
Jacek Jarecki w barwach Rawlplug Sokoła Łańcut ze względu na kontuzję zagrał zaledwie w ośmiu meczach, w których zdobył łącznie 125 punktów, 25 zbiórek, 12 asyst i 11 przechwytów, ale sezon 2021/22 – swój ostatni – zwieńczył awansem do Energa Basket Ligi. W karierze 34-letni koszykarz występujący na pozycji niskiego skrzydłowego rozegrał 19 sezonów.
Pamela Wrona: Pamiętasz swój ostatni rzut?
Jacek Jarecki: Niedawno minął rok. Ostatni rzut w łańcuckiej hali oddałem w grudniu 2021 roku, w meczu z GKS Tychy. Zagrałem wtedy 38 minut, rzuciłem 28 punktów. Był to dopiero mój ósmy mecz, zapowiadał się dobry dla mnie sezon. Nie sądziłem jednak, że na parkiet więcej już nie wyjdę.
Jak wyglądał Twój plan koszykarskiej kariery?
Wychowałem się w domu, gdzie koszykówka była już obecna ponieważ mój tata był zawodnikiem, a później trenerem. Zatem odkąd tylko pamiętam, zawsze chciałem grać i bardzo kochałem koszykówkę. Wszystko było związane z koszykówką, czy to były jakieś rysunki czy prezenty na święta. Zawsze w domu miałem mini kosze, gdzie toczyłem pojedynki z moim starszym bratem, w międzyczasie marząc, ale też będąc pewny tego, że w przyszłości stanę się zawodowym koszykarzem.
Tata nigdy mnie nie namawiał, raczej było odwrotnie – to ja zawsze chciałem siedzieć na hali. Często zabierał mnie na swoje treningi. Bardzo mnie wspierał, ale też bardzo mocno trzymał na ziemi. W wieku młodzieżowym dawał mi dużo wskazówek, był wymagający, za co mu bardzo dziękuję. Zawsze w domu miałem wsparcie, a jest to bardzo ważne.
Czy znalazłem się w tym miejscu, w którym bym chciał? Myślę, że i tak i nie. Jak każdy młody chłopak śniłem, żeby zagrać w seniorskiej reprezentacji oraz w mocniejszej lidze za granicą. Z jednej strony, gdy masz 18, 19 lat i grasz po 30 minut w wtedy mocnej pierwszej lidze, następnego roku jesteś pierwszopiątkowym zawodnikiem na mistrzostwach Europy do lat 20, celujesz dużo wyżej. Jest to dla Ciebie naturalne, że rozwijasz się w sposób, jaki sobie zakładałeś. Z drugiej strony jednak, jak przypomnę sobie w jakich czasach rozpoczynałem zawodowe granie, jak wyglądał trening, podejście do treningu siłowego i regeneracja…
I jakie wnioski?
Byłem bardzo mocno eksploatowany. Wszystko to się odkładało, dlatego później miałem problemy ze zdrowiem.
Ale co bym zmienił? Teraz na pewno bym trenował mądrzej. Kiedyś naprawdę mocno się katowałem, myśląc, że im dłużej tym lepiej, że tak jest profesjonalnie. Dbałbym bardziej o swoje zdrowie, bo niestety, często grałem na licznych środkach przeciwbólowych czy blokadach. Nie potrafiłem odpuścić. Natomiast koniec końców, jestem bardzo zadowolony z tego, że byłem profesjonalistą i podchodziłem z taką samą pasją i zaangażowaniem do tego sportu, czy miałem lat 15 czy 33.
Całej przygodzie z koszykówką towarzyszą różne emocje. Które sezony dostarczyły te pozytywne, a które wręcz przeciwnie? Co z niej zapamiętasz szczególnie?
Najtrudniejszym sezonem był dla mnie ten w Zgorzelcu, gdzie co prawda wynik był dobry bo weszliśmy do play-off, ale klub po tym sezonie ogłosił upadłość, nie wywiązał się z kontraktów, a na dodatek przeszedłem wtedy poważną operację.
Tych pozytywnych chwil na szczęście było więcej – bardzo dobrze wspominam mój pierwszy sezon w ekstraklasie, w Starogardzie Gdańskim czy Toruniu. Super atmosferę i ekipę mieliśmy w Kutnie i Koszalinie. Nie było takiego konkretnego, który mnie najwięcej nauczył. Natomiast przez te wszystkie lata na pewno bardzo dużo widziałem, spotkałem bardzo dobrych trenerów, ludzi – z którymi nawiązałem przyjaźnie i dużo się od nich nauczyłem. Doświadczyłem wielu pozytywnych momentów, ale też widziałem tę ciemniejszą stronę tego sportu. A to wszystko zdecydowanie ukształtowało mnie jako człowieka.
Musiało upłynąć sporo czasu, by pomyśleć o powrocie do koszykówki – tym bardziej w innej formie.
Można nazwać to małą żałobą, bo faktycznie minęło sporo czasu i nie sądziłem, że aż tak długo zajmie mi oswojenie się z tą myślą. Wydaje mi się – choć nie do końca – że ułożyłem sobie wszystko w głowie. Gdy są mecze, co kolejkę są wspomnienia. Najcięższy etap mam już za sobą. Cieszę się, że teraz mogę pomagać i być przy zespole, choć w innej roli.
Nie jest tajemnicą, że namawiano cię do podpisania kontraktu jeszcze jako zawodnik. Tymczasem, wróciłeś do klubu, ale jako trener przygotowania motorycznego. Jakie są kulisy tego transferu?
To prawda. Przygotowywałem się do sezonu tak jak każdy, jak zawsze. Oczywiście, byłem po ciężkiej kontuzji, nieustannie musiałem się wzmacniać, rehabilitować. Myślałem jednak, że wszystko jest w porządku. Pojechałem na ostatnią kontrolę i usłyszałem, że mogę grać jeszcze długo… a mogę grać dwa tygodnie, bo uraz może się odnowić. Przeszedłem dużo, bo miałem dwie poważne kontuzje na przestrzeni 1,5 roku. Z wielkim żalem podjąłem decyzję, że już nie zaryzykuję i to jest ten moment.
Początkowo rozmowy z Sokołem dotyczyły reprezentowania klubu jako zawodnik. Znaleziono trenera przygotowania motorycznego, więc nie było już tematu. Z perspektywy czasu cieszę się, że nie pozostałem bezczynny, tylko przeszedłem wiele kursów i przygotowywałem się do innej roli. Podświadomie chciałem przejść na drogę trenera, ale nie spodziewałem się, że uda się niemal z dnia na dzień.
Czy osoba trenera Marka Łukomskiego była kluczowa w podjęciu decyzji?
W klubie dokonano zmian, bo zwolniło się miejsce na stanowisku trenera przygotowania motorycznego. Co więcej, przyszedł nowy pierwszy trener, z którym współpracowałem przedtem dwa sezony – w AZS Koszalin i Polpharmie Starogard Gdański. To był dobry czas. Jako zawodnik byłem zadowolony ze swoich ról i minut, ponadto wiedziałem też, jakim człowiekiem jest Marek Łukomski. Po rodzinnej naradzie postanowiłem, że podejmę się tego wyzwania. Z pewnością istotne było, że znałem już klub, środowisko i większość zawodników.
Są momenty, kiedy pojawia się chęć, by wybiec jeszcze na parkiet?
Tak jest, zwłaszcza, gdy gramy u siebie, kibice wypełniają halę, jest fajny klimat i emocje. Pamiętam, że na początku powiedziałem żonie, że idę na pierwszy mecz, będę siedział z boku i oglądał wszystko na chłodno. Wystarczyło, że sędzia rzucił piłkę sporną i nie mogłem powstrzymać się i oddzielić emocji, bo one są i będą już chyba zawsze. Staram się żyć z zespołem, podpowiadać, bo nie da się być całkowicie biernym. Już przetrawiłem to, że zakończyłem swoją przygodę z koszykówką jako zawodnik. Teraz rozpocząłem nową, nadal z koszykówką – jako trener przygotowania motorycznego.
Właśnie na jednym ze swoich pierwszym – i zarazem wygranym – meczu powiedziałeś: „Nie sądziłem, że jeszcze kiedykolwiek koszykówka da mi radość”.
Dokładnie. Naprawdę nie przypuszczałem, że gdy przestanę już grać, będę mógł się jeszcze cieszyć koszykówką, ze zwycięstw, z udanej akcji. Wiadomo, że nie są to te same emocje, jakbym grał, natomiast to wciąż wspaniałe odczucia. Zauważyłem jedną rzecz, którą powiedziałem kolegom. Jak grasz, nie doceniasz tego. Nie doceniasz tego, że idziesz na trening, wychodzisz na parkiet, jesteś zmęczony, jesteś w szatni, żyjesz tym wszystkim. Gdy ktoś zabiera Ci coś z dnia na dzień, kiedy nie jesteś na to gotowy, bardzo trudno jest się z tym pogodzić. I dopiero wtedy patrzysz na wszystko z innej perspektywy i wiesz, że były to niesamowite chwile. Staram się dlatego jak najlepiej przygotować chłopaków – by mogli grać po prostu jak najdłużej i przeżywać świetne momenty.
Mimo że zespół jest na profesjonalnym poziomie, nie miałeś obaw, że trudno będzie ustalić pewne granice, z uwagi na stopień waszych relacji?
To jest ekstraklasa, każdy chce się pokazać, grać jak najlepiej, być profesjonalnym. Aczkolwiek nie ukrywam, że na początku się nad tym zastanawiałem i myślałem, że może być różnie. Cieszę się, że jestem tylko od przygotowania motorycznego, nie mieszam się w koszykarskie tematy, kto może grać więcej, ile ma mieć minut, kto ma grać i tak dalej. Zajmuję się tylko przygotowaniem. I cieszę się, gdy widać postępy, zawodnicy podchodzą do mnie i chcą dodatkowych treningów. To mnie teraz kręci.
Od dawna pogłębiałeś wiedze w tematyce przygotowania motorycznego, dbania o własne ciało. W jaki sposób wypracowałeś takie podejście i świadomość, jak bardzo jest to istotne w koszykówce?
Dzisiejszych czasów, a dawnych, nawet nie ma co porównywać. Kiedyś nie było takiej świadomości i dostępu do wiedzy. Myślało się, że im dłużej trenujesz, tym lepiej, a nie do końca tak jest. Trafiłem na takie czasy, a nie inne, ale miałem jednak okazję trochę się nauczyć i zmienić praktyki. Gdybym od początku prowadził się tak, jak teraz, z taką wiedzą jaką mam obecnie, z pewnością grałbym dłużej, nie miałbym tylu kontuzji i operacji. To coś, co na przykładzie własnych błędów staram się przekazywać innym. Przez moje liczne urazy byłem dociekliwy. Robiłem wszystko, by dowiedzieć się, co robić, by one nie wracały, jak trenować, jak się wzmacniać, jak się prawidłowo odżywiać. Dużo czytałem, jeździłem na kursy, miałem przyjemność współpracować z najlepszymi trenerami: Arturem Packiem, Dominikiem Narojczykiem i Adamem Blechmanem. Pod koniec miałem dużą wiedzę, natomiast przez wcześniejsze lata zaniedbania, miałem mało czasu, by z tego skorzystać.
Gdybyś teraz miał możliwość wysłać wiadomość do siebie z przeszłości, mając tę wiedzę, którą posiadasz, to jaką dałbyś sobie radę?
Gdy byłem w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Kozienicach, trenowaliśmy bardzo ciężko. Mieliśmy wówczas 3 godziny treningu rano, 3 po południu. A w nagrodę za dobre trenowanie z moim rocznikiem, mogłem pójść na trening do starszych zawodników – także trzygodzinny. Po całym dniu nie wiedziałem, jak się nazywam, a tak wyglądał cały rok. W czasach młodzieżowych gdy grałem w Stalowej Woli potrafiłem rozegrać 3-4 mecze w tygodniu, ponieważ grałem w juniorach, juniorach starszych, w pierwszej lidze i grałem po 30 minut. Organizm był mocno eksploatowany, gdy przychodziły wakacje jechałem na młodzieżową kadrę. Z pewnością miało to potem wydźwięk, że zdrowie było trochę słabsze.
Ale co bym powiedział sobie? Teraz, z tą wiedzą powiedziałbym: Ćwicz więcej siłowo, zwłaszcza kiedy byłem młodszy. Wzmacniaj słabe punkty, dbaj o regenerację i sen, odżywiaj się zdrowo. Nie zawsze więcej, dłużej, mocniej, znaczy lepiej. Natomiast tak jak wspomniałem, kiedyś czasy były całkowicie inne i nie było takiej wiedzy. Teraz bardzo wiele materiałów jest dostępnych w Internecie, medycyna sportowa jest na bardzo wysokim poziomie, są trenerzy od przygotowania motorycznego, którzy układają plan, monitorują zmęczenie i tak dalej.
Jak dokładnie wygląda praca trenera przygotowania motorycznego w Sokole Łańcut?
Odpowiadam za przygotowanie fizyczne zespołu. Mamy zawsze około dwóch- trzech jednostek treningowych na siłowni, rozgrzewki, wstawki biegowe. Dodatkowo, coraz więcej mam treningów indywidualnych, typowo koszykarskich i siłowych. Koszykówka jest cały czas i cieszy mnie, kiedy mogę włączyć pewne zagrania i pokazać je zawodnikom. Treningi są dopasowane do zawodników, do ich urazów bo one często występują zwłaszcza w tej części sezonu. Dużo jest prewencji oraz dodatkowych ćwiczeń, by nie doprowadzić do urazu i zminimalizować ryzyko kontuzji. Każdy koszykarz ma dobrany plan treningowy i jest plan drużynowy. Koszykówka idzie w takim kierunku, że gra jest coraz szybsza, bardziej atletyczna. Przygotowanie musi być na wysokim poziomie. Cieszy to, że zwiększa się jednocześnie świadomość koszykarzy, że trzeba dbać o regenerację, sen i odżywianie.

Czy coś będąc teraz z innej perspektywy zaskoczyło jakoś szczególnie?
Nawet bardzo. Jako zawodnik nie sądziłem, że tyle widać z boku. Byłem w największym szoku, gdy spojrzałem na to z innej perspektywy. Widać, kto daje z siebie maksimum, kto 50 procent, kto ma słabszy dzień. Wydawało mi się, że pewne rzeczy można zatuszować i ich nie widać, ale nie – wszystko widać jak na dłoni. I dostrzegłem to dopiero teraz.
Samo przygotowanie do meczu jest zupełnie inne, bo nie jestem już w szatni z zawodnikami, a w szatni trenerskiej. To też dodatkowy smaczek, dopiero widać bardziej, ile trenerzy wykonują pracy przed spotkaniem i jak bardzo się angażują. Rola trenera jest o wiele cięższa niż zawodnika, bo ta praca nie kończy się wraz z zejściem z parkietu.
Bycie trenerem przygotowania motorycznego skłania do częstego planowania – jaki jest plan na najbliższą przyszłość?
Na pewno cały czas się rozwijać i pogłębiać wiedze. Chciałbym zostać przy koszykówce bo jest to moje naturalne środowisko i to coś, czego mi brakuje. A bycie z drużyną, pomaganie graczom daje mi teraz ogromną radość, natomiast chciałbym też pomóc zwykłym ludziom, zarazić ich trochę zdrowym stylem życia. Dlatego też niedługo otwieram swoje Studio Treningu w Rzeszowie. Zapraszam wszystkich, którzy będą chcieli poczuć się lepiej i poprawić swoje zdrowie oraz kondycję!
Pamela Wrona