
Dołącz do Premium – czytaj całe teksty! >>
Aleksandra Golec: Jak upłynęło Ci lato w Nowym Jorku w dobie – miejmy nadzieję wygasającej pandemii? Wiem, że miasto ekonomicznie dostało nieźle w kość… Czy wszystko wraca powoli do normy?
Jabarie Hinds: Manhattan w dużej mierze wygląda jak dawniej, ludzie siedzą w restauracjach, miejsca są otwarte i działają na dużą skalę. Przed moim wylotem do Radomia w ubiegłym roku, miasto w niczym nie przypominało Nowego Jorku znanego z telewizji, ulice były puste, ludzie byli zamknięci w domach. Dziś sklepy funkcjonują normalnie, można swobodnie brać udział w znanych, wakacyjnych wydarzeniach – rozgrywane są turnieje streetballa na popularnych boiskach, natomiast sporo biznesów faktycznie nie przetrwało dotychczasowych fal pandemii. Mój kolega z drużyny licealnej musiał niestety zwinąć interes, a przez lata prowadził siłownię, do której chodziłem regularnie.
Wychowywałeś się na przedmieściach NYC. Czy twarde warunki ukształtowały Cię jako koszykarza?
[ihc-hide-content ihc_mb_type=”show” ihc_mb_who=”2,3,4″ ihc_mb_template=”1″ ]
Niekoniecznie, bo do czasu szkoły średniej rywalizowaliśmy z drużynami podmiejskimi – mieliśmy inne rozgrywki i tylko czasami dochodziło do meczów z chłopakami z miasta, także klimaty uliczne nie były w moim przypadku kluczową motywacją.
Graniczące z Bronxem, miasto Mount Vernon, z którego pochodzę ma duże tradycje w koszykówce młodzieżowej i chyba z tego względu wybraliśmy z siostrą basket. Rodzice nie grali w koszykówkę, starsze kuzynostwo też nie, zatem te sportowe geny ujawniły się przypadkowo dopiero w moim pokoleniu. (śmiech)
W rozgrywkach akademickich radziłeś sobie dobrze reprezentując dwie mocne uczelnie (West Virginia, UMass – przyp. red.), ale pierwszy profesjonalny kontrakt podpisałeś w egzotycznym Kosowie. Nie miałeś zapytań z mocniejszych koszykarsko kierunków?
Nie do końca miałem rozeznanie w ligach europejskich, niestety związałem się z agentem, który niespecjalnie patrzył w moją przyszłość. Wydawało mi się, że się dogadujemy i że to będzie wygodna współpraca. Trzeba pamiętać, że do kończącego studia koszykarza piszą dziesiątki agentów, a znajomość kultury i sportowych klimatów w poszczególnych krajach w Europie u młodego chłopaka jest różna.
Gdybym teraz miał podpisywać swój pierwszy profesjonalny kontrakt na pewno sprawdziłbym agenta – obejrzał zawodników, których ma w portfolio i wyszukał w Internecie ich ścieżki rozwoju. W dobie mediów społecznościowych w kilka minut można nawiązać kontakt z zawodnikami z całego świata, dlatego dziś łatwiej wystrzec się trudnych początków. Ja po prostu pogadałem z agentem i stwierdziłem: OK, tak robimy – bez wstępnego researchu skończyło się na lekkim rozczarowaniu. Z drużyną z Kosowa na szczęście udało mi się wygrać tamtejsze rozgrywki, więc o kolejny, lepszy kontrakt było już dużo prościej.
Przed Tobą szósty profesjonalny sezon, dość długo trwało namawianie Cię do kontraktu w Gliwicach. Czy miałeś wiele innych ofert? Co zdecydowało ostatecznie o wyborze GTK?
Oferta pojawiła się dość szybko i była konkretna, ale chyba jak każdy zawodnik chciałem trochę poczekać i rozważyć różne alternatywy. Miałem kilka opcji z innych krajów, ale propozycja z Gliwic była najpewniejsza – znamy i rozumiemy się z trenerem Witką, dobrze czuję się w polskiej lidze. Klub jest sprawnie zorganizowany i zarządzany, także gdy zbliżał się deadline i przyszedł czas na podjęcie decyzji, to otrzymałem telefon od coacha i potwierdziłem zainteresowanie.
Byłem wtedy na Florydzie, gdzie lato spędza moja mama – dogadaliśmy się we wtorek i wstępnie w sobotę miałem już być na Śląsku, ale przedstawiciele klubu podeszli ze zrozumieniem do sprawy – dostałem dodatkowe kilka dni na pożegnanie, powrót do Nowego Jorku i tak od czwartku, 22 lipca, jestem z drużyną w Gliwicach.
Ostatni sezon u trenera Witki zakończyliście wspólnym sukcesem – drużyna z Radomia utrzymała się w polskiej ekstraklasie, a Ty indywidualnie po raz drugi zostałeś królem strzelców sezonu zasadniczego PLK. Skąd ta dobra współpraca i świetna dyspozycja na naszych parkietach?
Jestem typem koszykarza, który potrzebuje pełnej swobody w podejmowanych decyzjach, dlatego jeśli występuję u trenera i w otoczeniu zawodników, którzy to rozumieją i wspierają na parkiecie, to nie pozostaje mi nic innego, jak rzucać i trafiać.
W ubiegłym sezonie kluczowa była też komunikacja – przed każdym meczem rozmawialiśmy, powtarzaliśmy sobie, że nie mamy nic do stracenia. W każdy dzień meczowy przypominaliśmy sobie nawzajem, że ten wieczór może być kluczowy, dla naszej przyszłości i przyszłości koszykówki w tym mieście.
Doświadczyłem spadku z ligi, wiem jakie wyzwania organizacyjne stoją po takim sezonie przed klubem i że niełatwo jest o kolejny dobry angaż ze spadkiem wpisanym do CV. Mówiliśmy sobie o takich rzeczach otwarcie, w Radomiu pod wodzą trenera Witki byliśmy zgraną ekipą i wydaje mi się, że taką stworzę też z nowymi kolegami w Gliwicach.
Trener Witka podkreśla Twoje coraz lepsze rozgrywanie piłki i chęć dzielenia się nią z kolegami. Czy zgodzisz się z tą opinią? Czy asysty staną się kiedyś dla Ciebie ważniejsze niż punkty, które, jak ogląda się na Twoje występy w PLK, zdobywa się tu chyba bardzo łatwo?
To nie jest tak, że w Polsce punktuje się łatwo, w zeszłym sezonie miałem przeciwko sobie kilku naprawdę dobrych obrońców, wyróżnić mogę np. Raymonda Cowelsa, który w nowych rozgrywkach też występował będzie w PLK.
Jeżeli chodzi o podania kosztem decyzji rzutowych to oczywiście – nie ma problemu – mogę dograć piłkę do dobrze ustawionego zawodnika, natomiast w ubiegłym sezonie faktycznie czułem się bardzo dobrze na boisku i wiedziałem, że mogę trafiać kluczowe rzuty, nawet z trudnych pozycji. Wiedział to też sztab, czuła to drużyna także wspólnie – jako team – ustawialiśmy taką a nie inną grę w ataku.
Jak będzie w Gliwicach? Na pewno będziemy pracowali nad zespołowym atakiem, bo już po pierwszych treningach widzę, że są tu inni chłopacy, którzy ciężar zdobywania punktów spokojnie też mogą wziąć na swoje plecy.
Myślę, że włodarze klubu decydując się na współpracę ze mną wiedzieli, że podpisują agresywnego “scoring guarda”, którego najsilniejszą bronią jest seryjne punktowanie, ale potrafi grać jako typowy rozgrywający i chce dalej rozwijać się w tym kierunku.
Jak przepracowałeś wakacje? Jakie elementy gry chcesz poprawić w najbliższym czasie?
Po zakończonym sezonie w Radomiu poleciałem do Turcji, gdzie miałem pomóc w awansie do ekstraklasy drużynie z zaplecza – Petkim Spor z Izmiru. Pobyt w Turcji był na pewno udany pod względem finansowym, ale koszykarsko z pewnością mógł potoczyć się inaczej – w dużej mierze przez to, że gdy przyleciałem do Izmiru okazało się, że mam koronawirusa.
Zaczęło się od kwarantanny. W drużynie było już dwóch Amerykanów, a według ligowych regulacji w składzie mogło być tylko dwóch graczy z amerykańskim paszportem. Po przymusowej izolacji i badaniach na treningach prezentowałem się całkiem nieźle, ale miałem świadomość, że wejście do składu kosztem jednego z rodaków, który był w drużynie przez cały sezon byłoby po prostu nie fair. Nie mogłem złapać rytmu, bo czasem wchodziłem do składu, czasem byłem poza nim, w ostatnim meczu przed play-offami Amerykanin – czwórka – zerwał Achillesa i tak grałem w play-offach, ale nie mieliśmy kluczowego wysokiego, więc te play-offy skończyły się dla nas na pierwszej rundzie.
Po krótkim wakacyjnym pobycie w Arizonie zainaugurowałem treningi, najpierw sukcesywnie dodawałem sobie kilogramów na siłowni, potem w sali skupiałem się na pracy nóg i panowaniu nad piłką. Zamysł był taki, żeby upewnić się, że jestem w formie i sezon przygotowawczy nie będzie dla mnie zaskoczeniem. Potem poleciałem na Florydę odwiedzić mamę, otrzymałem telefon i tak druga część lata to już praca z GTK.
Jaki cel w Gliwicach stawia się przed drużyną? Chyba spokojnie można mówić o czymś więcej niż walka o pozostanie w lidze?
Na pewno celować będziemy w fazę play-off, choć nie nakłada się na drużynę wielkiej presji. Do Krosna i Radomia przyjeżdżałem już po inauguracji rozgrywek i wspólnie staraliśmy się gasić pożary. Więc pozytywną odmianą jest dla mnie być z drużyną praktycznie od początku sezonu przygotowawczego, szczególnie, że zdecydowana większość PLK to kandydaci do pierwszej ósemki i intensywną pracę trzeba wykonywać od zaraz.
Keyshawna Woodsa nie ma jeszcze z nami, bo gra w wakacyjnym turnieju TBT, który organizowany jest specjalnie dla zawodników zawodowo występujących poza granicami Stanów. Zwycięska drużyna otrzymuje do podziału milion dolarów, rywalizują tam goście, których na co dzień można oglądać nawet w Eurolidze, także poziom i zabawa są przednie. Być może dołączy do nas ktoś jeszcze.
GTK Gliwice w sezonie 2021/2022 z pewnością dostarczy kibicom sporo radości, bo drużyna budowana jest w oparciu o dużo talentu i zaangażowania, także myślę, że czeka nas dobry sezon.
Rozmawiała Aleksandra Golec, @aemgie
[/ihc-hide-content]