
Dołącz do Premium – czytaj całe teksty! >>
Grzegorz Szklarczuk: Trzeba przyznać, że nie idzie pan na kompromisy – rezygnacja ze statusu gwiazdy w Ostrowie po doskonałych finałach PLK, odpuszczenie europejskich pucharów. Czy decyzja o wyjeździe z Polski była łatwa?
Jakub Garbacz: Żadna decyzja w kontekście koszykarskim nie jest łatwa, trudno ją też ocenić na dziś. Dopiero można na nią właściwie spojrzeć za jakieś cztery, pięć lat.
Pamiętam, że kiedy podpisywałem kontrakt z Ostrowem wielu ludzi uważało, że popełniam błąd, teraz również słyszałem sporo negatywnych opinii. Udowodniłem jednak, że kontakt z Ostrowem był bardzo dobrą decyzją, tak samo wierzę, że i mój wyjazd zagraniczny okaże się sukcesem.
Skoki, jakie pan wykonuje w swojej karierze, są spektakularne – z pierwszoligowych Tychów do Wilków Morskich, zawahanie formy w drugim sezonie w Gdyni – świetne występy w Stali. Jaki ma pan przepis na wykonywanie tych milowych kroków?
[ihc-hide-content ihc_mb_type=”show” ihc_mb_who=”2,3,4″ ihc_mb_template=”1″ ]
Wydaje mi się, że składa się na to ciężka praca i spotkanie na swojej drodze odpowiednich ludzi, którzy bardzo mi pomogli. Na pewno swoją istotną cegiełkę dołożył Artur Pacek, ale też nie mogę zapomnieć o rodzinie i przyjaciołach, od których mam nieustające wsparcie. Żona, brat, rodzice i przyjaciele – zawsze mogę się do nich zwrócić i dostanę od nich to, czego akurat potrzebuję – wsparcie, ale i czasami krytykę. Sukces to otaczanie się ludźmi, na których można polegać.
Miałem pytać o Artura Packa, planują panowie dalszą współpracę?
Jasne, cały czas jesteśmy na łączach. To nie tak, że zmieniłem klub i nasza współpraca się kończy. Rozmawiamy o różnych kwestiach, by moja forma na ten sezon była jak najlepsza.
Niedawno miałem okazję rozmawiać z Michałem Michalakiem, czy miał pan okazję konsultować się z nim przed podjęciem decyzji o zmianie klubu?
Akurat czas decyzji przypadł na zgrupowanie kadry, więc miałem czas, by porozmawiać z Michałem. Wypowiadał się o klubie w samych superlatywach. Oglądałem też wiele spotkań Michała z zeszłego sezonu, w ogóle starałem się śledzić Bundesligę, więc miałem okazję podejrzeć, co mnie czeka.
Na pewno jest to liga bardziej fizyczna. Chcę się sprawdzić. Wiele osób mówi, że trafiłem do słabego zespołu, ale sezon zweryfikuje te opinie. W Niemczech jest wiele drużyn na bardzo wysokim poziomie. Pozostając w Basketball Champions League, miałbym sześć meczów grupowych, a tutaj mam przed sobą sześć czy siedem bardzo mocnych klubów, więc dwanaście, czternaście starć na poziomie europejskim. Sam wyjazd z Polski to z pewnością wypłynięcie na szeroką wodę.
Na stronie MBC przedstawiano pana jako następcę Michała Michalaka i pewnie trudno będzie uciec od porównań…
Jestem człowiekiem, który unika porównywania, idę własną drogą i widać to w przekroju całej mojej kariery. Niegdyś wiele osób pytało mnie, czemu idę do pierwszej ligi, sugerowało, że zostanę już tam na zawsze. Koniec końców pomimo dwóch średnich lat w Kutnie i Tychach, Marek Łukomski wyciągnął mnie do ekstraklasy.
Lubię podążać własną ścieżką, która może momentami wydaje się wolniejsza w porównaniu do karier moich rówieśników, ale ostatecznie jestem w momencie, w jakim chciałem być. Mam dwadzieścia siedem lat i czas budować swoją markę za granicą.
„Najmłodszy już nie jestem, ale mogę jeszcze wiele poprawić” – tak na gorąco po zdobyciu MVP Finałów mówił pan przed kamerami. W jakich aspektach widzi pan miejsce na rozwój?
Z pewnością więcej chcę grać na piłce, nie opierać gry tylko na rzucie dystansowym, ale dodać i penetracje pod kosz. Kolejnym punktem jest obrona, chciałbym wznieść ją na dużo wyższy poziom. Poza tym koszykarskie detale, o których można by rozmawiać godzinami. Najważniejsze, że wiem gdzie są moje słabości i zdaję sobie sprawę z tego, jak postawić kolejny krok w swoim rozwoju.
Patrząc na statystyki i oglądając pana grę na przestrzeni lat, widać, że im większe minuty i rola w zespole, tym jest pan skuteczniejszy. Czy potrzebuje pan istotnej roli w zespole, by być efektywnym?
Nawet nie potrzebuję dużej roli, w pierwszym roku w Gdyni grałem spore minuty, ale byłem, powiedzmy, piątym najważniejszym graczem rotacji. Mimo to piłka do mnie trafiała i zdobywałem swoje punkty.
Wiadomo, wraz z czasem gry wzrasta pewność siebie. Zawsze wpadną łatwe punkty z kontry, co dodatkowo napędza zawodników. Zbiera się cegiełka do cegiełki i po prostych rzutach głowa jest nastawiona zupełnie inaczej – dziś wszystko wpada. Z tak zbudowanym podejściem nawet rzut z obrońcą nie sprawia problemów, a piłka znajduje drogę do kosza.
W poprzednim roku kierownictwo klubu MBC było zadowolone z utrzymania w Bundeslidze. Jakie cele stawiają przed panem i drużyną trener oraz właściciele zespołu na nadchodzący sezon?
Cel jest jeden – sprawić niespodziankę. Na pewno nie będziemy skupiać się na utrzymaniu, bo nie jest to założenie dobre dla sportowca. Ostatnie sparingi, mimo że przegrane, napawają optymizmem – potrafimy nawiązać walkę z bardziej uznanymi zespołami. Graliśmy z Olimpiją Lublana, z którą na cztery minuty do końca mieliśmy remis, czy z Oldenburgiem Michała Michalaka, w którym ulegliśmy dwoma punktami. Wiadomo, że sparingi nie do końca przekładają się na wyniki w lidze, ale sądzę, że nasza gra może być tylko lepsza.
Jak pan i pana rodzina czujecie się w Niemczech? Ciężko się zaaklimatyzować w nowym miejscu?
Początek był dużą niewiadomą, trzeba było przekonać się o wszystkim na własnej skórze. Jesteśmy tutaj całą czwórką, żona, córeczka Lena, pies i ja. Cieszy mnie, że można zobaczyć trochę świata, inny kraj, inne organizacje. Nie samą koszykówką żyje człowiek, staramy się zwiedzać, blisko nas znajduje się na przykład Lipsk.
Wracając do kwestii sportowych – organizacja klubów jest inna. Nie porównując na zasadzie lepsza – gorsza, jest po prostu inaczej nastawiona.
Podsumowując, był to rok pełen sukcesów w życiu prywatnym i zawodowym – narodziny córeczki, zwycięstwo w lidze, ale też występy w reprezentacji Polski. Jak pan wspomina kwalifikacje do Igrzysk?
Dla mnie osobiście było to znakomite doświadczenie. Pozostał jednak niesmak po tym, jak nie uzyskaliśmy awansu. Z czasem jednak, obserwując występy Słowenii, widać było, że jest to znakomita drużyna. Prawdopodobnie nawet gdybyśmy pokonali Litwę, to w finale byłoby niezwykle ciężko ograć Słoweńców. Umiejętności Doncica są niesamowite.
Wracając do mnie, miałem fajną rolę, wiedziałem czego wymaga ode mnie trener i starałem się dać z siebie wszystko, by nie zawieść jego zaufania w ciągu tych kilkunastu minut na parkiecie. Po prostu chciałem trafiać swoje rzuty.
Widać, że wiele koszykarskich marzeń ma już pan spełnionych. Czy jakieś jeszcze pozostały?
Może nawet nie marzeń, ale celów. Trochę ich zostało. Niektóre udało się spełnić wcześniej niż zakładałem. Nie chcę się zmienić, tylko ciężko pracować i iść własną drogą.
Rozmawiał Grzegorz Szklarczuk
[/ihc-hide-content]