Dołącz do Premium – czytaj teksty i graj w Fantasy Ligę! >>
Pamela Wrona: Nieszczęścia chodzą parami?
Jacek Jarecki, koszykarz Polpharmy Starogard Gd.: W ostatnim czasie spotkało mnie wiele różnych rzeczy, które nie były przyjemne. Teraz okazało się, że mój wynik na obecność COVID-19 jest pozytywny. Można by powiedzieć, że faktycznie nie był to dobry okres w moim życiu, ale z drugiej strony, niedawno urodziła mi się druga córka i jest to największe szczęście jakie można sobie wyobrazić. Dlatego staram się patrzeć na pozytywne zdarzenia.
Mam taki charakter, że trudne sytuacje zamieniam na kolejne motywacje – sam w końcu jestem pozytywną osobą.
Pasja zmienia człowieka?
Od dziecka zawsze chciałem grać w koszykówce. Wychowywałem się w rodzinie, w której tata był zawodnikiem, a następnie trenerem. Jednak nigdy nie pchał mnie do sportu, bo nawet nie musiał – sam tego chciałem. Gdy jesteś młody, nic cię nie interesuje, liczą się tylko treningi i gra. Nie myślisz o przyszłości i o rodzinie, którą trzeba utrzymać.
Potem, jak już dorosłem i wyjechałem z domu, poznałem też drugą stronę, która nie była kolorowa. Doświadczyłem wielu rzeczy, miałem lepsze i grosze chwile – kontuzje, nieuczciwość klubów, nerwowe sytuacje. To coś, czego z pewnością nie będę dobrze wspominał. Natomiast były też rewelacyjne momenty, przyjaźnie i pozytywne chwile związane z grą, które zostaną ze mną na całe życie. Wolę patrzeć na te dobre chwile. Wszystko co nas spotyka buduje charakter, pozwala zdobyć doświadczenie.
Jak podchodził pan do tematu COVID-19?
Byłem raczej w tej grupie, która chłodno do tego podchodziła – nie to, że w niego nie wierzyłem, bo wiadomo, że jest, natomiast w najbliższym otoczeniu nikogo to nie spotkało. Uważałem na siebie, ale byłem przekonany, że mnie to nie spotka. Nie znałem nikogo, kto w ogóle był zarażony.
To się zmieniło?
Tak. Później okazało się, że to jestem ja. Wirus nie wybiera. Musiałem zmierzyć się z kolejnym wyzwaniem. Najgorsze mam już za sobą. Każdy przechodzi to inaczej – jedni bardziej, drudzy bezobjawowo.
Wciąż uważam, że każdy musi być po prostu odpowiedzialny za siebie i innych, przestrzegać zaleceń, ale jednocześnie należy normalnie żyć.
Czuł pan jakieś obawy?
Raczej nie. Wirusem można zarazić się wszędzie i nie mamy na to wpływu. W klubie przestrzegaliśmy wszystkich obostrzeń, izolowaliśmy się, ograniczyliśmy wyjścia. Byliśmy ostrożni. Po sparingu z Asseco, gdy okazało się, że jeden z zawodników ma pozytywny wynik testu, wszyscy zostaliśmy objęci kwarantanną. Mnie i moim kolegom w tym czasie znacznie się pogorszyło.
W koszykarskim środowisku, pana jednak potraktował najbardziej.
Gdy nas to spotkało, sądziłem, że jeśli zachorowałem, pewnie nie będę miał żadnych objawów i zaraz do siebie wrócę. Dbam o siebie, zwracam uwagę na zdrowie. Moi koledzy przeszli to łagodnie. Ja niestety nie miałem takiego szczęścia. Wcześniej o tym nie myślałem, szczególnie, że starałem się uważać – nie przesadnie, lecz w granicach rozsądku.
Na początku straciłem węch i smak, ale czułem się dobrze. Po kilku dniach zaczęło mnie dusić w klatce piersiowej, miałem trudności z oddychaniem, czułem osłabienie. Jednego dnia ten stan gwałtownie się pogorszył. Zadzwoniłem po pogotowie. Na karetkę czekałem 9 godzin…
Trafiłem na oddział zakaźny, w którym spędziłem 10 dni, a połowę tego czasu leżałem pod tlenem. Po dwóch negatywnych testach otrzymałem pozwolenie na powrót do domu. Od tygodnia staram się wrócić do normalnego funkcjonowania, wykonuję badania.
To były najdłuższe dni w pana życiu?
Rozdzieliłbym to na dwa etapy. Kwarantanna nie była komfortowa jeśli chodzi o samą izolację – dni bardzo się dłużyły, każdy wyczekiwał powrotu. Gdy przechodziliśmy przez to bezobjawowo, mogliśmy trenować w domu, funkcjonować w miarę normalnie. Natomiast pobyt w szpitalu to już niestety inna historia.
Leżysz w szpitalnym łóżku podłączony do różnych rzeczy. Każdy oddech sprawia ogromną trudność i nie masz pojęcia, co się dzieje. Czekasz, aż w końcu stan zdrowia się polepszy i wtedy naprawdę wydaje się, że dni są bardzo długie. To co było na początku, a jest teraz, nie jest w ogóle porównywalne, jest duża poprawa. Nie było za wesoło, można wręcz powiedzieć, że było poważnie. Ale z każdym dniem jest lepiej. Robię krok po kroku, nie odczuwam większych dolegliwości, jednak wciąż nie jest to normalna dyspozycja.
Muszę jeszcze się zregenerować, przede mną wiele pracy. Priorytetem jest prawidłowe funkcjonowanie, dopiero później sport.
Był moment w którym pan tak naprawdę się bał?
Byłem w szpitalu i po tym pobycie mogę powiedzieć, że widziałem już wszystko. Wielu ludzi w to nie wierzy, ale nie można powiedzieć, że tego nie ma. Był moment, w którym zastanawiałem się, czy starczy mi tlenu, żeby wykonać kolejny oddech. Wtedy zaniepokoiłem się pierwszy raz, bo nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłem.
Leżałem obok osoby, która była starsza ode mnie. Poczuła się gorzej… na salę już nie wróciła. Takich sytuacji było więcej.
Prawdą jest, że takie chwile wystawiają nas na próbę?
Niestety, bardzo często w życiu jest tak, że dopiero musi się coś wydarzyć, by na chwilę zwolnić, zatrzymać się i przemyśleć kilka spraw. Tak było w moim przypadku. Człowiek w takich chwilach przewartościowuje swoje całe życie, cele, priorytety. Mam to szczęście, że otacza mnie wspaniała rodzina, na którą zawsze mogę liczyć. Wsparcie jakie od nich otrzymałem, na pewno bardzo mi w tym czasie pomogło.
Słyszał pan, że po przejściu koronawirusa można być spokojnym?
Nie. Sam sądziłem, że jak się to przechoruje, to już będzie można być spokojnym. Okazuje się jednak, że niezupełnie. Wiele zależy od odporności.
Obawia się pan długotrwałych skutków?
Tak naprawdę wszyscy cały czas poznają tego wirusa, wiedza na jego temat jest wciąż słaba i niezbyt wystarczająca. Muszę wykonać kolejne badania, aby sprawdzić czy wyjdą jakieś zmiany, bo może pozostawić po sobie ślad. Myślę, że w tym tygodniu będę wiedział znacznie więcej.
Pana rodzinę udało się od tego uchronić?
Moja rodzina dokładnie w dniu, kiedy miała przyjechać do Starogardu Gdańskiego, dowiedziała się, że cały zespół będzie miał kwarantannę. Dosłownie z samochodu musiałem ich zawrócić. Dobrze się złożyło, bo nie mieliśmy kontaktu, więc nie mogłem ich zarazić. Jednak nie widzieliśmy się przez 6 tygodni. To nie był łatwy czas.
Samo bycie ze sportowcem nie należy do łatwych zadań, są różne sytuacje, ale przez to, że jest się razem, jest o wiele łatwiej. Sport to moja pasja, koszykówka jest ze mną od szóstego roku życia, zawsze chciałem być zawodowym koszykarzem. Z wiekiem jednak dochodzę do wniosku, że w życiu są dużo ważniejsze rzeczy niż koszykówka, choć nadal jest dla mnie bardzo ważna.
Jak pana ukształtowała?
Charakter, pokora i ciężka praca – to są te główne, najważniejsze cechy. Moim zdaniem sukces można osiągnąć tylko ciężką pracą. Trzeba być pokornym, uczyć się od innych, starać się pracować nad słabościami. Nauczyłem się, by niczego nie żałować i rozpamiętywać, nie patrzeć do przodu. Czerpać z tego radość.
Przyznam, że zacząłem lepiej grać, gdy założyłem rodzinę. Przedtem byłem skupiony na koszykówce, byłem nieustannie na treningach, trochę jak maszyna. Gdy poznałem żonę, urodziły się moje córki, wszystko się zmieniło. Dużo czasu spędziłem na ich wychowywaniu, to był dla mnie przełomowy okres. Potrafiłem to pogodzić, a czułem się lepiej niż kiedykolwiek. Rodzina jest u mnie na pierwszym miejscu, walczę dla nich i to moja motywacja.
Nie bez powodu mówi się, że za sukcesem każdego mężczyzny stoi kobieta?
Zdecydowanie, trudno się z tym nie zgodzić. Podkreślę raz jeszcze, że życie ze sportowcem na pewno nie jest łatwe dla kobiety. W trakcie sezonów są wzloty i upadki, bardzo często przenosi się to wszystko do domu. Przeprowadzki, zmiana otoczenia nie są wygodne, szczególnie z dziećmi. Tak jak wcześniej powiedziałem, czuję jej wsparcie na każdym kroku, jestem świadomy jak wiele poświęciła, by uczestniczyć ze mną w tym nieco innym świecie. Jestem za to wdzięczny.
Klub w tej wyjątkowo trudnej sytuacji stanął na wysokości zadania?
Gdy zostaliśmy objęci kwarantanną, otrzymaliśmy plan treningowy, które można było wykonywać w domu. To nie było to samo, ale przynajmniej ciało mogło być w ruchu. Byliśmy zamknięci ponad 20 dni. Komfort pracy dla trenera był beznadziejny, ale Ci którzy mogli wracali, dostawali indywidualne plany, wszystko odbywało się stopniowo.
Wydaje mi się, że udało to się połączyć i mimo okoliczności pokazaliśmy się już z dobrej strony, a rozegraliśmy tylko dwa sparingi i mieliśmy trochę górek. Tego się nie da oszukać, to będzie wychodziło w trakcie sezonu. Na pewno potrzebujemy więcej czasu, aby złapać rytm. Klub robił nam szczegółowe badania, wykazał się profesjonalizmem. Teraz nikt mnie nie pospiesza, na spokojnie mogę wszystko załatwić, bo potrzebny jestem na cały sezon, a nie tylko na teraz. Powrót bez badań mógłby być niebezpieczny.
Chęć powrotu na boisko jest duża?
Bardzo. W szpitalu obejrzałem wszystkie mecze. Ciężko mi się o tym mówi, bo włożyłem wiele pracy w to, aby przygotować się do sezonu. Mam nadzieję, że wrócę szybko do dobrej formy. Trudno ogląda się mecze z boku, chęć powrotu jest ogromna. Wierzę, że niedługo wybiegnę na parkiet. Czeka na mnie zespół, a ja odpłacę się dobrą grą. Już przedtem przerwa była naprawdę spora, ale wszystko to kwestia indywidualna. Okres między sezonami potraktowałem jako dodatkowy bodziec do pracy. Mieszkam za miastem, więc w pobliżu miałem las, miałem potrzebny sprzęt do ćwiczeń. Z tym nie było problemu.
Chodziłem na halę, skupiałem się na tym, na co zazwyczaj nie było czasu w sezonie, a jest bardzo ważne – w tym czasie mogłem zrobić progres, zyskałem na czasie, mogąc przygotować się lepiej do sezonu. W okresie przygotowawczym czułem się świetnie. Wierzę, że do tego wrócę. Znam swój charakter.
Po trzydziestce jeszcze stawia pan sobie jakieś cele?
Oczywiście, w każdym wieku można się rozwijać. Przyszedłem do Polpharmy, bo znałem trenera, wiedziałem co może ze mnie wycisnąć, pasowałem do jego koncepcji. Sezon w Koszalinie wiadomo, jak się skończył. Mieliśmy fajną ekipę, a trener Marek Łukomski potrafił to dobrze posklejać. Jest przede wszystkim normalnym gościem, z którym można zawsze porozmawiać, mówi czego wymaga i tak jest. Ufam mu jako człowiekowi i trenerowi. Docenia ciężką pracę. Jest sprawiedliwy i jak na swój wiek, ma dużą wiedzę. Chcę grać na dobrym poziomie, walczyć dla drużyny, bo to jest najważniejsze i sprawia mi największą przyjemność. Teraz są naprawdę duże możliwości żeby dbać o własne ciało, wiedza jest ogromna, dlatego uważam, że w każdym wieku można coś poprawiać.
Mam nadzieję, że COVID-19 nie powstrzyma Polpharmy i udowodnimy na co nas stać.
Pamela Wrona, @PamelaWrona