Jacek Jagódka: Lubię rolę, którą gram!

Jacek Jagódka: Lubię rolę, którą gram!

Były zawodnik Stali Stalowa Wola pracuje obecnie przy najnowszej części filmu "Indiana Jones", a wcześniej grał m.in. w "Gwiezdnych Wojnach", "Grze o tron" i jednej z części Jamesa Bonda. Jacek Jagódka opowiada o swoim drugim życiowym wcieleniu i znaczeniu przygody z koszykówką.
Jacek Jagódka / fot. archiwum prywatne, Instagram.com/stunt_chef

 

Dołącz do Premium – czytaj całe teksty! >>

Jacek Jagódka – w latach 1997-2004 zagrał 197 meczów w barwach Stali Stalowa Wola. brał udział między innymi w takich produkcjach, jak: „Tarzan: Legenda”, „Star Wars”, „Jason Bourne”, „007 James Bond: Spectre”, „Superman”, „Transformers” czy „Gra o tron”.

Pamela Wrona: Niektórzy już w dzieciństwie czują, co jest ich przeznaczeniem, inni wybierają zawód z przypadku. Jaki był pana motyw?

Jacek Jagódka: To chyba samo się stało, zupełnie przypadkiem. Chociaż może to rzeczywiście kwestia przeznaczenia? Szczególnie wtedy, gdy byliśmy mali, oglądaliśmy filmy typu „Indiana Jones”, „James Bond”, czy „Star Wars” śniąc o podobnych przygodach. I wydawało nam się abstrakcyjne, by być częścią tych największych, światowych produkcji. 

Czy wtedy o tym marzyłem? Chyba jeszcze nie, wydawało się to nierealne.

Zaczął pan od koszykówki. Już w wieku dwudziestu kilku lat wiedział pan, że pisana jest panu inna rola?

Po wejściu do Unii Europejskiej, otworzono drzwi na nowe możliwości. Wielu Polaków – w tym ja – wyemigrowało, szukając szczęścia poza granicami kraju. Byłem młodym chłopakiem pochodzącym z niewielkiej Stalowej Woli, który przeprowadził się do kilkumilionowego miasta, daleko od domu. Mój angielski nie był perfekcyjny, miałem wiele obaw i wątpliwości. 

Do Wielkiej Brytanii trafiłem jako koszykarz londyńskich klubów United i Capitals. Miałem około 30 lat. Myślałem podświadomie, by rozejrzeć się za jakąś alternatywą, bo bycie zawodowym koszykarzem kiedyś się skończy. W Polsce ukończyłem bankowość, aczkolwiek nie wyobrażałem sobie pracy za biurkiem. Praca w banku byłaby ostatecznością, która na pewno by mnie nie satysfakcjonowała. 

Któregoś razu, jedna agencja filmowa zadzwoniła do klubu z pytaniem, czy nie mają białych, wysokich zawodników, którzy byliby zainteresowani zagraniem w filmie „The Eagle” jako statyści, a konkretniej jako rzymscy żołnierze.

Pomyślałem, że nie mam nic do stracenia. Gdy już na początku poznałem kaskaderów i zacząłem wchodzić w ten świat, czułem, że to jest rola, w której odnalazłbym się najlepiej. Interesowały mnie wyzwania, zawsze byłem otwarty. Tak zaczęła się ta przygoda.

[ihc-hide-content ihc_mb_type=”show” ihc_mb_who=”2,3,4″ ihc_mb_template=”1″ ]

Czyli zmienił pan widownię.

Koszykówka daje pewność grając przed publicznością. Być może dzięki temu nie wiedziałem, co to trema, byłem przyzwyczajony do działania pod presją. Myślę sobie, że wciąż jestem koszykarzem, ale gram teraz dla innej publiczności. Teraz, co prawda, publiczność nie jest na żywo i to jedyna różnica. 

Zawsze, gdy kibice skandowali moje nazwisko, to było niesamowite uczucie. Rzuty za 3 punkty, wsady, adrenalina mimo zmęczenia. W aktorstwie jest to samo poczucie, gdy ogląda się efekt końcowy swojej pracy.

Czy koszykówka w jakiś sposób pomogła odnaleźć się w nowej rzeczywistości?

Wszystko to, czego nauczyłem się dzięki koszykówce, przydawało się w mojej pracy na planie filmowym. Byłem skoordynowany, łatwiej było mi opanować sztuki walki, gimnastykę i tak dalej. Z koszykówki wiele wyciągnąłem. Nauczyła mnie przede wszystkim dyscypliny, dążenia do wyznaczonego celu. 

Niestety, doznałem urazu ucha, skacząc z wieży do wody – pękła mi błona bębenkowa. Miałem także uraz stopy, którego nabawiłem się podczas taekwondo. Nie było łatwo, pojawiały się różne przeciwności, natomiast można powiedzieć, że już to wcześniej znałem – bo kontuzje przytrafiały się także w zawodzie koszykarza – i wiedziałem po prostu, jak reagować.

Nie tylko aktor, ale i trener personalny, dubler, model – i przy tym, można być jeszcze weganinem. Zatem, jak to jest odgrywać tyle ról? Czy każdej trzeba doświadczyć, by znaleźć tą odpowiednią?

Wydaje mi się, że wszystko wpływa na całokształt całej pracy. W modelingu miałem kilka fajnych kampanii, ale było to dla mnie nudne i zbyt monotonne. Jako trener personalny pracowałem na samym początku, łącząc to z zawodową koszykówką – ten angaż pomógł mi w nauce języka, a co więcej, dzięki niemu odłożyłem pieniądze, które mogłem później przeznaczyć na szkolenia kaskaderskie. Zawsze powtarzam, że najlepsza inwestycja, to inwestycja w samego siebie.

Gdy rozpocząłem pracę nad swoim ciałem, miałem okazję uczestniczyć w wielu konferencjach żywnościowych. Zawsze byłem ciekawy, jak to wszystko wygląda, dlaczego słuchamy różnych autorytetów, a nie sprawdzimy sami na własnym ciele, co jest dla nas najlepsze. 

Pół roku byłem na mięsie, następne pół roku na rybie, aż w końcu całkowicie zrezygnowałem z produktów pochodzenia zwierzęcego, cukrów, głęboko smażonych potraw oraz rzeczy przetworzonych. Już 8 lat jestem weganinem i to najlepsze lata, jakie mogłem mieć. Zmieniłem styl życia, kupuję na targu sprawdzoną żywność, przeskakuję również śniadanie, jem posiłki o określonych godzinach, dając mojemu ciału odpoczynek konkretną liczbę godzin.

To bardzo mi pomogło. Nie choruję na nic. Mam czterdzieści lat, a czuję się, jakbym miał o połowę mniej. 

Jacek Jagódka (z prawej) / fot. archiwum prywatne, Instagram.com/stunt_chef

.

Czego wymaga zawód kaskadera?

Szkolenie trwa przeciętnie 4 lata i jest bardzo kosztowne. Przeznaczyłem na nie ponad 200 tysięcy złotych. Stowarzyszenie kaskaderów w Wielkiej Brytanii wymaga zaliczenia różnych sportów – jest ich 12, a należy zdać 6. Są egzaminatorzy, którzy wszystko nadzorują i dokumentują, aby nie było sytuacji, że ktoś się pod kogoś podszywa. Jest pływanie, skakanie z dziesięciometrowej wieży, gimnastyka, trampolina (w tym kilkanaście różnych pozycji, jak salto do przodu, do tyłu, z obrotem i tak dalej), nurkowanie, jazda konna, jazda na motorze, jazda samochodem – wszystko na etapie profesjonalnym. 

Na przykład, w sztukach walki trzeba mieć czarny pas, a w nurkowaniu najwyższy możliwy stopień. To wszystko zajmuje przede wszystkim sporo czasu, wymaga ogromnego poświęcenia i zaangażowania. Przez 4 lata ciężko pracowałem, nie miałem wolnych weekendów – jednym ze sportów była wspinaczka w górach, więc co weekend jeździłem w góry lub ćwiczyłem skoki z wieży, a w Londynie nie ma ich zbyt wiele. Gdy zaliczyłem wszystkie egzaminy, złożyłem wymagane papiery do biura i czekałem na decyzję. Dopiero po niej, zostałem członkiem elitarnej grupy kaskaderów.

Samo bycie kaskaderem można podzielić na kilka etapów – od kaskadera, szefa kaskaderów, aż do tak zwanego „stunt coordinator”, czyli koordynatora kaskaderów, odpowiedzialnego za całą akcję w filmie. Grupa 8711 z Ameryki zapoczątkowała trend, że koordynatorzy mogą stać się także reżyserami. 

Wiele produkcji jak „John Wick”, czy „Extraction” z Chrisem Hemsworth’em było reżyserowanych właśnie przez takich koordynatorów-kaskaderów. Otwiera się więc następna droga i nowe możliwości. To nie tylko bycie kaskaderem i dublowanie, ale cały proces.

Rozmawiamy w trakcie trwania scen do najnowszej części „Indiana Jones”. Jak ta praca wygląda od kuchni?

To prawda, obecnie – ze sztabem liczącym 800 osób – pracujemy nad nową częścią filmu „Indiana Jones”. Najpierw otrzymujemy scenariusz, zapoznajemy się z nim. Tam, gdzie są sceny akcji, musimy wszystko odpowiednio zorganizować, wyjść z własnymi pomysłami. 

Nagrywamy sceny, edytujemy i pokazujemy reżyserowi – jeśli jemu to się podoba, wówczas zapraszamy aktorów i uczymy ich całej choreografii, ruchów, tego jak się uderza, jak się upada. Zajmuje to bardzo dużo czasu. Przed rozpoczęciem scen do najnowszego filmu, 3 miesiące zajęło nam samo trenowanie i pokazywanie aktorom wszystkich niuansów, aby wyglądało to jak najbardziej naturalnie i realistycznie. 

Najważniejsze jest, żeby nikomu nie przydarzyła się kontuzja. Jeśli aktor dozna urazu, cała produkcja stoi w miejscu. Kaskadera można zastąpić, ale aktora wręcz przeciwnie – to byłoby bardzo kosztowne i kłopotliwe. To coś, co nie może się wydarzyć. 

Firma ubezpieczeniowa w każdej wielkiej produkcji ma zawsze wpisane w kontrakcie, że główny aktor ma swojego kaskadera. Dlatego, że aktora nie można zastąpić, a gdy wydarzy się jakiś nieszczęśliwy wypadek, filmy produkcyjne chcą rekompensaty od firm ubezpieczeniowych. A te, zabezpieczają się zapisem, że wszystkie niebezpieczne sceny powinien odgrywać wyłącznie kaskader. 

Aczkolwiek, jako ciekawostkę dodam, że Tom Cruise w „Mission Impossible” osobiście wykonywał niektóre kaskaderskie sceny, dlatego, że był producentem i mógł wszystko. Jednak w ostatniej części skręcił kostkę i przez 3 miesiące nie można było nagrywać scen. Musiał z własnej kieszeni zapłacić odszkodowanie wszystkim ekipom, a zaangażowanych było około 400 osób. Kwoty były liczone w milionach dolarów. To wiąże się z naprawdę sporym ryzykiem.

A co to znaczy być aktorem?

(śmiech). W moim odczuciu, aktorstwo to pokazywanie historii, które ruszają widza, to te emocje, które są realne. Właśnie dlatego to przyciąga publikę, bo są problemy, napięcie, jest ciekawość, co się wydarzy, jakie będzie zakończenie. Jako aktor, trzeba nieustannie dbać o swój stan psychiczny i fizyczny, w zależności od tego, jaką rolę ma się przydzieloną.

Ostatnio, przygotowywałem się do roli w irlandzkim filmie o wikingach „The Northman” z Nicole Kidman. W tej roli – w której dużo scen było bez koszulki – musieliśmy bardzo dobrze wyglądać, więc istotna była dieta i reżim treningowy.

Do tego jeszcze trzeba nauczyć się całego tekstu, wiedzieć, gdzie jest kamera i gdzie się zatrzymać, należy pamiętać, gdzie jest najlepsze światło. Jest dużo presji, ale w moim odczuciu, to jeden z najlepszych zawodów na świecie. 

To dało mi niesamowite możliwości – od zwiedzania świata, przez poznawanie najlepszych z najlepszych, kończąc na jeżdżeniu stuletnimi autami.

Co pan w tym odnajduje?

Satysfakcję, spełnienie, ciągłe rozwijanie się, próbowanie czegoś nowego. Nie ma niczego lepszego, niż docenienie ciężkiej pracy. Za to, co sprawia mi ogromną frajdę dostaję jeszcze pieniądze – i to jest rewelacyjne.

Jacek Jagódka / fot. archiwum prywatne, Instagram.com/stunt_chef

.

Kaskader i aktor – jak to wygląda z pana perspektywy?

Skończyłem szkołę kaskaderską i dwuletnią szkołę aktorską Actors Temple, metodą aktorską „Meisner”. Jako aktor, wydaje mi się, że wszystko jest bardziej zaawansowane. Dochodzi przygotowanie emocjonalne, związek z innymi aktorami, praca nad wyobraźnią. Oprócz tego, istotne są kaskaderskie umiejętności. W byciu kaskaderem mam zdecydowanie większe doświadczenie i przychodzi mi to łatwiej. Ale dalej się uczę – i to z fachowcami. 

Wyrobiłem sobie markę w Anglii, bardziej rozpoznają mnie jako aktora-kaskadera, bo mogę grać dwie role. W filmach akcji często szukają aktorów, którzy potrafią się „bić” – i dzwonią do mnie, bo to dodatkowy atut. Jako kaskader ginie się kilka razy w ciągu roku. 

Kaskaderzy tworzą całą akcję – nie tylko dublują aktorów, a ludzie muszą po prostu wierzyć, że to ta sama osoba.

Jednak patrząc przyszłościowo, widziałbym siebie docelowo w roli aktora. Nasze ciało się starzeje, niektóre kaskaderskie umiejętności w pewnym momencie trzeba przekazać już młodszej generacji. 

Widzi pan w tym zawodzie więcej blasków czy cieni?

To trudny zawód. Z wiekiem, z pewnością niektóre rzeczy dadzą o sobie znać. Byłem świadkiem sytuacji, kiedy podczas kręcenia zdjęć dochodziło do niebezpiecznych scen. Poza takimi, kiedy ktoś zerwał biceps, na planie „Fast and Furious” jednemu z moich dobrych kolegów kaskaderów zerwała się lina i spadł z dużej wysokości, uderzając głową o beton. Niemal zginął na miejscu. Na szczęście, był helikopter, który przetransportował go szybko do szpitala, ale nie może już być kaskaderem do końca życia.

Oczywiście, wszystko zależy od tego, jak na to popatrzymy. W szczególności, jak jest się mniej doświadczonym i dopiero zaczyna się tę przygodę, tych cieni jest zdecydowanie więcej. Natomiast z czasem, gdy ćwiczy się wytrwale, dąży do celu, w końcu będzie więcej tych blasków. 

Powinniśmy być otwarci na ryzyko. To się nigdy nie kończy, bo to nieustanna praca i samokształcenie. To poniekąd tak, jak z książkami – gdy przestaniemy czytać i zdobywać wiedzę, człowiek jakby się zatrzymuje, nie poszerza horyzontów. To jest dobre dla ciała i dla duszy. 

Czy coś w tym świecie szczególnie pana zaskoczyło?

Przede wszystkim profesjonalizm i przygotowanie do każdej sceny, do każdego ujęcia. Jaka to ciężka praca, jakiego zaangażowania wymaga i ilu ludzi pracuje przy jednej produkcji. Pamiętam, że zawsze byłem pełen podziwu do Samuela L. Jacksona. I nagle gramy w jednej scenie, w której musi mnie zastrzelić. Obserwuję, jak się zachowuje, jaki jest spokojny, jaki jest profesjonalny, jakie ma umiejętności. 

Tak samo, gdy współpracowałem na przykład z Danielem Craigiem, Angeliną Jolie, a teraz z Harrisonem Fordem. Dostrzegam, ilu ludzi pracuje na sukces jednej osoby. To wszystko, to są detale, ale bardzo istotne, bo w końcu to one tworzą całość.

Znają moje imię, ale być może później nie będą pamiętać. Często pytają skąd jestem, więc przy okazji promuję Polskę. Harrison Ford zażartował nawet: „O, z Polski, a gra Niemca”, więc zna naszą historię (śmiech). 

Rewelacyjnie jest być częścią tego świata. Dla mnie, to tak, jakby wygrać na loterii. Zwłaszcza na początku dużo obserwowałem, próbując czerpać jak najwięcej od doświadczonych osób. Podpatrywałem, jak oni się zachowują, jaki mają do siebie szacunek, jaki budzą respekt i to było zaskakujące. Wtedy zrozumiałem, że lepiej jest więcej słuchać niż mówić, bo wtedy się człowiek więcej uczy.

Czy na kino patrzy pan przez pryzmat własnego warsztatu i doświadczeń?

Jak najbardziej, lubię oglądać filmy i na każdy, w którym nie brałem udziału, patrzę innym okiem – czy jest dobry scenariusz, jaka jest gra aktorska i tak dalej. W zasadzie, dla mnie to oglądanie i uczenie się jednocześnie. Jak chodzę do kina, całą frajdę rujnuje to, gdy oglądam sceny akcji i widzę znajomych kaskaderów – bo wiem, że gdy się pojawiają, to zaraz coś się wydarzy. To takie zboczenie zawodowe. Ta kaskaderska ekipa nie jest duża, bo w Anglii liczy 500, w Polsce około 30 osób, więc praktycznie każdy się zna.

Czy jest coś, co charakteryzuje dobrego aktora? Jakimi cechami powinien się określać?

Można być świetnym aktorem, ale należy słuchać reżysera, który wymaga od ludzi tego, po co zostali zatrudnieni. Role są różne, chociaż można grać tylko jedną, bo są tacy aktorzy, którzy do końca życia mają podobne wcielenia, jak na przykład Jason Statham. Trzeba jak najwięcej słuchać i ta umiejętność jest kluczowa.

Czy to nie jest tak, że aktorstwo daje możliwość przeżywania cudzych emocji, bycia przez chwilę kimś innym?

To prawda, aczkolwiek muszę powiedzieć, że wiele zależy od tego, jaką kończyło się szkołę. Niekiedy tę osobę, którą się gra, można porównać do swojego życia, do przeszłości, do własnych doświadczeń. Dzięki temu można obudzić te emocje, które towarzyszyły nam w tamtym momencie. Wtedy to wygląda realnie. 

Ja ukończyłem szkołę, w której dużą uwagę poświęcało się pracy nad wyobraźnią, nad tym, co nas w niej rusza – zazwyczaj są to emocje, znane nam miejsca i ludzie. I wtedy, emocje są oparte na tych rzeczach, a reżyser stara się je odpowiednio wyeksponować, w mniejszym, czy większym stopniu. 

Woli pan wcielenia bliższe panu charakterologicznie czy wręcz przeciwnie?

Bliższe, bo jest o wiele łatwiej, gdy są zbliżone do naszej osobowości. Te przeciwne, z drugiej strony, to duże wyzwanie dla aktora. W każdej roli powinno się czuć swobodnie. Wymaga to ciężkiej pracy, jednakże nie jest to nieosiągalne.

Która rola taka była – pana odzwierciedleniem?

Jestem pierwszym polskim aktorem, który nagrał cały film „The Take Down” na platformie Amazon Prime, jako główny bohater w języku angielskim. Grałem płatnego zabójcę. Nie mogę powiedzieć, że ta rola była mi najbliższa (śmiech). Niemniej jednak, była to rola, w której chciałem się sprawdzić. To chyba coś, czego chce doświadczyć każdy, bo często od najmłodszych lat chce się w kogoś takiego wcielić. Chciałem być takim Jamesem Bondem.

Do wyboru ról przydaje się intuicja, czy kieruje się pan czymś innym?

Mówi się, że mamy dwa rozumy – jeden w głowie, drugi w brzuchu. Czasami ten, który mamy w brzuchu podpowiada nam, czy coś zrobić, czy czegoś nie zrobić. Kieruję się nim i ryzykuję jak najbardziej, chociaż nie zawsze się udaje. Trzeba wówczas wyciągać wnioski ze swoich decyzji, zachowując pozytywne nastawienie. Tej mentalności nauczyłem się dopiero w Anglii.

Ja zdecydowanie dobrze czuję się w filmach akcji i dramatach, ale trzeba być elastycznym. Komedie są specyficzne, bo humor jest różny w zależności od kultury i kraju, a istotne jest także to, co ludzie najchętniej oglądają. Zdarza się, że odrzucam role. 

Obecnie rynek filmowy jest bardzo oblegany i dynamiczny. Jest dużo pracy i możliwości wyboru. Niektóre propozycje trzeba wykluczyć, ale bazuję na tym, kto jest reżyserem, kto będzie na planie, jak wygląda praca, czego można się nauczyć, o czym jest film i jakich wymaga umiejętności.

Praca nad jednym filmem zajmuje około 12 miesięcy, w Polsce podobno 6-8 tygodni. To tak, jakby wybrać rodzinę zastępczą, z którą jest się przez cały rok. To ludzie, z którymi przebywa się non stop, od poniedziałku do piątku, czasami również w weekendy. Można się naprawdę zżyć i przyzwyczaić, są to niesamowite więzi. Przeważnie, nawet podczas kolejnych projektów, ekipa jest niemal ta sama, każdy się zna, bo ten rynek jest dość wąski. 

Mimo to, zawsze kręci się łza wokół oka, gdy opuszcza się plan, rozpoczynając nowe zlecenie. Ekipa filmowa to drużyna, tak samo jak w koszykówce i pozostałych sportach zespołowych. W pojedynkę nie da się wygrać meczu. Każdy pracuje na wspólny wynik i sukces całego zespołu.

Która rola była najtrudniejsza i dzięki której najwięcej pan zyskał?

Często reżyser w ostatniej chwili coś zmieni, pracuje się pod napięciem. Na przykład w „Gwiezdnych wojnach” nosiliśmy plastikowe kostiumy, w których musieliśmy skakać ze statku kosmicznego do wody. Mieliśmy utrudnioną widoczność, ograniczone ruchy. Podczas strzelaniny w bunkrach, trudno było się podnieść, bo nie dało się ugiąć nóg. 

Zdarza się, że coś się zepsuje, a jest tylko jedno ujęcie. Wiele rzeczy wychodzi w trakcie, dlatego trzeba nauczyć się być człowiekiem, który potrafi znaleźć wyjście z każdej sytuacji.

Wydaje mi się, że jednak najtrudniejsza była ta pierwsza rola, czyli w „Tarzan: Legenda”, w której byłem dublerem głównego aktora Alexandra Skarsgårda. To była moja pierwsza praca i bardzo mi zależało, aby wypaść jak najlepiej. Byłem nowy dla całego stowarzyszenia kaskaderów. Dużo musiałem się nauczyć, zwłaszcza, że nie byłem tylko statystą, byłem na planie od początku do końca.

Musiałem opiekować się aktorem, opanować wiele rzeczy, takich jak walka, jazda konna, skakanie, a dodatkowo, ujęcia były w doskonale wszystkim znanym stroju Tarzana, więc musiałem być w świetnej formie.

Ona dotychczas dała panu najwięcej satysfakcji?

Myślę, że tak. 

W koszykówce pan tej satysfakcji nie znalazł?

Na początku koszykówka rzeczywiście dawała mi mnóstwo satysfakcji. Jednak z czasem, ta satysfakcja przeniosła się do branży filmowej.

Czy początkowo wiązał pan z koszykówką jakieś większe plany?

Swoją przygodę rozpocząłem szybko, bo miałem chyba 8 lat. Moim pierwszym trenerem był Leszek Kaczmarski – on wychował naszą całą drużynę. Graliśmy w kadetach, a w juniorach zdobyliśmy mistrzostwo Polski w 1997 roku. Później zacząłem grać profesjonalnie, swego czasu wygrałem plebiscyt na najpopularniejszego sportowca Podkarpacia. 

Naturalnie, miałem początkowo wielkie plany i marzenia. Grałem w koszykówkę w Stalowej Woli, otarłem się o ekstraklasę. Do Wielkiej Brytanii pojechałem z myślą o kontynuowaniu kariery. Byłem jeszcze na testach w Stanach Zjednoczonych w NCAA. Jeden z agentów zaprosił mnie do Nowego Jorku, ale w międzyczasie przeszedłem artroskopię kolana, a rekonwalescencja trwała rok. To są sytuacje, które wiele weryfikują.

Zdaniem pana kolegów, był pan zawodnikiem na ekstraklasę. Nie żałował pan, że bardziej nie zaistniał w koszykówce?

Wychodzę z założenia, że należy patrzeć tylko na to, co jest przed nami. Stało się tak, jak miało się stać. Może grałbym jeszcze w ekstraklasie, ale otrzymałem inną szansę. Mimo wszystko, pierwszej miłości się nie zapomina, a była nią właśnie koszykówka.

Talent czy ciężka praca – co charakteryzowało pana, jako zawodnika?

Wydaje mi się, że ciężka praca. Zawsze jak mieliśmy treningi, chodziłem jeszcze na dodatkowy. Talent pomoże, jak ma się walory koszykarskie. Ale bez ciężkiej pracy nie zajdzie się daleko. Lepiej ciężką pracą dojść do czegoś, niż mieć talent i zmarnować go, wierząc, że już nic więcej nie musisz robić.

Mówiono o panu tak: „lepiej było go mieć w swojej drużynie, niż przeciwko”.

Miło mi słyszeć, że tak o mnie mówili. Do każdego meczu przykładałem się, wkładałem całe serce, każdą rywalizację chciałem wygrać, bo taki miałem charakter. Koszykówka wciąż – chociaż w mniejszym stopniu – jest w moim życiu, bo oglądam Energa Basket Ligę i NBA, sprawdzam wyniki.

Jakie są pana najlepsze wspomnienia?

Najlepiej wspominam swoich kolegów, bo byliśmy jak rodzina, z którą się wychowałem. Jeździliśmy na obozy koszykarskie, trzymaliśmy się razem, a z niektórymi wciąż jesteśmy w kontakcie. Pamiętam doskonale pierwszy mecz w ekstraklasie, kiedy zdobyłem jeden punkt. To naprawdę fajne migawki z przeszłości. 

A czy widziałby pan siebie w innej roli w życiu, niż w tej, którą obecnie gra?

Absolutnie. Wszystko stało się przez przypadek, ale lubię rolę, którą gram. Sam piszę swój scenariusz. Mam tylko nadzieję, że z tej sceny prędko nie zejdę.

[/ihc-hide-content]

Instagram: @stunt_chef

Rozmawiała Pamela Wrona, @Pamela_Wrona

Jacek Jagódka / fot. archiwum prywatne, Instagram.com/stunt_chef

.

POLECANE

Od wielu lat listopad obchodzi się pod hasłem świadomości i profilaktyki występujących u mężczyzn chorób nowotworowych, przede wszystkim raka jąder i raka prostaty. To dobra okazja, by przypomnieć rozmowę z Robertem Skibniewskim i zapisać się na badania.

tagi

Zagłębie Sosnowiec to koszykarski ośrodek, który już w sezonie 2024/25 miał pojawić się na ekstraklasowej mapie Polski. O tym, jak miało do tego dojść opowiedział w połowie maja naszemu portalowi prezes Piotr Laube, choć z początkiem czerwca sytuacja uległa zmianie.
7 / 06 / 2024 22:34
14 zwycięstw i 14 przegranych to dotychczasowy bilans beniaminka Orlen Basket Ligi, który mając do rozegrania jeszcze dwa mecze, zajmuje ósme miejsce w tabeli. Dziki Warszawa swój debiutancki sezon w ekstraklasie sportowo już mogą zaliczyć do udanych. Ale nie tylko w tym aspekcie. – Nasz sufit jest tam, gdzie go sami powiesimy – przekonuje Michał Szolc, prezes i założyciel klubu.
12 / 04 / 2024 18:58
Obecnie media społecznościowe są nieodzownym elementem marketingu sportowego. Własną perspektywą pracy media managera w koszykarskich klubach podzielili się Katarzyna Pijarowska (Enea Astoria Abramczyk Bydgoszcz), Bartek Müller (Krajowa Grupa Spożywcza Arka Gdynia) oraz Karol Żebrowski (Trefl Sopot).
25 / 03 / 2024 22:15
– Mam argumenty, by zapijać emocje alkoholem. Kontuzje i urazy, zmiany klubów i miast, nowe otoczenie i nowi ludzie – to wszystko przecież buduje niestabilność. Po przegranym meczu moi koledzy z szatni analizują swoje błędy. Ja sięgam po alkohol. Uśmierzam emocje. Chyba nie chcę się z nimi spotkać. Nie wczytuję się w siebie, bo wolę tego uniknąć – wspomina były koszykarz Wiktor Grudziński. 15 kwietnia obchodzimy Światowy Dzień Trzeźwości. To nie tylko promowanie abstynencji. Jest to dzień, który służyć ma refleksji i ma na celu zwiększenie świadomości społecznej na temat powszechności uzależniania od tej substancji oraz zagrożeń zdrowotnych wynikających z jej nadużywania.
„Stałam w oknie, pomachałam mu, aż straciłam go z pola widzenia. Po chwili jednak zadzwoniłam, aby kupił bułki. Zawsze to robił. Tego dnia zapomniał. Gdy się rozłączyłam, napisał: „Przepraszam, kocham cię”. Wtedy nie wiedziałam, że już nigdy więcej się nie zobaczymy i tego dnia zostanę wdową.” – wspomina Angelina, żona zmarłego koszykarza Dawida Bręka. 23 lutego obchodzimy Ogólnopolski Dzień Walki z Depresją. Jest to dzień, w którym przede wszystkim powinniśmy zwrócić uwagę na to, jak ważne jest dbanie o swoje zdrowie psychiczne i korzystanie ze specjalistycznej pomocy.
Jak od kuchni wygląda tworzenie tekstów lub przekazywanie cennych informacji? Co definiuje dobrego dziennikarza i czym tak naprawdę jest dziennikarstwo sportowe oraz jak to jest być po drugiej stronie? Być może w poniższym tekście znajdziesz odpowiedzi na niektóre pytania czytelnika.
6 / 06 / 2024 12:39
Jeden z najlepszych niskopunktowych graczy na świecie wraz z drużyną Hornets Le Cannet Côte d’Azur zdobywa prestiżowy Puchar Francji. To Polak, który także reprezentuje nasz kraj w koszykówce na wózkach.
30 / 01 / 2024 17:38