inaczej.

Co się zatem udało zmienić po przerwie, że wasza gra zaczęła wyglądać lepiej?

Na pewno była ona bardziej zbilansowana. Pojawiły się wejścia pod kosz, a także akcje z wysokimi. Lepiej też broniliśmy, dzięki czemu wyprowadziliśmy parę kontrataków. Oprócz tych „trójek” po prostu dorzuciliśmy coś więcej.

Miał Pan w obecnym sezonie kilka przerw spowodowanych urazami. Jak obecnie jest ze zdrowiem i formą? Czy na najważniejszą część sezonu obejrzymy najlepszą wersję Jakuba Karolaka?

Chciałbym, żeby tak było i widzę po sobie, że forma pomału rośnie. Mam nadzieję, że wkrótce osiągnę jej szczyt.

Kontuzje udało się wyleczyć? Która była najbardziej uciążliwa?

Na początku doskwierał mi złamany palec, ale jego to już wymazałem z głowy. Zresztą on i tak nie do końca jest sprawny, zgięcie mam tylko do połowy, ale to już mnie nie przeszkadza, nie mam także bólu.

Potem miałem problemy ze skręconą kostką, w której naderwałem więzadła. To trochę dłużej się za mną ciągnęło, ale przed meczem ze Startem Lublin miałem zastrzyki i od tamtego momentu jest z nią wyraźnie lepiej. Może są dni, że boli ona trochę bardziej i brakuje czasu, by ją do końca wyleczyć, jednak gdy jest taka konieczność, to tabletki działają i nie mam na co narzekać.

Co w Pana i innych zawodników grze zmieniło się, gdy dołączył do was tak dobrze rzucający z dystansu wysoki, jak Walerij Lichodiej?

Zmienia się bardzo dużo, a najbardziej moim zdaniem korzystają na tym nasi centrzy. Mają więcej miejsca pod koszem, gdyż Walerij rozciąga grę, a obrona musi go traktować jako dobrego strzelca i podchodzić do niego bliżej.

Z kolei, gdy sam gra na pozycji „5”, to też ma olbrzymią przewagę, gdyż jest bardziej mobilny od środkowych przeciwnika. Może też zagrać akcję typu Pick & Pop i zrobić tym przewagę. To też powoduje, że więcej miejsca do wejść pod kosz mają zawodnicy obwodowi.

Czy przykładem na to był choćby niedawny mecz w Sopocie? Tam rozpoczęliście właśnie z Lichodiejem na centrze i w teorii mogło się wydawać, że w rywalizacji z Dominikiem Olejniczakiem stoi on na straconej pozycji. Na parkiecie okazało się jednak inaczej.

Dominik jest mobilny, ale jednak wysokiemu, który akcje dwójkowe broni poprzez „Hard show”, to ciężko zdążyć do rywala, który robi „Pop” i wychodzi na pozycję do rzutu, dystans jest za duży. Pamiętam, że Walerij ze dwa razy nabrał go na pompkę i rzucił za 3. Dominik czasami był spóźniony, a gdyby była tak potrzeba, to można to było jeszcze poprawiać kolejną zasłoną postawioną przez Waleriego.

Jak sobie z kolei radzicie z brakiem Earla Watsona, jednego z dwóch waszych centrów?

Muszę przyznać, że dajemy sobie radę. Darek Wyka robi dobrą robotę na zbiórkach. Brak Earla widać jednak w tym, że brakuje czasami siły w polu 3 sekund choćby Śląsk skarcił nas trochę akcjami tyłem do kosza.

Jak każda sytuacja, także i ta ma swoje plusy i minusy – w ataku możemy lepiej rozciągać grę, jednak w obronie brakuje nam trochę centymetrów i siły pod koszem. Czekamy zatem na jego pomoc i powrót do zdrowia. Możliwe, że już w najbliższą niedzielę przeciwko Kingowi, a jeżeli nie, to na pewno w play off. Potrzebujemy jego energii i zbiórek.

Przez cały sezon kibice rywali głośno mówili, że Legia lada moment zacznie spadać w tabeli. Szczególnie było to słychać, gdy traciliście Michała Sokołowskiego i Justina Bibbinsa. Jesteśmy już na koniec sezonu regularnego i nic takiego jednak nie nastąpiło. Co robiliście na tyle dobrze, że do takiego załamania formy nie doszło?

Wygrywamy mecze, gdyż gramy dobrą obronę. Jeżeli ona jest rzeczywiście na odpowiednim poziomie, to naprawdę ciężko nas pokonać. W zorganizowanej defensywie, gdy egzekwujemy nasze założenia, to naprawdę rywale nie mają lekko. Nawet Zastal bardzo się z nami męczył w Warszawie, jedynym wyraźnym potknięciem to był mecz z Treflem Sopot w Pucharze Polski. W innych walczyliśmy praktycznie do samego końca.

Praktycznie wszyscy myśleli, że będziemy spadać w tabeli, ale udowodniliśmy i im i samym sobie, że potrafimy utrzymać dobry poziom gry. Pomimo zmian na pozycji rozgrywającego, czy innych roszad w składzie.

Skoro wspomniał Pan o Pucharze Polski, to spytam się o tamten mecz – co się wtedy wydarzyło, że przegraliście go różnicą aż 36 punktów? Jak trudno po takim spotkaniu wraca się wspólnie autokarem do domu?

Akurat po tamtym meczu mieliśmy trochę wolnego, co każdemu pomogło się zrelaksować i zresetować. Byliśmy źli, gdyż jechaliśmy na Puchar Polski, by coś na nim ugrać, na miejscu jednak noga nam się mocno powinęła. Kto wie, może tak właśnie miało być? Później w meczu ligowym w Sopocie pokazaliśmy, na co nas stać, mieliśmy też dodatkową motywację, by się Treflowi zrewanżować.

Być może lepiej też, że taki mecz przydarzył nam się w Pucharze Polski, a nie potem w lidze. W niej jedna dodatkowa porażka mogła nas dużo kosztować. Przy tak ciasnej tabeli moglibyśmy spaść nawet na 5. lub 6. pozycję.

Czy Pan wracał wtedy z zespołem do Warszawy? Czy może został Pan w Lublinie?

Ja zostałem na miejscu, gdyż najpierw uczestniczyłem w konkursie rzutów za 3, a potem z żoną i z synkiem wyrwaliśmy się na 2 dni do Zakopanego. Bardzo tego potrzebowałem, gdyż w lutym był to już nasz 8. miesiąc sezonu i nie było wcześniej dłuższego wolnego. Trzy dni wytchnienia były zatem wszystkim z nas bardzo potrzebne, co zresztą pokazały późniejsze wyniki. Pokonaliśmy Lublin, Trefl, chociaż trochę zabrakło do zwycięstwa w meczu ze Śląskiem.

Jak duży jest syn?

Ma roczek i 10 dni, niedawno miał zatem 1. urodziny.

To brzmi jak poważna impreza.

Tak było (śmiech). Wspominaliśmy między innymi moje i brata młode lata, gdy mieliśmy w mieszkaniu, w naszym pokoju powieszony kosz i wciąż do niego rzucaliśmy.

Jak taki młody człowiek zmienia życie w trakcie sezonu?

Powiem szczerze, że niedużo. Na pewno wielka w tym zasługa żony, chociaż ja też staram się w miarę możliwości jej pomagać. Większej różnicy nie widzę, może mam mniej okazji do drzemek po treningach, nie pośpię też w dniu wolnym do 9 czy 10, ale czas wspólnej zabawy z nim jest równie przyjemny.

W nocy młody wykazuje chęć współpracy?

Tak. Zdarza się nawet, że przesypia całą noc, w innych sytuacjach dostanie butelkę i też wraca spać. Większe akcje, gdy płakał przez całą noc, to można policzyć na palcach jednej ręki. Oby tak dalej, chociaż po zakończeniu sezonu, to mógłbym wtedy z nim i w nocy siedzieć.

Wspomnieliśmy już o tym waszym spadku w tabeli, który ostatecznie nigdy nie nastąpił. Kibice innych drużyn, a kto wie, czy także i nie gracze albo trenerzy tych drużyn, wciąż jednak to Legię chętnie wymieniają jako potencjalnego rywala w ćwierćfinale. Co Pan na to?

Rzeczywiście chodzą takie słuchy, że każdy kalkuluje i celuje, by zagrać właśnie z nami, ale dla mnie jest to dosyć dziwne. Jesteśmy przecież bliscy wywalczenia 2. miejsca, a pomimo tego wciąż nie jesteśmy doceniani. 

Mam nadzieję, że na kogo byśmy nie trafili, to będziemy w stanie go pokonać. Udowodnimy wtedy, że nasza wysoka pozycja przed play off nie była przypadkowa, a innym pokażemy, że byli w błędzie chcąc wpaść w ćwierćfinale właśnie na nas.

Przez cały sezon znakomicie spisywaliście się w meczach we własnej hali, w której wygraliście 12 z 14 rozegranych spotkań. Jest Pan w stanie wskazać jakieś konkretne powody tego, że tak dobrze gra wam się w hali na Bemowie?

U siebie na pewno powinno się grać łatwiej, a jedyne nasze porażki to przegrana różnicą 2 punktów ze Śląskiem i ta poniesiona po 2 dogrywkach z Zastalem. Lubimy grać na tej sali, wydaje mi się też, że jest ona specyficzna i rywale nie czują się w niej najlepiej. Kosze są dosyć twarde, a my mamy możliwość codziennego rzucania na nie. Większej filozofii w tym nie ma, ale rzeczywiście u siebie gramy bardzo dobrze.

Dlatego cieszę się, że będziemy mieli przewagę własnego parkietu w 1. rundzie. Mam też nadzieję, że jeżeli awansujemy do półfinału, to także tam powtórzy się taka sytuacja. Zaledwie 2 porażki w sezonie regularnym pokazują, że to powinien być nasz duży atut.

W kontekście twardych obręczy w ligowych halach, to najczęściej słyszę o hali w Stargardzie, gdzie zresztą często mecze kończą się stosunkowo niskimi wynikami. Jako obwodowy strzelec zgadza się Pan z taką opinią?

Tam rzeczywiście tak jest, ale specyficznie jest też w Radomiu. Nie dość, że są tam twarde obręcze, to jeszcze całe kosze są innej firmy, niż dominujących na ligowych parkietach firm Spalding czy Schelde.

U nas też była zmiana koszy, wydaje mi się, że gdzieś w grudniu, a dotychczasowe pojechały chyba do hali na Koło. Obecne nie są jednak jakoś bardzo twarde, chyba mniej od poprzednich, myślę, że można je porównać do tych z Gdyni czy choćby Gliwic.

Latem z uwagi na sytuację z koronawirusem wielu zawodników miało problemy z regularnymi treningami. Jak to wyglądało w Pana sytuacji?

Ja w trakcie ubiegłego sezonu miałem złamany nos i operację, a ligę przerwano akurat wtedy, gdy za kilka dni miałem wracać do treningów. Wiedziałem, że nieciekawie dzieje się na świecie i wszystko będzie pozamykane.

Postanowiliśmy zatem z bratem trochę zainwestować i w garażu u rodziców zbudowaliśmy sobie siłownię. Kupiliśmy 4 gryfy, talerze, podłogę, piłki lekarskie, bramę na sztangę – jak na siłownię domowo-garażową, to mogliśmy naprawdę robić wszystkie ćwiczenia. Dysponujemy też dosyć dużą działką, było zatem gdzie biegać czy rzucać tymi piłkami.

Sprzęt doszedł na początku kwietnia i po zmontowaniu go, to trenowałem na nim do końca czerwca. Nasz trener z Legii Adam Blechman prowadził nas przez ten cały czas, rozpisywał nam treningi, parę razy robiliśmy też zajęcia on-line przez kamerkę. Nigdy wcześniej nie przepracowałem siłowo tak mocno żadnych wakacji.

Nie było jednak okazji pójść na salę, bieganie czy jazda na rowerze też były utrudnione. Nie było zatem gdzie palić kalorii i ten trening siłowy dużo mi dał, a wykonywałem go 6 razy w tygodniu. Siła wzrosła, a waga urosła do rekordowych dla mnie 96 kg. Potem w sezonie kilka z nich wypaliłem bieganiem, ale siła została i uważam, że wzmocniłem się fizycznie.

W waszym zespole jest 3 graczy, którzy byli niechciani w innych klubach, dodatkowo niżej sklasyfikowanych od was. Co jest takiego w obecnej Legii, że akurat u was się sprawdzają?

Trudno mi powiedzieć, gdyż nie wiem, co nie zagrało w innych drużynach. U nas na pewno panuje bardzo dobra atmosfera, szatnia dobrze się trzyma. Przyjęliśmy ich bardzo pozytywnie i jak tylko wdrożyli się w systemy ataku i obrony, to wyglądamy z nimi dobrze. Potrzeba było na to trochę czasu, ale to normalne.

Myślę, że w tym wszystkim jest duża rola trenera, który ma pomysł na każdego z zawodników i wie jak ich wykorzystać indywidualnie, by zyskiwała na tym drużyna.

Czy gdy latem rozmawiał Pan z trenerem Wojciechem Kamińskim o kontrakcie i roli w drużynie, to zapowiadało się, że będziecie zespołem tak mocno nastawionym na rzuty za 3 punkty? Wykonujecie ich ponad 30 na mecz, tylko Zastal Zielona Góra ma więcej.

Widać, jak zmienia się koszykówka, że te rzuty są uznawane za bardzo wartościowe i jest ich coraz więcej. My mamy dobrych zawodników w tym elemencie, praktycznie każdy nimi grozi. Wiadomo, raz wpada, raz nie, ale na szczęście częściej wpada. Przed sezonem tego nastawienia być może aż tak mocnego nie było widać, ale gdy trener zauważył, że to przynosi efekty i wyniki, to czemu od tego odchodzić.

Jest to na pewno ważny element w naszej grze, ale nie oznacza to, że nie potrafimy w inny sposób zdobywać punkty i wygrywać mecze.

Często kończycie kontrataki rzutami za 3 z narożników. Zakładam, że to nie jest przypadek i macie to dobrze wyćwiczone na treningach.

Mamy kilka ćwiczeń, w których ćwiczymy rzuty z tranzycji za 3 i cieszę się, że przynosi to efekty. Z mojego doświadczenia wiem, że im więcej rzutów ćwiczy się w sytuacjach meczowych, to potem łatwiej jest je trafiać w trakcie spotkań. My często je trenujemy, szczególnie na porannych treningach. A jeżeli takie rzuty wpadają na zmęczeniu czy w biegu, to próby z pozycji „spot up” powinny lądować w koszu jeszcze częściej.

Zbliżamy się wielkimi krokami do fazy play off. Gdy popatrzymy na wasz skład, to doświadczenie w nich w polskiej lidze ma Pan i Dariusz Wyka, a także trener Kamiński. Czy w ogóle rozmowy na temat tej decydującej części rozgrywek pojawiają się w waszej szatni? Czy może przyjęliście na to na razie wewnętrzny zakaz?

Jest tak, że skupiamy się na kolejnych meczach, teraz będzie to pojedynek z Kingiem Szczecin. Jednak już nawet dzisiaj dało się odczuć, że chcieliśmy zacząć dobrą serię przed play off, by potem kontynuować ją w niedzielę i dalej w ćwierćfinale. Z tyłu głowy na pewno mamy, że trzeba się przygotowywać na trochę inną grę.

Czym zatem z Pana doświadczenia różni się gra w play off od sezonu regularnego?

Na pewno to, że jest to faza eliminacji, w której odpadasz i jedziesz do domu, powoduje, że gra wygląda inaczej. Jest twardsza obrona, więcej fauli, brudnej gry, przepychanek. Dużo jest również taktycznych gierek, gdyż maksymalnie można zagrać 5 meczów ze sobą w 1. rundzie i obie drużyny będą znały się bardzo dobrze.

W takiej sytuacji, przy tak dobrym skautingu przeciwnika, decydować mogą zatem niuanse, jakieś nowinki taktyczne, które uda się wprowadzić i zaskoczyć rywala. Na pewno trzeba będzie mieć jakiegoś asa w rękawie. Zobaczymy.

Czy sędziowie gwiżdżą inaczej?

Wydaje mi się, że pozwalają na więcej, na mocniejszą walkę. Linia sędziowania moim zdaniem jest trochę inna. To moje prywatne odczucie, ale chyba wielu zawodników to potwierdzi, że choćby faule są mocniejsze. Inne nie są odgwizdywane.

Czy rodowity lublinianin, który przed sezonem nie dogadał się ze Startem w sprawie kontraktu, chciałby zagrać właśnie z nimi w ćwierćfinale?

Nie mam nic przeciwko, choćby dlatego, że i podróż niedaleka, a także jak Pan wspomniał, to moje rodzinne miasto. Być może podświadomie dałoby to mi dodatkową motywację. Pokonaliśmy też ich dwa razy w sezonie i myślę, że bylibyśmy w stanie pokonać ich również w play offach. Zobaczymy, co się wydarzy, ciężko jest spekulować, wciąż jest bowiem za dużo opcji.

Żeby ugrać coś w play off, to trzeba jednak być w stanie pokonać każdego z rywali. Niezależnie zatem, czy zagramy z Lublinem, Szczecinem czy Spójnią, to będziemy musieli wznieść się na nasze wyżyny i zagrać dobrą serię.

Niedawno Piotr Alabrudziński rozmawiał z Pana tatą, Piotrem Karolakiem, między innymi o wychowywaniu synów przy koszykówce. Jak Pan wspomina to od swojej strony? Czy koszykówka była rzeczywiście Panu pisana od początku?

Od kiedy pamiętam, to chodziliśmy z bratem (Bartłomiej Karolak, gracz Sokoła Łańcut – red.) na taty mecze, słuchaliśmy też związanych z koszykówką historii, które opowiada on, albo mama. Gdy grał w Stalowej Woli czy Sosnowcu, to w przerwach meczu chodziliśmy z piłką, biegaliśmy i robiliśmy wsady na obniżone kosze.

Chodziliśmy też na jego treningi i gdy tylko była okazja, choćby przy rozciąganiu zawodników, to od razu rzucaliśmy na wolny kosz. Zawsze szukaliśmy do tego okazji i graliśmy od małego.

Później przez rok czy półtora graliśmy w piłkę nożną, a potem gdy przeprowadziliśmy się za ojcem całą rodziną do Francji, to trenowaliśmy w młodzieżowej drużynie, w której w seniorach występował tata. Ja miałem wtedy chyba 10 lat, a mój brat 11. Wtedy chyba zaczęła się poważna koszykówka. Potem wróciliśmy do Polski, do Lublina i wiedzieliśmy, że będzie to ważna część naszego życia.

Ja gram w ekstraklasie, brat w 1. lidze, zatem źle na tym nie wyszliśmy. Ja wychodzę z założenia, że jeżeli gram w koszykówkę, lubię to robić, a zarabiam też za to pieniądze, dzięki którym mogę utrzymać rodzinę, to nie mogę sobie wyobrazić nic lepszego.

Techniki rzutu też tata uczył?

Nie, przychodziło to samo. Pamiętam, że dopóki brakowało mi siły, to technika nie była najlepsza, wypychałem piłkę z okolic klatki. Pewnego razy, gdy miałem 14-15 lat, to powiedziałem jednak sobie, że zacznę rzucać jak facet znad głowy, chociaż na początku za 2 punkty. Z czasem doszły rzuty za 3 i później oddawałem ich na tyle dużo czy to przed domem, czy to na treningach, że wyrobiła się automatyka, pamięć mięśniowa i tak już mi to zostało.

Obecnie bardzo są w cenie gracze na pozycji „4” do rozciągania gry. Nie zapowiadało się kiedyś, że dogoni Pan wzrostem tatę?

Powiem szczerze, że trochę żałuję, że nie mam 5 centymetrów więcej, gdyż wtedy byłoby mi trochę łatwiej. Nie mogę jednak przesadnie narzekać, te 195-196 centymetrów mam, chociaż przy 2 metrach mógłbym być bardziej uniwersalnym graczem. Mogę żałować, że nie jestem większy, wyższy, nie mam dłuższych ramion. Taka jest jednak natura i trzeba sobie radzić z tym, co się ma.

Rozmawiał Wojciech Malinowski, @Stingerpicks

[/ihc-hide-content]  

POLECANE

Od wielu lat listopad obchodzi się pod hasłem świadomości i profilaktyki występujących u mężczyzn chorób nowotworowych, przede wszystkim raka jąder i raka prostaty. To dobra okazja, by przypomnieć rozmowę z Robertem Skibniewskim i zapisać się na badania.

tagi

Zagłębie Sosnowiec to koszykarski ośrodek, który już w sezonie 2024/25 miał pojawić się na ekstraklasowej mapie Polski. O tym, jak miało do tego dojść opowiedział w połowie maja naszemu portalowi prezes Piotr Laube, choć z początkiem czerwca sytuacja uległa zmianie.
7 / 06 / 2024 22:34
14 zwycięstw i 14 przegranych to dotychczasowy bilans beniaminka Orlen Basket Ligi, który mając do rozegrania jeszcze dwa mecze, zajmuje ósme miejsce w tabeli. Dziki Warszawa swój debiutancki sezon w ekstraklasie sportowo już mogą zaliczyć do udanych. Ale nie tylko w tym aspekcie. – Nasz sufit jest tam, gdzie go sami powiesimy – przekonuje Michał Szolc, prezes i założyciel klubu.
12 / 04 / 2024 18:58
Obecnie media społecznościowe są nieodzownym elementem marketingu sportowego. Własną perspektywą pracy media managera w koszykarskich klubach podzielili się Katarzyna Pijarowska (Enea Astoria Abramczyk Bydgoszcz), Bartek Müller (Krajowa Grupa Spożywcza Arka Gdynia) oraz Karol Żebrowski (Trefl Sopot).
25 / 03 / 2024 22:15
– Mam argumenty, by zapijać emocje alkoholem. Kontuzje i urazy, zmiany klubów i miast, nowe otoczenie i nowi ludzie – to wszystko przecież buduje niestabilność. Po przegranym meczu moi koledzy z szatni analizują swoje błędy. Ja sięgam po alkohol. Uśmierzam emocje. Chyba nie chcę się z nimi spotkać. Nie wczytuję się w siebie, bo wolę tego uniknąć – wspomina były koszykarz Wiktor Grudziński. 15 kwietnia obchodzimy Światowy Dzień Trzeźwości. To nie tylko promowanie abstynencji. Jest to dzień, który służyć ma refleksji i ma na celu zwiększenie świadomości społecznej na temat powszechności uzależniania od tej substancji oraz zagrożeń zdrowotnych wynikających z jej nadużywania.
„Stałam w oknie, pomachałam mu, aż straciłam go z pola widzenia. Po chwili jednak zadzwoniłam, aby kupił bułki. Zawsze to robił. Tego dnia zapomniał. Gdy się rozłączyłam, napisał: „Przepraszam, kocham cię”. Wtedy nie wiedziałam, że już nigdy więcej się nie zobaczymy i tego dnia zostanę wdową.” – wspomina Angelina, żona zmarłego koszykarza Dawida Bręka. 23 lutego obchodzimy Ogólnopolski Dzień Walki z Depresją. Jest to dzień, w którym przede wszystkim powinniśmy zwrócić uwagę na to, jak ważne jest dbanie o swoje zdrowie psychiczne i korzystanie ze specjalistycznej pomocy.
Jak od kuchni wygląda tworzenie tekstów lub przekazywanie cennych informacji? Co definiuje dobrego dziennikarza i czym tak naprawdę jest dziennikarstwo sportowe oraz jak to jest być po drugiej stronie? Być może w poniższym tekście znajdziesz odpowiedzi na niektóre pytania czytelnika.
6 / 06 / 2024 12:39
Jeden z najlepszych niskopunktowych graczy na świecie wraz z drużyną Hornets Le Cannet Côte d’Azur zdobywa prestiżowy Puchar Francji. To Polak, który także reprezentuje nasz kraj w koszykówce na wózkach.
30 / 01 / 2024 17:38